23. Big Brother.
∆ Sobota 27 listopada 2038
Jacob zbiera naczynia po podwieczorku i zanim zniknie za drzwiami kuchni, wymienia z Markusem porozumiewawcze spojrzenie. Carl nie sprawia wrażenia, jakby wyczuł, że w powietrzu wisi poważna rozmowa, dlatego RK200 cierpliwie czeka, aż lekarz załaduje zmywarkę i wróci do salonu.
- Jakbyście czegoś potrzebowali, będę w pracowni - mówi senior i łapie za koła swojego wózka. Markus podryguje na swoim krześle i unosi dłonie chcąc go powstrzymać.
- Zaczekaj. Ja i Jacob musimy z tobą porozmawiać.
Mężczyzna marszczy brwi i patrzy na androida jakby ten wygłosił tezę, mogącą z powodzeniem startować w konkursie na głupotę roku. Albo, jakby kilka sekund wcześniej, zupełnie niespodziewanie spadł z kosmosu.
- Ty i Jacob? Razem? - dopytuje. Brunet wzrusza ramionami.
- Tak wyszło.
Malarz nie zadaje więcej pytań. W milczeniu czekają na RK300, który po chwili zjawia się w pokoju. Zajmuje miejsce tuż obok Markusa. Carl, widząc siedzące przed nim androidy, zaczyna odczuwać dziwną, coraz silniejszą nerwowość. Nie wyglądają, jakby mieli znowu zacząć się z sobą kłócić. Wręcz przeciwnie, wydają się wyjątkowo zgodni.
I właśnie ta zgoda, wywołuje u mężczyzny gęsią skórkę.
- Powiecie mi w końcu o o chodzi? Jacob wygląda w miarę standardowo, ale ty, Markus masz minę, jakby ktoś ci przywrócił ustawienia fabryczne.
Delikatny uśmiech, który stwierdzenie Manfreda wywołuje na twarzy lekarza powoduje, że cała tajemnicza sytuacja, staje się jeszcze dziwniejsza, niż była do tej pory.
- Może rzeczywiście przejdźmy do meritum, jestem zbyt podekscytowany na budowanie sztucznego napięcia - odzywa się Markus. - Jake potwierdził dziś wszystko, przed czym cię ostrzegałem, a co ty z jakiegoś dziwnego powodu postanowiłeś negować. Okazało się, że Kamski jest kontrolującym fiutem, a jego ofiarą, jesteś ty.
Przez kilka pierwszych sekund, senior wygląda na zmęczonego, a nawet nieco zawiedzionego, że RK200 po raz kolejny wraca do tematu, który on już dawno uznał za zamknięty. Wizja Elijaha, urządzającego sobie w jego domu Big Bothera, kompletnie do niego nie przemawia i wydawało mu się, że gdy ostatni raz rozmawiał o tym z Markusem, wyraził się dostatecznie jasno. Jednak tym razem, coś nie daje mu spokoju. Tym czymś, jest dyskretne kiwnięcie głową Jacoba. Jeżeli on zgadza się ze swoim poprzednikiem, to oznacza, że coś musi być na rzeczy.
- Jacob, może ty mi to wyjaśnisz? - prosi, starając się jednocześnie opanować wkradający się coraz śmielej do jego głosu niepokój.
- Nie ocenię pobudek, jakie kierują Elijahem, ani tego, czy jego zachowanie jest słuszne. Prawda natomiast jest taka, że sprawuje on nade mną stałą kontrolę i wymusza na mnie określone zachowanie względem ciebie, a także regularne zdawanie raportów, dotyczących zarówno mojej pracy, jak i twojego stanu zdrowia.
Kątem oka mężczyzna widzi, że Markusa świerzbi język, by powiedzieć "a nie mówiłem?", dlatego stara się nie patrzeć w jego stronę, a całą swoją uwagę, skupić na RK300, który w przeciwieństwie do swojego poprzednika, zachowuje opanowanie, a tego malarz najbardziej potrzebuje w tej sytuacji. Nie trzeba mu ekspresyjnie wyrażanej przez Markusa wściekłości, jaką czuje w stosunku do Elijaha, tylko właśnie tego kojącego, chłodnego spokoju, jaki może zagwarantować mu Jacob. Jednocześnie, jest mu głupio, że zlekceważył ostrzeżenia RK200 i z góry założył, że ten jest zaślepiony swoimi osobistymi powodami, do traktowania Kamskiego z dużą dozą niepewności. Czy rzeczywiście był aż tak głupi, by nie dostrzec tego, co prawdopodobnie od dawna miał tuż przed oczami? Elijah zawsze był wobec niego wyjątkowo troskliwy, za co on jest mu wdzięczny. A raczej był do tej pory, bo teraz, sam już nie wie, co o tym wszystkim myśleć.
- Powiedział ci dlaczego chce dostawać te raporty?
