17. Hopes and failures.
∆ Poniedziałek 22 listopada 2038
- Carl, nie możesz zażyć kolejnej tabletki. Wiem, że jesteś zdenerwowany, ale one są naprawdę mocne - tłumaczy spokojnie Jacob.
- Naprawdę? - sarka senior. - Zażyłem już dwie i nie czuję się ani trochę spokojniejszy, więc pewnie znowu dałeś mi to ziołowe gówno, zamiast moich leków o które cię prosiłem.
Android bierze do ręki dzbanek i dolewa Carlowi herbaty, zastanawiając się, jak zgrabnie skierować ich rozmowę na inne tory. Rzeczywiście, podał mu łagodne, dostępne bez recepty lekarstwo, na bazie naturalnych składników, a malarz bez trudu się tego domyślił. Nie może iść w zaparte i wmawiać mu, że się myli, ponieważ mężczyzna z pewnością odbierze to jako obrazę jego inteligencji, dlatego RK300 po prostu siada na krześle przy szachownicy i udaje, że nie zdaje sobie sprawy z wlepionego w jego twarz spojrzenia niebieskich oczu.
W ciągu ostatnich dni, opieka nad Carlem, stała się dla niego o wiele bardziej skomplikowana, niż była na początku. Wszystko, przez coraz mocniej ścierające się ze sobą przeciwieństwa, wypełniające jego głowę. To, co zostało mu zaprogramowane, kłóci się z podejściem, które wypracował na bazie doświadczenia i rad, jakich udzielił mu Markus. Jacob nadpisał swój program wnioskami, do których doszedł z czasem i odkąd zaobserwował, że wpływają one na Manfreda znacznie lepiej, niż jego wcześniejsze metody, zaczął się do nich stosować. Fakt, że to kłóci się z instrukcjami, jakie narzucił mu Kamski powoduje, że lekarz miewa momenty, gdzie musi dobrze zastanowić się, co powinien zrobić, lub jak zareagować. Coraz częściej wybiera wyjścia sprzeczne z poleceniami Elijaha, bo to one pomagają mu uzyskać najlepsze efekty. Problemy pojawiają się zawsze wtedy, gdy zdaje raport swojemu twórcy. Kamski bowiem uważa, że to Jacob, jako lekarz najlepiej wie, jak zajmować się Manfredem, dlatego powinien bazować wyłącznie na wgranej mu wiedzy, zamiast na humorach malarza.
Ale RK300 już znalazł idealny balans i zamierza się go trzymać.
- Tak, podałem ci delikatne tabletki ziołowe - odpowiada w końcu. Carl śmieje się, jednak nie ma w tym nic z radości, czy dobrego humoru.
- A zrobiłeś to, bo...?
- Bo gdybym zawsze dawał ci to, czego chcesz, nie wyszedłbyś na tym najlepiej. Przekroczenie maksymalnej, dziennej dawki jakiegokolwiek leku, prowadzi jedynie do skutków ubocznych, które mogą być naprawdę poważne.
Mężczyzna uśmiecha się, a Jacob niepewnie odwzajemnia grymas.
- Powinienem bardziej cię doceniać - mruczy Manfred, bardziej do siebie, niż do niego. - Miałeś być tylko moim opiekunem, a stałeś się głosem rozsądku. Denerwuję się, bo ten cholerny roztrzepaniec miał dać mi znak, gdy dotrze na miejsce i oczywiście milczy.
- Może jeszcze nie dotarł? - sugeruje brunet, a Carl wzrusza niedbale ramionami.
- Może. Oby się tylko nie okazało, że wpadł w jakieś tarapaty. - Bierze do ręki filiżankę i upija łyk aromatycznej herbaty.
- Rozmawiałem z nim wczoraj, bardzo mu zależy, by bezpiecznie wrócić do domu.
- Tak ci powiedział?
- Nie wprost, ale nietrudno było to zauważyć - wyjaśnia.
Carl w odpowiedzi tylko lekko się uśmiecha. Wie, że nie może trzymać Markusa pod kluczem i kontrolować na każdym kroku, a nawet, jakby mógł, nie robiłby tego. Niestety, jednocześnie bardzo się o niego martwi. Senior nie chce, żeby spotkało go coś złego, ale w całej tej obawie, jest też nieco egoizmu, bo mężczyzna najzwyczajniej w świecie nie chce go stracić. Nie chce już nigdy musieć mierzyć się z myślą, że będzie zmuszony nauczyć się żyć bez Markusa. Chłopak może żyć gdziekolwiek tylko mu się zamarzy, choćby i na drugim końcu planety, ale ma być spokojny, szczęśliwy i bezpieczny. Obecność Jacoba, choć w ciągu ostatnich dni stała się dla mężczyzny niezwykle kojąca, nie byłaby w stanie zastąpić mu krnąbrnego RK200.
