30. End of the game.
∆ Niedziela 5 grudnia 2038
Żądnemu sprawiedliwości i równego traktowania Markusowi, bardzo podoba się wiadomość o Niebieskim Proteście. Chętnie zgodził się też na wykonanie transparentów, których wzór omówił już z Aurelią. Dwie dłonie, jedna należąca do człowieka, druga do androida, splecione w przyjacielskim uścisku, na tle przenikających przez siebie czerwonych i niebieskich smug, a nad nimi hasło jedna planeta, dwie rasy. Obiecał też, że postara się przygotować więcej, niż jeden transparent.
Po wyjściu z pokoju, kieruje się prosto do pracowni. Tam, zastaje Carla, rysującego coś w swoim szkicowniku. Co kilka ruchów robi sobie przerwę i spogląda na rozciągający się za szklaną ścianą ogród.
- Mała sesyjka przy płótnie, Markus? - pyta, nie odwracając wzroku od oprószonego śniegiem trawnika.
- Skąd wiedziałeś, że to ja? - śmieje się, podchodząc do stojących przy biurku płócien.
- Robisz dużo więcej hałasu, niż Jacob - mówi, a android parska. - On jest cichszy niż kot.
- To szpieg. Musi być bezszelestny.
Manfred wzdycha chrapliwie.
- Nawet mi o tym nie przypominaj. Jak nie chcesz żonglować lekami, żeby szybko i skutecznie obniżyć mi ciśnienie, to nie poruszaj przy mnie tego tematu.
- No już dobrze - mruczy, przeglądając płótna. Szuka takiego, którego wymiary będą najodpowiedniejsze do projektu, jakiego wykonania się podjął.
Carl, zainteresowany dźwiękami dochodzącymi z drugiego końca pracowni, zamyka swój szkicownik, wcześniej wsuwając ołówek do znajdującej się z boku okładki, gumowej szlufki. Kiedy się obraca, widzi Markusa, pochylonego nad zwojami materiału, burczącego coś pod nosem.
- Szukasz czegoś konkretnego, czy przyszedłeś po prostu potarmosić te płótna z braku lepszego zajęcia? - pyta, podjeżdżając na swoim wózku bliżej chłopaka.
- Szukam i przy okazji chciałbym zapytać, czy mogę wziąć kilka płócien.
- Oczywiście, bierz, ile potrzebujesz - mówi. Markus uśmiecha się z wdzięcznością i wybiera trzy średniej wielkości kawałki materiału. - Mogę zapytać co będziesz malował?
RK200 kładzie płótna na biurko i obraca się przez ramię. Malarz patrzy na niego, mając na twarzy jeden ze swoich najcieplejszych grymasów. Taki, przez który wokół jego ust i oczu, tworzą się głębokie zmarszczki, a niebieskie tęczówki wydają się nabierać jeszcze żywszego, soczystszego odcienia. Android przez chwilę zastanawia się, czy mówić Carlowi o swoim udziale w proteście. Analizuje wszystkie za i przeciw, aż dochodzi do wniosku, że tym razem, to nie będzie spontaniczna, brutalna bójka, tylko zorganizowane wydarzenie, gdzie nikt nie będzie nikomu skakał do gardła.
Nikt mający dobrze poukładane w głowie, rzecz jasna.
Markus nie chce drugi raz popełnić tego samego błędu i kłamać mu prosto w oczy. Tym bardziej, że teraz sytuacja jest zupełnie inna. Prawdopodobnie, sprawa defektów w końcu ma szansę zostać potraktowana poważnie, dlatego dziewiątego grudnia, chłopak nie wyobraża sobie być gdziekolwiek indziej, niż na Belle Isle.
- Aurelia poprosiła mnie, żebym przygotował parę transparentów na Niebieski Protest. Omówiliśmy już wzór, wszystkim pasuje, dlatego chcę od razu wziąć się do roboty.
- No tak, w telewizji mówią już tylko o błękitnej fali, która wyleje się pod siedzibą CyberLife - mówi, cytując jednego z prezenterów. - To ona też się wybiera?
- Pewnie. Razem z kilkoma znajomymi z Jerycha. No i ja... też tam będę.
