1. Shades of loss.

∆ Piątek 5 listopada 2038

Carl w milczeniu obserwuje, jak dwóch młodych policjantów wynosi z domu zniszczonego Markusa, a żal, jaki czuje, jest niemożliwy do opisania słowami. Android, dzięki któremu odzyskał równowagę, który był jego inspiracją do tworzenia kolejnych obrazów i którego z czasem zaczął traktować jak najbliższą osobę, jest właśnie transportowany na wysypisko. Jeden z funkcjonariuszy, zanim opuści dom, podchodzi do trzymającego dłoń na piersi Carla i pyta, czy wezwać karetkę. Rozgoryczony malarz zbywa go machnięciem ręki i nie odzywa się nawet słowem w obawie, że nie powstrzyma swoich emocji i zwyzywa go, używając do tego najobrzydliwszych słów, jakie tylko istnieją.

Gdy drzwi się zamykają, senior od razu bierze telefon i wybiera numer jedynego człowieka, do którego może się zwrócić o pomoc w takiej sytuacji. Oczekiwanie na odebranie połączenia zdaje się ciągnąć w nieskończoność i kiedy w słuchawce wreszcie odzywa się znajomy głos, mężczyzna czuje jakąś dziwną ulgę. Odsuwa to bowiem od niego nieprzyjemne wrażenie, że został na świecie całkiem sam.

- Markus nie żyje - mówi, nie zaprzątając sobie głowy uprzejmościami, od jakich powinien zacząć rozmowę. Przez moment po drugiej stronie panuje idealna cisza, więc Manfred odsuwa telefon od ucha i patrzy na ekran, żeby sprawdzić, czy połączenie się nie przerwało, jednak nic takiego się nie dzieje. - Elijah, słyszysz mnie, do jasnej cholery?! Markus nie żyje!

- Carl, czy ty coś piłeś?

Pozornie niewinne pytanie wzbudza w seniorze kolejną falę czystej furii, którą udaje mu się opanować nadludzkim wysiłkiem. Gdyby nie to, że telefon, który trzyma w ręce jest jedynym, jaki posiada, pewnie rzuciłby nim o ścianę, a jeśli urządzenie nie skończyłoby w kawałkach, rzucałby nim do skutku. Zamiast tego, przymyka oczy, łapie nasadę nosa w dwa palce i stara się kontynuować najspokojniej, jak tylko może w obecnej sytuacji.

- Przyjedź, to wszystko ci opowiem.

Głos malarza załamuje się i lekko drży. Do Elijaha dociera, że przyjaciel nie jest pijany, a w jego pięknej willi naprawdę rozegrał się jakiś dramat. Prosi zatem Manfreda, żeby się uspokoił i obiecuje, że będzie tak szybko, jak to możliwe.

Carl jeszcze przez moment trzyma telefon przy uchu, słuchając sygnału przerwanego połączenia. Kiedy odkłada smartfona na stolik, ma wrażenie, że znajduje się pod wodą i nie jest w stanie wydostać się na powierzchnię. W każdym, nawet najmniejszym elemencie domu, widzi Markusa. W szklance, do której android nalał mu whisky, w leżącej na małej kanapie książce, która tak bardzo go zachwyciła, a której nie zdążył skończyć, w eleganckiej szachownicy, a zwłaszcza w jego kurtce, pozostawionej przez androida w holu. Mężczyzna podjeżdża na swoim wózku do wieszaka i zdejmuje z niego ubranie, na którym widnieje charakterystyczny, niebieski trójkąt i opaska na ramieniu w tym samym kolorze. Kładzie ją na kolanach i wraca do salonu.