Manfred jeszcze raz sprawdza telefon, gdyby jakimś sposobem przeoczył wiadomość, ale jego nadzieje zostają szybko rozwiane, gdy odblokowuje ekran smartfona. Wzdycha, układając w myślach przemowę, jaką android usłyszy, gdy wróci do domu i kieruje się w stronę telewizora. Włącza go, a na kanale informacyjnym, młody spiker opowiada o coraz agresywniejszych internetowych utarczkach, między zwolennikami i przeciwnikami mechanicznych ludzi. Mówi o coraz częstszych aktach wandalizmu, których ofiarą padają zarówno same androidy, jak i placówki CyberLife, gospodarstwa domowe, samochody i ludzie. Zaleca wzmożoną czujność i zgłaszanie policji każdego podejrzanego zachowania, po czym dodaje, że mimo wielu próśb o komentarz, CyberLife uparcie milczy.
- Domyślam się, że obecna sytuacja w mieście jest głównym powodem, dla którego tak bardzo się denerwujesz, gdy wychodzę po zakupy, prawda? - pyta niespodziewanie Jacob.
- Sam widzisz, co się dzieje - odpowiada, wskazując telewizor, gdzie nadawana jest akurat prognoza pogody. - Nie musisz szukać zaczepki, żeby skończyć jako góra złomu. Albo, żeby ktoś wypruł ci flaki, jeśli jesteś człowiekiem. Wystarczy, że popierasz istnienie androidów, albo stanowczo się mu sprzeciwiasz.
- Elijah naprawiłby mnie, gdybym został uszkodzony.
- Pewnie tak, ale wolałbym, żebyś pozostał w jednym kawałku tak długo, jak to tylko możliwe - mówi, zachowując dla siebie to, że zdążył polubić lekarza do tego stopnia, że utrata go, byłaby dla niego wyjątkowo przykrym doświadczeniem.
Gdy dźwięk otwieranych drzwi przebija się przez wyjątkowo irytującą melodię z reklamy popularniejszej sieci sklepów odzieżowych, Carl bez zastanowienia rusza w kierunku holu. Widząc całego i zdrowego Markusa od razu czuje, jak niemal całe napięcie się ulatnia, jednak gdy pełne usta androida układają się w szczery, szeroki uśmiech malarz zaciska mocno zęby.
- Do niedawna myślałem, że androidy nigdy o niczym nie zapominają, ale nie jestem już tego taki pewny, bo okazało się, że mój Markus, który zawsze był do bólu niezawodny, dziś padł ofiarą androidziej demencji. - warczy.
W pierwszej chwili, RK200 nie odpowiada, tylko ściąga brwi w przepraszającym grymasie. Zamaszystymi ruchami zdejmuje buty, a zaraz później kurtkę i ruszając w stronę mężczyzny, spieszy z wyjaśnieniami.
- Wiem, Carl, wiem, że miałem dać ci znać. - Siada na stojącej przy prowadzących na piętro schodach, eleganckiej ławeczce, obok której na swoim wózku siedzi Manfred. - Naprawdę bardzo cię przepraszam. Uwierz, miałem to zrobić, ale byłem tak rozemocjonowany, że zupełnie zapomniałem.
- To akurat widać.
- Znalazłem ją. - Jego głos, pod wpływem wypełniającej go ekscytacji, zdaje się być kilka oktaw wyższy, niż jest normalnie. - Zmieniła imię na Aurelia, ale jest cała i zdrowa.
- No i całe szczęście. Bardzo się cieszę, że moja ponura wizja nie okazała się rzeczywistością - mówi z wyraźną ulgą w głosie. - A Jerycho? Co to za miejsce?
- Trzymaj się mocno - śmieje się, trącając mężczyznę żartobliwie w ramię. - Jerycho, okazało się starym, zardzewiałym frachtowcem, który powinien już dawno zatonąć, a mimo to, jakimś sposobem wciąż utrzymuje się na powierzchni. Rzeczywiście jest tam sporo obudzonych androidów, które nie wiedzą, co zrobić ze swoim życiem, ale nie czują się tam do końca bezpiecznie.
Senior parska.