Mężczyzna fuka i obdarza Markusa pobłażliwym spojrzeniem.
- Och, doprawdy? Nigdy bym się tego po tobie nie spodziewał - kpi, wyraźnie rozbawiony.
- Jeżeli protest spowoduje, że ludzie wreszcie zaczną traktować nas poważnie, to muszę przyłożyć do tego rękę - mówi, rozkładając materiał na posprzątanym biurku. - Swoją drogą, ciekawe co powie ten kutafon Kamski, jak w końcu zostaniemy uznani za nowy, inteligentny gatunek i gdzie wsadzi sobie swoje teorie.
- Nie wiem i nie chcę wiedzieć.
Carl, choć nie mówi tego na głos, z przyjemnością wyobraża sobie minę, jaką zapewne zrobi Elijah, gdy okaże się, że to, co według niego jest wymysłem starczego, dziecinniejącego umysłu, to tak naprawdę rzeczywistość. Sam co prawda już teraz wie, że androidy są zdolne do odczuwania emocji, ale wciąż wielu ludzi nie potrafi przyjąć tego do wiadomości. Dlatego bardzo liczy na to, że prowadzone przez CyberLife badania otworzą im oczy. Wtedy, zaprosi Kamskiego na whisky, zapyta, jak czuje się jako stwórca nowej rady obywateli świata i będzie napawał się jego irytacją, a może i zakłopotaniem. A później, wzniesie toast za wszystkie androidy. Zwłaszcza za te, które po latach strachu i niepewności, wreszcie będą mogły zacząć normalne, spokojne życie.
Tymczasem, jeszcze przez moment rozmawia z Markusem na temat transparentów i gdy RK200 przystępuje do malowania, zostawia go w spokoju i wraca na swoje wcześniejsze miejsce, gdzie otwiera szkicownik i kontynuuje rysowanie.
Pracownię wypełniają spokojne, usypiające dźwięki ołówka skrobiącego po papierze i sunącego po płótnie pędzla. Zarówno Manfred, jak i Markus są pochłonięci swoją pracą, a ruchy ich rąk mimo, że wyglądają na przypadkowe i chaotyczne, tak naprawdę są dokładnie przemyślane. Bo tym razem, obaj doskonale wiedzą, co chcą namalować. Jedynie gdzieniegdzie dodają element, który spontanicznie wkradł się do ich umysłów, a który okazuje się doskonale pasować do całości.
Dźwięk otwierających się drzwi jest cichy, ale i tak wdziera się w ich uszy mocno, jak obwieszczająca kataklizm syrena alarmowa. Kiedy w progu staje Jacob, spodziewają się, że przyniósł ze sobą leki. Ewentualnie, popołudniowego pomiaru ciśnienia, ale prędko okazuje się, że nie chodzi o żadną z tych rzeczy.
- Carl, przed drzwiami czeka policja - mówi beznamiętnym tonem. - Czy mam wpuścić ich do środka?
Dłoń Markusa zamiera kilka centymetrów nad blatem biurka, a senior przerywa pracę nad rysunkiem i obraca się powoli w stronę lekarza. Ten, kiwa głową, potwierdzając swoje słowa i czeka na odpowiedź ze strony właściciela. Malarz bierze ciężki wdech i świdruje spojrzeniem RK200. Wystarczy mu jeden rzut oka na twarz androida, na jego szeroko otwarte oczy i lekko rozchylone usta, żeby zrozumieć, że ta wizyta w żadnym wypadku nie jest przypadkowa.
- Markus, idź do siebie i nie wychodź, dopóki ci nie powiem - mówi, a chłopak bez żadnego słowa sprzeciwu odkłada pędzel oraz paletę i od razu wychodzi z pracowni. - A ty, Jacob, pod żadnym pozorem nie wygadaj, że Markus tu mieszka. Oficjalna wersja jest taka, że jesteś jedynym androidem w tym domu, który zastępuje swojego zniszczonego poprzednika.
- Dlaczego mam kłamać?