- Nie. Od momentu w którym mnie uruchomił, jest raczej oszczędny w udzielaniu mi informacji, które według niego, nie są mi do niczego potrzebne.
- Skurwiel nawet nie powiedział mu ani słowa o tobie - wtrąca ze złością Markus. - Wrzucił go w sam środek niewiadomej, Jake nie miał pojęcia kim przyjdzie mu się opiekować i między innymi stąd wynikały nieporozumienia między wami.
RK300 spogląda na androida karcąco. Ten tylko głęboko wzdycha i krzyżuje ramiona na piersi.
- Markus ma rację. Prosiłem Elijaha, by opowiedział mi o tobie. Jaki jesteś, co lubisz, a czego nie. Chciałem mieć podstawy, do szybszego i bardziej efektywnego dostosowania się do twojego charakteru, ale on powiedział mi, że najlepiej będzie, gdy poznam cię osobiście i zdobędę najpotrzebniejsze informacje u źródła. Jasno zasugerował mi, że powinienem uczyć się twojej osobowości i wyciągać odpowiednie wnioski, ale gdy to robię, Elijah bardzo dziwnie reaguje, jakby nagle całkowicie zmienił swoją koncepcję na opiekę, którą mam cię otoczyć.
- Co to znaczy, że dziwnie reaguje? - dopytuje malarz. Dioda na skroni androida przechodzi z błękitu w żółć, a on milczy, zaciskając usta, jakby za wszelką cenę próbował zachować dla siebie słowa, próbujące się z nich wydostać. - Jacob, odpowiedz.
- Po prostu, jeżeli słucha ciebie, albo mnie, Kamski bombarduje go swoimi chorymi rozkazami - warczy już wyraźnie wzburzony RK200, uderzając pięścią w stół. Carl drga, a lekarz próbuje go delikatnie uspokoić, ale emocje androida są już tak duże, że wylewają się z niego niemożliwą do powstrzymania falą. - Cały czas mu mówi, że ma słuchać jego, a nie twoich widzimisię, że w końcu to on, jako lekarz najlepiej wie, jak o ciebie zadbać i jest w tym wszystkim do tego stopnia subtelny, że nawet Jacob wyczuł idiotyzm tej sytuacji i przyszedł mi o tym powiedzieć.
- Jake? - Malarz ponownie zwraca się do lekarza. - Dlaczego nie porozmawiałeś ze mną?
Kiedy cisza ze strony androida przeciąga się, Markus kopie go pod stołem w kostkę. RK300 uparcie świdruje spojrzeniem swoich ciemnych oczu dłonie Manfreda, leżące spokojnie na blacie stołu. W końcu, presja, jaka jest na nim wywierana, wyciska z niego słowo po słowie.
- Nie chciałem cię niepotrzebnie denerwować. Ciężko było mi przewidzieć, jak zareagujesz na takie wiadomości, dlatego wolałem najpierw porozmawiać z Markusem. Uznałem, że on, będąc tak samo jak ja, androidem zaprogramowanym w stu procentach przez Elijaha, rozwieje moje wątpliwości, lub je potwierdzi. Początkowo, nie byłem pewny co do informowania cię o wszystkim. Wbrew temu, co można myśleć, moim głównym celem pozostaje dbanie o twoje zdrowie, jednak Markus przekonał mnie, że skoro odrzuciłem rozkazy Kamskiego, a twoje polecenia są priorytetowe, nie mogę trzymać cię w niewiedzy.
- Markus rzeczywiście potrafi być przekonujący - mruczy mężczyzna, przenosząc spojrzenie na dwukolorowe tęczówki i przez ułamek sekundy, wymienia z ich właścicielem uśmiech. - Rozumiem, że to bombardowanie rozkazami, o którym wspomnieliście, nasila się z chwilą, gdy odrzucasz jakiś pomysł Elijaha, zgadza się?
- Dokładnie - odpowiada od razu Jacob, kiwając lekko głową.
- Co on ci przekazuje w tych wszystkich wiadomościach? Że masz opierać każdą swoją decyzję wyłącznie na swoim programie?
- Mówi otwarcie, że w razie wątpliwości, wszelakie pytania mam kierować do niego - odpowiada posłusznie. - Twierdzi, że on najlepiej wie, czego ci potrzeba, a czego nie.
Markus, mimo szczerych chęci prowadzenia tej rozmowy najspokojniej, jak tylko się da, czuje, jak coś w nim pęka. Podrywa się z krzesła i zasuwa je z taką siłą, że przewraca się z hukiem i wpada pod stół. Carl nie jest tym w żaden sposób przejęty i nawet nie myśli o uspokajaniu go. Rozumie, że android jest wściekły i wie, że ma do tego prawo. Dlatego, spokojnie patrzy, jak chłopak miota się po całym salonie z zaciśniętymi w pięści dłońmi i w wyjątkowo mocnych słowach wykrzykuje wszystko, co uważa na temat Kamskiego. Jasne jest, że malowanie, czy gra na pianinie nie będzie w stanie opanować tylu kłębiących się w nim, negatywnych emocji. Tak ogromną złość i nienawiść, musi z siebie po prostu wykrzyczeć. A on mu na to pozwala.