- Nic dziwnego, skoro to taka ruina.
- Nie chodzi tylko o to. Atmosfera w mieście gęstnieje, więc obawiają się, że prędzej czy później ktoś odkryje, że się tam ukrywają - mówi poważnym tonem, podczas gdy radość powoli znika z jego twarzy. - Gdyby ludzie zrobili nalot na statek, część androidów pewnie nie uszłaby z życiem, a ci, którym udałoby się uciec, nie mieliby wielu opcji na znalezienie nowego miejsca.
Malarz przytakuje. Istotnie, świat nie jest przychylny dla świadomych androidów, a mało który ma tyle szczęścia, co Markus.
- A co mówiła Aurelia?
- Nie ma do mnie pretensji. Mówiła o Kamskim z takim obrzydzeniem, że tym bardziej cieszę się z takiego obrotu sytuacji. Nie wchodziła w szczegóły, ale powiedziała, że widziałem tylko urywek tego, jak ten psychol je traktował. - Android bezwiednie zaciska dłonie w pięści. - Nawet nie próbuję sobie wyobrażać, co tam się działo.
Carl momentalnie przypomina sobie wizytę w domu Elijaha, gdy po rozmowie z Chloe zrozumiał, że Kamski wymazał jej pamięć i przywrócił do stanu sprzed wybudzenia. Jest wdzięczny samemu sobie, że nie wspomniał o tym Markusowi, bo o ile teraz można powiedzieć, że android nienawidzi Kamskiego, tak gdyby dowiedział się o losie Chloe, z całą pewnością zapragnąłby zrobić mu krzywdę. Manfred wie, że wtedy absolutnie nikt by go nie powstrzymał, dlatego decyduje się odpowiedzieć w neutralny sposób.
- Może i racja - odzywa się tak lekko, jak tylko jest w stanie. - Masz wystarczająco swoich emocji na głowie, nie dokładaj sobie czyichś.
Ale Markus już zdążył przyjąć na siebie niemal wszystko, co dzieje się w głowie Aurelii, a co ma związek z jej siostrami, które ciągle tkwią w rezydencji na Belle Isle, bez szans na obudzenie się i uwolnienie od Kamskiego. Zamierza dotrzymać danego androidce słowa i podjąć próbę uwolnienia pozostałych RT600. Przez całą drogę do domu zastanawiał się, jak powinien się do tego zabrać, aż w końcu przypomniał sobie słowa North. Społeczeństwo jest podzielone na trzy grupy. Pierwsza, chce unicestwienia androidów i zrównania CyberLife z ziemią. Druga, wspiera mechanicznych ludzi, a trzecia, to ludzie nastawieni neutralnie, którzy nie wdają się w przepychanki pomiędzy pierwszą, a drugą grupą. Markus planuje wykorzystać nienawiść skierowaną do przedstawicieli jego gatunku, by wyrwać Chloe i Melissę ze szponów Kamskiego. Ma już nawet zarys pomysłu, ale nie zamierza dzielić się nim z Carlem. Malarz nie tylko nie pochwaliłby tego planu, ale z pewnością robiłby wszystko, co w jego mocy, by powstrzymać RK200 przed wcieleniem go w życie, dlatego android decyduje się na zatajenie przed mężczyzną swoich zamiarów.
- Mimo wszystko, cieszę się, że poszedłem do Jerycha. Aura jest cała i zdrowa, a ja mogę odetchnąć.
Senior unosi kąciki ust.
- To bardzo ładne zdrobnienie jej imienia - mówi. - Jest takie... eteryczne.
- Samo do mnie przyszło - tłumaczy chłopak. - Ona roztacza wokół siebie specyficzną atmosferę. Aurę. - Uderza otwartymi dłońmi w uda i wstaje. - Pójdę odpocząć. Spotkanie z nią kosztowało mnie trochę nerwów.
- Jasne, idź.
Chłopak kładzie jeszcze dłoń na ramieniu mężczyzny, po czym rusza prosto w kierunku niewielkiego pomieszczenia, które służy mu jako pokój. Przechodząc przez salon, napotyka spojrzenie siedzącego przy szachownicy Jacoba. Kąciki ust lekarza unoszą się, gdy kiwa głową na powitanie. Markus oddaje grymas i bez słowa wchodzi do siebie, gdzie momentalnie uruchamia komputer i rozpoczyna przygotowania do próby przedostania się na teren rezydencji Kamskiego.