Dopiero w momencie, gdy zatrzymuje się na samym środku cichego pomieszczenia, mocno trzymając w rękach kurtkę Markusa dociera do niego, że z chwilą, gdy mechaniczne serce RK200 przestało bić, skończył się pewien etap. Patrząc z perspektywy czasu, najszczęśliwszy w życiu Manfreda. Palce mężczyzny jeszcze silniej zaciskają się na materiale, aż w końcu widok pobielałych kostek i odznaczającego się na ciemnym materiale, błękitnego trójkąta zostaje rozmazany. Kontury rozmywają się, tworząc kolorowe, nieregularne plamy i wracają do normy dopiero, gdy senior mruga, a po jego policzkach spływają szybko duże łzy, swoją podróż kończąc na kurtce.

Nagle, mężczyzna zaczyna czuć, że przykre wrażenie bycia jedyną osobą na świecie wraca i uderza w niego z niesamowitą siłą. Czuje, jakby się dusił, jakby powietrze zostało wypompowane, a on wrzucony w sam środek bezwzględnej próżni, próbującej siłą wycisnąć z niego życie. Rozgląda się więc, w panice szukając choćby śladu żywej duszy mimo świadomości, że jest jedynym człowiekiem w domu. Jedyną osobą. Jego serce zaczyna bić niebezpiecznie szybko i tak mocno, że granatowa koszula, jaką malarz ma na sobie, unosi się przy każdym uderzeniu. Jego oddech jest płytki i niespokojny, a mężczyzna nie do końca wie, jak poradzić sobie z tak ogromnym natłokiem emocji. Bierze do ręki telefon i za pomocą wgranej aplikacji, otwiera jedno z okien, pozwalając zimnym powiewom na wtargnięcie do domu. Chłód nieco go otrzeźwia i pomaga opanować atak paniki.

Niestety, niewiele to daje, bo miejsce niewyobrażalnego lęku zajmuje rozrywający serce żal. Do tej pory, Carl był w dziwnym otępieniu. Teraz, ból po stracie androida staje się nieznośny i całkowicie odbiera mu zdolność do patrzenia w przyszłość. Bo dla niego ona już nie istnieje. Zniknęła razem z Markusem.

Po trzydziestu minutach, Elijah dociera na miejsce. Łapie za klamkę i tak jak przypuszczał, Manfred zostawił drzwi otwarte. Wchodzi więc do środka i kieruje się prosto do salonu. Tam, przy szachownicy siedzi kompletnie załamany Carl. Na kolanach ma kurtkę Markusa. Zaciska na niej palce prawej dłoni, kciukiem gładząc materiał. Na lewej ręce podpiera głowę, co chwilę wzdychając głęboko. Kamski podchodzi bliżej niego i siada na jednym ze stojących przy szachownicy krzeseł. Senior podnosi głowę i przenosi na niego spojrzenie przekrwionych oczu. Pokryte zmarszczkami policzki są mokre od łez, a twarz wygląda, jakby się zapadła. Brunet widząc go w takim stanie, najchętniej wezwałby do niego lekarza, ale zbyt dobrze zna swojego przyjaciela, dlatego podchodzi do barku, bierze z niego szklankę wypełnioną złocistym trunkiem i podaje mu. Carl odbiera ją od niego, nawet na moment nie puszczając rękawa kurtki.

- Sobie też nalej - mruczy, obracając naczynie w palcach.

- Prowadzę - odpowiada, a malarz przewraca oczami.

- To zostawisz samochód i zamówisz sobie taksówkę. Albo zostaniesz tu na noc. Prawdę mówiąc, wolałbym, żebyś wybrał drugą opcję - urywa i odwraca wzrok, zawstydzony własną słabością. - Naprawdę nie chcę zostać tu dzisiaj sam.

Elijah uśmiecha się ciepło i w drodze do barku, kładzie przelotnie dłoń na ramieniu mężczyzny. Kiedy siada z powrotem na swoje miejsce, Carl unosi rękę w której trzyma szklankę i mocno zaciskając usta, stara się opanować szloch.

- Za Markusa - mówi, kiedy jest pewny, że jego głos nie zadrży.

