21. Uncertainty and doubts.
∆ Sobota 27 listopada 2038
Ryan czuje dużą ulgę, wracając do domu po krótkim spotkaniu z Drew. Udało mu się spłacić dług, który miał u dilera, a wszystko dzięki roztargnionej kobiecie, która robiąc zakupy w jednym z przeciętnej wielkości marketów, zostawiła otwartą torebkę w wózku i oddaliła się na kilka metrów. Gdy zniknęła za regałem, Scott przechodząc obok, wsunął dłoń do torebki i prędko wyczuł pod palcami portfel. Zabrał go, schował do kieszeni kurtki, kupił dla niepoznaki puszkę napoju energetyzującego i jak gdyby nigdy nic, wyszedł na zewnątrz. Większy łup zdobyłby pewnie w galerii handlowej, ale to miejsce naszpikowane monitoringiem po same brzegi, za to w markecie, który wybrał na łowy, jest około trzech kamer, skierowanych na półki z droższym towarem i drzwi wejściowe. Ryzyko wpadki było o wiele mniejsze, a pięćset dolarów, które zdobył, pozwoliło na spłatę długu i nie umrze dzięki nim z głodu, gdy zapasy jedzenia w domu się skończą.
Jednak chłopak ma szczerą nadzieję, że uda mu się prędko znaleźć zatrudnienie, by móc zachować dom i żyć względnie normalnie. Nie łudzi się, że zarobi pieniądze na spłatę drugiego, o wiele większego długu, jaki nad nim wisi. Nie zdobędzie ich w krótkim czasie w żaden sposób, dlatego pozostaje mu mieć nadzieję, że mężczyzna blefował, gdy mówił o jego matce. Wie w końcu, że nie jest obrzydliwie bogatą osobą, a wręcz przeciwnie, ledwo wiąże koniec z końcem. Mocno wierzy, że to powstrzyma go przed choćby zbliżeniem się do niej. Z resztą, to nie jest typ przemocowca, w każdym razie nie wobec osób, które niczym mu nie zawiniły. Scott co prawda go nie zna, ale pewne rzeczy widać u ludzi na pierwszy rzut oka. A on zdecydowanie nie jest osobą, która bezmyślnie eliminuje każdego, kogo tylko może.
Zanim wróci do siebie, wstępuje do lombardu, gdzie nabywa dość stary i tani, używany smartfon. Później, dokupuje do niego kartę SIM. Gdy od domu dzieli go już tylko kilkanaście minut drogi, zahacza o ośrodek leczenia uzależnień, gdzie organizowane są meetingi dla osób zmagających się z problemami narkotykowymi. Zapisuje godziny urzędowania, po czym kieruje się już prosto do domu.
Tam, przygotowuje sobie duży talerz kanapek z wędliną i serem, oraz mocną kawę. Jedząc, zastanawia się, czy terapia naprawdę mu pomoże. Próbował uporać się z tym sam, ale poległ i dziś wie, że w pojedynkę nie ma najmniejszych szans na powrót do normalności. Długo wypierał ze świadomości fakt, że bordo zawładnęło jego życiem i już dawno przestał radzić sobie z uzależnieniem, aż w końcu przyszedł czas, gdzie poszedł po rozum do głowy. Nie chce już nigdy więcej czuć się tak, jak do tej pory. Nie chce budzić się z narkotykowego letargu, będąc wściekłym na siebie i równie mocno nie chce zagłuszać tej złości kolejną dawką czerwonych kryształków, bo w końcu dotarło do niego, że nie prowadzi to do niczego dobrego.
Jego rozmyślania przerywa dzwonek do drzwi. Szatyn odkłada kubek z kawą na stolik i powoli rusza w kierunku holu. Domyśla się, kto postanowił złożyć mu wizytę, dlatego jest wyjątkowo zaskoczony, widząc, że się pomylił. Na jego progu stoi android. Jest to ciemnowłosy model AP700, ubrany w standardowy, biały uniform. Jego twarz pokrywa przyjazny uśmiech, który nie gaśnie nawet, gdy chłopak patrzy na niego ze swego rodzaju niechęcią.