Zupełnie inaczej reaguje Jacob i gdy tylko podniesie z ziemi krzesło, ostrożnie podchodzi do Markusa, by złapać delikatnie jego przedramię. Nie jest mu jednak dane powiedzenie nawet jednego słowa, bo RK200 brutalnie wyrywa rękę z jego dłoni i odpycha go mocno, żądając jednocześnie, żeby dał mu spokój i nie zbliżał się. Lekarz ma w pamięci wszystkie ich kłótnie, każdy wybuch, który kończył się pięściami RK200 zaciśniętymi na jego ubraniu, gdy nim szarpał i wymyślał coraz to kreatywniejsze groźby. Doskonale pamięta również, jak Carl reagował na tego typu incydenty, dlatego ignoruje coraz dobitniejsze ostrzeżenia androida i zaciska mocno palce na jego ramionach. Gest ten działa na Markusa jak czerwona płachta na byka i Jacob musi naprawdę mocno zapierać się stopami o podłogę, by nie zostać odrzuconym na przeciwległy kąt pomieszczenia.
- Wypad ode mnie z łapami, bo nie ręczę za siebie! Puszczaj!
- Markus, uspokój się! - grzmi RK300. - Tu nie chodzi tylko o ciebie, dlatego opamiętaj się, bo nie taka była umowa!
- Zaraz, zaraz... jaka umowa?
Androidy milkną, słysząc zadane przez Carla pytanie. Starszy RK, gniewnym ruchem zrzuca ze swoich ramion ręce lekarza, opiera dłonie na biodrach i bierze kilka głębokich wdechów, naiwnie licząc, że uspokoi go to tak samo, jak byłoby w stanie wyciszyć człowieka.
- Powiedz, Jacob, jakie mieliśmy ustalenia, a które udało mi się tak paskudnie zjebać - prosi Markus. - Jebany Kamski! Gnój wyciąga ze mnie wszystko co najgorsze!
- Spokojnie. - Lekarz raz jeszcze zaciska palce na jego ramieniu, jednak tym razem, chłopak nie odtrąca jego ręki. RK300 spokojnie prowadzi go do stołu, a gdy usiądzie na swoim poprzednim miejscu, on robi to samo. - Poprosiłem Markusa, by ta rozmowa przebiegła w spokojnej atmosferze. Potrzebujemy pomysłu na rozwiązanie tej sytuacji, a stres w niczym nie pomoże. Chciałbym wrócić do tego, co mówiłem wcześniej. - Rzuca Manfredowi pytające spojrzenie, na które senior odpowiada skinieniem głowy. - Znalazłem się w trudnej sytuacji, ponieważ nie jestem w stanie postępować tak, by zadowolić równocześnie ciebie i Elijaha, bo twoje polecenia kłócą się z wytycznymi, jakie otrzymuję od niego. Uznałem, że muszę wybrać, czyje rozkazy ustawić jako priorytet, a z pomocą Markusa zrozumiałem, że powinienem odrzucić propozycje Kamskiego i w pełni skupić się na tobie. Wbrew wszystkiemu, co przekazuje mi w swoich wiadomościach, nie jest prawdą, że to on najlepiej wie, co jest dla ciebie dobre. Wiem to ja, jako lekarz i ty, bo nawet tak zaawansowany android jak ja, nie jest w stanie wyraźniej od ciebie poczuć, co dzieje się w twoim organizmie.
- Cieszę się, że doszedłeś do takich wniosków - mówi malarz. W jego głosie słychać narastające napięcie, ale wyraz twarzy pozostaje kamienny. - Dobrze też, że w końcu przestałeś odbierać Markusa jako całe zło tego świata, ale obawiam się, czy twoja decyzja nie odbije ci się czkawką.
Jacob marszczy brwi i przez chwilę zastanawia się nad słowami Manfreda.
- Co masz na myśli? - pyta w końcu.
- To, że Elijah może odebrać twoje zachowanie jako niesubordynację wobec niego, a skoro tak usilnie namawiał mnie na oddanie Markusa do CyberLife, to jeden Bóg raczy wiedzieć, co zrobi z tobą, gdy w końcu puszczą mu nerwy. Jeżeli ma nad tobą, jak się wyraziłeś, stałą kontrolę i wysyła ci takie wiadomości, to pewnie oznacza, że ma dostęp do twojego oprogramowania i jest w stanie gmerać w nim na odległość.
Dioda androida przez kilka sekund świeci ostrzegawczą czerwienią. Carl uświadomił mu, że nie wziął takiej ewentualności pod uwagę i gdy teraz o tym myśli, to Kamski rzeczywiście może mieć możliwość zdalnego modyfikowania jego oprogramowania. U Markusa nie zostawił sobie takiej furtki, co lekarz mógłby racjonalizować chęcią geniusza zapewnienia swojemu przyjacielowi jak najlepszego opiekuna i uniknięcia sytuacji, jaka miała miejsce w przypadku RK200.
