20. A więc to randka.

Upewnijcie się, że przeczytaliście poprzedni, bo Wattpad świrował z powiadomieniami!!

#FinestWatt

Cassidy

William McCain.

Przeklęty William McCain.

Z dnia na dzień coraz bardziej utwierdzałam się w przekonaniu, że tak łatwo nie da mi spokoju. Był na każdej próbie w domu mody. Codziennie rano dzwonił, żeby upewnić się, czy nie zaspałam. Proponował, że mnie zawiezie do pracy. I że odwiezie też. O kolacjach, obiadach i śniadaniach nie wspomnę.

I przede wszystkim - nie da spokoju mojej głowie.

Był ucieleśnieniem marzeń większości kobiet na tej planecie. Przystojny, szarmancki, pewny siebie, a na dodatek chyba nawet romantyczny. I nie wiedzieć czemu, wybrał mnie, choć tak naprawdę byłam ostatnią osobę, na której powinien skupić swoją uwagę.

A ja, choć nie powinnam, chyba zaczynałam mu ulegać.

Cały czas miałam z tyłu głowy słowa dziewczyn, które uważały, że nie ma nic złego w tym, że urozmaicę sobie ten rok w Nowym Jorku.

Przecież nie planuję brać z nim ślubu i mieć dwójki krzyczących dzieci.

Nikt nie musi się dowiedzieć, prawda? A zwłaszcza Meredith.

Możemy się dobrze bawić i rozejść bez sentymentów, gdy oboje uznamy, że wystarczy. To nie żadna nowość, ludzie tak robią od lat i wszyscy żyją. Przecież nigdzie nie jest ani powiedziane, ani zapisane, że każdy romans musi kończyć się poważnym związkiem na całe życie.

A przynajmniej tak próbowałam to sobie tłumaczyć. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie tylko on zabrnął w to dalej, niż powinien. Ja też to zrobiłam, odpowiadając na jego flirt, czy też pozwalając mu na pocałowanie mnie. Nie wyrzuciłam z mieszkania kwiatów, które mi przysłał, a na dodatek zaprosiłam go na obiad, gdy zadzwonił, zamiast posłać go do diabła.

Sama pozwalałam mu na to wszystko i pozostawało mi tylko liczyć na to, że mówił prawdę na temat tego, że to nie skończy się dla mnie źle. Nic innego mi nie pozostało.

Płyta lotniska była pełna ludzi, którzy próbowali przecisnąć się przez tłum w kierunku swojej bramki. Co prawda sama nie byłam małomiasteczkową dziewczyną, więc do sporych lotnisk i wszechobecnego tłumu byłam względnie przyzwyczajona, ale nie zmieniało to faktu, że nie byłam fanką tego typu miejsc. Może dlatego, że nie do końca lubiłam latać. A dziś, na dodatek, czekał mnie sześciogodzinny lot do Los Angeles w towarzystwie Meredith i Suzanny. Ubolewałam nad tym, że pozostałe dziewczyny nie lecą z nami, ale z tego, co zrozumiałam, nie jest to na tyle ważne wydarzenie, by zabierać na nie całą naszą ekipę. A mnie przerażała wizja tych kilku dni, które będę musiała spędzić w ich towarzystwie.

Suzie niezbyt kryła się z jej niechęcią do mnie, przez co każda chwila w jej towarzystwie była dla mnie niesamowicie nieprzyjemna. Dobrze wiedziałam, że gdyby dowiedziała się o tym wszystkim, co obecnie dzieje się między mną, a Williamem, nie zastanawiałaby się ani chwili i od razu poinformowałaby o tym Meredith. A wtedy czekałby mnie lot powrotny pierwszym samolotem do Londynu - to nie ulegało żadnej, nawet najmniejszej wątpliwości.

— Już myślałem, że panienki nie znajdę. — Znajomy głos rozległ się tuż nad moim uchem.