- Bo ja tak mówię - odpowiada szorstko, nie chcąc tracić czasu na bezsensowną dyskusję, choć ani trochę nie podoba mu się ton, jakim się do niego zwraca. - To jest rozkaz, Jake.
- Rozumiem. Będzie, jak sobie życzysz.
Wychodzą z pracowni i kierują się prosto do drzwi, w które jeden z funkcjonariuszy puka tak mocno, jakby od tego zależało jego życie. RK300 łapie za klamkę i otwiera je, a wtedy ręka policjanta zastyga w powietrzu, po czym wędruje do kieszeni z której mężczyzna wyciąga odznakę. Obok niego, stoi ubrana w policyjnym mundur, ciemnoskóra androidka.
- Dzień dobry panu, sierżant Floyd Richards, a to PM700. Pan Carl Manfred?
- Dzień dobry, zgadza się. W czym mogę pomóc?
- Otrzymaliśmy zgłoszenie, że w pana domu może przebywać odpowiedzialny za dotkliwe pobicie android - odpowiada służbowym tonem policjant. - Pozwoli pan, że wejdziemy?
- Proszę - mówi i odsuwa się od drzwi, robiąc im przejście. - Chociaż to kompletny absurd, mój android został zaprogramowany, by reperować zdrowie, a nie doprowadzać je do ruiny.
- Zgłaszający twierdzi, że widział, jak około szóstej rano, defektywny android szarpał się z młodym mężczyzną - ciągnie Richards, jakby kompletnie nie usłyszał słów Carla. - Doprowadził do poważnych obrażeń poszkodowanego, a następnie uciekł. Był widziany, gdy wbiegał na pana posesję.
- Jacob nie wychodził z domu przez ostatnich kilka dni, ale jeżeli chcecie państwo go o coś zapytać, proszę. Jest do waszej dyspozycji.
Kiwa głową na lekarza, by podszedł bliżej. Brunet staje tuż przy wózku Manfreda i patrzy wyczekująco na sierżanta. Jego włosy w odcieniu miodu, gdzieniegdzie upstrzone siwymi pasemkami, są zlepione i nienaturalnie błyszczą, co może sugerować, że przesadził z ilością kosmetyku do stylizacji. Tak samo, jak z zapachem. Odkąd zamknęły się za nimi drzwi, słodkawa, lekko korzenna woń perfum rozpełzła się po całym holu, powodując u malarza mdłości.
- Sprawdź jego pamięć - burczy blondyn do towarzyszącej mu PM700. Jacob stoi kompletnie nieruchomo, a z chwilą, gdy oczy jego i mechanicznej policjantki spotkają się, androidka marszczy nieznacznie brwi. Wygląda przez to, jakby była wyjątkowo zaskoczona, jednak trwa to zaledwie ułamki sekund.
- Nie ma takiej potrzeby - odzywa się wysokim, dźwięcznym głosem.
- O czym ty mówisz? - pyta Richards, podpierając się pod boki.
- To nie android, którego szukamy - tłumaczy cierpliwie. - Świadek zdarzenia zaznaczył, że poszukiwany defekt ma śniadą karnację, a jego cechą charakterystyczną, są dwukolorowe tęczówki. Jedna niebieska, druga zielona.
- Wygląda na to, że ktoś bardzo mnie nie lubi. Zrobił mi paskudny kawał i zmarnował wasz czas - odzywa się senior, skupiając na sobie uwagę policjantów.
- Mógłby pan rozwinąć myśl? - prosi sierżant.
- Ależ oczywiście. Ten android, który rzekomo pobił człowieka, to Markus, model RK200 i został zniszczony przez waszych kolegów dokładnie miesiąc temu. Na pewno macie tę interwencję gdzieś w swoich archiwach.
Malarz ma nadzieję, że we wspomnianych przez niego dokumentach nikt nie zaznaczył, że obie tęczówki Markusa były wtedy zielone. Notuje w głowie, że gdy tylko pozbędzie się policjantów, od razu zażąda wyjaśnień. Od samego początku wiedział, że tak wybuchowy charakter prędzej, czy później przysporzy mu jakichś kłopotów, ale nie spodziewałby się, że chłopak będzie brał udział w ulicznych bójkach.