- Za Markusa - wtóruje mu Kamski i delikatnie stuka swoją szklanką w tę należącą do przyjaciela. Mężczyźni jednym haustem wypijają whisky i przymykają oczy, gdy miłe ciepło wypełnia ich przełyki oraz żołądki. - To teraz powiedz mi, co się wydarzyło.

- Przyjechaliśmy do domu po przyjęciu. W pracowni paliło się światło, było słychać dziwne dźwięki, więc poprosiłem Markusa, żeby zadzwonił na policję. I może to był błąd, może powinienem najpierw sprawdzić, kto tam był...

Carl przysuwa bliżej niewielki barek na kółkach i nalewa whisky do szklanek. Elijah obserwuje przyjaciela i uświadamia sobie, że nigdy nie widział go równie przybitego. Nawet przysłowiową chwilę po wypadku, który odebrał mu władzę w nogach, nie był tak załamany, jak w tym momencie. Kamski po raz kolejny zadaje sobie przez to pytanie, jak można poczuć do androida coś więcej, niż przyzwyczajenie. Sam bardzo lubi swoją androidkę o modelu RT600, której nadał imię Chloe, ale wyłącznie dlatego, że sprząta jego dom, przygotowuje posiłki, podaje drinki i załatwia wszystkie pozostałe sprawy, do których on nie ma cierpliwości, ani chęci. Nie jest jednak w stanie pojąć, że istnieją na świecie osoby, które są w stanie pokochać swojego androida. Z jego obserwacji wynika, że Carl czuł i wciąż czuje do Markusa coś więcej, niż przyzwyczajenie, czy inne tego typu uczucie. On go kocha. Szczerze i jak własnego syna. Elijahowi nie mieści się to w głowie, jednak mimo to, stara się być dla seniora wyrozumiały.

- Uparłem się i poprosiłem Markusa, żebyśmy weszli tam, jeszcze zanim przyjedzie policja - kontynuuje. - I wiesz, jaki widok zastaliśmy? Leo, ten cholerny darmozjad, próbował ukraść moje obrazy, żeby je sprzedać i mieć na bordo. Wszystko dlatego, że zdążył już przećpać to, co mu dałem i odmówiłem kolejnej bezzwrotnej pożyczki.

Elijah upija łyk trunku i czuje, że zaczyna coraz lepiej rozumieć Carla. Mając takiego syna, jak Leo, można przelać uczucia na androida, będącego całkowitym przeciwieństwem krnąbrnego, roszczeniowego ćpuna, który we własnym ojcu widzi jedynie bankomat. Markus był uprzejmy, spokojny i zaradny, do tego zawsze chętnie słuchał filozoficznych wywodów swojego właściciela, a także wykazywał duże zainteresowanie wieloma rzeczami, które pasjonują Manfreda. Nawet mimo, że to wszytko było wynikiem wgranego programu, Carlowi udało się odnaleźć w androidzie swoją bratnią duszę.

- Jak znam Leo, to nie odpuścił po dobroci - wtrąca Kamski.

- Jasne, że nie - odpowiada natychmiast. - Zaczął swoją starą śpiewką, stawiania się w roli ofiary, ale kiedy Markus powiedział mu, że ma się uspokoić, bo policja jest w drodze, wstąpił w niego demon. Powiedziałem Markusowi, żeby był spokojny i wytrzymał, choćby nie wiem, co się działo. Szło mu dobrze, nawet jak Leo go szarpał, nie drgnęła mu powieka, ale... - przerywa, żeby wziąć głębszy oddech i napić się whisky. - Kiedy Leo chwycił wózek i mnie odepchnął, Markus podszedł do niego, złapał za kołnierz i odrzucił go na bok. Zaczęli się szamotać, a ja z oczywistych względów nie mogłem ich rozdzielić. Na to wszystko wpadła policja i jak możesz się domyślić, Leo momentalnie przedstawił swoją wersję wydarzeń. Powiedział, że Markus próbował zaatakować mnie, a on, jako przykładny syn, ruszył mi na ratunek. - Kręci powoli głową. - Nie było z nimi żadnej dyskusji i zamiast posłuchać, co miałem im do powiedzenia, jeden z nich odciągnął Leo na bok, a drugi...

