✻III✻

Rozdział trzeci
w którym Draco idzie w ślady ojca, a Dumbledore z uśmiechem skazuje trójkę ludzi na śmierć

✻✻✻

— Profesor McGonagall, tak?

Wysoka kobieta w zielonej szacie i spiczastym kapeluszu zatrzymuje się w korytarzu oświetlonym przez mętny blask świec. Spogląda na Draco ze zmarszczonymi brwiami.

— W rzeczy samej. Mogę w czymś pomóc, panie...?

— Malfoy.

— Och. Pana rodzice chodzili do Hogwartu, prawda?

Draco kiwa głową, bo powinien zachować pozory przyzwoitego ucznia, jeśli chce osiągnąć swój cel.

— Ojciec stwierdził, że poziom nauki w Hogwarcie mu nie odpowiada, więc wysłał mnie do Durmstrangu — wyjaśnia, a McGonagall marszczy jeszcze bardziej wąskie brwi i ściąga pomarszczone usta.

— Mogę zapewnić, że poziom obu szkół jest na porównywalnym poziomie....

— Tak, tak. Nie po to tu przyszedłem. — Draco spełnia swoje marzenia o życiu blisko Harry'ego, nie ma czasu na pogadanki o tym jak denną szkołą jest Hogwart.

Wicedyrektorka unosi brwi.

— Ach tak?

— Chcę się dowiedzieć, co powinienem zrobić, jeśli hipotetycznie chciałbym zamienić swój pokój ze Slytherinu na taki z Gryffindoru, pani profesor, bo słyszałem, że to pani jest opiekunką Gryfonów. — Draco wypowiada to wszystko na jednym wydechu.

— Czy mogę znać powód?

— Chęć zacieśniania międzyszkolnych więzów. — Powieka Draco nawet nie gra, gdy ten kłamie jak z nut.

— I tylko tyle?

— Zapewniam. — Draco kładzie rękę na sercu.

— I przypadkiem nie ma to nic wspólnego z panem Potterem?

Draco na chwilę traci swoją pewność i z zaskoczenia rozszerza oczy.

— Skąd pani...?

— W Hogwarcie żadne sekrety nie pozostaną sekretami na długo, niech to będzie dla pana lekcją, panie Malfoy. A co do zmiany pokoju... — McGonagall wzdycha. — Obawiam się, że to niemożliwe. Uczniowie Durmstrangu zostali przydzieleni do dormitorium Slytherinu, Beauxbatons do Ravenclawu. Nic w tej kwestii nie mogę zmienić.

— Och. — Draco wreszcie rozumie, o co tutaj chodzi. — Ile pani chce?

— Wypraszam sobie?

— Ojciec zawsze powiada, że dobra łapówka to najlepsza przyjaciółka polityka, więc na ile się pani ceni, pani profesor? — Draco nie porzuca grzeczności nawet w takiej sytuacji.

— PANIE MALFOY!

Widząc oburzoną minę nauczycielki, Draco postanawia, że najlepszym pomysłem będzie taktyczne wycofanie się z pola bitwy.

— Do widzenia! — Składa ukłon i ucieka, choć i tak nie chroni go to przed donośnym:

— SZLABAN, PANIE MALFOY!

✻✻✻

Noc Duchów nadchodzi, a Draco zaczyna sobie uświadamiać, w jakim wielkim bagnie siedzi.

— W cuchnącym gównie — zauważa Pansy, gdy się jej zwierza z obaw; z koszmarów, które nadchodzą w nocy, gdy jest zjadany przez mięsożerną roślinę, a obrzydliwa, trująca ślina niszczy starannie ułożoną fryzurę.

Draco siedzi przy stole Slytherinu ubrany w bardziej oficjalną wersję mundurku, w końcu musi się jakoś reprezentować. Jeśli zostanie wybrany, wszyscy będą patrzeć. Harry będzie patrzeć. I choć wszystko w nim krzyczy, by stchórzył, to gdy już ma wstać i uciec, przypomina sobie Harry'ego. Harry'ego, który wskoczył do lodowatego jeziora. Harry'ego, który lata na miotle jakby był ptakiem. Harry'ego, który ma w sobie ogień, a przecież to tego Draco tak pragnie w życiu — życia mającego sens, tę iskrę sprawiającą, że chce się przeżyć życie, a nie tylko bezsensownie istnieć.