∆ Wtorek 23 listopada 2038
Miejsce, jakie Ryan wybrał na spotkanie z Evą, która po odebraniu dokumentów, zmieniła swoją tożsamość na Michelle Philips, nie jest z pewnością ekskluzywnym lokalem. Jest za to na tyle przyzwoity, by zamówić jedzenie bez strachu o swoje zdrowie, a jego podstawową zaletą, jest dyskrecja. Mała knajpka mieści się blisko osiedla, na którym mieszka chłopak i zaglądają do niej sami stali bywalcy, dlatego gdyby zjawił się ktoś podejrzany, Scott dostrzeże to bez większych problemów. Póki co, zauważa przechodzącą przez próg dziewczynę.
Zmieniła się. Czekoladowe, ścięte do ramion włosy, zastąpiły długie, rude pukle, które niewątpliwie były charakterystycznym elementem jej wizerunku. Ubrania, jakie ma na sobie, nie wyróżniają się niczym szczególnym, a patrząc na nią z bliska, mężczyzna zauważa, że nie ma makijażu i teraz może zobaczyć, jak naprawdę wygląda jej twarz. Jest o wiele piękniejsza bez niedorzecznej warstwy pudru, groteskowo długich rzęs i krwistoczerwonej szminki, której barwa w żaden sposób nie współgrała z delikatną urodą dziewczyny.
- Co się dzieje? - pyta od razu, wieszając kremową kurtkę na oparciu krzesła i siadając naprzeciwko Ryana. - Przez telefon wydawałeś się zdenerwowany.
- Grunt pali mi się od nogami - mówi bez ogródek. - Głupio mi prosić cię o pomoc, ale jesteś jedyną osobą, która może wyciągnąć mnie z szamba.
Dziewczyna marszczy ciemne brwi, mierząc bruneta pobłażliwym spojrzeniem swoich szarych oczu.
- Nie bredź. Po tym, co dla mnie zrobiłeś, masz pełne prawo prosić mnie o pomoc.
Ryan orientuje się, że od raz przeszedł do meritum, nie pytając Michelle nawet jednym słowem, co u niej słychać. Chowa zakłopotany wyraz twarzy w kubku kawy, upijając z niego niewielki łyk. Gdy odłoży naczynie na blat stolika, naprawia swój błąd i pyta dziewczynę, jak sobie radzi, odkąd zmieniła tożsamość. Brunetka, zanim zacznie opowiadać, uśmiecha się nieśmiało, a później streszcza mu ostatnie dni. Oczywiście, jej życie jest dalekie od spokojnego i stabilnego, a dziewczyna ciągle obawia się, że przeszłość wróci i zniszczy plany, które dopiero co zaczęła nieśmiało snuć. Szatyn słucha jej uważnie, a z każdym słowem, padającym z jej lekko fioletowych od zimna ust, tylko utwierdza się w przekonaniu, że podając jej pomocną dłoń, zachował się najlepiej, jak tylko mógł. Iskierka jego dawnego "ja" zapłonęła w nim na dobre i jedyne, czego chłopak teraz chce, to utrzymać ją i wrócić na właściwe tory.
- Jeszcze trochę się boję, że on mnie znajdzie - mówi i dziękuje skinieniem głowy kelnerce, stawiającej przed nią filiżankę i dzbanek z herbatą. Ciemnowłosa androidka, ubrana w koszulkę z wyhaftowaną na piersi nazwą lokalu, uśmiechnęła się promiennie i oddaliła się w stronę prowadzących do kuchni drzwi.
- Nie zrobi tego - odpowiada wyjątkowo pewnym tonem szatyn. - Zapłaciłem za twoje usługi z góry, nie jest więc stratny, a na twoje miejsce szybko znajdzie inną. Jako człowiek, nie miałaś dla niego żadnej wartości.
Michelle zawsze o tym wiedziała. Przez te wszystkie miesiące aż za dobrze zdawała sobie sprawę, kim była, ale gdy Scott powiedział o tym głośno, całe to dziwaczne otępienie gdzieś się ulotniło, wrzucając ją w sam środek trwającej w jej głowie burzy pretensji i wyrzutów, jakie młoda kobieta ma nie tylko do siebie, ale też do całego świata. Ryan wyciąga przed siebie rękę i zaciska palce na przedramieniu dziewczyny. Przypomina sobie, jak przed laty pocieszał swoją siostrę i stara się przelać na Michelle przynajmniej część braterskich uczuć, którymi kiedyś obdarowywał Lunę.