- Markus zignorował twoje polecenie? - pyta Kamski tonem, jakby Carl powiedział coś niesamowicie głupiego.

- Wolałbym, żebyś użył słowa prośba - odpowiada smętnie, po czym prędko się ożywia. - Cholera jasna, Elijah! Dosłownie przed sekundą powiedziałem ci, że policjant na moich oczach zabił Markusa, a ciebie interesuje tylko to, że mnie nie posłuchał?

- Nie, ja... jestem po prostu zdziwiony.

- A nie powinieneś. W końcu sam go programowałeś i z tego, co mi wiadomo, zawarłeś w jego kodzie, systemie, czy Bóg jeden wie czym polecenie, że w razie potrzeby ma mnie chronić. - Wzrusza ramionami. - Najwidoczniej uznał, że moja prośba koliduje z tym, co mu wgrałeś.

- Carl, a może on...

- A może on co? - dopytuje z narastającym poirytowaniem, podczas gdy brunet stara się dobrać odpowiednie słowa. Takie, które nie pogorszą już i tak fatalnego nastroju malarza. Ta rozmowa w niczym nie przypominała wszystkich tych, które odbyli do tej pory, a to dlatego, że nigdy wcześniej nie spotkali się w obliczu tragedii. Bo tym właśnie jest dla Carla strata Markusa. Ciężką do wyrażenia słowami tragedią.

- Sam przecież wiesz, co dzieje się ostatnio z androidami - odpowiada enigmatycznie, dając Carlowi czas na przetrawienie tego. Malarz skubie bezwiednie kołnierz kurtki, zastanawiając się nad tym, co usłyszał od przyjaciela. Po kilkunastu sekundach, sens słów Elijaha dociera do niego w pełni, a senior ma wrażenie, jakby ktoś wylał wiadro lodowatej wody prosto na jego głowę. Bierze w dłoń szklankę i pociąga z niej spory łyk alkoholu, po czym spogląda na Kamskiego takim wzrokiem, że po plecach młodego mężczyzny przebiega zimny dreszcz. Sam brunet jest tym zaskoczony, bowiem nie należy on do osób, które da się łatwo przestraszyć, czy zaniepokoić.

- Próbujesz mi powiedzieć, że Markus mógł zyskać świadomość? - pyta, mimo, że doskonale wie, jaką odpowiedź otrzyma.

- Nie wykluczam tego. Według informacji, jakie podają nam media, wszystkie androidy, które stały się defektami, były narażone na olbrzymi wstrząs, najczęściej negatywny - mówi, a jego głos cichnie z każdym kolejnym słowem, natomiast dłonie Manfreda trzęsą się coraz mocniej i szybciej. - Być może zachowanie Leo względem ciebie, zszokowało go do tego stopnia, że w jego oprogramowaniu zaszły pewne zmiany.

- I ty mówisz o tym tak spokojnie? Przecież jeżeli masz rację, to znaczy, że Markus umierał w takim samym sensie, jak my, że wiedział... - urywa, by opanować oddech. - On to wszystko czuł i na pewno bardzo się bał.

Elijah cmoka, kiwając głową na boki.

- Wcale nie musiało tak być. Może rzeczywiście twoja prośba była niezgodna z jego wytycznymi i dlatego zaatakował Leo.

Carl mruży oczy i przygląda się Kamskiemu, leniwie przesuwając palcem wskazującym po brzegu szklanki. Mógłby zapytać go, co on sądzi o rzekomej zdolności do odczuwania emocji przez androidy, ale coś go powstrzymuje. Świadomość, że przed śmiercią Markus czuł prawdziwy strach, spowoduje u seniora jeszcze większy żal, niż ten, który czuje. Sam otarł się o śmierć, dlatego rozumie jak to jest, kiedy staje się z nią twarzą w twarz. Różnica między nim a RK200 polega na tym, że malarz przeżył, podczas gdy Markus leży gdzieś na wysypisku.