Co jednak, jeżeli rzeczywiście to nie troska przemawia przez mężczyznę? Jeżeli chodzi o coś złego i toksycznego, co powinno zostać jak najprędzej ukrócone? Jacob nie jest już stuprocentowo pewny pobudek, jakie kierują jego twórcą. Nie wie też, czy postąpił słusznie, odcinając się od niego i ignorując coraz to bardziej natarczywe próby kontaktu ze strony Kamskiego. Android obawia się, że może wydarzyć się to, o czym powiedział Carl.
Obawa, to kolejne uczucie, jakiego on, jako android w żadnym wypadku nie powinien czuć.
A jednak, ona natarczywie bierze coraz więcej jego uwagi. RK300 boi się, że jego twórca wymusi na nim zachowania, jakich od niego oczekuje, albo, że zrobi coś, co przywróci go do stanu sprzed chwili, gdy zaczęły nękać go wątpliwości. Że wszystko, co zdążył dotychczas wypracować i zrozumieć, zostanie mu odebrane, a on będzie musiał zaczynać wszystko od początku. Cała jego relacja z Manfredem, zostałaby przekreślona. Zaprzepaściłby wszystko, co udało mu się wypracować, a na to android nie chce pozwolić.
- Nie jestem pewien, co powinienem w tej sytuacji zrobić - mówi cicho lekarz. - Ingerencja w moje oprogramowanie, oznacza całkowitą zmianę mojego podejścia i zachowania, a jedynym sposobem na uniknięcie tego, jest wykonywanie jego poleceń.
- Możesz go oszukać - proponuje Markus. - Mów to, co chce usłyszeć, to da ci spokój.
- To może nie być takie proste - odpowiada Jacob. - Carl uświadomił mi, że jeżeli istnieje prawdopodobieństwo modyfikacji mojego oprogramowania na odległość, to z całą pewnością ma on też dostęp do zapisów pamięci, które może w każdej chwili przejrzeć.
RK200 macha ręką w geście całkowitej rezygnacji i parska krótkim, niekontrolowanym, nerwowym śmiechem. Kolejny raz, do jego głowy dobija się chęć złapania Jacoba za rękę i odcięcia go raz na zawsze od ich twórcy, ale reakcja androida jest wciąż niemożliwa do przewidzenia, dlatego Markus woli zostawić to na wypadek, gdyby nie mieli innego wyjścia. Tymczasem, podnosi głowę i wbija w twarz malarza dwukolorowe, roziskrzone oczy.
- Od dawna mówiłem ci, że Kamskiemu odkleiło się we łbie kilka klepek, ale ty nie chciałeś mnie słuchać - mówi chłodno. - Jebany Wielki Brat z odzysku...
- Wiem, że nie powinienem lekceważyć twoich obaw i przepraszam za to - odpowiada Manfred. - Po prostu... Elijah nigdy wcześniej nie zachowywał się wobec mnie źle. Tak, zawsze był bardzo zaangażowany w moje zdrowie, otrzymałem od niego dużo pomocy i wsparcia. Wydaje mi się, że chciał odwdzięczyć się najlepiej, jak mógł, za umożliwienie mu spełnienia jego największego marzenia...
∆ 20 lat wcześniej ∆
Niebieskie oczy nastolatka otwierają się szeroko, gdy Manfred skończy mówić. Niespełna szesnastoletni Elijah Kamski, stoi twarzą w twarz ze swoim marzeniem i ku własnemu zdziwieniu, nie jest pewny, jak powinien na to właściwie zareagować. Chłodno i z naturalną dla niego powściągliwością, czy wręcz przeciwnie, głośno, ekspresyjnie i żywo, jak pewnie zrobiłby to każdy inny chłopak w jego wieku. Jednak on nie jest pierwszym lepszym dzieciakiem. Jest wyjątkowy i właśnie to stanowi główny temat rozmowy, jaki toczą między sobą jego rodzice i wujek, a której on może się tylko biernie przyglądać, bo jego ojciec nie zamierza dopuścić go do słowa.
- Tobie od tego bogactwa naprawdę coś się poprzestawiało w głowie! - Benedict Kamski podnosi głos, sycząc na całkowicie wyluzowanego malarza, jak wściekły kot. - On musi znaleźć normalną pracę! Z takim wykształceniem, może bez trudu zostać inżynierem w najlepszych firmach, jakie istnieją, a ty co mu proponujesz?!
- Realizację marzeń i pracę bez spełniania wymogów przełożonego, który z pewnością nie byłby nawet w jednej tysięcznej tak inteligentny, jak on - wyjaśnia ze stoickim spokojem Manfred.