Tymczasem, z niepokojem obserwuje, jak żółta dioda androidki mruga szybko, aż wreszcie, po kilku sekundach, wraca do ciągłego, niebieskiego światła, a powieki podnoszą się, ukazując ciemne tęczówki.
- Przejrzałam bazę i istotnie, pan Manfred ma rację - mówi, zwracając się do sierżanta. - Piątego listopada, android modelu RK200, o numerze seryjnym 684 842 971, rzeczywiście został zniszczony i przetransportowany na wysypisko, wskutek agresji, jaką przejawiał wobec Leo Manfreda.
- Właśnie - przytakuje Carl. - Nie wiem kto i dlaczego postanowił wyciąć taki numer, ale nie było to mądre.
- Czy mieszka z panem jeszcze jakiś android? - pyta nagle sierżant Richards, mrużąc oczy w podejrzliwym grymasie.
- Nie, mam tylko Jacoba.
- Mogę się rozejrzeć?
- No skoro pan musi - wzdycha malarz i gestem ręki zaprasza ich dalej. Policjanci powolnym krokiem kierują się w stronę salonu, a Carl zostaje nieco w tyle i wykorzystuje moment, gdy przybysze rozglądają się po pokoju, by dyskretnie przywołać do siebie RK300. - Idź do Markusa, tylko ostrożnie. Powiedz mu, żeby wyszedł z domu, dopóki policja u nas jest. Ja ich zagadam.
Lekarz kiwa posłusznie głową i idzie do pokoju swojego poprzednika. Carl natomiast zjawia się w salonie z chwilą, gdy PM700 rozgląda się po pomieszczeniu, a Floyd Richards z dziwnie błyszczącymi oczami ogląda minibarek.
- Zaproponowałbym panu małego drinka, ale jest pan na służbie.
Mężczyzna drga i odsuwa się kilka kroków, słysząc za sobą głos Manfreda.
- Nie... Nie, nie, ja i tak nie piję - duka, przybierając skupiony wyraz twarzy i omiata spojrzeniem zagracone książkami, kręte schody.
- Ja też. Jedynie od czasu do czasu degustuję - wtrąca lekko zaczepnie, jednocześnie uśmiechając się miło. Blondyn ewidentnie nie wyłapuje subtelnej kpiny, dźwięczącej w głosie Carla, bo kiwa tylko głową i nie podejmuje tematu. - Nie wiedziałem, że androidy też biorą udział w interwencjach. Dotychczas towarzyszyły wam chyba tylko na posterunku?
- Zabieramy je, kiedy sprawa dotyczy androida. Możemy dzięki temu na przykład szybko przejrzeć jego pamięć - wyjaśnia zdawkowo. - Proszę powiedzieć, czy ma pan podejrzenia, kto mógłby chcieć zrobić panu taki dowcip?
- Żadnych. Zostało mi niewielu znajomych, ale wszyscy są ludźmi na poziomie, których nie cieszą takie prymitywne gierki.
- A wrogowie? Może ostatnio wszedł pan z kimś w konflikt?
- Nie. I uprzedzając pana następne pytanie, tak, jestem tego pewny.
Sierżant jeszcze przez kilka sekund przypatruje się Manfredowi, szukając na jego twarzy jakiegokolwiek, najmniejszego drgnienia, ale nie dostrzega nic, poza znudzonym grymasem. Mowa ciała mężczyzny również nie zdradza nic podejrzanego, dlatego Richards przywołuje do siebie androidkę. PM700 posłusznie podchodzi do sierżanta i gdy ten oznajmi Carlowi, że numer z którego dzwonił zgłaszający, zostanie zweryfikowany, idą do wyjścia.
Gdy radiowóz znika za najbliższym zakrętem, malarz bierze głęboki wdech i wypuszcza powietrze ustami, nadymając policzki, jak znudzone, obrażone na cały świat dziecko. Łapie za koła wózka i szybkimi ruchami rąk wprawia je w ruch. Zatrzymuje się tuż obok jednej z obitych czerwonym pluszem kanap i włącza telewizor. Wyszukuje jakiś teleturniej, gdzie spoconą z nerwów, kompletnie bladą kobietę, od wygrania głównej nagrody, dzieli już tylko jedno pytanie. Zanim prowadzący zacznie je czytać, wcześniej budując tanie napięcie, Jacob zjawia się w salonie, a chwilę po nim, wchodzi tam też Markus.