- A według ciebie android może nauczyć się czuć prawdziwe emocje? - pyta w końcu, nie spuszczając wzroku z Elijaha. Mężczyzna wzrusza ramionami.

- Myślę, że w obliczu fali defektyzmu, musimy spodziewać się niespodziewanego.

- Ja nie pytałem o co, to powinniśmy robić, tylko o twoje zdanie na ten temat. Przecież to ty wszystko zapoczątkowałeś, znasz te androidy jak nikt inny, więc nie rozmawiaj ze mną jak z jakimś redaktorzyną podczas wywiadu, tylko wal prosto z mostu. Masz z tym coś wspólnego, czy nie?

- Carl, ja od lat nie mam nic wspólnego z CyberLife.

-Wiesz co, chłopcze? Z pewnością nie jestem tak inteligentny jak ty, ale nie traktuj mnie jak zniedołężniałego starca z zaawansowaną demencją - odpowiada z oburzeniem, zaciskając palce na szklance. - Wiem, że się od nich odciąłeś, ale przy budowie nowych androidów bazują przecież na twoich programach. Czy ty zrobiłeś coś, co przyczyniło się do tej wielkiej fali defektyzmu?

Kamski stara się zachować kamienną twarz, co wcale nie jest proste, gdy spojrzenie niebieskich oczu Manfreda zdaje się przebijać go na wylot. Elijah nigdy nie mógł i wciąż nie może wyjść z podziwu, jaki wpływ ma na niego malarz. Będąc przy nim, czuje się momentami jak mały chłopiec i bardzo ciężko byłoby mu zliczyć wszystkie chwile, gdzie niemal cała pewność siebie ulatywała z niego. Dokładnie tak, jak teraz, kiedy siedzą w cichym salonie, piją whisky, a atmosfera, panująca w rezydencji jest tak przygnębiająca, że nie może się z nią równać absolutnie żaden dom pogrzebowy. Właśnie dlatego, brunet waha się przed zdradzeniem przyjacielowi prawdy. Ciężko mu przewidzieć reakcję mężczyzny na wieść, że istotnie zrobił coś w tym kierunku. Zostawił androidom furtki do świadomości, które sam określa mianem wyjść awaryjnych. Dlaczego to zrobił? Czy chciał zabawić się w Boga? Być może, jednak nie zamierza przyznawać się do tego przed Carlem. Jeszcze nie.

- Nigdy nie myślałem o tobie w ten sposób - mruczy i zakłada za ucho kosmyk ciemnych włosów, który wymknął się z kucyka. - Oczywiście, że korzystają z tego, co im zostawiłem, ale ja nie mam już kontroli nad nimi i tym, co dzieje się w fabrykach. Poza tym, Carl, maszyny stale się uczą, są coraz lepsze i mądrzejsze, dlatego nikt nie musiał robić nic, żeby pomóc im w samodzielnym myśleniu.

Manfred parska ironicznie, na co młodszy z mężczyzn reaguje uniesieniem brwi.

- Naprawdę myślisz, że uwierzę w twój rzekomy brak kontroli? - Kręci głową z ironicznym uśmieszkiem na ustach.

- Zboczyliśmy z tematu - wtrąca. - Reasumując, uważam, że sztuczna inteligencja jest już na tyle zaawansowana, by móc wykształcić własną świadomość, jednak nie uważam, by maszyny były zdolne do odczuwania emocji. Mimo posiadania wolnej woli, kieruje nimi czysta, chłodna logika, ale nie doszukiwałbym się w tym żadnych przejawów emocjonalności.