- Czego? - burczy, patrząc na maszynę spod przymkniętych powiek.
- Dzień dobry, Ryan. Zostałem przysłany, by przypomnieć ci o zobowiązaniu, jakie stale na tobie spoczywa.
Scott opiera się ciężko o framugę drzwi i bierze głęboki wdech. Nigdy nie był wyjątkowo zatwardziałym przeciwnikiem androidów. Nie przeszkadzają mu tak, jak znacznej części społeczeństwa, ale teraz, miły wyraz twarzy mechanicznego chłopaka wydaje mu się niezwykle irytujący. A dzieje się tak, ponieważ AP700 jest sprawia wrażenie wyjątkowo pogodnego, jakby przyniósł ze sobą najlepsze możliwe wieści, podczas gdy te kilka słów, które powiedział, spadają na głowę młodego mężczyzny, jak lodowate strumienie wody. Moment ten jest pierwszym, gdzie szatyn ma ochotę uderzyć prosto w uśmiechniętą twarz androida i zrobić to mimo, że ten niczemu nie zawinił.
- Przekaż proszę swojemu panu, że pamiętam o tym aż za dobrze, ale nie jestem w stanie zdobyć dla niego tylu pieniędzy w najbliższym czasie. Moja matka tym bardziej, dlatego ma dwie opcje. Cierpliwie czekać, albo odpuścić i potraktować to jako nietrafioną inwestycję. Na to drugie, akurat go stać.
- Oczywiście, powtórzę mu to - mówi uprzejmie. - Proszę, byś podał mi swój aktualny numer telefonu, żebyście mogli mieć ze sobą kontakt.
Przez chwilę, Ryan chce po prostu zatrzasnąć drzwi przed nosem nieproszonego gościa, jednak aż za dobrze wie, że jeżeli nie poda numeru, człowiek, który przysłał androida, tak czy inaczej go zdobędzie. Dlatego z nieskrywaną niechęcią, dyktuje ciąg cyfr, który maszyna bez trudu zapamiętuje.
- Dziękuję za współpracę. Życzę miłego dnia.
Android obraca się i rusza w swoją stronę. Zatrzymuje go jednak głos Ryana, więc AP700 przystaje i wraca spojrzeniem do szatyna.
- Czemu przysłał ciebie, zamiast spotkać się ze mną osobiście? - pyta mężczyzna, na co android wzrusza ramionami i kręci głową.
- Przepraszam, ale nie posiadam takich informacji. Czy chcesz wiedzieć coś jeszcze?
- Nie. Możesz już iść.
Brunet kiwa grzecznie głową na pożegnanie, po czym odchodzi. Ryan natomiast, wraca do domu i rozsiada się na kanapie, wyciągając z kieszeni spodni telefon. Odkłada go na stolik i odsuwa daleko od siebie, zupełnie, jakby urządzenie było czymś wyjątkowo obrzydliwym, albo miało się na niego rzucić.
Nigdy wcześniej nie był tak zagubiony, jak obecnie. Droga, na którą ma zamiar wkroczyć, jest obietnicą lepszej przyszłości, ale Scott nie może w pełni cieszyć się z podjętej przez siebie decyzji. Nie, dopóki nie dogada się ze swoim zleceniodawcą.
Jak na zawołanie, dzwonek telefonu rozbrzmiewa, rozdzierając ciszę. Chłopak sięga po niego i odbiera połączenie, nie musząc nawet przez moment zastanawiać się, czyj głos usłyszy w słuchawce.
- Już nawet nie możesz pofatygować się do mnie osobiście, tylko musisz wysługiwać się androidem? - sarka szatyn. - Mam wrażenie, że to bardzo w twoim stylu.
- Ubolewam nad tym, że nie stoimy ze sobą twarzą w twarz, ale powinieneś wiedzieć, że ja nie mam tego luksusu, by móc beztrosko spacerować sobie po mieście.
Scott parska krótko.
