✻VIII✻

Rozdział ósmy
w którym muzyka gra, a hormony nastoletnich chłopców szaleją

✻✻✻

Słońce powoli zachodzi, gdy Draco kończy układać swoje włosy, a każdy kosmyk musi być idealny, gdy idzie na bal w towarzystwie Harry'ego. Biorąc pod uwagę, że włosy Gryfona będą artystycznym nieładem, który tylko leżał na półce obok czegoś związanego z kierunkiem artystycznym, Draco musi wyglądać za nich obu. Nie żeby nie kochał włosów Harry'ego (kocha wszystko, co składa się na niską osóbkę zwaną Harrym Potterem, nawet te rzeczy, o których jeszcze nie wie), ale na Balu Bożonarodzeniowym nie liczą się personalne opinie, ale standardy.

Na sobie ma oficjalny mundur Durmstrangu, czyli ciemne spodnie, czerwoną marynarkę z złotymi elementami i pelerynę przewieszoną przez lewe ramię. Pelerynę wykańcza delikatne futro, a złoty pas przewieszony przez pierś podtrzymuje ją, by nie spadła.

Umówił się z Harrym tuż przed Wielką Salą i nie może się doczekać spotkania, więc wychodzi z dormitorium Ślizgonów wcześnie.

— Malfoy!

Odwraca się i wzdycha ciężko, widząc przed sobą Petyra i Nikolaja. To nieodłączna dwójka przyjaciół od pieluch, których życiowym celem jest irytowanie Draco.

— Nie wiedzieliśmy, że jesteś pedziem — śmieje się Petyr Sokołow; wysoki blondyn z lekką nadwagą.

— Ja niestety zdaję sobie sprawę, że jesteś idiotą od siedmiu lat, więc wybacz, ale nie mam ochoty wysłuchiwać kolejnych idiotyzmów. — Draco chce już odejść, ale zatrzymuje go kolejne zdanie wypowiedziane przez Petyra.

— I serio...? Potter? Półkrwi półgłówek? Myślałem, że masz standardy. — Obaj zaczynają rechotać z żartu, Nikolaj Asen aż się zgina ze świńskiego śmiechu.

— A owszem, mam — mówi Draco lodowatym tonem i wymierza Petyrowi cios prosto w twarz. Odsuwa się z usatysfakcjonowanym uśmieszkiem i dla zasady przyszpila stopę chłopaka butem z obcasem.

Twarz Petyra wykrzywia ból, gdy wydaje okrzyk, który brzmi bardziej jak zdziwienie niż jęk, że coś naprawdę go zabolało.

— Lepiej poćwicz, słyszałem, że idziesz na bal z Mariją, przyda ci się praktyka. — I następuje na jego stopę raz jeszcze, po czym odchodzi z uśmiechem nieschodzącym z twarzy.

Uśmiech zamienia się jednak w wyraz czystego zachwytu, gdy widzi Harry'ego w ciemnozielonego szacie, który stoi przy schodach i wykręca sobie palce, rozglądając się na boki. Uśmiecha się szeroko, gdy zauważa Draco i szybko przychodzi do niego.

— Hej — mówi.

— Hej. — Draco schyla się i całuje rękę zarumienionego Harry'ego. Jednak tym razem Gryfon nie ucieka wzrokiem, tylko wpatruje się w niego świecącymi oczami.

— To idiotyczne, ale myślałem, że nie przyjdziesz.

— Dlaczego?

Harry wzrusza ramionami.

— Mówiłem, to idiotyczne.

W tym momencie McGonagall klaszcze w dłonie, stając tuż przed drzwiami.

— Reprezentanci, proszę tutaj!

— Hej, co ci się stało w rękę? — Harry unosi prawą dłoń Draco i spogląda na zaczerwienione knykcie. — Biłeś się?

— Jedno uderzenie nie liczy się jako bicie — wymijająco odpowiada Draco, skupiając się na McGonagall, która zaczyna ustawiać pary i tłumaczyć sposób, w jaki reprezentanci zaczną bal tańcem.

— Oczywiście, że to się liczy jako... Zaraz, mamy tańczyć? — pyta i z przerażeniem spogląda na Draco; wygląda jakby właśnie został zdradzony i oszukany w najgorszy sposób. Czy to dziwne, że nawet ten wyraz twarzy Draco uważa za słodki, uroczy i cudowny?

— Oczywiście, że mamy tańczyć — odpowiada Draco z zadowolonym uśmiechem. Chwyta rękę Harry'ego i wprowadza go do Wielkiej Sali.

Całe pomieszczenie przybrało wygląd magicznego lasu w środku zimy, sam Draco przyznaje, że nie wyszło im najgorzej.

— Nawet we dworze mamy okazalsze choinki na święta — prycha, widząc wielkie, oszronione choinki przy lodowych ścianach.

Harry śmieje się i kręci głową z politowaniem.

— Ręka na mój łokieć.