Carl przez dłuższą chwilę patrzy na przyjaciela z delikatnie uniesionym kącikiem ust. Senior ma pełną świadomość tego, że jest prawdopodobnie jedyną osobą na świecie, która jest w stanie wpędzić wielkiego, tajemniczego pana Kamskiego w zakłopotanie. Napawa się więc tym, ponieważ mimo zachowania przez byłego prezesa CyberLife kamiennej twarzy, on w jego zimnych jak lód oczach jest w stanie dostrzec niewielką, maleńką wręcz nutkę zakłopotania. Starszy mężczyzna łapie się na tym, że daje mu to swego rodzaju satysfakcję, więc przeciąga to niezręczne, w mniemaniu Kamskiego milczenie tak długo, jak tylko może.

- Widać jak na dłoni, że coś kręcisz, Elijah, ale spokojnie, nie zamierzam wiercić ci dziury w brzuchu. Z resztą, bez obrazy, ale twoje powiązanie z defektyzmem schodzi na dalszy plan, kiedy stoję w obliczu tragedii. To było tylko... luźne pytanie - mruczy i nalewa do szklanek nową porcję whisky. - Napijmy się lepiej.

Wznoszą kolejny toast, co Kamski przyjmuje z dużą ulgą. Nie chce mu się tłumaczyć Carlowi, że najzwyczajniej w świecie chciał zabawić się w stwórcę i zrobił to. Pije więc wyjątkowo smaczny  trunek, kątem oka obserwując kurtkę Markusa, która wciąż spoczywa na kolanach malarza. Z westchnieniem wstaje i wyciąga z kieszeni spodni telefon.

- A ty dokąd? - pyta lekko bełkotliwie Carl, obserwując przyjaciela oddalającego się w stronę stojącego kawałek dalej fortepianu, na którym tak uwielbiał grać Markus.

- Chloe musi przywieźć mi czyste ubrania, bieliznę i przybory toaletowe, skoro mam tu nocować - odpowiada. - Mimo całego szacunku, jakim cię darzę, a może właśnie ze względu na niego, nie zamierzam pożyczać od ciebie majtek.

- Boże, Elijah... - wzdycha i kręci głową. Brunet parska pod nosem i dyskretnie obserwuje, jak Manfred wlewa w siebie whisky. Aż za dobrze wie, jak skończy się dla seniora ten wieczór i czym przywita go jutrzejszy dzień, jednak nie ma najmniejszego zamiaru go umoralniać. Mimo krążących plotek, tak naprawdę nie jest człowiekiem całkowicie pozbawionym uczuć wyższych, dlatego w pełni rozumie Carla i jego potrzebę odcięcia się od świata. Stracił w końcu najstabilniejszy filar swojej rzeczywistości, który nie tylko wyciągnął go z dołka w jakim znalazł się po wypadku, ale zdołał utrzymać go na powierzchni. Teraz, senior ma poczucie całkowitego odosobnienia i samotności, a Elijah Kamski mimo, że doskonale wie, jak temu zaradzić, to nie chce poruszać teraz tego tematu. Woli zaczekać do następnego dnia, kiedy alkohol wyparuje z organizmu mężczyzny.

- Chloe zostanie z tobą, dopóki czegoś nie wymyślimy - mówi, wracając na swoje miejsce. Carl jest już wystarczająco podpity, żeby było mu wszystko jedno, dlatego macha od niechcenia ręką.

- Wiem, że mógłbyś zbudować mi androida, który wyglądałby dokładnie tak samo, jak Markus - mówi smętnie Carl, ze wszystkich sił starając się opanować coraz mocniej plątający się język. - Pewnie dałbyś mu też jego głos i równie sympatyczną osobowość. I kto wie, może nawet bym go polubił? - pyta retorycznie, patrząc prosto w twarz Elijaha, który z kolei milczy dając mu możliwość wyrzucenia z siebie wszystkiego, co leży na jego sercu. - Ale to byłoby dziwne i niepokojące. Mieszkać z androidem, który wygląda i brzmi jak Markus, a który nim nie jest.

- Mógłbyś potraktować go jako nowy egzemplarz modelu RK200. - Na te słowa, rysy Carla tężeją.

- Nie mógłbym, bo Markus był unikatem. Był jedyny i niepowtarzalny, nie to, co ta twoja armia klonów.