- Bawienie się robotami nazywasz pracą? Widać, że nie masz pojęcia, co to słowo tak naprawdę oznacza - kpi mezczyzna. - Ale jak można się dziwić, skoro nie przepracowałeś w swoim życiu ani jednego dnia.
- I jak widać, wyszedłem na tym całkiem nieźle - odpowiada bezczelnym tonem, uśmiechając się chytrze. - To nicnierobienie nie tylko pozwoliło mi na stworzenie Elijahowi adekwatnych do jego niezwykłego poziomu możliwości rozwoju, a także na pomoc w dalszym wykorzystaniu jego potencjału.
- Pozwól, że o jego przyszłości będziemy decydowali my.
- Sam mogę ocenić, co jest dla mnie... - zaczyna chłopak, ale ojciec ucisza go gestem dłoni.
- Nie wtrącaj się, Elijah! Twoja inteligencja i fakt, że jesteś o krok od ukończenia studiów, to jeszcze za mało, żebyś zgrywał mi tu dorosłego. Jesteś szesnastoletnim dzieciakiem, za którego odpowiadamy razem z matką, a ja nie zamierzam dopuścić do tego, żebyś zmarnował sobie życie na konstruowanie zabawek.
Przysłuchująca się wymianie zdań Olivia wie, że powinna zareagować. Wziąć stronę syna i przetłumaczyć mężowi, że nie ma racji, ale jest na to zbyt zmęczona. Jej relacja z Benedictem znacząco pogorszyła się od momentu, gdy Carl oznajmił im, że zamierza pokryć koszty wykształcenia Elijaha. Ona była wtedy szczęśliwa, bo wiedziała, że z mężem nie byliby w stanie zapewnić mu takiego startu. Zupełnie inaczej na sprawę spojrzał i wciąż patrzy Ben. On zarzuca Carlowi wtykanie nosa w nie swoje sprawy i narzucanie pomocy, o którą nie został poproszony. Kobieta nie jest w stanie zliczyć wszystkich awantur, jakie miały miejsce między nią, a Benem, dlatego postanawia wycofać się i odpuścić, licząc, że Carlowi uda się przekonać mężczyznę, że wiek Elijaha nie jest istotny i trzeba dać mu możliwość wybrania takiej drogi życiowej, jakiej to on pragnie. Nie ona, nie Ben i nie Carl. On.
- Widzisz, właśnie na tym polega twój problem - mówi Manfred, bezlitośnie mierząc spojrzeniem Kamskiego, którego twarz zaczyna nabierać coraz intensywniejszej, czerwonej barwy. - Ty po prostu kompletnie nie zdajesz sobie sprawy, kogo wychowujesz.
Czas jakby na moment zatrzymuje się się, gdy Manfred zrzuca swoimi słowami bombę prosto na rodzinę Kamskich. Każdy jej członek, interpretuje to stwierdzenie inaczej i jedynie najmłodszy z nich, robi to wyjątkowo pozytywnie. Elijah uśmiecha się dyskretnie widząc, jak jego ojciec zaciska szczękę i zaczyna zgrzytać zębami.
- Co ty próbujesz mi wmówić, darmozjadzie jeden?! Że nie wiem, jak wychować syna?!
- Tak, dokładnie to próbuję ci powiedzieć. Nie wiesz nawet, jak go traktować, ani jak z nim rozmawiać. Nie rozumiesz jego geniuszu i przez to chcesz go skazać na życie, które go nie interesuje. Są takie ptaki, które zamknięte w złotych klatkach, całkowicie tracą cały swój charakter, radość i wszystkie kolory. Elijah jest takim egzotycznym, kolorowym ptakiem, a ty próbujesz zamknąć go w swoim szaroburym świecie, kompletnie nie zwracając uwagi na jego potrzeby. Ty go po prostu nie znasz.
Malarz trafił prosto w czuły punkt Benedicta. Kamski traktuje dobre wychowanie dzieci jako jeden z ważniejszych wyznaczników męskości. Uważa, że dobry ojciec, który może uchodzić w oczach swojego syna za wzór, potrafi przekazać mu wszystko, czego będzie potrzebował w dorosłym życiu. I on do tego właśnie dąży. Chce pokazać Elijahowi, że żeby coś osiągnąć, trzeba zdobyć poważną, uczciwą pracę, która zapewni mu godne życie. Jest przekonany, że szesnastoletni chłopak, bez względu na to jak inteligentny, nie jest w stanie samodzielnie zatroszczyć się o swoją przyszłość, a rolą rodziców, jest skierowanie jego wyborów na właściwe tory.
Wierzy w swoje przekonania, jak w nic na świecie, a precyzyjnie wymierzony cios, jaki zadał mu Carl powoduje, że mężczyzna zdejmuje stopę z hamulca i całkowicie przestaje się kontrolować. Zanim ktokolwiek zdąży zareagować, zrywa się z krzesła i rusza przed siebie, a chwilę później, jego pięść ląduje na twarzy Manfreda. Z ust Olivii wyrywa się zduszony pisk, Elijah zdaje się obserwować całe zajście bez większych emocji, a malarz parska gorzkim śmiechem, łapiąc nos w dwa palce.