— Ręka... co?

Draco ma ochotę się rozpuścić na widok tego bezradnego wzroku zagubionego szczeniaka. Jednak jest dżentelmenem, więc pomaga Harry'emu, kładąc jego lewą ręką trochę powyżej miejsca, gdzie znajduje się łokieć, a palce prawej splata ze swoimi.

— Poprowadzę cię, spokojnie.

Uśmiechają się do siebie, a Draco ryzykuje spojrzenie w zielone oczy. Przysięga, że mógłby w nich utonąć i chce to zrobić, ale wtedy wybrzmiewają pierwsze nuty walca.

— Lewa ręka trochę wyżej — mówi Draco, chwytając za prawą i przyciągając Harry'ego do siebie. — Raz, dwa, trzy... oddalamy się. Raz, dwa, trzy, przybliżamy. Właśnie tak — chwali Harry'ego, który uśmiecha się z zakłopotaniem. — A teraz... obrót i ręka w bok jak łabędź. Świetnie! A teraz podstawowy krok, raz, dwa, trzy...

Świat na chwilę znika, Draco skupia się jedynie na Harrym i delikatnej muzyce, która niesie ich przez całą salę. Zataczają pełen okrąg, cały czas tańcząc, dopóki muzyka nie cichnie, a oni zdyszani stoją naprzeciwko siebie. Draco marzy o pocałunku, tak niewiele go dzieli. Wystarczyłoby się nachylić i już, ich wargi by się złączyły. Ale Draco nie chce takiego pocałunku, który znaczyłby coś tylko dla niego. Chce prawdziwego, który byłby pocałunkiem dla nich obu.

— Ponczu? — pyta, spoglądając na zarumienionego Harry'ego.

— Od razu chodźmy po parę szklanek, umieram...

Draco śmieje się dźwięcznie, a słowa Harry'ego w dziwny sposób mu schlebiają; to miłe, że chce iść z nim, spędzić każdą chwilę razem.

— Wiesz, że to ma alkohol? — pyta, gdy stoją już przy stole, a Harry wychyla drugą szklankę czerwonego soku.

— Mam mocną głowę.

Faktycznie, ma mocną głowę, ale pije tyle, że cały bal mija na śmiechach, tańcu, obrotach i deptaniu po palcach. W pewnym momencie obaj są tak zmęczeni, że tylko stoją, trzymając się za ręce i śmieją się do rozpuku, bo Harry przed chwilą potknął się o własne stopy.

Wszyscy wokół wirują, ale liczy się tylko ich dwójka. Harry z zarumienionymi policzkami i błyszczącymi z radości oczami i Draco, który nie może przestać się uśmiechać.

— Chyba wiem, kto napotkał twoją pięść! — Harry próbuje przekrzyczeć hałas. Teraz grają Fatalne Jędze, a ich muzyka wybrzmiewa naprawdę mocno; basy dudnią, dziewczyny piszczą, a wokalista zdziera sobie gardło.

— Kto? — Draco zaczyna się rozglądać, ale dopiero jak Harry dyskretnie wskazuje palcem na Petyra, to zauważa Sokołowa jak obściskuje się ze swoją towarzyszką. — Jak widać jej nie przeszkadza, że jest fiutem.

— A jest?

Draco krzywi się na samo wspomnienie.

— Masz ochotę się przewietrzyć?

— Och... miałem o tym nie mówić? — Harry ucieka wzrokiem w bok, a Draco zaczyna powoli irytować, gdy tak robi. Na Merlina! Przecież znają się już na tyle, że Harry nie musi się przy nim wstydzić.

— Skądże — zapewnia szybko. — Po prostu spacer po błoniach będzie teraz romantyczny. Założę się, że gwiazdy świecą mocno.

— W takim razie chodźmy.

Na zewnątrz jest przyjemnie zimno. Harry zamyka oczy i odchyla głowę, by otworzyć je i spojrzeć prosto na niebo.

— Ej! Nie ma żadnych gwiazd! Okłamałeś mnie! — Spogląda z wyrzutem na Draco, ale w oczach tańczą iskierki szczęścia, więc nie jest zły.

— Ale zaraz zacznie padać śnieg. — Draco wystawia rękę, na którą spadają trzy pierwsze płatki śniegu.

Stoją razem przez chwilę w ciszy, obserwując padający śnieg, który powoli zaczyna przysypywać krzewy, trawę — całą przyrodę.

— Dalej mnie lubisz? — pyta cicho Harry.

— Co to za pytanie?

Harry przewraca oczami, zniecierpliwiony.

— Po prostu na nie odpowiedz.

— Jak miałbym cię nie lubić? Jesteś jedyną osobą, która ma w sobie taki ogień, ogień, który potrafi pobudzić moje martwe serce.

— To dobrze — mówi z uśmiechem tańczącym w kącikach ust. — Lub mnie dalej.