Wzdrygnęłam się, wystraszona tym nagłym, nieco dziwnym przywitaniem i to od osoby, której za nic bym się tutaj nie spodziewała. Z mocno bijącym sercem spojrzałam za siebie, by dostrzec uśmiechniętego od ucha do ucha Williama.

— Co ty tutaj robisz?

To było jedyne, co przychodziło mi w tamtym momencie do głowy. Nie był co prawda ostatnią osobą, którą spodziewałabym się zobaczyć na lotnisku, ale z całą pewnością mnie zaskoczył.

— Lecę z tobą do Los Angeles — obwieścił, uśmiechając się przy tym jeszcze szerzej, niż dotychczas.

— Po co?

Z każdą kolejną chwilą byłam coraz bardziej zdezorientowana i przy tym zaniepokojona. William na wyjeździe z jego matką i Suzie był ostatnim, czego było mi trzeba. Obecność całej tej trójki w połączeniu ze mną w jednym miejscu przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Bałam się, że wystarczy jedno niewłaściwe spojrzenie, a one wszystkiego się domyślą.

Czy to możliwe? Najprawdopodobniej nie, ale kiedy byłam mała mama ciągle powtarzała, że gdy mamy coś na sumieniu, to towarzyszy nam nieustanne poczucie, że każdy wie o naszym występku i tylko czeka, aż niewielkim gestem się zdradzimy.

— Mama musiała jechać na pilne spotkanie z dostawcą tkanin. Coś nie tak — wyjaśnił pobieżnie, a ja kiwnęłam głową na znak zrozumienia. Miało to sens. — I wisisz mi naprawdę ogromną przysługę, bo gdyby nie to, że stałem obok niej, gdy się o tym dowiedziała, to czekałaby cię urocza wyprawa w towarzystwie Suzie. Uratowałem cię. I należy mi się za to buziak.

Łobuzerski uśmiech na jego twarzy, który widywałam tylko, gdy byliśmy sami, na moment sprawił, że zapomniałam o całym zdenerwowaniu, jakie mi dziś towarzyszyło. Westchnęłam ciężko.

— A skąd pomysł, że wolę lecieć tam z tobą, zamiast z Suzie?

Naprawdę lubiłam ten nasz drobny flirt i zaczepki. Były z pozoru niewinne, ale nieustannie czułam, że sprawiają, że napięcie między nami staje się coraz większe. Już raz doprowadziło nas do pocałunku i byłam naprawdę ciekawa, gdzie zaprowadzi nas to finalnie.

— Bo jestem pewien, że Suzie nie zarezerwowała dla ciebie na ten wieczór stolika w restauracji.

Podczas naszej krótkiej znajomości zdążyłam już zauważyć, że William nie był typem człowieka, który łatwo ustępował. Twardo dążył do osiągnięcia wszystkiego, co sobie postanowił, nawet jeśli były to tak błahe rzeczy, jak zaciągniecie modelki swojej matki do łóżka. Mógł w tym czasie uderzyć do pięciu innych, ale nie wiedzieć do końca czemu, uwziął się na mnie. I trzeba było przyznać, że jego starania momentami bywały urocze i zabawne jednocześnie. Nadal nie dowierzałam, że mężczyzna, którego jeszcze kilka miesięcy temu uważałam za całkowicie niedostępne bożyszcze kobiet, z naciskiem na modelki, na całym świecie, specjalnie dla mnie pomaszerował do perfumerii, żeby kupić błyszczyk.

Na samą myśl o tym przyjemne ciepło rozlało się w dole mojego brzucha.

— Uśmiechasz się, więc biorę to za zgodę. Mam nadzieję, że masz w tej walizce jakiś strój na taką okazję. — Skinął głową w stronę czarnej, kabinowej walizki, która stała tuż przy mojej nodze.

Kąciki moich ust automatycznie opadły. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że się uśmiechnęłam, a jednak najwidoczniej myśli, które krążyły po mojej głowie wywołały taką reakcję.