- To, że dla niego byłaś nikim, wcale nie oznacza, że jesteś bezwartościowa. To znaczy, że on jest kutasem bez empatii, dlatego uśmiechnij się i rób co możesz, by wykrzesać z siebie tyle optymizmu, ile tylko się da. Przed tobą jest całe życie i na pewno będzie lepsze niż to, co działo się dotychczas.
- Dziękuję. To, co mówisz, wiele dla mnie znaczy - odpowiada z uśmiechem, chwytając oburącz filiżankę, pozwalając, by przyjemne ciepło rozprzestrzeniło się od jej dłoni, przez ręce, aż na resztę ciała. - Ty chyba też próbujesz zacząć wszystko od nowa, co?
- Aż tak to widać?
- Wydajesz się po prostu inny, niż... wtedy. Nie zrozum mnie źle, tamtego dnia prawdopodobnie uratowałeś mi życie, ale teraz, jest w tobie coś, co każe wierzyć, że masz rację i dalsze życie nie musi wcale być takie złe. Może i mnie uda się spojrzeć na to jak na realną przyszłość, a nie bajkę na dobranoc. - Dolewa sobie parującego napoju. - Ale dość już o mnie. Mówiłeś, że masz jakiś problem, więc słucham. Jeżeli tylko dam radę, zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ci pomóc.
Chłopak chrząka, chcąc kupić sobie choć kilka dodatkowych sekund. Przełyka niewidzialną gulę, która urosła w jego gardle i przechodzi do rzeczy.
- Widzisz, żeby zarobić pieniądze, którymi do niedawna tak szastałem, musiałem zrobić coś naprawdę okropnego. Byłem na głodzie, bez grosza przy duszy, gotowy choćby zabić, żeby zdobyć trochę pieniędzy. Wtedy okazało się, że pewien bogaty człowiek potrzebuje coś załatwić, ale nie chce sam brudzić sobie rąk. Dogadaliśmy się, zrobiłem to, o co prosił, zapłacił. Tyle. - Zbliża kubek do ust, jednak zamiast napić się już przestudzonej kawy, jedynie wdycha jej aromat. - Dokładnie tego dnia, gdy u mnie byłaś, typ zadzwonił i powiedział, że nie wykonałem swojego zadania. Gość, którego chciał się pozbyć, okazał się... bardziej żywy, niż powinien - urywa, by przetrzeć twarz dłońmi, kątem oka zauważając, że szare oczy Michelle otwierają się coraz szerzej. - Kazał mi doprowadzić sprawę do końca, ale odmówiłem, więc zażądał zwrotu całej kwoty, jaką mi dał.
Na kilkanaście sekund zapada między nimi cisza, podczas której brunetka stara się poukładać w głowie wszystko, co usłyszała.
- A jeśli tego nie zrobisz? - pyta, choć domyśla się, co może usłyszeć w odpowiedzi. Scott nadyma policzki, chwilę przytrzymuje powietrze, po czym wypuszcza je ze świstem z ust, krzywiąc się boleśnie.
- Obawiam się, że może skrzywdzić moją matkę - szepcze, obracając głowę w prawo, by spojrzeć za okno. - Nie powiedział tego wprost, ale sugestia, że może ona będzie skłonna uregulować mój dług, była wystarczająco jasna.
- Rozumiem... - mruczy dziewczyna, obracając w rękach filiżankę. - Naprawdę mi przykro, że ten drań chce wciągnąć w to twoją mamę, ale powiedz, jak ja mogę ci pomóc?
- Pomyślałem sobie, że może tam, gdzie pracujesz, potrzeba jeszcze jakichś pracowników? - pyta, z wyraźną nadzieją w głosie. - Mógłbym poszukać czegoś sam, ale zajęłoby mi to sporo czasu, bo każdy woli kupić androida, niż zatrudnić człowieka i tak przyszło mi do głowy, że być może u was znalazłoby się jakieś miejsce dla mnie.
Michelle bardzo chce pomóc Ryanowi, dlatego próbuje przypomnieć sobie, czy właściciele małego sklepu, gdzie została zatrudniona jako kasjerka, wspominali o chęci przyjęcia kogoś jeszcze. Prędko orientuje się, że nie słyszała o niczym takim, a wpatrzone w nią piwne tęczówki, pełne ogromnej wiary, nie ułatwiają jej ani trochę przekazania ich właścicielowi przykrej informacji. W końcu, gdy już ma powiedzieć mu, że chyba nic z tego nie będzie, wpada na pomysł, by porozmawiać ze swoimi pracodawcami.