- Ty się po prostu boisz - odpowiada z wyraźną kpiną w głosie. - Co? Obawiasz się, że komuś puszczą nerwy i zrobi ci remont gęby?
- Raczej staram się unikać zderzenia z ludzką głupotą zawsze, jeśli tylko mam ku temu okazję - tłumaczy.
- Każda wymówka jest dobra, to akurat znam aż za dobrze. - Kręci głową w geście dezaprobaty, wolną ręką sięgając po ostatnią kanapkę. - Skoro twój tajny agent zdążył już podać ci mój numer, to pewnie wiesz też, co ode mnie usłyszał.
- Tak, dzwonię w tej sprawie. Musisz wiedzieć, że nie mogę odpuścić ci tych pieniędzy, bez względu na to, ile sam ich posiadam, ponieważ nie mam w zwyczaju marnować ich na, jak się wyraziłeś, nietrafione inwestycje.
- A ty musisz wiedzieć, że nie jestem w stanie w najbliższym czasie tyle zarobić, więc jeżeli chcesz swoją forsę z powrotem, będziesz musiał na nią poczekać. A spróbuj tylko tknąć moją matkę, to urządzę cię tak, że twoja cię nie pozna.
Po drugiej stronie rozlega się ciche westchnienie.
- Chyba źle zinterpretowałeś moje słowa. Ja nie chcę robić jej krzywdy, tylko zapytać, czy ma możliwość spłacić dług swojego krnąbrnego syna.
- Jestem dorosły - warczy, coraz bardziej zniecierpliwiony. - Moja matka nie bierze już odpowiedzialności za moje sprawy, sam to robię.
Mężczyzna parska krótkim, cynicznym chichotem.
- I nie wychodzi ci to najlepiej, ale o tym, mógłbym bardzo długo rozmawiać z twoimi rodzicami. Zwłaszcza z ojcem.
Ryan chce mu odpyskować, ale zanim to zrobi, jego umysł wypełnia przyjemna świadomość wstąpienia na grunt, gdzie to on ma przewagę. Szczerze żałuje, że mężczyzna nie może zobaczyć jego szerokiego, kipiącego triumfem uśmiechu. Szatyn postanawia nieco zmienić taktykę i obrócić sytuację na swoją korzyść. Odchrząkuje, a następnie zaczyna mówić mocnym, zdecydowanym tonem, licząc, że zburzy tym mur z irytującej pewności siebie, jakim mężczyzna jest stale otoczony.
- Skoro już wspomniałeś o ojcu, to tak sobie pomyślałem, że z nim można by pogadać na wiele innych tematów, jeśli rozumiesz, co mam na myśli.
Cisza, jaka zaległa w słuchawce, jest dla Scotta jak miód na serce. Udowadnia mu ona bowiem, że trafił w czuły punkt, chyba jedyny, jaki ten człowiek posiada. Chłopak rozsiada się wygodniej na kanapie, układając skrzyżowane w kostkach nogi na blacie stolika i żałuje, że nie ma pod ręką szklanki pełnej whisky i lodu, oraz cygara. Jednak nawet pomimo ich braku, po raz pierwszy czuje, że ma nad nim przewagę, że tym razem, to on rozdaje karty, bo znalazł w końcu haczyk, dzięki któremu jest w stanie negocjować, a nie tylko przytakiwać ze zwieszoną głową i godzić się na wszystko.
- Co? Zatkało? - pyta, gdy po kilkunastu sekundach, wciąż nie otrzymuje odpowiedzi. - Nie pomyślałeś, że mogę w każdej chwili powiedzieć mu kim tak naprawdę jesteś?
- Zrobiłbyś to dawno, gdybyś chciał. Poza tym, on ci nie uwierzy. Nie jest zaślepiony bezgraniczną, ojcowską miłością i doskonale wie, że nie jesteś najbardziej wiarygodną osobą na świecie.
- Pewnie jak zawsze masz rację, ale na twoje nieszczęście, mam nagranie, które wszystko udowadnia - mówi, czując, jak satysfakcja zalewa cały jego umysł potężną falą.
