25. Ready, set, go!

∆ Środa 1 grudnia 2038

Akcja ratunkowa, do której Markus przygotowywał się przez wiele dni, zbliża się wielkimi krokami. Każda inna osoba na jego miejscu, przede wszystkim czułaby nerwowość, a także wątpliwości, narastające z każdą godziną, przybliżającą do dużego wydarzenia. Jednak RK200 nie jest jak inni. On, odczuwa satysfakcję, zniecierpliwienie i podekscytowanie, a napięcie, narastające w jego umyśle i każdym biokomponencie, jest wyjątkowo przyjemne. Jednocześnie napędza go do działania i wywołuje ogromne zniecierpliwienie. Bo on najchętniej wyruszyłby na Belle Isle choćby zaraz, nie czekając ani na demonstrantów, ani na Aurelię i jej przyjaciela, jednak wbrew temu, co można o nim myśleć, porywczość nie przysłoniła w całości jego rozsądku i dzięki temu, Markus zaciska zęby, starając się w miarę cierpliwie oczekiwać jutrzejszego dnia.

Teraz, gdy stoi przed drewnianą sztalugą i tworzy na płótnie smugi w kolorze soczystego pomarańczu, zastanawia się nad wersją wydarzeń, jaką przekaże Carlowi. Pewne jest, że Kamski zadzwoni do niego zaraz po tym, jak Chloe i Melissa opuszczą rezydencję. Równie jasne jest też to, że zrobi przy tym jeszcze większą awanturę, niż wtedy, gdy chodziło wyłącznie o Lię, która z resztą uciekła samodzielnie. Po głowie androida tłucze się wiele pytań, ale jedno z nich zdecydowanie wysuwa się przed szereg i brzmi: jak rozmawiać o tym z Carlem?

Markus ma nadzieję, że teraz, gdy mężczyzna zaczął pomału dopuszczać do siebie myśl, że osoba, którą uważał za przyjaciela, dawno przekroczyła granice zdrowej troski, nie będzie wyjątkowo krytycznie nastawiony do akcji, jakiej za kilkanaście godzin podejmie się chłopak. Nie jest naiwny i nie liczy, że Carl go poprze, nie mówiąc już o chwaleniu tego pomysłu, ale chciałby usłyszeć, że Manfred go rozumie, a przede wszystkim, że go nie potępia. Android nie chce tworzyć między nimi konfliktu, lecz równie mocno nie chce pozwolić, by Kamski ciągle myślał, że nic nie może mu zagrozić. Nie, kiedy znalazł sposób na pokazanie mu, że prawda jest zupełnie inna, a jego dotychczasowa nietykalność wynika wyłącznie z tego, że nikt nie znalazł sposobu na skuteczne uprzykrzenie mu życia. Aż do teraz.

Kiedy drzwi pracowni otwierają się z cichym szumem, Markus spodziewa się zobaczyć w progu Carla, jednak zamiast niego, do pomieszczenia wchodzi Jacob.

- Carl poprosił mnie, żebym przekazał ci, że nie czuje się najlepiej i nie chce, by ktokolwiek przeszkadzał mu przez następną godzinę - mówi służbowym tonem. RK200 na moment przerywa pracę nad obrazem i obraca się w stronę mechanicznego lekarza.

- Co mu jest?

- Myślę, że przytłacza go cała ta sytuacja z Elijahem. Nie powiedział mi tego wprost, ale nietrudno się domyślić. Od czasu ich ostatniej rozmowy, jest przygaszony i wycofany.

Markus kiwa głową, mocno zaciskając usta. Nie zna szczegółów, bo senior nie chciał się nimi dzielić, a on na niego nie naciskał, ale nawet bez tego wie, że Kamski musiał wyjątkowo namącić mu w głowie, bo mężczyzna rzeczywiście jest cieniem samego siebie. Jest mu żal Carla, bo nie zasłużył sobie na traktowanie, jakie od jakiegoś czasu funduje mu Elijah. Jednak całe współczucie, jakie android czuje do malarza, błyskawicznie przekształca w jeszcze silniejszą motywację do poprowadzenia jutrzejszej akcji w taki sposób, by wszystko poszło zgodnie z planem. Jedyna rzecz, jakiej się obawia, to reakcja geniusza na nadchodzące wydarzenia. Nie boi się o siebie, jemu Kamski nie może zrobić nic, ale Manfred z pewnością będzie musiał wysłuchać całej tyrady i nienawiści, jaka bez wątpienia się z niego wyleje. Jednak niestety, cały, wielki plan zaszedł za daleko, by się wycofać, dlatego senior będzie musiał zacisnąć zęby i jakoś wytrzymać wszystko, co Kamski będzie miał mu do powiedzenia.