- Carl, posłuchaj... - zaczyna RK200, ale mężczyzna ucisza go gestem dłoni, podjeżdża pod drzwi jego pokoju i prosi, by porozmawiali tam, na co android chętnie przystaje.
W środku, rozsiada się w stojącym przy oknie fotelu i pierwszy raz, odkąd się obudził, patrzy na malarza bez pewności siebie i swojego charakterystycznego, zadziornego błysku w oku. Teraz, bardziej przypomina niesfornego szczeniaka, który doskonale zdaje sobie sprawę, że zrobił źle i pozostało mu tylko czekać na reprymendę, jaka wisi tuż nad jego głową.
- Po twoim wybryku u Elijaha powiedziałem ci, że to był ostatni raz, kiedy cię kryłem, że musisz brać odpowiedzialność za własne czyny, jakiekolwiek by nie były. Podtrzymuję to, a dziś spławiłem policję tylko dlatego, że gdyby cię dopadli, pojechałbyś prosto na dezaktywację. Nie będę drugi raz powtarzał tego samego, co wtedy, proszę tylko, żebyś powiedział mi, co się z tobą dzieje. Od teraz tak to będzie wyglądało? Będziesz wychodził na ulicę i bił się z ludźmi? Miałeś w ogóle jakiś dobry powód, żeby tak urządzić tamtego faceta?
Palce Markusa, które drapały nerwowo podłokietnik, zatrzymują się w ułamku sekundy. Oczy otwierają się szerzej, a brwi schodzą do środka.
Przygotowywał się na kolejną tyradę, dotyczącą zgubnych efektów samowolki, która bądź co bądź tym razem była o wiele poważniejsza, niż poprzednia. Okazuje się jednak, że nie chodzi o to. Dlatego, chłopak nie musi udawać zaskoczenia.
- Ja z nikim się nie biłem, to musi być jakieś nieporozumienie.
- Ach, tak? - sarka z irytacją. - To bardzo ciekawe, co mówisz, bo ktoś zadzwonił na policję i zgłosił, że koło szóstej rano, defekt szarpał się z jakimś mężczyzną, dotkliwie go pobił i zwiał na moją parcelę. Śniada karnacja i dwukolorowe oczy. Kojarzysz kogoś, kto może tak wyglądać? Bo mnie się wydaje, że już kiedyś widziałem takiego gościa.
- Ale o czym ty w ogóle mówisz, Carl? Nie wyszedłem dzisiaj z domu nawet na pięć minut! Poza tym, jak ktokolwiek miałby rozpoznać we mnie androida, kiedy jestem jedynym takim modelem, a dodatkowo pozbyłem się diody?
- Nie wiem, ale podobieństwo do ciebie jest uderzające, prawda? Poza tym, ja o szóstej spałem, więc możesz powiedzieć wszystko, co ci ślina na język przyniesie.
- A jaki według ciebie miałbym mieć powód, by wciskać ci kit? - pyta, wyraźnie już wzburzony android.
- Może taki sam, jak wtedy, kiedy awanturowałeś się pod sklepem CyberLife, a mi wmówiłeś, że byłeś w Jerychu?
W pierwszym odruchu, Markus chce iść w zaparte. Już otwiera usta, by pociągnąć dalej kłamstwo, które jakiś czas temu zapoczątkował, ale wystarczy jedno spojrzenie w oczy Carla, by pomysł ten ulotnił się z jego głowy jeszcze szybciej, niż się w niej pojawił. To, że Manfred nie da się nabrać, jest oczywiste. Poza tym, Markus nie chce wyjść na skończonego kretyna, a tak właśnie by się stało, gdyby podtrzymywał pierwszą wersję wydarzeń.
- Skąd wiesz? - pyta tylko i przenosi wzrok za okno.