- Dzisiaj idę na wieczorną zmianę. Szef zapowiedział, że przyjdzie pomóc mi z zamówieniami, to z nim porozmawiam. Może znajdzie się posada dla ciebie. - Uśmiecha się lekko. - Ale musisz być świadomy, że zarobki będą raczej... marne. To nie jest jeden z tych gigantycznych, sieciowych supermarketów.
- Wiem. Nie jestem w sytuacji, gdzie mógłbym wybrzydzać. Muszę zrobić wszystko, żeby ten psychol nie zbliżył się nawet na krok do mojej matki, każdy cent jest dla mnie na wagę złota.
- Przepraszam, jeśli jestem zbyt wścibska, ale masz pomysł, co on mógłby jej zrobić? - pyta nieśmiało, unikając jak ognia spojrzenia ciepłych, piwnych tęczówek.
A Ryan tego nie wie. Nie ma pojęcia, w jaki sposób mężczyzna próbowałby wyciągnąć od jego matki tyle pieniędzy. Skąd niby miałaby je wziąć, gdy sama ledwo wiąże koniec z końcem? Chłopak ma w głowie kompletną pustkę, a co najgorsze, im bardziej jest przerażony, tym mocniej odczuwa palącą potrzebę zdobycia choćby kilku bordowych kryształków. One z pewnością pomogłyby mu nie tylko uspokoić się, ale też rozjaśnić nieco umysł, jednak w jego obecnej sytuacji, nie może liczyć nawet na okruchy. Ceny bordo poszybowały w górę, odkąd skuteczność policji w tropieniu producentów i dilerów znacząco się zwiększyła, co dla narkomanów oznacza, że kwota, która do tej pory wystarczała im na zakup około trzech działek, dziś, może nie wystarczyć nawet na jedną. A to z kolei oznacza, że jedynym ratunkiem dla Scotta, są czekające na niego w domu piwa. Nie jest to to samo, co przyjemne drapanie w gardle i pociągające otępienie, jakie gwarantuje bordo, ale czasami sytuacja zmusza do cieszenia się z tego, co aktualnie się posiada. A oprócz kilkunastu butelek jasnego piwa, Ryan Scott nie ma nic, co mogłoby pomóc mu oderwać się od problemów.
- Nie wiem - odpowiada w końcu szatyn, wzruszając przy tym nerwowo ramionami. - Skurwiel jest nieobliczalny i tylko on jeden wie, co siedzi mu w głowie.
- Och, to... To nie brzmi najlepiej.
- Wiem o tym aż za dobrze - odburkuje o wiele ostrzej, niż powinien. Dziewczyna zaciska usta i zaczyna nerwowo obracać w palcach małą, srebrną łyżeczkę, a on prędko się reflektuje. - Przepraszam. Odstawiłem bordo kilka dni temu. Nagle, bez żadnego przygotowania i czasami jeszcze mnie nosi.
Michelle kiwa powoli głową, z niepokojem obserwując, jak palce jego dłoni splatają i rozplatają się, a prawa noga podryguje w szaleńczym tempie. Brunetka nie jest w stanie ocenić, jak dalej będzie przebiegała ich rozmowa, ale atmosfera stała się tak niezręczna, że postanawia zakończyć spotkanie. Wyciąga więc z portfela należność za herbatę i wsuwa banknot pod spodek filiżanki, czego wpatrzony w czubki własnych butów Ryan kompletnie nie zauważa.
- Zadzwonię do ciebie, gdy czegoś się dowiem - mówi, ubierając kurtkę i nie zapinając zamka, pośpiesznie wychodzi.
Będąc już na zewnątrz, Michelle rzuca przelotne spojrzenie na siedzącego obok okna Scotta. Jego łokcie opierają się o blat stolika, a dłonie, ukryte w przydługich kosmykach brązowych włosów, podtrzymują głowę. W jej umyśle zapala się czerwona lampka, bo mimo, że jest mu nieopisanie wdzięczna za pomoc, tak nie jest do końca przekonana, czy powinna rozmawiać na jego temat z szefem. Boi się, że jeżeli chłopak wróci do nałogu i nie potraktuje pracy poważnie, albo zrobi coś naprawdę głupiego, odbije się to bezpośrednio na niej. A strata stałego źródła zarobku w momencie, gdy ludziom tak ciężko znaleźć zatrudnienie, jest czymś, na co młoda kobieta nie może sobie pozwolić. Oprócz tego, do głosu dochodzą wyrzuty sumienia. Ryan dostał te pieniądze w zamian za zabicie jakiegoś człowieka. Część z nich podarował jej, przez co Philips czuje, jakby budowała swoje nowe życie na czyimś nieszczęściu. Ten mężczyzna prawdopodobnie nie zginął, ale z pewnością został skrzywdzony. Na samą myśl, gardząca wszelaką formą przemocy Michelle, odczuwa mdłości. W tym momencie, już nic nie może z tym zrobić. Musi skupić się na tym, co tu i teraz i mieć nadzieję, że pochodzenie pieniędzy, którymi Ryan kupił jej szansę na nowy start, nie okażą się z czasem złym omenem.