- Coś ty najlepszego narobił, Ben?! - krzyczy Olivia i podbiega do malarza, biorąc po drodze chusteczkę higieniczną. Przykłada ją ostrożnie do twarzy mężczyzny, z niepokojem obserwując, jak szybko rośnie na niej czerwona plama. - Trzeba jak najszybciej jechać z tym do lekarza.
- Bez paniki, Olivio, nie sądzę, żeby był złamany - burczy, delikatnie sprawdzając stan swojego nosa. Zaraz później, zwraca się do Benedicta. - Więc tak rozumiesz dobry przykład, jaki chcesz dać temu chłopcu? Że trzeba upierać się przy swoim zdaniu nawet, gdy nie jest słuszne i wciskać je innym za pomocą przemocy? Całe szczęście, że Elijah jest w stanie samodzielnie ocenić szkodliwość takiego zachowania.
- Posłuchaj no, ty malarzyno z bożej łaski, nie będziesz mnie umoralniał i mącił chłopakowi w głowie, zwłaszcza w naszym domu! To mój syn, moja odpowiedzialność, moje decyzje i nie twój zakichany interes!
- Odpowiedzialność i decyzje należą wyłącznie do mnie, czy ci się to podoba, czy nie - odzywa się spokojnie Elijah, mierząc ojca chłodnym spojrzeniem swoich niebieskich oczu. - A ja nie pozwolę, żebyś w taki sposób traktował jedynego człowieka, który mnie rozumie i szanuje. Bądź więc tak dobry i nie udzielaj się w dyskusji, której nie rozumiesz.
- Jak odnosisz się do ojca, gówniarzu?!
Zanim chłopak odpowie, unosi lewy kącik ust w kpiącym uśmieszku, jednocześnie patrząc na Benedicta ze szczerą odrazą.
- Tak, jak na to zasługuje.
Ben wykrzykuje jeszcze kilka soczystych obelg pod adresem Manfreda, przypomina synowi konsekwencje, jakie grożą za nieposłuszeństwo, a gdy widzi, że na nikim nie robi to większego wrażenia, wychodzi z mieszkania, trzaskając za sobą drzwiami. Gdy Olivia podchodzi do okna, widzi, jak jej mąż wsiada do samochodu, a później z piskiem opon odjeżdża.
- To typowe - komentuje Elijah. - Kiedy coś nie idzie po jego myśli, najpierw wrzeszczy, później obraża, a jak to nie przynosi pożądanego efektu, obraża się i jeździ bezcelowo godzinami po mieście, aż się uspokoi. Tyran...
- Elijah! - Kobieta posyła synowi błagalne spojrzenie. - Proszę cię, chociaż ty przestań.
- Ja mam przestać? Mam kolejny raz pokiwać głową i przyznać mu rację, gdy wiem, że jej nie ma? Mam pozwolić mu zaprzepaścić moją szansę na zrewolucjonizowanie świata? W imię czego?
- Pomyśl przez chwilę o mnie, synku - prosi. - Mam już dość tych pretensji i awantur, ja też mam tylko jedno zdrowie i bardzo nie chciałabym go stracić przez wasze kłótnie.
- A ja nie chciałbym stracić szansy na ruszenie z CyberLife, dlatego przykro mi, ale nie zamierzam odpuszczać. Przyjmę propozycję Carla i profesor Stern i nic nie obchodzi mnie jego zdanie na ten temat. Ciebie też nie powinno.
Olivia milknie i opada zrezygnowana na małą, bordową sofę. Czuje, jak narasta w niej irytacja, gdy patrzy na Carla i Elijaha, którzy są całkowicie spokojni, jakby to, co wydarzyło się przed kilkunastoma minutami, wcale nie miało miejsca. Ma żal, że nikt nie zwraca najmniejszej uwagi na jej samopoczucie, jakby była całkowicie niewidoczna. A przecież ona też jest w tym wszystkim, też musi znosić humory swojego męża, co przez brak wsparcia, idzie jej coraz gorzej.
- Postawiłeś nas w bardzo niezręcznej sytuacji, Carl - mówi kobieta, odnajdując spojrzeniem oczy mężczyzny. - Samo opłacenie studiów Elijaha, było ogromnym gestem z twojej strony, ale nie sądzisz, że wyłożenie pieniędzy na założenie firmy to za dużo?
- Nie - odpowiada lekko z rozbrajającym uśmiechem na ustach. - Poza tym, trochę mnie przeceniasz, moja droga. Ja daję tylko część potrzebnej kwoty, resztę pokrywa Amanda.
- Amanda? Zdążyliście przejść z profesor Stern na "ty"? - dopytuje, mrużąc oczy w podejrzliwym grymasie.