- A jak z tobą? - Głos Markusa rozprasza zalegającą w pracowni ciszę.

- Masz na myśli Kamskiego? - pyta, a starszy RK kiwa głową. - Nieustannie, sumiennie ignoruję wszystkie wiadomości, które od niego dostaję.

- Skurwiel pewnie pluje żółcią i toczy pianę z pyska - śmieje się android, wracając do przerwanego zajęcia. Wykonuje kilka szybkich pociągnięć pędzlem i odzywa się ponownie, nie odrywając wzroku od płótna. - Nie możesz tego zablokować? Mnie by chyba rozerwało z nerwów, jakbym musiał co chwilę kasować wiadomości od tego kutasa.

- To nic takiego. Nie utrudniają mi prawidłowego funkcjonowania - zapewnia, na co Markus parska pod nosem.

- Nie no, oczywiście, że nie - mruczy ironicznym tonem. - Wpędzają cię tylko w coraz większe zagubienie i powodują, że coraz częściej nie masz bladego pojęcia, co powinieneś robić.

- Wiem, co mam robić - odpowiada z mocą. - Chodziło mi o to, że przychodzące od Elijaha wiadomości nie dekoncentrują mnie i mimo ich stałego napływu, jestem w stanie być równie efektywny w swoich działaniach, co zawsze.

- No już dobrze, dobrze, nie unoś się tak. - Śniadą twarz Markusa pokrywa subtelny uśmieszek, gdy widzi ściągnięte w grymasie niezadowolenia brwi lekarza.

Jacob chce podzielić się ze swoim poprzednikiem obawami, związanymi z możliwą ingerencją Kamskiego w jego oprogramowanie, ale zanim to zrobi, jego uwagę przykuwa pokrywający płótno obraz, który jest już niemalże gotowy. Wiedziony ciekawością brunet podchodzi bliżej i zatrzymuje się w niewielkiej odległości od RK200. Przechyla głowę lekko na lewo, z zainteresowaniem przyglądając się, jak trzymany przez Markusa pędzel z gracją łączy ze sobą czerwień i pomarańcz w taki sposób, by oba kolory płynnie na siebie nachodziły.

- Jeżeli ten malunek przedstawia twoje pragnienia, to Elijah naprawdę powinien mieć się na baczności - mówi RK300. Dwukolorowe oczy, w których rozbłyska zadziorna iskierka, omiatają krótko jego twarz.

- Pragnienia? Czyżbyś zmienił zdanie i stwierdził, że jako android jednak mogę je mieć? - pyta zaczepnie.

- Jakiś czas temu, Carl wydał mi polecenie, żebym traktował cię jak człowieka, więc to robię - tłumaczy, nie reagując na dowcipny ton Markusa.

- Nie ważne. - Macha ręką, w której trzyma świeżo zamoczony w farbie pędzel i tylko błyskawiczny unik Jacoba chroni jego popielatą bluzkę przed lecącą z imponującą szybkością kroplą czerwonej farby. - Tak czy inaczej, to miła odmiana i mam nadzieję, że Carl nie cofnie tego polecenia. - Uśmiecha się szeroko, po czym szybko kończy swoje dzieło i odsuwając się od niego na krok, prosi lekarza o ocenę.

Obraz przedstawia androida, trzymającego w rękach szklaną kulę, w której zamiast wody i sztucznych płatków śniegu, lub migoczącego brokatu, znajduje się otoczona płomieniami willa Elijaha Kamskiego. Całość uwiecznionej przez Markusa sceny, jest utrzymana w ponurych kolorach, jakby widoczna na obrazie postać stała w ciemnym pokoju, jednak znajdujące się w kuli języki ognia, oświetlają twarz androida, dzięki czemu można zaobserwować pokrywający ją, złowieszczy uśmiech. Ostatnim jasnym elementem całości, jest błyszcząca ostrzegawczą czerwienią dioda. Lekarz nie zna się na sztuce i trudno mu pojąć symbolikę, jaką starszy RK zawarł w swoim dziele, ale jest w stanie dostrzec niezwykłą dbałość o szczegóły, nawet w tak małym elemencie, jak wnętrze szklanej kuli.