— Myślę, że Czara Ognia jest już gotowa — oznajmia Dumbledore. Światła w Wielkiej Sali przygasają, a ogień czary bucha niebieskimi promieniami, z których wylatuje karteczka papieru prosto do wyciągniętej ręki Dumbledore'a.

Draco nie zauważa jak mocno zaciska pięści, dopóki Pansy nie kładzie na jedną swojej gładkiej dłoni i nie ściska delikatnie.

Dumbledore unosi karteczkę, której krawędzie są poszarpane przez języki ognia.

— Reprezentantem Beauxbaton zostaje... GABRIELLE DELACOUR*!

Draco na chwilę zalewa ulga, że to nie był Durmstrang, ale długo nie trwa, bo stres zaraz wraca ze zdwojoną siłą.

Blondwłosa dziewczyna o długich kończynach wstaje ze stołu Ravenclawu i z gracją podchodzi do Dumbledore'a.

— Gratulacje, gratulacje. — Dumbledore ściska jej ręce z szerokim uśmiechem i zaprasza do sali obok.

Czara Ognia w tym czasie wypluwa z siebie kolejny pergamin.

— Reprezentantem Hogwartu zostaje... NEVILLE LONGBOTTOM!

Cała sala wybucha głośnymi oklaskami. Zaciekawiony Draco spogląda w stronę stołu Gryffindoru, z którego wstaje wysoki chłopak, który od razu potyka się o swoje sznurówki.

— Merlinie... — szepcze Teo.

— Hogwart nie ma szans — dodaje Pansy ze złośliwym uśmiechem.

Dumbledore uśmiecha się pokrzepiająco do Longbottoma i klepie go po plecach. Na więcej nie ma czasu, bo Czara Ognia ożywa po raz ostatni. Karteczka, która wypada jest maleńka, złożona na cztery.

Draco zaciska pięści tak mocno, że ma wrażenie, że zaraz połamie sobie palce.

— Reprezentantem Durmstrangu zostaje.... DRACO MALFOY!

Gdy Draco wstaje, by podejść do Dumbledore'a, czuje na sobie wzrok wszystkich, więc prostuje się dumnie i podchodzi na środek z uniesioną głową.

— Gratulacje, panie Malfoy. — Ręce Dumbledore'a są suche i ciepłe, gdy ten gratuluje reprezentantowi Durmstrangu.

Dyrektor Karkarow kiwa mu głową na uznanie, ale Draco nie jego szuka wzrokiem. Rudzielec, rudzielec, burza loków... O, jest. Jego Harry siedzi z otworzoną buzią i wlepia w Draco te zielone oczy.

Wreszcie, myśli, wreszcie patrzysz na mnie.

— Reprezentanci zostali wybrani! — oświadcza Dumbledore, szeroko rozkładając ręce. — Teraz czas na ucztę i świętowanie, ale za niecałe trzy tygodnie czeka na nich pierwsze zadanie! Będą musieli wykazać się nie lada sprytem, by je przejść.

Draco znika z drzwiami wśród cichnących oklasków.

✻✻✻

Spotkanie z reprezantami i organizatorami kończy się późno, więc Draco wraca opustoszołymi korytarzami. Jest cicho i spokojnie, dopóki nie słyszy cichego pociągania nosem.

Przy dziedzińcu pomiędzy dwoma kolumnami na kamiennych schodach siedzi Harry. W mętnym świetle Draco nie ma na niego dobrego widoku, ale wydaje mu się, że chłopak niedawno płakał, bo siedzi skulony.

— Hej — mówi, ryzykując i podchodząc bliżej.

Harry podrywa głowę do góry i szybko ociera oczy, co potwierdza teorię o płaczu.

— Hej — odpowiada tonem, który w ogóle nie podoba się Draco; brakuje w nim tej iskry, która tworzy właśnie osobę, jaką jest Harry.

— Co tak tu siedzisz? Sam? — Draco ostrożnie siada obok, trochę bojąc się, że zostanie przegoniony, albo co gorsza — zignorowany.