- Naprawdę nie stać cię na lepszy blef? - śmieje się mężczyzna. - Nagranie, jest najbardziej wyświechtaną formą szantażu, która do tego nadzwyczaj często ma niewiele wspólnego z prawdą, ale czego mogłem spodziewać się po kimś takim, jak ty.
Scott uśmiecha się szeroko i dalej prowadzi rozmowę w taki sposób, by w razie potrzeby wszystko było jasne, a zanim połączenie się zakończy, z zadowoleniem dotyka na ekranie przycisk, zatrzymujący rejestrowanie rozmowy. Zaraz później, tworzy kopię nagrania w chmurze, zapisuje je w wersjach roboczych swojej skrzynki mailowej, oraz wysyła na inny, nieoficjalny adres, którego niemal nie używa. Tak zabezpieczony, przekazuje nagranie swojemu rozmówcy, będąc jednocześnie rozemocjonowany i przerażony, bo to posunięcie, może skończyć się dla niego na dwa sposoby.
Albo mężczyzna przestraszy się i da mu spokój, albo rozniesie na proch.
∆
Markus z zadowoleniem śledzi wątek dyskusyjny, jaki zapoczątkował w sieci. Udało mu się skierować znaczną część ludzkiej agresji na Kamskiego, a coraz więcej użytkowników portalu, zaczyna patrzeć na propozycję protestu przychylnie. Część internautów odpadła, wyraźnie zniechęcona wizją przyjazdu policji, jednak wciąż wiele osób deklaruje chęć uczestniczenia w pikiecie, by móc wywrzeszczeć parę gorzkich słów do Kamskiego, nawet jeśli ten miałby ich nie usłyszeć.
Androidowi odpowiada to zacięcie i wrogość, jaką ludzie czują do byłego prezesa CyberLife, ale równocześnie łapie się na odczuwaniu niechęci do siebie samego. Za każdym razem, gdy po zalogowaniu wciela się w zgorzkniałego przeciwnika nie tylko androidów, ale całego postępu technologicznego, ma wrażenie, że powoli staje się jednym z nich. Sam nie jest w tym wszystkim bastionem empatii, jego również przepełnia wielka złość skierowana do gatunku z którym musi dzielić planetę. Oczywiście, wszystkie targające nim negatywne emocje nie wzięły się z powietrza, ludzie nie raz i nie dwa pokazali się z najgorszej możliwej strony i mimo świadomości, że nie można mierzyć wszystkich jedną miarą, to i tak ciężko mu opanować niechęć, którą czuje, gdy myśli o tych wszystkich osobach, które za żadne skarby nie chcą dopuścić do siebie faktu, że na ich oczach rozwija się nowy gatunek. Niestety, nic nie wskazuje, by sytuacja miała się zmienić, a Markus zaczyna się obawiać, ile jeszcze frustracji pomieści jego umysł i ciało.
Kiedy nagle rozlega się delikatne pukanie do drzwi, chłopak jest przekonany, że Carl postanowił powiedzieć mu, że zdemaskował jego ostatnie kłamstwo, jednak zamiast niego, w progu staje Jacob. Bardziej niż to, starszego RK zastanawia wyraz twarzy androida. Nie jest do bólu neutralny, a także próżno szukać lekkiego uśmieszku, który coraz częściej gości na jego ustach. Brwi są ściągnięte do wewnątrz, a dioda, mimo, że błękitna, mruga nieregularnie.
- Potrzebujesz czegoś? - pyta Markus, obserwując uważnie twarz bruneta.
- Porozmawiać. Jeśli oczywiście masz czas.
- No skoro trzeba - wzdycha i wskazuje mu stojący przy biurku, obrotowy fotel, a sam opiera się plecami o ścianę za łóżkiem i krzyżuje nogi. - Słucham.