- Myślę, że powinieneś wysłać ten obraz Kamskiemu, jeśli wciąż będzie do ciebie tak negatywnie nastawiony. Istnieje duża szansa, że zrozumie aluzję.

Markus spogląda na Jacoba i widząc nieśmiały uśmiech na jego twarzy, sam rozciąga usta w wesołym grymasie.

- Proszę, proszę... - mruczy, wycierając umyte wcześniej dłonie w pokrytą kolorowymi plamami ściereczkę. - Nasz nadworny sztywniak uczy się żartować, czy to po prostu mój procesor dźwięku zaczyna szwankować?

- Zrozumienie waszego poczucia humoru jest konieczne. Dzięki temu, będę w stanie precyzyjniej ocenić w jaki sposób powinienem traktować to, co ty i Carl do mnie mówicie.

RK200 przewraca oczami i wrzuca poplamioną szmatkę do zlewu, zanim zabierze się za dalsze porządkowanie pracowni. Dreptając z miejsca w miejsce, rzuca przelotne spojrzenia w stronę Jacoba, który co prawda wygląda całkiem standardowo, ale niespokojnie mrugający LED na jego skroni i ledwo widoczne ruchy brwi zdradzają, że w głowie androida musi dziać się coś więcej, niż można by myśleć. I cokolwiek się tak wyprawia, nie jest niczym pozytywnym.

- Co? Katalogujesz moje odzywki do odpowiednich folderów? - rzuca swobodnie RK200, ścierając z drewnianej palety nadmiar farby, którego nie wykorzystał przy malowaniu. Jacob początkowo zdaje się w ogóle nie słyszeć skierowanych do siebie słów, jednak po kilku sekundach, jego spojrzenie staje się przytomniejsze i szybko odnajduje to, należące do Markusa.

- Nie. Zastanawiam się, czy Elijah rzeczywiście jest w stanie przywrócić mnie do stanu pierwotnego - odpowiada bezbarwnym tonem, nie spuszczając wzroku z dwukolorowych oczu androida.

- Nie chcę cię martwić, Jake, ale jesteś jego narzędziem do inwigilacji Carla. Narzędziem, które według niego zaczęło się psuć, a u niego wszystko musi chodzić jak w szwajcarskim zegarku, dlatego jeżeli ma taką możliwość, to ją wykorzysta. Nie łudź się, że będzie inaczej.

- Ja się nie martwię. Zastanawiam się po prostu, jak to wszystko wpłynie na Carla. Jest zadowolony z obecnej dynamiki między nami, a jej nagła zmiana będzie dla niego kolejnym ciosem. - Przysiada na rogu niewielkiego stolika i z westchnieniem wzrusza ramionami. - Chyba zgadzamy się ze sobą, że za sprawą Elijaha ma na głowie wystarczająco zmartwień.

Do głowy Markusa wpada pomysł i choć android wie, że mówienie o nim na głos nie ma większego sensu, to i tak decyduje się spróbować. Gdy odłoży ostatnią rzecz na swoje miejsce, staje przodem do Jacoba, zmniejszając odległość między nimi do około dwóch kroków.

- Cóż, być może znalazłby się sposób, by uniemożliwić Kamskiemu grzebanie w twoim oprogramowaniu...

Udaje mu się wzbudzić w lekarzu zainteresowanie, który choć nie okazuje tego wyjątkowo ekspresyjnie, to daje po sobie poznać, że ciekawi go, jaki sposób ma mu do zaproponowania RK200.

- Słucham.

- Musiałbyś mi zaufać. I podać rękę.

RK300 marszczy brwi, przypatrując się nieufnie wyciągniętej w jego stronę dłoni Markusa. Wie, co android mu sugeruje, dlatego kręci zdecydowanie głową i wsuwa dłonie pod uda, jakby podkreślając tym, że w żadnym wypadku nie zamierza dobrowolnie pozwolić na hakowanie oprogramowania. Zbyt dobrze pamięta, co działo się z nim, gdy przy ich pierwszym spotkaniu, chłopak podjął próbę naruszenia jego integralności, więc nie zamierza dopuścić, by coś takiego stało się ponownie. Informuje o tym Markusa i oddala się do drzwi, gdy android robi jeszcze jeden, niewielki krok w jego stronę.