Harry wzrusza ramionami, unosi głowę ku niebu, nie pokazując Draco swojej twarzy.

— Gwiazdy wyglądają dzisiaj bajecznie. — Gdy odwraca się w stronę Draco, w zielonych oczach błyszczą łzy.

Coś kruszy się w Draco. Przełyka ślinę i odpowiada cicho:

— Świecą naprawdę jasno.

Harry kiwa głową i obaj na chwilę zatracają się w ciszy. Gwiazdy świecą w tych nielicznych plamach na niebie nie zakrytych przez chmury.

— Zginęli równo szesnaście lat temu. Moi rodzice — uściśla. — Wiem, że to było dawno i powinno mi już przejść, ale... w rocznicę zawsze to do mnie wraca.

— Nie widzę w tym nic złego. — Draco chce położyć rękę na ramieniu Harry'ego, ale nie wie, czy mu wolno, więc nic nie robi. — Nie wyobrażam sobie jak to jest stracić rodziców.

— Nawet ich nie pamiętam, opłakuję tylko swoje wyobrażenie, jakie o nich mam. Zginęli w Noc Duchów, zabawne, no nie?

Draco prycha cicho pod nosem.

— Przepraszam! — mówi od razu. — Nie chciałem...

— W porządku — odpowiada Harry i uśmiecha się w stronę Draco, jakby to on chciał go pocieszyć, a przecież powinno być na odwrót.

Malfoy marszczy brwi. Nie podoba mu się widok smutnego Harry'ego, więc na szybko wyczarowuje parę kwiatków fiołków, by umieścić je we włosach Pottera. Harry unosi rękę i dotyka ozdoby.

— Co ty wyprawiasz? — pyta ze śmiechem, choć na policzkach widać jeszcze ślady łez.

— Próbuję przywrócić ten uśmiech na właściwe miejsce — odpowiada szczerze Draco.

Harry nagradza go kolejnym uśmiechem przez łzy. Kwiatek tkwi za jego uchem i, w mniemaniu Draco, idealnie komponuje się z zielenią oczu.

— Skoro już rozmawiamy... Jaki diabeł cię pokusił, by zgłosić się do tego przeklętego turnieju?

— Ty.

Harry spogląda na niego z niedowierzaniem.

— I tylko ja?

— W sumie to tak. — Draco wzrusza ramionami. — Chcę udowodnić, że jestem ciebie godny.

— Ale wiesz, że nie musisz tego robić w tak... drastyczny sposób?

— Nie muszę — zgadza się Draco, wstając. — Ale chcę. Zobaczysz, wygram to.

Draco spogląda na Harry'ego z góry i uśmiecha się lekko.

— Dobranoc. I nie płacz więcej. — Puszcza mu oczko i odchodzi.

— D-dobranoc! — krzyczy po chwili Harry, gdy przebudza się ze stanu oszołomienia, co wywołuje szeroki uśmiech na twarzy Draco. Chłopak odwraca się i macha jeszcze na pożegnanie, po czym przykłada dłoń do ust i posyła w stronę Harry'ego pocałunek.

______________

potraktujcie to jako prezent na 500 obserwujących! uwu <3 siedzę i się patrzę i nie mogę uwierzyć. zastanawiam się, czy nie wrzucać rozdziałów dwa razy w tygodniu, pomyślę nad tym jak już napiszę te dwa ostatnie rozdziały, do których coś nie mogę przysiąść. 

tutaj właśnie był ostatni fragment, którym się z wami dzieliłam, więc cała reszta pozostaje owiana lekką tajemnicą ^.^

spodziewaliście się takich reprezentantów? myślę, że to było oczywiste, że Harry nie weźmie tym razem udziału (co innego w Symfonii, hah)

* — Gabryśka ma więcej lat niż w kanonie, jakieś sześć więcej, to o niej pisałam we Słowie wstępu (tak, to oznaka mojego lenistwa, nie chce mi się wymyślać OC)

i absolutnie kocham następny rozdział <3  chociaż piąty zdecydowanie kocham bardziej xD do wtorku! (teraz to już na pewno!)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top