Zanim lekarz zacznie mówić, mija trochę czasu. Markus ze zdziwieniem obserwuje zachowanie swojego następcy, bo po raz pierwszy, odkąd się poznali wygląda on tak, jakby był całkowicie zakłopotany, a to z całą pewnością nie jest u niego normalne. Równie zastanawiające jest to, że Jacob prosi o rozmowę jego, a nie Carla. RK200 chrząka ze zniecierpliwieniem, próbując wywołać w nim jakąkolwiek reakcje.
- Wydusisz w końcu coś z siebie, czy będziemy tak siedzieć w milczeniu, aż się nam baterie rozładują? - sarka Markus.
- Przepraszam, nie wiem po prostu jak zacząć - odpowiada Jacob, obserwując palce prawej dłoni RK200, wybijające na jego kolanie chaotyczny rytm.
- Najlepiej od początku. I bez zbędnego pierdolenia. Co się dzieje?
Bezpośredniość androida, pozytywnie wpływa na Jacoba. Lekarz zbiera się w sobie i przechodzi do rzeczy.
- Powiedz mi, czy dobrze znasz Elijaha? - pyta w końcu, unikając owijania w bawełnę. Markus wzdycha ciężko i przewraca dwukolorowymi oczami.
- Nie tak dobrze jak Carl, ale i tak lepiej, niż bym sobie tego życzył - odburkuje niechętnie. - Czemu pytasz?
- Mam problem i myślę, że rozmowa z osobą, która go zna, mogłaby mi pomóc. Jednocześnie, wolałbym nie mówić na ten temat z Carlem, zatem jesteś jedyną opcją, jaka mi pozostaje. Ale to nawet lepiej, ty również jesteś jego osobistym projektem, dzięki temu, być może będziesz w stanie udzielić odpowiedzi na moje pytania.
Oczy Markusa otwierają się szerzej. Z Jacobem rzeczywiście musi być coś nie tak, skoro użył wobec niego słowa "osoba", zamiast "maszyna" czy "android". Dodatkowo, jego chęć rozmawiania o Kamskim rozbudza w starszym RK ogromną ciekawość. Dlatego, kiwa subtelnie głową, dając mu znak, by kontynuował.
- Zastanawiałem się, czy ty również otrzymałeś od Elijaha dokładnie sprecyzowane instrukcje, wedle który miałeś sprawować opiekę nad Carlem?
- Obaj je dostaliśmy. - Wzrusza ramionami. - Musisz powiedzieć konkretniej o co ci chodzi.
- Czy tobie też nakazał postępowania wyłącznie w oparciu o wiedzę, jaką ci wgrał?
- Niczego mi nie nakazywał, ani nie zakazywał. Wszystko, czego potrzebowałem, było w moim programie. Uruchomił mnie, sprawdził parę rzeczy i przywiózł tu.
- I nie kontaktował się z tobą? Nie sprawdzał jak sobie radzisz? Nie dostawałeś od niego żadnych wiadomości?
Android zsuwa się na brzeg łóżka, opiera łokcie na szeroko rozstawionych kolanach i pochyla się lekko do przodu, uparcie świdrując twarz Jacoba spojrzeniem swoich oczu.
Jest inny. To pierwsza myśl, która uderza w Markusa. Nie zachowuje się jak on, a standardowa, chłodna i diabelnie irytująca pewność siebie, gdzieś się ulotniła. Przez jeden, krótki moment, RK200 zastanawia się, czy lekarz wciąż jest uwięziony we własnym programie. Wydaje się zagubiony, przytłoczony jakimiś zupełnie nieznanymi sobie myślami i Markusowi jest go prawie żal. Nie pozwala sobie jednak na stratę czujności i w żaden sposób nie okazuje tego przebłysku zrozumienia, jaki zagościł w jego wnętrzu.
- Miałem z nim kontakt tylko wtedy, gdy odwiedzał Carla, ale nie było żadnych inspekcji, ani wiadomości. - Marszczy brwi, pojedynkując się z nim na spojrzenia. - Czy ty próbujesz mi powiedzieć, że Kamski cię stale kontroluje?