- Wytłumacz mi jedną rzecz, bo chyba nie rozumiem... - burczy Markus, marszcząc brwi w surowym grymasie. - Proponuję ci prawdopodobnie jedyne rozwiązanie, dzięki któremu ukrócisz wpierdalanie się Kamskiego w nie swoje sprawy, a ty kręcisz nosem? To w końcu chcesz, żeby ten fiut dał ci spokój, czy nie?

- Nic nie rozumiesz. Tu nie chodzi o mnie. Nawet, gdybym był w stanie odczuwać jakąkolwiek chęć, lub jej brak, chodziłoby tylko o Carla. - Krzyżuje ramiona na piersi i opiera się o o metalowy regał. - Co z tego, że Elijah straci możliwość kontroli, kiedy mój program będzie w całkowitej rozsypce? Jak miałbym sprawować rzetelną opiekę nad Carlem z zawirusowanym oprogramowaniem? Absolutnie nie rozwiążemy sprawy w ten sposób i radzę ci, żebyś tego nie próbował.

Markus zaciska mocno zęby, czując, jak złość coraz mocniej tłumi w nim całe i tak niewielkie współczucie, jakie udało mu się w ostatnich dniach poczuć do Jacoba. Określanie jego emocjonalności mianem wirusa, wciąż wywołuje natłok negatywnych odczuć, jednak android zdążył przez cały spędzony w towarzystwie młodszego RK czas nauczyć się kończyć niewygodne dyskusje, zamiast przeinaczać je w szarpaniny. One i tak w żaden sposób nie wpływają na lekarza, dlatego Markus bez słowa wychodzi z pracowni. Zanim jednak wejdzie do swojego pokoju, obraca się w stronę Jacoba, który wchodzi do salonu zaraz za nim. Mierzy go ostrym spojrzeniem spod półprzymkniętych powiek i gdyby tylko wzrok mógł zabijać, RK300 prawdopodobnie leżałby na ziemi w wielkiej kałuży tyrium, z wielką dziurą w miejscu, gdzie normalnie byłoby jego serce.

- Jedynym wirusem jest w tym wszystkim Kamski i jego obsesja, a ty i Carl nie robicie nic, żeby powstrzymać rozprzestrzenianie się tej zarazy. Róbcie tak dalej, pokazujcie mu, że może bezkarnie rozstawiać was po kątach jak dwie, pozbawione umysłu kukiełki, to z pewnością obaj doskonale na tym wyjdziecie. Życzę wam powodzenia. Żebyście tylko któregoś dnia nie zapłakali nad własną głupotą, gdy okaże się, że nie jesteście już w stanie zrobić kroku bez wrażenia, że ten śmieć obserwuje was jak jebane rybki w akwarium.

RK300 chce zwrócić mu uwagę, że Carl nie byłby zachwycony słysząc słowo "głupota" użyte pod jego adresem, ale nim zdąży w ogóle otworzyć usta, drzwi pokoju Markusa zasuwają się za nim, a z wnętrza jeszcze przez jakiś czas dochodzi przytłumiony głos androida, gdy ten daje upust swoim emocjom, wyklinając Kamskiego w najobrzydliwszych słowach, jakie tylko przyjdą mu do głowy.

Minęło kilka dni, odkąd Ryan udowodnił nękającemu go mężczyźnie, że jest w posiadaniu nagrania, na którym ten wyraźnie przyznaje się do zaoferowania Scottowi pieniędzy za rozwiązanie za niego problemu. Chłopak spodziewał się pogróżek i niepokojących odwiedzin kolejnych androidów, a zamiast tego, otrzymał jedną, jedyną wiadomość, gdzie mężczyzna zaznacza, że odezwie się do niego, gdy tylko znajdzie zadowalający sposób na rozwiązanie sytuacji, będącej między nimi kością niezgody. Jednak szatyn nie czuje strachu, czy nawet niepokoju. Teraz, gdy ma swojego asa w rękawie, jest przede wszystkim ciekawy, co on jeszcze wymyśli. Jak spróbuje zaatakować i czy w ogóle do tego dojdzie.