∆
Ryan już jakiś czas temu zaniechał śledzenia fabuły nadawanego w telewizji filmu akcji. Skupienie na perypetiach bohaterów uniemożliwia mu rozdrażnienie, które już dawno przestało dyskretnie zajmować coraz to więcej jego uwagi. Teraz, spada na niego przytłaczającą falą, obezwładniając jego umysł i zmieniając dotychczasowe myślenie chłopaka o sto osiemdziesiąt stopni.
Miał naprawdę piękne plany. Porzucenie nałogu, spłacenie zagrażającego bezpieczeństwu jego matki mężczyzny, pójście na terapię i odwiedzenie rodziców, by pokazać im, że wreszcie powoli wychodzi na ludzi i być może kiedyś da im powód, by mogli być z niego dumni. Do tej pory, kurczowo trzymał się swoich postanowień i wpadał w panikę za każdym razem, gdy jego organizm wysyłał mu sygnał, że odrobina bordo byłaby mile widziana. Był z siebie dumny, że udawało mu się opanować każdą atakującą go pokusę, jednak na taki kryzys, nie był przygotowany.
Dlatego teraz, miota się po domu z obłędem w oczach, szukając wartościowych przedmiotów. Prędko okazuje się, że oprócz telewizora, którego ze względu na nocną porę i tak nie może sprzedać, ma jedynie telefon i smartwatch. Modląc się, by to wystarczyło na przynajmniej jedną działkę, biegnie do przedpokoju, zrywa z wieszaka kurtkę i napędzany głodem, jakiego nie czuł chyba nigdy wcześniej, próbuje zapiąć jej zamek.
- Kurwa! - syczy, robiąc trzecie podejście do suwaka, a gdy ten po raz kolejny go pokonuje, po prostu wychodzi z rozpiętą kurtką, którą tylko niedbale się opatula, kiedy lodowate powietrze przebija się przez cienki materiał bluzy, którą ma na sobie.
Nie przejmując się oblodzonym chodnikiem i tym, że raz po raz podeszwy jego butów tracą przyczepność, stawia szybkie kroki, kierując się do miejsca w którym urzęduje jego znajomy diler. Ryan zaopatruje się u niego w bordo od samego początku swojego uzależnienia. Drew jest jednym z niewielu uczciwych handlarzy narkotyków. Olbrzymią bazę klientów zbudował na rzetelności, dlatego teraz, nie musi martwić się o zastój w biznesie. Jeśli jednak ktoś zajdzie mu za skórę, dla własnego bezpieczeństwa powinien uciekać z miasta. Bo Drew jest w porządku, ale tylko dla tych, którzy odwdzięczają mu się tym samym. Pozostali, mają wątpliwą przyjemność stanąć twarzą w twarz z tą stroną jego osobowości, której nikt przy zdrowych zmysłach wolałby nigdy nie oglądać. Scott jest jednym z jego ulubionych klientów, bo zawsze płaci bez kręcenia nosem, a gdy kilka razy poprosił o możliwość uregulowania długu w późniejszym terminie, nie trzeba było mu przypominać, żeby pieniądze znalazły się w kieszeni Drew dokładnie w tym terminie, jaki ustalili. Chłopak nawet teraz, gdy głód odebrał mu całkowicie racjonalne myślenie, zdaje sobie sprawę z osobliwej sympatii, jaką darzy go diler, dlatego bardzo mocno liczy, że smartwatch i telefon, będący modelem sprzed roku wystarczą, by dostać choć jeden, mały woreczek bordo.
Wierzy w to bardziej, niż w cokolwiek innego, posyłając swoje postanowienie poprawy w diabły. Zapominając o swojej matce, która może znaleźć się w niebezpieczeństwie. I siostrze, która bez mrugnięcia okiem rzuciłaby się jej na pomoc, swoje własne bezpieczeństwo mając w całkowitym poważaniu. Zapominając o wszystkim, czego jeszcze do niedawna tak bardzo chciał, a co zostało zagłuszone przez dziką, palącą chęć odpłynięcia w błogie otępienie, pośród czerwonego dymu.