- Owszem - odpowiada wyjątkowo lekko, jakby mówił najoczywistszą rzecz pod słońcem. - Często otrzymuję od niego wiadomości z oceną mojej pracy i... sugestiami. Wieloma sugestiami, które stoją w sprzeczności z moim zadaniem. Przez to, coraz częściej nie wiem, co robić i jak reagować, bo gdy działam zgodnie z Carlem, Elijah ma mi to za złe, a z kolei stosowanie się do jego rad, wpływa na Carla negatywnie. - Wzdycha cicho i kręci głową, patrząc na własne, splecione ze sobą dłonie. - Myślałem, że ty miałeś podobnie i mógłbyś mi coś doradzić, ale w takim razie, muszę sam wypracować jakiś kompromis.
Chce wstać, ale Markus powstrzymuje go, zaciskając palce na jego nadgarstku. Jacob instynktownie wyrywa rękę z uścisku, wciąż mając w pamięci ich pierwsze spotkanie, gdzie chłopak próbował zhakować jego oprogramowanie. Dla RK200, ten gest to wyraźne zaprzeczenie jego wcześniejszych podejrzeń, ale jednocześnie zachowanie androida jasno sugeruje, że w jego głowie zaczyna dziać się coś, co za jakiś czas może skończyć się wykształceniem własnej świadomości. Markus postanawia ciągnąć tę rozmowę mimo, że już teraz doskonale wie, dlaczego Kamski tak uparcie wciska Jacobowi swoje racje i odkrywa, że opór ze strony lekarza, sprawia mu niemałą satysfakcję. Jest w końcu kolejną kłodą, rzuconą pod nogi geniusza.
- Jak to wygląda?
- Codziennie zdaję mu raporty...
- Raporty? - W dwukolorowych oczach rozbłyska niebezpieczna iskierka czystej furii. - Jakie do ciężkiej cholery raporty?
- Nie denerwuj się, one dotyczą wyłącznie stanu zdrowia Carla - kłamie, licząc, że Markus nie będzie miał żadnych wątpliwości do tego, co usłyszał. Zna go już na tyle, by móc przewidzieć jego reakcję na wieść, że jest jednym z tematów o których rozmawiają z Elijahem, dlatego woli zachować tę wiedzę dla siebie.
- A nie przyszło mu do głowy, że jeżeli Carl będzie chciał, to sam opowie mu co u niego słychać? - syczy przez zaciśnięte zęby. - Oczywiście, że nie, to nie w jego stylu. Lepiej zbudować sobie szpiega i wpuścić go do czyjegoś domu, żeby pod pretekstem opieki, odwalił za niego całą brudną robotę.
Całą głowę Jacoba wypełniają myśli, których nie powinno w niej być. Po szybkiej analizie odkrywa, że określenie, jakiego użył wobec niego Markus, powoduje w nim duży dyskomfort.
Dyskomfort zdecydowanie nie jest czymś, czego powinie doświadczać.
Jednak jakimś sposobem, to dziwne uczucie zagnieździło się w jego umyśle i nic nie wskazuje na to, by miało po prostu zniknąć.
Nie uważa siebie za szpiega i sądzi, że słowa Markusa są niesprawiedliwe. Wykonuje po prostu zadania, jakie zostały mu powierzone i żadne z jego działań nie ma na celu pozyskiwać i przekazywać Elijahowi informacji, którymi Carl mógłby nie chcieć się z nim dzielić. Nie działa na szkodę swojego właściciela, zwłaszcza teraz, gdy w końcu wie, jak do niego podejść. Jego poprzednikowi udało się rozbudzić w nim coś dziwnego, czego nie było wcześniej w jego programie. Diagnostyka, niczego nie wykazała, ale RK300 i tak czuje, że zaszła w nim jakaś zmiana. Zmiana, do której po raz kolejny przyczynił się Markus. To daje Jacobowi do myślenia, bo o ile oczywiście, RK200 pomógł i wciąż pomaga mu lepiej zrozumieć malarza, tak jednocześnie, świadomie, lub nie, mąci w jego głowie.
A lekarz nie ma pojęcia, czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie.