Dzień jest dość mroźny, ale jaskrawe promienie słońca powodują, że Ryan ma wrażenie, jakby było cieplej, niż w rzeczywistości jest. Ogromne znaczenie ma w tym wszystkim też jego pierwszy meeting dla uzależnionych, z którego wraca. Świadomość, że wreszcie zrobił pierwszy krok do wyjścia z nałogu, napełnia go niezwykłą ekscytacją. Jego serce bije mocno, przez co krew szybciej krąży po organizmie, potęgując uczucie przyjemnego ciepła. Jest mu lżej, że spotkał takich, jak on. Równie zagubionych, zniszczonych przez narkotyki, będących na granicy całkowitego upadku, jednak w życiu każdego z nich przyszedł ten jeden moment, wyjątkowo silny impuls, który kazał im otrząsnąć się z toksycznego letargu, w jakim się znajdowali i poprosić o pomoc, by ratować to, co jeszcze im pozostało. Słuchając opowieści ludzi z jego grupy zrozumiał, że nigdy nie był w tym wszystkim sam, że równie słabych i poturbowanych przez wszelakie narkotyki ludzi, jest naprawdę dużo, jednak żeby to dostrzec, potrzebował trafić do tego miejsca, gdzie spotykając podobnych do siebie i słuchając ich historii, nabiera się przekonania, że powrót do normalności nie jest marzeniem ściętej głowy, tylko realnym, możliwym do osiągnięcia celem.

I on ten cel zamierza osiągnąć. Dla rodziców i siostry, ale przede wszystkim dla siebie.

Jednak zanim oni dowiedzą się o jego przemianie, o ile dojdzie ona oczywiście do skutku, musi zobaczyć się z pewną osobą, która zasługuje na przeprosiny. Dlatego, kieruje się w stronę małego, całodobowego sklepiku z nadzieją, że zastanie tam Michelle. Kiedy wchodzi do środka, w akompaniamencie charakterystycznego piknięcia zamontowanego nad drzwiami czujnika, od razu zaczyna rozglądać się za brunetką, jednak nigdzie nie może jej dostrzec. Podchodzi więc do lady, za która stoi pulchna kobieta w średnim wieku.

- Dzień dobry - mruczy Ryan, jeszcze raz omiatając wzrokiem alejki między półkami.

- Dzień dobry. - Kobieta uśmiecha się szeroko, a ton jej głosu jest spokojny i uprzejmy. - W czym mogę panu pomóc?

- Może powiedzieć mi pani, kiedy Michelle przyjdzie do pracy? To moja znajoma, muszę pilnie z nią porozmawiać. Zgubiłem telefon, wszystkie kontakty przepadły, więc nie mogę nawet do niej zadzwonić.

Uśmiech znika z twarzy ekspedientki. Zastępuje go podejrzliwy grymas, gdy bez skrępowania przygląda mu się zza owalnych oprawek okularów.

- Przepraszam, ale nie znam pana i nie wiem, czy Elle byłaby zadowolona, gdybym bez jej wiedzy udzielała komukolwiek takich informacji.

- Tak, oczywiście ja to doskonale rozumiem. A gdyby pani do niej zadzwoniła? Proszę powiedzieć jej, że Ryan Scott chce ją przeprosić i porozmawiać o czymś ważnym.

Kobieta jeszcze przez chwilę obserwuje go, mrużąc nieufnie oczy, aż w końcu z ciężkim westchnieniem wyciąga z kieszeni spodni telefon. Szukając numeru dziewczyny, burczy pod nosem pełnym niezadowolenia tonem, że nie po to pracuje w sklepie, by rozwiązywać sercowe dramaty gówniarzy.

Rozmowa trwa zaledwie kilkanaście sekund. Gdy kobieta odsunie telefon od ucha, mierzy Scotta znudzonym spojrzeniem i jak na dłoni widać, że chciałaby, żeby już sobie poszedł.

- Podyktuję numer, niech pan zapisuje.

Szatyn prędko dodaje do listy kontaktów podany mu przez ekspedientkę ciąg cyfr, zapisuje go imieniem dziewczyny i zanim zdąży wyjść na zewnątrz, od razu wybiera numer i przykłada telefon do ucha, przez co nie słyszy ciężkiego westchnienia kobiety. Połączenie zostaje odebrane w momencie, gdy w twarz chłopaka uderza mocny powiew mroźnego wiatru.