Draco spogląda na okrągłą twarz Harry'ego otoczoną cieniem; oświetla ją jedynie słabe światło latarnii nieopodal, sprawiając, że wydaje się być nadzwyczaj blada. Harry nachyla się, jakby planował go pocałować. Draco nie potrafi oderwać wzroku od jego ust, które są coraz bliżej i bliżej i... W tym właśnie momencie trzaska gałązka, a zza krzaków wypadają Nikolaj i Petyr.

Harry podskakuje i spogląda zaskoczony na leżących na trawie uczniów Durmstrangu. Wygląda na zakłopotanego i trochę speszonego, jednak w Draco szaleje wściekłość. Było tak blisko... Tak blisko! Ma ochotę wstać i walić głową o mur, dopóki ten nie pęknie. Albo lepiej... Spogląda z niebezpiecznym uśmiechem na podnoszących się z ziemi chłopaków i wyciąga różdżkę.

— Wygląda na to, że wam przerwaliśmy, panowie — mówi Nikolaj ze złośliwym uśmiechem wykrzywiającym wąskie usta. — Najmocniej przepraszamy, ale to czego byliśmy świadkami jest nienaturalnie nienaturalne...

— I obrzydliwe — wtrąca Petyr.

— ...więc czy moglibyście odstawiać takie ekscesy w domowym zaciszu? Normalni ludzie może nie chcą tego widzieć.

— To nie tak, że jesteśmy uprzedzeni... normalnych ludzi to po prostu zniesmacza, no nie Malfoy? Ty powinieneś wiedzieć najlepiej. — Petyr zakłada ręce na piersi i spogląda z wyższością na gotującego się z wściekłości Draco (bardziej z tego, że mu przeszkodzili, a nie z obelg, do których ignorowania Draco już dawno się przyzwyczaił).

— Wiesz, a może powinieneś spróbować, hm? Nie ze mną, oczywiście, nie całuję się z oblechami, ale Nikolaj wygląda na chętnego. Powiedz mi potem jak poszło, z chęcią dowiem się o wszystkich pikantnych szczegółach.

Z satysfakcją obserwuje jak obaj wręcz się zapowietrzają i czerwienią. Rozbawiony wymienia spojrzenia z Harrym, którego brwi są jednak jeszcze zmarszczone.

— Jebane pedzie! Tak dobrze jest mieć coś w dupie?

— Lepiej sprawdź, czy w twojej nie ma kija — radzi Draco, który jest przyzwyczajony do takich sytuacji i wie jak sobie radzić z półgłówkami. Sądząc po zachowaniu Harry'ego... nie ma on takiego doświadczenia, bo rzuca się na uczniów Durmstrangu. Cała wiązanka różnych klątw spada na dwójkę chłopaków, którzy zaczynają piszczeć naprawdę wysokimi tonami, gdy ich ręce porastają różowe bąble.

Harry zdmuchuje koniec różdżki i chowa ją do kieszeni szaty wyjściowej, po czym odwraca się do Draco z przepraszającym uśmiechem.

— Sorry, nie mogłem się powstrzymać, te gnojki... — Spogląda na uciekających Petyra i Nikolaja, a jego wzrok ciemnieje na moment. — Albo wiesz co? Jeszcze jedna mała klątewka dobrze im zrobi.

— Opłaca się? — pyta Draco. — Lepiej dokończmy to, co robiliśmy — dodaje z nadzieją i błyskiem w oku.

— O tak! Wracajmy do Wielkiej Sali, potrzebuję alkoholu, dużo alkoholu. — Harry udaje, że nie ma pojęcia, o co tak naprawdę chodzi Draco.

Draco opuszcza głowę jak biedne dziecko, które pod choinką nie znajduje żadnego prezentu.

Więc wracają do Wielkiej Sali i szybko zapominają o tym zdarzeniu. Harry wypija kolejne szklanki ponczu, więc Draco ciągnie go na parkiet, by skakać w rytm muzyki. Żegnają się zdyszani i zaczerwienieni (włosy Harry'ego lepią się mu do czoła, więc Draco nie może się powstrzymać, by ich nie odgarnąć), Harry całuje Draco w policzek i ucieka po schodach do wieży Gryffindoru, w pewnym momencie potyka się o stopień, ale szybko się podnosi i śmiejąc się, odwraca się do Draco, by pomachać na pożegnanie.

__________________________________

lekka obsuwa, bo rozdziały się powoli kończą, a ja nie mogę się zabrać, by dokończyć te dwa, co mi zostały, ech... 

nie wiem, jakoś straciłam serce do tej historii jak zaczęłam ją publikować. czy to jakieś zdiagnozowane schorzenie? chcę się wyleczyć!

i ten rozdział wyszedł taki... no nijaki. meh.  ale Harry tu flirtuje, moja buba dorasta ( ̄︶ ̄;)

jeśli jesteście ciekawi, to Harry i Draco tańczą tego walca:

https://youtu.be/cN1vniebhzM

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top