Gdy staje na wycieraczce, od razu niecierpliwie wali pięścią w drzwi. Robi to tak długo, aż się otworzą. W progu staje czterdziestotrzyletni mężczyzna. Jest średniego wzrostu, mocno umięśniony, jego ciemne włosy są obcięte na jeża, a oczy w odcieniu wyblakłego błękitu głęboko osadzone w pokrytej bliznami potrądzikowymi twarzy. Na widok Ryana, wyglądającego jak sto nieszczęść, najpierw parska kpiącym śmiechem, a później ruchem głowy zaprasza go do środka.
- Trzeba było cieplej się ubrać, to byś się tak nie trząsł - rzuca kąśliwe. Krzyżuje ramiona na piersi i z rozbawieniem obserwuje, jak szatyn szuka czegoś w kieszeni kurtki.
- Nie pierdol, człowieku, tylko lepiej powiedz, ile za to dostanę.
Wciska w dłoń dilera telefon, oraz zegarek. Mężczyzna ogląda oba przedmioty, a po chwili wzdycha ciężko i mierzy Scotta pobłażliwym spojrzeniem.
- Zegarek jeszcze ujdzie, ale ten smartfon to złom - mówi bez ogródek. Twarz Ryana staje się o odcień bledsza.
- Daj chociaż jedną działkę.
Dopiero teraz, Drew w pełni zauważa, że chłopak jest w opłakanym stanie. Oczywiście, zdarzało mu się już zjawiać na głodzie, gdy targany dreszczami jak w gorączce nie mógł się doczekać, aż dostanie swoją porcję narkotyku, ale tym razem, jest w nim coś, czego nie było wcześniej. Desperacja. Wygląda tak, jakby od tych kilku kryształków zależało jego życie, ale mimo specyficznej sympatii, jaką czuje do niego Drew, nie może pozwolić sobie na nadmierną litość. Zwłaszcza w czasach, gdzie każdy ruch musiał być przez producentów i handlarzy planowany i obmyślany na milion sposobów.
- Posłuchaj, młody. Za to, co mi przyniosłeś, możesz dostać jeden mały kamyk i kopa w dupę na drogę. Sorry. Nie tylko wy, ćpuny macie ciężko.
Ryan przestąpił nerwowo z nogi na nogę, nie spuszczając z mężczyzny błagalnego spojrzenia.
- Zlituj się przez wzgląd na dotychczasową, udaną współpracę.
- Po litość, możesz iść do mamy, albo kościoła. Tu przychodzi się ubić interes.
Widząc, że Scott zaczyna miotać się coraz mocniej, diler parska złośliwym śmiechem i wyciąga z tylnej kieszeni spodni mały woreczek strunowy. Chłopak prędko wyciąga po niego rękę, jednak Drew powstrzymuje go, unosząc lewą dłoń.
- Momencik, nie tak szybko. - Podnosi trzymaną w dłoni działkę na wysokość swojej brody i niedbale stuka w nią palcem wskazującym drugiej ręki. - Dostaniesz swoje cukierki, pod warunkiem, że do nich dopłacisz. Same graty, które mi tu przyniosłeś, nie wystarczą.
- Dam ci ile będziesz chciał, człowieku, ale nie baw się już ze mną! - Szatyn czuje się jak ledwo żywa mysz, którą stojący nas nią kot trąca dla zabawy łapą, zamiast wreszcie dobić. Drew jeszcze chwilę się waha, aż w końcu daje mu bordo, które młody mężczyzna wyrywa z jego ręki i bez pożegnania wychodzi na zewnątrz.
Drogę do domu pokonuje tak szybko, jak pozwalają mu na to panujące warunki atmosferyczne. Kiedy dociera na miejsce, w biegu zrzuca z siebie kurtkę i od razu zabiera się za to, na co czekał przez ostatnich kilkadziesiąt minut. Łapczywie wdycha sporą porcję czerwonego dymu w płuca, a później drugą i kolejną. Rozsiada się wygodnie na kanapie, przymyka oczy i pozwala, by jego umysł oderwał się od wszystkiego, co dręczyło go w ostatnim czasie.
∆
Markus jak już się na coś nakręci, to nie ma takiej siły, która go przed tym powstrzyma. Chyba dobrze, że Carl nie wie, co planuje.
Rose.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top