- Cześć. - Głos Michelle jest szorstki i służbowy.

- Skąd wiedziałaś, że to ja? - pyta Ryan. Po drugiej stronie słychać, jak brunetka bierze głęboki wdech.

- Byłam przekonana, że zadzwonisz od razu, jak tylko pani Esmeralda poda ci mój numer. Słucham, co chciałeś mi powiedzieć?

- Przede wszystkim, przeprosić za swoje zachowanie - mówi od razu, zanim zażenowanie zwiąże mu wszystkie słowa w gardle. - To było nieodpowiedzialne z mojej strony. Zrobiłaś wszystko, co w twojej mocy, by mi pomóc, a ja... Ja zachowałem się jak gówniarz. Chciałem ci też powiedzieć, że wszystko, co wtedy mówiłem, było prawdą. Naprawdę bałem się, że tamten świr może próbować zrobić krzywdę mojej matce, ale uzależnienie okazało się silniejsze od wszystkiego innego. Tak jak mówiłem, wyjście z takiego bagna nie jest jedną, magiczną chwilą. To naprawdę ciężki i długi proces.

- Bałeś się? Czy to znaczy, że już wszystko jest ok?

- Udało mi się znaleźć na niego haka - odpowiada zdawkowo. - Ale najważniejsze jest to, że zrobiłem pierwszy krok do normalności. Zacząłem chodzić na meetingi dla uzależnionych. To trudne, bo ciągle mam mnóstwo załamań i momentów, gdzie oddałbym wszystko za jedną, małą działkę, ale uczę się to zwalczać.

- Moje gratulacje - mówi nieco weselszym tonem. - Oby ci się udało, masz w końcu dla kogo walczyć. A pieniądze? Udało ci się znaleźć jakąś pracę? Wiesz, mogłabym ci pomóc, przynieść jakieś jedzenie...

- Radzę sobie. Nie mam co prawda stałego zatrudnienia, ale łapię się wszystkiego, czego tylko mogę. Głównie odśnieżam. Nie zostanę dzięki temu miliarderem, ale lepsze to, niż nic.

- Gdybyś jednak cierpiał na syndrom pustej lodówki, daj znać - mówi żartobliwym tonem, który przy kolejnym zdaniu gaśnie. - Wiem, że nie pomogłam ci ze znalezieniem pracy, ale gdybyś miał chodzić głodny...

- Nie mam do ciebie pretensji - przerywa jej po raz drugi, co Philips komentuje cichym fuknięciem. - Widziałem, że sprzedajecie hot dogi, więc jeśli kiedyś zostanę z pustym żołądkiem, wpadnę zjeść jednego na koszt firmy.

Dziewczyna śmieje się krótko, przez co i na jego twarzy pojawia się słaby uśmiech.

- Jesteś niemożliwy.

- Każdy ma jakieś wady. Jedną z moich, jest wątpliwej jakości poczucie humoru.

Rozmawiają jeszcze przez kilka minut, a gdy wyczerpie im się pula tematów, żegnają się i każde wraca do własnych zajęć. Scott chowa telefon do kieszeni kurtki, bierze tak mocny wdech, aż kłujące igiełki mrozu podrażnią jego nos i brodząc w sypkim, świeżym śniegu, zmierza już prosto w stronę domu.

- Myślałaś już, co powiemy pozostałym?

Pytanie Simona sprowadza Aurelię na ziemię. Jej noga, która dotychczas bujała się szybko w powietrzu, teraz zamiera, a androidka zgina ją w kolanie i podkurcza. Dzień pomału przechodzi w wieczór, a oni siedzą w swoim stałym miejscu - ruinach budynku, stojącego tuż obok Jerycha. Blondynka rzuca krótkie spojrzenie za siebie by upewnić się, że wciąż są sami.

- Prawdę - odpowiada, wzruszając ramionami. PL600 marszczy brwi i przechyla głowę na prawo.

- Dojrzałaś już do ujawnienia, kto był twoim właścicielem?

- Ani trochę. Powiemy, że idziemy odbić moje siostry, a fakt, że chodzi o Kamskiego, zachowamy dla siebie. Nie będą dopytywać o szczegóły.

- Mam taką nadzieję - mruczy w odpowiedzi chłopak. - Zwłaszcza liczę na North. To moja siostra, kocham ją, ale czasami zadaje za dużo pytań.