- Tak wyszło. - Wzrusza ramionami. - Oczywiście, mentorka naszego drogiego Elijaha w przeciwieństwie do mnie, nie robi tego bezinteresownie. Będzie udziałowcem i prawą ręką młodego, ale to chyba nic zaskakującego.
- Wiesz, co jest zaskakujące? To, że nie robisz sobie nic z atmosfery, jaka z twojego powodu zapanowała w naszym domu. Benedict czuje się przez to bardzo źle, wiem, że w głębi serca jest mu po prostu przykro, że nie może dać mu tyle, co ty. - Wzdycha i kręci ciężko głową.
- Skąd mogłem wiedzieć, że Ben jest aż tak ograniczony? - pyta, a kobieta posyła mu ostrzegawcze spojrzenie.
- Licz się proszę ze słowami, tu siedzi jego syn.
- Który w pełni zgadza się z opinią Carla... - burczy brunet, nie zważając na ciężkie westchnienie matki. - Zobaczysz, androidy CyberLife zmienią nasz świat. To będzie prawdziwa rewolucja...
Jednak Olivia nie słucha mówiącego rozmarzonym tonem syna. Zamiast tego, tonie we własnych zmartwieniach, zastanawiając się, ile jeszcze będzie w stanie wytrzymać. Co innego Manfred. On uważnie słucha wywodów młodego Kamskiego, patrząc na niego z podziwem i dumą, będąc jednocześnie pewnym, że przyjdzie dzień w którym o Elijahu Kamskim usłyszy cały świat...
- Jak powiedział, tak zrobił. - Carl ciągnie swoją opowieść, wpatrując się w niewidoczny punk, za siedzącymi przed nim androidami. - Kiedy firma w której pracował Benedict zwolniła go, wraz z wieloma innymi ludźmi na rzecz zatrudnienia androidów, Elijah potraktował to jako swego rodzaju zemstę za wszystkie te lata, gdy był tłamszony przez ojca i popychany do pracy, jakiej nie chciał. Widziałem, jaką satysfakcję miał, gdy Bena krew zalewała z nerwów. W pewnym momencie, całkowicie odsunął się od Elijaha, a mnie znienawidził jeszcze bardziej.
- Właściwie, to dlaczego stary Kamski tak cię nie znosił? - pyta Markus. - Chodziło tylko o pieniądze, jakie władowałeś w jego syna?
- Też, ale głównie cała jego nienawiść skupiała się wokół sympatii, jaką darzył mnie Elijah.
- Mógł mieć pretensje wyłącznie do siebie, skoro nie wiedział, jak do niego podejść... - odburkuje RK200.
- Kamski i pretensje do siebie? - pyta retorycznie Carl i parska cynicznym śmiechem. - Dobre...
- Wydaje mi się, że poznaliśmy powód zachowania Elijaha - odzywa się milczący dotąd Jacob. - Przez lata widział zachowania narcystyczne u swojego ojca, co mogło znacząco wpłynąć na jego postrzeganie wielu spraw. Poza tym, istnieje duże prawdopodobieństwo, że skłonność do wykształcenia osobowości narcystycznej, została mu przekazana w genach.
Markus spogląda na niego, marszcząc gęste brwi.
- Skoro sam wie, jak czuje się człowiek, osaczony przez kogoś takiego, to czy nie powinien zachowywać się inaczej, tym bardziej wobec Carla? Przecież to dzięki niemu ma teraz to wszystko.
- To nie jest takie proste, Markus - odpowiada lekarz. - On najprawdopodobniej kompletnie nie zdaje sobie sprawy, że traktuje Carla podobnie, jak jego przed laty traktował ojciec. Narcyz jest przekonany o własnej nieomylności i bardzo ciężko skierować jego myślenie na właściwe tory, wręcz bez odpowiedniej terapii, jest to niewykonalne. Nie mam co prawda zainstalowanej specjalizacji psychiatrycznej, ale paniczny, często kompletnie nieuzasadniony lęk o zdrowie, czy życie nie tylko swoje, ale również bliskiej osoby, może być objawem hipochondrii. Osobowość narcystyczna w połączeniu z hipochondrią, mogą powodować toksyczne zachowania chorego wobec otaczających go osób.
Carl i Markus spoglądają na siebie, gdy Jacob zakończy swój wywód. Przetwarzają podane im przez lekarza informacje i o ile RK200 od dawna podejrzewał, że z głową Kamskiego nie dzieje się dobrze, tak malarz nie do końca wie, jak powinien na to zareagować. Długo bronił się przed wzięciem pod uwagę insynuacji Markusa, ale teraz, gdy rozkłada ostatnie zachowanie Elijaha na czynniki pierwsze, skrupulatnie analizując każdy z nich dochodzi do wniosku, że androidy mogą mieć rację. Może naprawdę był do tego stopnia zaślepiony ich dotychczasową relacją i przeszłością, że nie zauważył, gdy zachowanie Kamskiego zaczęło wymykać się spod kontroli? Czy naprawdę nie dostrzegł pojawiających się tuż przed jego nosem czerwonych flag? A może było zupełnie inaczej, może on po prostu nie chciał ich widzieć?