— A jeśli nie?

— To zabiorę cię na zakupy — odpowiedział, wzruszając przy tym ramieniem, zupełnie, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Wywróciłam oczami na ten komentarz.

— Na to może i poleciałaby Suzanna, ale nie ja.

Cichy śmiech opuścił jego usta. Zwrócił tym na siebie uwagę kilku osób wokół nas, co sprawiło, że poczułam, jakbyśmy robili coś złego. Bo, jakby nie patrzeć, sam fakt tego, że nasza znajomość nie zatrzymała się na stopie czysto zawodowej, był niewłaściwy.

— No dobrze, więc mam nadzieję, że jednak masz coś na ten wieczór, bo tym razem nie odpuszczę.

Niemrawo kiwnęłam głową. Nie chciałam przyznać tego głośno, ale miałam ochotę zjeść z nim tę kolację. Porozmawiać, poznać go lepiej i zobaczyć, gdzie nas to zaprowadzi. Małe uczucie podekscytowania rodziło się w moim ciele na samą myśl o tym wieczorze.

— Dziś jest twój szczęśliwy dzień.

Szeroki uśmiech rozpromienił jego twarz, ukazując drobne zmarszczki mimiczne wokół jego oczu. Poznałam w swoim życiu wiele mężczyzn, którzy znajdowali się na okładkach magazynów, czy też plasowali w światowych rankingach najprzystojniejszych mężczyzn na świecie, ale jeszcze żaden z nich nie wywarł na mnie takiego wrażenia, jak William. Już podczas naszego pierwszego spotkania w taksówce na moment zapomniałam o tym, że oddychanie jest mi niezbędne do życia i momentami nadal się na tym łapię, gdy jest blisko.

— Każdy dzień, gdy cię widzę, jest dla mnie szczęśliwy.

Zmusiłam się do skrzywienia się po usłyszeniu tych słów, choć stojący na przeciwko mnie brunet po raz kolejny wywołał u mnie napad gorąca. Ale nie musiał o tym wiedzieć. Nie chciałam, by o tym wiedział. To miała być tylko zabawa i niepotrzebnie było mieszać w to emocje.

— Marny z ciebie romantyk, Williamie.

— Nie mam doświadczenia. — Zerknął na zegarek, który oplatał jego nadgarstek. — Na nas już pora. Mam nadzieję, że nie boisz się latać i nie będziesz piszczeć jak mała panienka podczas startu.

Przełknęłam ślinę. Cóż, nie bałam się latać, ale nie byłam tego fanką. Zwykle zmiany ciśnienia dawały o sobie znać i dokuczał mi ból głowy. Ale nie musiał o tym wiedzieć, to nie było nic, o czym trzeba opowiadać, a on nie był dla mnie kimś na tyle bliskim, by musiał poznać wszystkie moje słabości.

Już wystarczające było to, że on sam był jedną z nich.

— Spokojnie, nie musisz się o to martwić. Ale jeśli ty jesteś spanikowany, to mogę potrzymać cię za rękę.

— Jeśli będę mógł trzymać cię za rękę, to mogę być spanikowany.

Wywróciłam oczami, próbując udać zażenowanie jego komentarzem, ale uśmiech sam cisnął mi się na usta i nie potrafiłam nic na to poradzić.

Sprawnie przeszliśmy przez nadanie bagażu i kontrole bezpieczeństwa, by od razu po tym rękawem przedostać się na pokład samolotu. Nieco ubolewałam nad tym, że nie było czasu na skorzystanie z saloniku z poczęstunkiem, bo nigdy nie byłam w takim miejscu i choć nie byłam ani trochę głodna, to byłam niezwykle ciekawa tego, jak to wygląda.