- Od czasu do czasu budzą się we mnie umiejętności obserwatorskie - odburkuje, a później zaczyna wyliczać na palcach. - Wróciłeś późno w nocy, gdy już spałem. Nie odwiesiłeś kurtki na wieszak mimo, że zawsze to robisz, chociaż to akurat nic dziwnego, pewnie nie wyszła z tego bez szwanku. Poza tym, Jacobowi o mało nie przepaliły się przewody, kiedy odciągał mnie od wieczornego wydania wiadomości, a ty przy śniadaniu zachowywałeś się tak nerwowo, że nawet największy idiota domyśliłby się, że coś jest na rzeczy.
- Wtedy, to nie było zamierzone... - wzdycha. - Po prostu... szedłem przez miasto i usłyszałem krzyki, więc podszedłem z ciekawości i natknąłem się na ten protest. Początkowo, nie działo się nawet nic wielkiego, a później jakiś chuj zaatakował androida i dalej już poszło.
- Dobra, zostawmy już to. Pomijając intencje, jakie tobą kierowały, rozpamiętywanie jest bez sensu. Było, minęło. Powiedz mi lepiej, o co chodzi z tym pobiciem.
- Nie wiem. - Wzrusza ramionami. - Pojęcia nie mam, co tu się odpierdala, ale jakbym dorwał tego cholernego dowcipnisia, to bym mu nogi z dupy powyrywał. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że jesteś człowiekiem i nie mogę pokazać ci moich wspomnień, bo na słowo to ty mi chyba już nie uwierzysz.
- Czasami też tego żałuję, ale z drugiej strony, wchodzenie do czyjejś głowy i grzebanie w myślach i wspomnieniach, wydaje mi się nieco upiorne. - Mężczyzna krzywi się, a Markus prycha pod nosem. - Z resztą, chyba lepiej nie wiedzieć, co siedzi w czyichś głowach, bo można się bardzo zdziwić.
- Gwarantuję ci, że jakbyś mógł podzielić się z kimś emocjami w taki sposób, nigdy więcej nie marnowałbyś czasu na słowa.
Nagle, przychodzi mu do głowy pomysł, jak może przekonać Carla, że tym razem, jego wersja wydarzeń nie rozmija się z prawdą. Wciąż nie może zrozumieć, jak ktokolwiek mógł widzieć go bijącego się na ulicy, skoro jeszcze nigdzie dziś nie wychodził, ale zostawia to na moment. W pierwszej kolejności, chce udowodnić, że tym razem, mówi samą prawdę.
- Zapytaj Jacoba, czy gdzieś dzisiaj wychodziłem. Od rana kręcił się między salonem a kuchnią. Kto jak kto, ale on na pewno nie będzie próbował mnie kryć.
Malarz zastanawia się przez chwilę, aż postanowi pójść za radą Markusa. Lekarz rzeczywiście jest najbardziej obiektywny. Zwłaszcza teraz, gdy został przywrócony do stanu sprzed rewolucji, jakiej zalążek rozwinął się w jego głowie.
Wychodzą więc z pokoju i każdy rusza w swoją stronę. Markus do pracowni, zaś Carl do kuchni, gdzie RK300 parzy herbatę w eleganckim imbryku.
W szczerości z samym sobą Manfred musi przyznać, że brakuje mu Jacoba. Tęskni za wspólnymi partiami szachów, za rozmowami, które coraz bardziej przypominały dyskusje z mającą własne zdanie i opinie osobą, za wspólnym komponowaniem posiłków w taki sposób, by osiągnąć kompromis, a nawet za karcącymi spojrzeniami, jakie kierował na niego, gdy wypił więcej, niż jednego drinka. Wszystkie te drobne i większe elementy, składały się na całokształt powoli wykształcającego własny charakter Jacoba. Teraz, Carl może porównać androida do czystego płótna. Elijah zabrał ze sztalugi obraz, któremu do gotowości brakowało kilku pociągnięć pędzlem, w zamian za niego dając biały, idealnie czysty materiał, który nie chłonie farby tak dobrze, jak poprzedni. Jake jest bowiem jeszcze bardziej zasadniczy i nieugięty, tłamsi Carla regułami, jakie wprowadza do jego życia, dlatego senior dziękuje Bogu, że ma przy sobie Markusa, który co prawda jest zbuntowany, krnąbrny i szybciej działa niż myśli, ale wciąż potrafi sprawić, że życie nie zamienia się w bezbarwny ciąg depresyjnych dni.