- Czyli co, mamy mu teraz współczuć i wszystko pobłażać? Bo tatuś źle go traktował w dzieciństwie? - pyta prześmiewczo Markus, a Jacob kręci zdecydowanie głową.
- W żadnym wypadku. Udawanie, że problem nie istnieje, tylko pogorszy sytuację.
- No to co mamy robić?
- Myślę, że skoro jego obsesja skupia się wyłącznie wokół Carla, to on powinien z nim porozmawiać i zasugerować terapię - tłumaczy lekarz, po czym zwraca się bezpośrednio do malarza. - Jest szansa, że taka rozmowa przyniesie pożądany skutek, jednak jeśli Elijah okaże się wyjątkowo oporny i będzie stale, uparcie obstawał przy swoim, to sugerowałbym ograniczenie waszych kontaktów.
Manfred krzywi się, bo nie tylko dotarło do niego, że człowiek, będący tak jak Markus, stałym elementem jego życia, najprawdopodobniej jest poważnie zaburzony, ale sugestia androida, odnosząca się do odcięcia się od mężczyzny z którym oprócz pokrewieństwa łączy go wielka przyjaźń, wydaje mu się czystą abstrakcją i mimo, że jakaś część niego stara się uparcie przekonać go, że to okazać się jedynym wyjściem z sytuacji, to Carl odrzuca od siebie tę myśl i ze wszystkich sił stara się trzymać ją jak najdalej od siebie.
- Być może tak drastyczny krok nie będzie konieczny - mówi niepewnie.
- Może. Ale nie wahaj się tego zrobić, jeżeli Elijah nie da się namówić na leczenie - odpowiada poważnie RK300. - Teraz widzę, że przez cały czas, próbował zaburzyć w moich oczach postrzeganie rzeczywistości. To nie Markus jest dla ciebie zagrożeniem, tylko on, dlatego im prędzej dopuści do siebie fakt, że potrzebuje profesjonalnej pomocy, tym lepiej. Nie wiadomo, co mogłoby się stać, jakby jego obsesja stała się jeszcze większa. Możemy spodziewać się jedynie zdalnego wprowadzenia zmian w moim oprogramowaniu, jednak nie mamy pewności, czy nie posunie się do bardziej bezpośrednich kroków.
- Niech tylko spróbuje tknąć Carla, to przysięgam, że osobiście się z nim policzę - syczy RK200.
- Spokojnie, Markus - mówi ciepło Jacob, patrząc prosto w dwukolorowe oczy. - Agresją niczego nie zdziałamy, musimy podejść do tego sposobem, ale przede wszystkim spokojnie.
- Zgadzam się z tobą - wzdycha senior. - Będę musiał delikatnie z nim porozmawiać...
- Tak, to najlepsze rozwiązanie - zgadza się RK300.
W salonie zapada cisza, którą po kilku minutach przerywa Carl, oznajmiając androidom, że idzie do pracowni, by przy malowaniu, przemyśleć całą sytuację. Obaj, jak na komendę kiwają głowami i odprowadzają mężczyznę wzrokiem. Dopiero, gdy automatyczne drzwi zamykają się za nim, Markus i Jacob wznawiają dyskusję, która trwa przez kolejnych kilkanaście minut. Kończy się, gdy lekarzowi uda się nakłonić starszego RK, by zostawił rozwiązanie tej sprawy Manfredowi. Markus przytakuje, nie mogąc odmówić sobie dyskretnego uniesienia kącika ust, bo wie coś, czego ani Jake, ani Carl nie mogą się nawet domyślać. Wie, że Kamski i tak dostanie od niego nauczkę, a cios, jaki go czeka, będzie precyzyjnie wymierzony w najczulsze miejsce byłego prezesa CyberLife.
∆
Po ostatnich, spędzonych w Jerychu chwilach, wracamy Markusa i spółki.
Bardzo lubię ten rozdział. Wiecie już, dlaczego Carl jest tak ważną osobą dla Kamskiego i opierając się na sugestii Jacoba, możemy domyślać się, co dzieje się w głowie naszego geniusza. Jak widać, nie przeżył w swoim dzieciństwie i młodości bicia, czy innej, okropnej formy przemocy, ale doświadczył wielkiego niezrozumienia ze strony rodziców. Jednak czy Jake ma rację i Elijah jest cierpiącym na hipochondrię narcyzem? To się jeszcze okaże.
Ale co się stało, że rozdział wlatuje dziś? Uznałam, że opublikuję go wcześniej, w ramach niespodzianki i rekompensaty za ostatnią, długą przerwę. Jednak kolejny, wpadnie już zgodnie z terminem, czyli w piątek, 31 marca.
Rose.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top