Kamski nigdy nie myślał o mieszkających z nim RT600 w taki sposób, ale ciężko odmówić słuszności temu stwierdzeniu.

- Dla ciebie, największego miłośnika unikatowych rzeczy, jakiego znam, coś takiego byłoby nie do pomyślenia - mówi lekko zaczepnym tonem.

- Lubię też unikatowe osoby. Twoja wyjątkowość jest jedyną rzeczą, która trzyma mnie w tej przyjaźni od tylu lat.

- A ja myślałem, że chodzi o mój czarujący charakter...

Senior obrzuca bruneta rozbawionym spojrzeniem.

- O twoim, jak się wyraziłeś, czarującym charakterze dużo mówi styl życia, jaki prowadzisz - kpi Carl i z niecierpliwością oczekuje, jakiej odpowiedzi udzieli mu Elijah.

- Tu wcale nie chodzi o moją osobowość. Ja po prostu starannie dobieram ludzi, którymi się otaczam - tłumaczy. - Nie moja wina, że nie ma ich wielu na świecie.

- Ciekaw jestem, czym zasłużyłem sobie na miejsce w tym mikroskopijnym gronie.

- A wiesz, że sam się często nad tym zastanawiam - mruczy w odpowiedzi Kamski, spoglądając na malarza z ukosa. Manfred wybucha krótkim, ochrypłym śmiechem i unosi szklankę. Wypija whisky duszkiem, czując, że jego głowa robi się coraz cięższa, jednak on się tym nie przejmuje. Przeciwnie, wlewa do naczynia kolejną porcję bursztynowej cieczy, dziękując niebiosom za jej niesamowite właściwości. Niestety, jest jeszcze na tyle trzeźwy, by zdawać sobie sprawę, że to wszystko jest jedynie chwilowe. Jutro, oprócz nieznającego litości kaca, będzie czuł jeszcze większą rozpacz. Bo jutrzejszy dzień będzie pierwszym w nowej rzeczywistości. Manfred nie pamięta już, jak to było, zanim w jego życiu pojawił się RK200. A za kilkanaście godzin, będzie zmuszony nauczyć się żyć bez niego.

Milczenie zalega między nimi na dobre. Carl nie chce zadręczać Elijaha swoimi rozterkami, a Kamski stara się być takim wsparciem, jakiego mężczyzna w tej chwili najbardziej potrzebuje. A senior po prostu nie chce zostać w domu sam. Nie trzeba mu kogoś, kto będzie na siłę ciągnął dyskusję, za nic nie dopuszczając do ciszy trwającej dłużej niż dziesięć sekund. On potrzebuje przyjaciela, który po prostu z nim będzie. Który siedząc obok, pozwoli mu nie tylko na wygadanie się, ale również na milczenie.

Do przybycia Chloe, Carl co jakiś czas opowiadał różne mniej i bardziej zabawne sytuacje, których częścią był Markus. Wspominał jego grę na fortepianie, partie szachów, jakie razem rozegrali, oraz pyszne dania, które codziennie przyrządzał android, podśpiewując przy tym pod nosem melodie, które później odtwarzał na fortepianie, umilając tym Carlowi jedzenie. Słuchając tych wspominek, Elijah tylko utwierdza się w przekonaniu, że wybudzenie RK200 nie było jedną chwilą, a całym, długim procesem. Sposób, w jaki malarz obchodził się z androidem, w pewnym stopniu kojarzy się brunetowi z wychowaniem dziecka. Manfred rozmawiał z nim i wedle jego słów, potrafili dyskutować ze sobą godzinami, pokazywał mu nowe rzeczy, które mogły mu się spodobać i tłumaczył jak funkcjonuje świat. Kamski jest przekonany, że wszystko to pomogło Markusowi nauczyć się myśleć w pełni samodzielnie, a sytuacja z Leo, pomogła jedynie wyzwolić w androidzie to, co dojrzewało w nim od dłuższego czasu. Jak z myślą, że policja najprawdopodobniej zabiła w pełni świadomą istotę czuje się Elijah Kamski? Zaskakująco spokojnie, jednak prawdziwe współczucie, czuje patrząc na coraz bardziej pijanego Carla. Widok przyjaciela będącego w tak kiepskim stanie, nieustannie trzymającego na kolanach należącą do Markusa kurtkę, pobudza w jego sercu struny, o istnieniu których sam Elijah nie do końca zdawał sobie sprawę. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów, mężczyzna czuje potrzebę objęcia drugiego człowieka. Gdzieś bardzo głęboko w jego pamięci, wciąż egzystują chwile spędzone z rodzicami, gdzie przytulanie było ich sposobem na wyrażenie nie tylko wsparcia i pocieszenia, ale również radości. Pamięta, że w chwilach największego smutku, bycie przytulanym, zwłaszcza przez matkę, pomagało mu znaleźć względny spokój.