Lubiłam przestrzeń w samolocie, zbyt wiele ludzi wokół mnie nasilało moje bóle głowy, dlatego dużym udogodnieniem był fakt, że ktoś taki jak Meredith McCain nie planował latać klasą ekonomiczną i przypadły nam bilety w pierwszej klasie. Pozostawało mieć tylko nadzieję, że William nie będzie denerwującym współpasażerem. Na szczęście oddzielał nas od siebie spory podłokietnik, który tworzył niemały dystans między naszymi fotelami, ale nadal był tuż obok mnie.

Po zapoznaniu nas ze wszystkimi procedurami bezpieczeństwa, samolot wzbił się w powietrze, a stewardessy rozpoczęły serwis, gdy tylko osiągnęliśmy wysokość przelotową.

— Chcesz coś teraz zjeść? — spytał, gdy jedna z kobiet zbliżała się w naszym kierunku.

Pokręciłam głową.

— Nie, nic w siebie nie wcisnę.

Na samą myśl o jedzeniu, gdy zaczynałam już odczuwać nieprzyjemne ściskanie w skroniach, robiło mi się niedobrze.

— Dobrze się czujesz? Zbladłaś.

Przeniosłam wzrok na mężczyznę. Spoglądał na mnie z wyraźną troską, która sprawiła, że do bólu głowy dołączył ścisk w żołądku.

— Tak, po prostu zawsze podczas lotu boli mnie głowa. — Przełknęłam ciężko ślinę. — Ale to nic takiego.

William westchnął cicho, po czym chwycił leżący na jego kolanach koc, który otrzymał każdy z pasażerów, po czym nakrył nim moje nogi i naciągnął go aż do szyi.

— Zdrzemnij się. Obudzę cię, gdy przyniosą kolację. Opuścić ci oparcie fotela? — spytał, poprawiając koc, którym mnie okrył.

Ten gest rozczulił mnie do tego stopnia, że nie byłam w stanie powiedzieć zbyt wiele. Jedynie uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową. W tym momencie bardzo doceniłam, że nie jestem tu sama, ani nawet w towarzystwie szefowej, a że jest obok mnie William, który najwidoczniej postanowił się o mnie zatroszczyć.

Fotel opuścił się niżej, do pozycji na pół leżącej, a William posłał mi delikatny uśmiech, choć zatroskanie nadal nie opuszczało jego twarzy. Drobne zmarszczki tworzyły się wokół jego nieznacznie zmrużonych oczu.

Wyglądał jak marzenie każdej kobiety. Teoretycznie, tak jak zawsze.Ubrany w czarną koszulę i garniturowe spodnie, z idealnie ułożoną fryzurą i obezwładniającą wonią perfum, która roznosiła się wokół niego. A jednak teraz było coś ponad to wszystko. Jego troska i opiekuńczość sprawiały, że jego atrakcyjność wzrastała jeszcze bardziej.

— Dziękuję — wymamrotałam, podkładając pod głowę poduszkę, która leżała na moich kolanach.

Miałam też swój koc, ale nie chciałam psuć tej chwili i gasić jego entuzjazmu. Nie chciałam, by pomyślał, że nie doceniam jego gestu.

— Nie ma za co, panienko. — Wzdrygnęłam się, gdy zgarnął zabłąkany kosmyk moich włosów z twarzy i założył mi go za ucho. — Musisz się wyspać przed naszą randką.

— A więc to randka?

— Dokładnie.

Przymknęłam oczy, a uśmiech nie opuszczał mojej twarzy. Wtuliłam się w fotel, naciągając na siebie koc jeszcze mocniej.

A więc to randka.

No dobrze.

***

Hej hej hej!!

Sesja zdana, czas zacząć semestr drugi tej przeklętej magisterki!

Chciałam napisać ten rozdział szybciej, ale moje problemy ze zdrowiem dały o sobie znać... ale wiedzcie, że robię co mogę!

Jestem wdzięczna za każdy komentarz i gwiazdkę!

Buzi,

mrsgabrielleexx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top