Android wzdycha i odchyla się do tyłu, opierając ciężar ciała na wyciągniętych za siebie rękach. Lia podejrzewa, że chodzi mu konkretnie o ostatnie dni, gdzie WR400 wyjątkowo gorliwie śledziła rozwijającą się między blondwłosymi androidami relacji. I o ile Nora, choć również mocno zaangażowana w temat, to nie okazuje swojego zainteresowania w tak dobitny sposób, co jej przyjaciółka.

- Miejmy nadzieję, że nie uzna tego za coś interesującego - wzdycha. Zachowuje dla siebie to, co doskonale wie, czyli, że obecnie nie ma dla niej ciekawszej kwestii, niż rozwijająca się znajomość między jej przyjaciółmi.

- Wiesz, cieszę się, że będę mógł pójść tam z tobą - mówi Simon, uśmiechając się w swój charakterystyczny sposób. Jest to grymas z gatunku tych, które są w stanie w niemal każdej sytuacji, podarować choć odrobinę pozytywnego nastawienia.

- W życiu byś mi nie odpuścił, gdybym cię nie zabrała. Nie mam innego wyboru - żartuje. Blondyn robi urażoną minę, a po chwili parska śmiechem.

- Tu chodzi o coś zupełnie innego i oboje o tym wiemy - mruczy z figlarnym uśmieszkiem.

- Co ty bredzisz, Simon? - pyta rozbawiona dziewczyna.

- Prawda jest taka, że nie ma szans, żebyście poradzili sobie bez szeregu moich legendarnych umiejętności.

Nawet na chwilę nie porzucając wesołego grymasu, Simon prostuje się i patrzy przez siebie, na rysujące się w oddali, wysokie budynki. RT600 chwilę patrzy na jego profil, zanim szturchnie go lekko w bok.

- Rozgryzłeś mnie. Oczywiście, ze chodzi wyłącznie o twoje głęboko ukryte talenty - śmieje się, próbując odnaleźć spojrzeniem punkt, w który wpatruje się jej przyjaciel. - A tak całkowicie serio, to chyba po prostu chcę, żebyś był tam ze mną. Boję się o ciebie, ale nie chcę, żebyś pomyślał, że odrzucam twoją chęć pomocy.

- Nie pomyślałbym tak, ale cieszę się, że postanowiłaś mnie wtajemniczyć. Obiecuję być przydatny.

- Tego akurat jestem pewna.

Uśmiechają się do siebie, aż w pewnym momencie, Simon bierze Aurelię za rękę. Przez chwilę, po prostu trzyma jej dłoń, aż po chwili nawiązuje między nimi połączenie. Przekazuje w nim całą troskę i przyjaźń, jaką do niej czuje. Lia odwdzięcza się tym samym, przy czym oboje skrzętnie ukrywają przed sobą te uczucia, których nie są do końca pewni. Mimo tego, czują, że wszystko, czym się wymieniają, jest o wiele intensywniejsze, niż do tej pory. Zupełnie, jakby zburzyli jakąś niewidzialną barierę, która dotąd filtrowała wszystko, co sobie przekazywali. Teraz, każda emocja jest tak silna, że zarówno on, jak i ona mają wrażenie, że tyrium w ich ciałach staje się gorące, a ciężar połączenia zbyt duży, by go wytrzymać, dlatego zrywają je, jednak nie puszczają swoich dłoni. Trzymają je w silnym uścisku, patrząc wszędzie, tylko nie na siebie nawzajem. Dociera do nich bowiem, że przekazywanie sobie uczuć, to jedno. Muszą jeszcze nauczyć się o nich rozmawiać.

No i proszę. Jacob nie chce się budzić. Markusa to drażni, jednak z jakichś powodów nie chce stawiać naszego pana doktora przed faktem dokonanym i za niego podejmować decyzji o przełamaniu kodu.

Ryan zdaje się wychodzić na prostą, ale czy mu się to uda, okaże się z czasem.

Lia i Simon z kolei, coraz bardziej odkrywają, że w żadnym wypadku nie są dla siebie obojętni, co powoduje u nich niepewność i w pewnym sensie zawstydzenie.

A już w następnym rozdziale, drodzy państwo, zbieramy drużynę i idziemy zrobić wjazd na chatę Kamskiemu :)

Rose.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top