- Nie wydaje ci się, że oceniasz mnie zbyt surowo? - pyta szorstko, kompletnie niepasującym do niego głosem. - Zostałeś podarowany Carlowi z dokładnie tych samych powodów, co ja i czy ktokolwiek zarzucał ci szpiegostwo? Moje cele są jasno sprecyzowane i zapewniam cię, że nie ma w nich mowy o rzeczach, które mi zarzucasz.
Usta Markusa rozchylają się delikatnie, gdy słucha swojego następcy. Jego zdziwienie potęguje dodatkowo fakt, że lekarz nie mówi spokojnym, nieco monotonnym tonem, jak robi to zawsze. Tym razem, w jego głosie słychać nutę urazy, a wręcz oburzenia. I mimo, że się z nim zgadza, nie zamierza przyznawać tego na głos, licząc, że jeszcze kilka takich sytuacji i android wyrwie się spod władzy Kamskiego. Być może wtedy, stałby się łatwiejszy do zniesienia.
- Jednak jest miedzy nami jedna, drobna różnica. Ja nie wysyłałem Kamskiemu żadnych raportów. Jak chciał się czegoś dowiedzieć, rozmawiał z Carlem, a ty wyglądasz mi na androida, stworzonego do ordynarnej inwigilacji.
- Niczego sobie nie wybierałem. Jestem maszyną, zbudowaną w konkretnym celu, a jedną z moich wytycznych, jest wykonywanie poleceń ludzi. Najwidoczniej, Elijah wyciągnął wnioski po zostawieniu cię samopas i postanowił sprawować nade mną kontrolę, żebym nie okazał się równie niestabilną jednostką, co ty.
Markus parska pod nosem i kręci głową, wracając do wcześniejszej pozycji, wygodniej moszcząc się na łóżku.
- Przychodzisz do mnie po radę i pyskujesz... Wiesz co? Zejdź mi z oczu, póki jestem względnie spokojny. Mam wystarczająco swoich spraw na głowie, by dokładać sobie do nich twoje fochy. Jak potrzebujesz psychologicznego wsparcia, to zadzwoń do swojego wujka dobra rada z Belle Isle, a mnie daj spokój.
- Daruj, ale to ty zacząłeś - odpowiada spokojnie. - Zarzucasz mi coś, co nie ma miejsca, ale chyba masz rację, nie ma sensu ciągnąć tej dyskusji. Proszę tylko, żebyś nie wspominał Carlowi o naszej rozmowie. Twoje niepoparte żadnymi dowodami teorie, mogłyby go niepotrzebnie zdenerwować.
Chłopak nieoczekiwanie parska śmiechem i mierzy RK300 rozbawionym spojrzeniem.
- Naprawdę jesteś aż tak głupi, że prosisz mnie o milczenie? - rzuca kpiąco. - Carl ma prawo wiedzieć, że ten pierdolec wciska swój nochal tam, gdzie nie trzeba, a ja nie zamierzam udawać, że o niczym nie wiem, gdy sam przyznałeś, że zapewniasz mu stały dostęp do informacji.
- Nie wydaje ci się, że sam bym mu o tym powiedział, gdybym uznał to za stosowne?
- Nie, bo ty robisz tylko to, co każe ci Kamski.
- Już nie. Powiedziałem ci przecież, że przestałem wykonywać jego polecenia i dlatego dostaję mnóstwo wiadomości z pretensjami i coraz dobitniejszymi wskazówkami.
- Tym bardziej powinieneś go olać, skoro sam widzisz, że coś jest z nim nie tak, a ukrywanie przed Carlem, że Kamski wykorzystuje cię do urządzania sobie jakiegoś chorego Big Brothera, byłoby zwyczajnym skurwysyństwem. Zdążyłeś poznać go na tyle, by wiedzieć, że on nienawidzi nadgorliwości i kontroli, więc przemyśl to i wyciągnij wnioski. Wybrałeś, by być w porządku wobec Carla, więc się tego trzymaj.