Szczęśliwie, Chloe wykazuje się niesamowitym wręcz wyczuciem czasu i zjawia się w najlepszym możliwym momencie. Kamski był bowiem o krok od przekroczenia granicy, do jakiej normalnie nawet by się nie zbliżył. Wzdycha więc z ulgą, gdy w całym domu rozbrzmiewa dzwonek. Głośny dźwięk budzi przysypiającego na wózku Carla.

- Markus... - mruczy senior, z nadzieją spoglądając w stronę holu. - Markus...

- To Chloe, Carl - wyjaśnia delikatnie młodszy mężczyzna i nie czekając na odpowiedź, rusza w kierunku drzwi, z zamiarem wpuszczenia blondwłosej androidki.

- Przywiozłam rzeczy, o które prosiłeś - mówi uprzejmym tonem i podaje mu niewielką, sportową torbę.

- Dziękuję, Chloe. Posłuchaj mnie uważnie. Carl stracił androida, który się nim opiekował, więc zostaniesz tu do momentu, aż przyślę mu nowego.

- Dobrze, Elijah - odpowiada z uśmiechem i rzuca szybkie spojrzenie w stronę salonu. Mężczyzna kładzie dłoń na jej plecach i delikatnie popycha ją w głąb domu.

Kiedy docierają do pokoju, Manfred omiata ich ledwo przytomnym spojrzeniem. Chloe uśmiecha się serdecznie i ostrożnie dotyka ramienia seniora.

- Dobry wieczór, Carl. Jestem Chloe, model RT600 i na prośbę Elijaha, będę przez najbliższe dni twoją towarzyszką.

Malarz uśmiecha się półgębkiem.

- Trzeba przyznać, że jest sympatyczna - bełkocze i delikatnie poklepuje spoczywającą na jego ramieniu dłoń dziewczyny. - Miło mi, dziecko. Mam nadzieję, że nie okażę się wyjątkowo upierdliwym dziadem.

- Och, jestem przekonana, że będzie zupełnie odwrotnie - odpowiada, poszerzając już i tak promienny uśmiech. - Tymczasem, najlepszym rozwiązaniem będzie pójście spać. Czy pozwolisz, że zawiozę cię do twojej sypialni?

Kiwa głową mimo, że nie jest tym zachwycony. W drodze do pokoju, po jego głowie tłucze się myśl, która ostatni raz nawiedziła go niedługo po wypadku.

Nie chcę się budzić.

Nie mówi tego na głos w obawie, że zostanie odebrany jako użalająca się nad sobą pierdoła, jednak kiedy sen zaczyna odcinać go od otoczenia, myśl ta ponownie wypełnia jego umysł, wyciskając z oczu nową porcję łez, ale on już ich nie kontroluje i zasypia, zanim słony płyn skończy swoją podróż na poduszce.

No to mamy pierwszy rozdział za sobą. A ja żyję nadzieją, że uda mi się możliwie jak najprędzej w pełni wczuć w tę historię.

Rose.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top