- Jacob, chciałbym cię o coś zapytać.
Lekarz obraca głowę w jego stronę i kiwa krótko głową.
- Słucham.
- Powiedz mi, tylko szczerze, czy Markus wychodził dziś z domu?
- Nie - odpowiada natychmiast lekkim, neutralnym tonem. - Nie wychodził nawet ze swojego pokoju. Zrobił to dopiero wtedy, gdy dołączył do ciebie w pracowni.
Manfred syczy pod nosem, bo spodziewał się innej odpowiedzi. Takiej, która ewidentnie świadczyłaby o tym, że Markus znowu go okłamał. Bo choć brzmi to dziwnie, rozwiałoby wątpliwości, a tak, ciągle nie wiadomo kto i dlaczego zwalałby na niego winę za coś, czego nie zrobił. Musiał to być ktoś, kto go zna i jedyna osoba, jaka przychodzi Carlowi do głowy, to Elijah, ale nie może doszukać się powodu, dla którego miałby robić coś takiego, więc odrzuca tę opcję.
- Jesteś tego stuprocentowo pewny? Chodzi konkretnie o okolice szóstej rano.
- Markus nie opuszczał swojego pokoju do chwili, gdy przyszedł do pracowni - tłumaczy cierpliwie, wyraźnie akcentując każde słowo, po czym jak gdyby nigdy nic, wyjmuje z szafki filiżankę i kładzie ją na tacy, zaraz obok imbryka. - Za moment podam ci herbatę.
Senior krzywi się, rozpoznając znajomy zapach.
- Znowu zaparzyłeś mi to zielone, bezkofeinowe świństwo?
- Przygotowałem napój, który doskonale sprawdza się u osób takich, jak ty, borykających się ze zbyt wysokim ciśnieniem, oraz początkami choroby wieńcowej. Możesz pić go spokojnie, bez obaw o stan swojego zdrowia.
Android bierze do rąk tacę i idzie do salonu, wcześniej dając właścicielowi znak, by ruszył za nim. Ciągnący się jak długi ogon aromat zielonej herbaty, przyprawia Carla o mdłości i potęguje w nim ochotę na dwie rzeczy. Po pierwsze, na poproszenie Markusa, by wziął sprawy w swoje ręce i obudził RK300. Po drugie, na odwiedzenie Elijaha i wygarnięcie mu wszystkiego, co o nim myśli w tak dobitny sposób, by echo gorzkich słów jeszcze długo odbijało się w jego głowie.
∆
Początkowo, gdy odzyskał świadomość, nie miał pojęcia, co tak naprawdę się stało. W jego głowie nie mogło utworzyć się żadne konkretne wspomnienie, jakby ktoś wymazał je gumką, zostawiając jedynie pustą przestrzeń, którą trzeba w jakiś sposób zapełnić. Jak jednak to zrobić, gdy jest się w samym środku czarnej otchłani, gdzie panuje mrożąca krew w żyłach próżnia? Gdzie nie można znaleźć żadnego, najmniejszego nawet elementu, który pomógłby wydostać się na zewnątrz, gdzie zostało wszystko to, co na ten moment wydaje się kompletnie nieosiągalne? Do kogo wołać o pomoc, kiedy jest się samemu, a gdyby nawet gdzieś w oddali majaczył obraz drugiego człowieka, nie można do niego krzyknąć, gdy głos nie chce wydostać się z gardła? Jest po prostu przerażająco, ciemno i cicho.
Do otworzenia oczu, prowokuje go specyficzny, mocno drażniący zapach i cichy, rytmicznie powtarzający się dźwięk.
Pik, pik, pik...
Podnosi powoli jedną powiekę, a zaraz później drugą. Pierwsze, co widzi, to oślepiające światło i biały sufit. Tyle mu wystarczy, by wiedzieć, gdzie się znajduje, a podpięta do jego lewej dłoni kroplówka, tylko to potwierdza.