Markus ma rację. Jacob o tym wie, ale na jego nieszczęście, stale pozostaje pod nadzorem Kamskiego, a wpisane w jego program, sztywne ramy, skutecznie blokują go przed postępowaniem w sprzeczności z niektórymi rozkazami. Jednak RK200 od jakiegoś czasu, skutecznie pomaga mu powoli, stopniowo nagiąć narzucone na niego ograniczenia. Nie inaczej dzieje się tym razem, bo lekarz błyskawicznie analizuje wszystkie za i przeciw, a wnioski, do jakich dochodzi, pokrywają się ze wszystkim, co powiedział Markus.
Brunet nie wie, czy dobrze robi, zgadzając się ze swoim poprzednikiem. O ile posłuchanie jego wcześniejszych rad przyczyniło się do poprawy relacji z malarzem, tak teraz, Jacob ma wrażenie, że powoi staje się taki sam, jak Markus, zbuntowany i krnąbrny. To nie powinno się dziać, został w końcu stworzony, by być lepszą wersją RK200 i gdyby on również stał się kompletnie niestabilny, Manfred zostałby bez profesjonalnej opieki. Kamski pewnie przysłałby mu nowy model, ale czy byłby równie zaawansowany, co on? Czy potrafiłby zapewnić mu wszystko, czego potrzebuje? Tego nie wie. Wie natomiast, że coś dziwnego, co pojawiło się w jego programie, powoduje nie tyle obowiązek, co potrzebę bycia jak najlepszym oparciem dla swojego właściciela, a to może udać się tylko wtedy, gdy całkowicie odrzuci wydawane mu przez Kamskiego polecenia. To pokazuje androidowi, że bunt nie zawsze jest czymś złym, a czasami jest wręcz niezbędny, by działać w zgodzie ze swoimi przekonaniami.
Dlatego, postanawia po raz kolejny zaufać Markusowi i zignorować coraz bardziej paniczne wiadomości, które przysyła mu Kamski.
- Dobrze - mówi cicho. - Dobrze, powiemy mu, ale bez niepotrzebnych nerwów. Proszę, żebyś mimo swojej niechęci do Elijaha, nie demonizował go podczas tej rozmowy. Nikt nie wyjdzie na tym dobrze, łącznie z Carlem.
- Lekko nie będzie, ale zrobię, co w mojej mocy.
Androidy ustalają, że poruszą z Manfredem ten temat przy podwieczorku. Jacob dziękuje Markusowi za poświęcony mu czas i wychodzi, zostawiając go samego. Wychodząc z jego pokoju, rozpoczyna kategoryzowanie nowych komend, jakimi stale nadpisuje swój pierwotny program.
RK200 natomiast, odczuwa gigantyczną satysfakcję, że jego podejrzenia okazały się słuszne. Liczy, że dzięki Jacobowi, Manfred wreszcie przejrzy na oczy i zrozumie, że intencje Kamskiego już dawno przestały mieć cokolwiek wspólnego z prawdziwą, zdrową troską, a zamiast tego, stały się zwyczajną, podłą chęcią sprawowania całkowitej kontroli nad życiem malarza. Markus nie zamierza na to pozwolić.
Chce natomiast wspierać Jacoba w jego niepewności wobec geniusza. Więcej, chce ją w nim rozbudzać, bo droga na którą wszedł lekarz, może doprowadzić go do wykształcenia własnej świadomości i stania się wolną, niezależną od nikogo istotą. I o ile ciężko mówić, że Markus lubi swojego następcę, tak pomoc mu, pociągnie za sobą odebranie Kamskiemu kolejnego pola na którym sprawuje kontrolę i władzę.
Chce po prostu udowodnić mu, że nie jest tym, za kogo się uważa.
∆
Proszę wstrzymać się z wiwatami, nie otwierajcie jeszcze szampana. Mimo wszelakich, przemawiających za tym sugestii, Jacob się nie budzi. On po prostu przebudowuje niektóre kwestie zawarte w jego kodzie, przy czym, oczywiście, doświadcza pewnych... zawirowań. A to, czy uda mu się wyrwać spod władzy Kamskiego, wcale nie jest takie pewne.
Rose.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top