Szpital.
Patrzy jeszcze dalej, a tam, na jednym z łóżek leży podpięty do aparatury podtrzymującej życie mężczyzna. Ten widok, działa na niego otrzeźwiająco. Pomału, brakujące elementy układanki zaczynają wskakiwać na swoje miejsce, a on coraz wyraźniej widzi wracające wspomnienia, kiedy otumaniająca go mgła opada i przerzedza się, aż całkowicie zniknie.
Wracał z meetingu. Spieszył się, bo miał dokładnie piętnaście minut na dotarcie do domu, wokół którego miał za drobną opłatą odśnieżać. Był już niemal na miejscu, od celu dzieliło go kilkaset metrów, gdy ktoś złapał go za kurtkę i wciągnął w najbliższy zaułek. Próbował się bronić, ale gdy zorientował się, że napastnikiem był android, zrozumiał, że nie będzie to równa walka, co znacząco obniżyło jego szanse na zwycięstwo. Pamięta, że robił, co tylko mógł, ale w pewnym momencie poczuł silne uderzenie w głowę, a dalej, była już tylko ciemność. Aż do teraz.
Drzwi sali otwierają się, a do środka wchodzi około czterdziestokilkuletnia pielęgniarka. Jej długie, brązowe włosy są splecione w niskiego warkocza, który opada swobodnie na prawe ramię, a wyraz okrągłej twarzy, jest niezwykle sympatyczny i kojący.
- Dzień dobry - mówi ciepło, podchodząc do jego łóżka. - Czy pamięta pan, jak się nazywa?
- Ja... - Próbuje podnieść głowę, ale powstrzymuje go silny ból i pielęgniarka, prosząca go, by leżał spokojnie. - Ryan Scott.
- Niech pan nie wstaje. Został pan dotkliwie pobity, za moment przyjdzie do pana lekarz. - Rzuca okiem na kroplówkę. - Nie ma pan przy sobie telefonu, nie wiedzieliśmy, czy jest ktoś, kogo mamy poinformować, że przywieziono pana do nas.
Chłopak nie wie, czy to dobry pomysł, żeby jego rodzina dowiedziała się, że jest w szpitalu. Chce powiedzieć, że nie ma nikogo takiego, ale brak telefonu, który z całą pewnością znajdował się przed tym incydentem w jego kieszeni oznacza, że to nie był przypadek. Dlatego, decyduje się zakończyć tę farsę i postawić wszystko na jedną kartę.
- Proszę zadzwonić do mojego ojca.
∆
Jest wczesny wieczór, kiedy Markus pracuje nad transparentami, a Carl czyta książkę, jednocześnie zerkając na telewizor.
Malarz wciąż nie może zrozumieć, dlaczego ktoś miałby oskarżać androida o coś, czego nie zrobił. Jest przekonany, że Jacob powiedział mu prawdę. W tym momencie, kiedy znowu traktuje Markusa jak wcielenie diabła chodzące po Ziemi, z pewnością nie będzie próbował go kryć, ani tłumaczyć. Jednak nie można ukryć, ani wypierać faktu, że rysopis podejrzanego o pobicie w stu procentach zgadza się z aparycją Markusa. Manfred jest tym zaniepokojony, bo nie przychodzi mu do głowy nikt, kto mógłby chcieć krzywdy RK200. Nikt, oprócz Kamskiego, ale on nie urządzałby takich podchodów.
Rozmyślania mężczyzny przerywa Jacob, wchodząc do salonu z telefonem w ręce.
- Carl, telefon do ciebie - mówi, podsuwając mu trzymaną w dłoni słuchawkę.
- Jeżeli to ktoś z galerii, to powiedz, że mnie nie ma. Albo, że śpię - szepcze. Lekarz kręci przecząco głową.
- To ze szpitala. Dziś rano, trafił do nich twój syn.
∆
Moi drodzy, od tego rozdziału, zaczynamy pomału zbliżać się do końca Fire, dlatego zapinamy pasy, piąty bieg i lecimy prostą drogą do finału!
Co o tym wszystkim myślicie?
Rose.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top