2. Czysta przyjemność dla moich uszu.
#FinestWatt
Cassidy
Nogi trzęsły mi się, jakby były zrobione ze słabo stężałej galaretki, gdy przekraczałam próg budynku. Stojące na recepcji dwie kobiety wyprostowały się jak struna, zapewne na widok podążającego za mną mężczyzny. Sztuczne uśmiechy wpłynęły na ich usta, a mnie zemdliło jeszcze bardziej, gdy przerzuciły swoje ciekawskie oczy na mnie. Spojrzałam na niego przez ramię, licząc, że poinstruuje mnie, gdzie mam iść dalej. Skinął głową w stronę rzędu wind, który znajdował się na końcu holu po lewej stronie. Stukot moich obcasów odbijał się echem w całym pomieszczeniu, w którym panowała zadziwiająca cisza.
– Panienka musi jechać na dwunaste piętro – odezwał się, gdy stanęliśmy pod windą. Skinęłam głową i wcisnęłam na strzałkę w górę.
– Po prostu Cassidy – poprawiłam go.
Drzwi windy rozsunęły się, a my weszliśmy do środka. William wcisnął numer dwanaście, a zaraz po tym wybrał najwyższe piętro. Nieco odetchnęłam w głowie, gdy doszła do mnie myśl, że ominą mnie wścibskie spojrzenia pozostałych dziewczyn.
– Dobrze, a więc Cassidy. Piękne imię. – Kiwnęłam głową w geście podziękowania, podnosząc podbródek. Nasze spojrzenia skrzyżowały się. – Masz nietutejszy akcent. Brytyjka? – spytał, a ja ponownie skinęłam. – Nie potrafisz mówić?
– Może po prostu nie mam ochoty – odpowiedziałam.
Co za durna odpowiedź, ja pierdzielę. Miałam ochotę zdzielić się w twarz za tę głupotę, ale on najwyraźniej postanowił odebrać to jako żart, bo kącik jego ust drgnął, wykrzywiając jego twarz w niemrawym uśmiechu.
– Bardzo mi przykro z tego powodu. Bardzo lubię brytyjski akcent, każde słowo z twoich ust to czysta przyjemność dla moich uszu.
Niemalże zachłysnęłam się powietrzem, gdy usłyszałam jego słowa. Nadal wpatrywaliśmy się w siebie, a gdy dostrzegł moje, zapewne, zaskoczone spojrzenie, uśmiechnął się szerzej. Czy on ze mną flirtował?
Nie odpowiedziałam mu na to nic. Po chwili ciszy, jaka między nami zapanowała, drzwi windy rozsunęły się, a ja bez słowa wyprysnęłam z niej jak poparzona. Miałam wrażenie, że z każdą chwilą w tej metalowej puszce robiło się coraz duszniej i wcale nie miałam na myśli tego, że zapach jest perfum był niesamowicie intensywny.
Gdy tylko drzwi ponownie się zasunęły, odetchnęłam z ulgą. Przystanęłam na moment, by zaczerpnąć głębokiego oddechu. Przymknęłam na moment oczy, próbując odgonić od siebie myśli dotyczące Williama McCaina i tego, jak onieśmielający był. Czy zdawałam sobie sprawę z tego, że to był tylko niewinny flirt? Oczywiście, że tak. Ale nie zmieniało to faktu, że sama obecność syna mojej pracodawczyni była dla mnie nieco przytłaczająca.
Był zabójczo przystojny. Szarmancki. I pewny siebie.
Miał wszystkie cechy, które działały na kobiety i wcale nie dziwiłam się, że tak wiele za nim szalało. Nic a nic.
Po kilkunastu sekundach w końcu odważyłam się ruszyć przed siebie. Dwuskrzydłowe, przeszklone drzwi na końcu korytarza były uchylone, a ze środka dobiegały odgłosy śmiechów i rozmów, więc domyślałam się, że to właśnie tam zbierały się dziewczyny. Wyprostowałam plecy i zmusiłam się do pewnego siebie wyrazu twarzy. Mimo, że byłam teraz całkowicie wybita z rytmu, wiedziałam, że pierwsze wrażenie jest ważne.
No. I właśnie dlatego odwaliłaś taką manianę z synem Meredith McCain.
Stukot moich szpilek przeciął dźwięki dochodzące z pomieszczenia. Kilka dziewczyn odwróciło głowy, gdy tylko przekroczyłam próg sali, i zmierzyło mnie wzrokiem. Mimo, że czułam, że mnie oceniają, co nie było niczym dziwnym, w tych okolicznościach, z całych sił starałam się nie dać po sobie poznać, że jakkolwiek czułam na sobie ich spojrzenia. Mój agent od zawsze wpajał mi, że jeśli chcę coś osiągnąć, muszę zachowywać pozory przy konkurencji. Żadnych słabości, ani szczegółów, które mogą wykorzystać. Kobiety są zawistne, zwłaszcza, jeśli chodzi o tak ważne rzeczy, jak uznanie jednej z najpopularniejszych kreatorek mody na świecie.
Odnalazłam wsród nich Evelyn i Adę, które siedziały w drugim rzędzie. Dostrzegłam obok nich wolne miejsce i postanowiłam to wykorzystać. Przemknęłam szybkim krokiem w ich stronę i opadłam na krzesło. Odetchnęłam ciężko, odwracając głowę w ich kierunku.
— Gdzieś ty była? Próbowałyśmy dobić się do twojego mieszkania, nikt nam nie otwierał i myślałyśmy, że coś ci się stało — wyszeptała zdenerwowana Evelyn.
— Przepraszam. Mam takiego kaca, że wyszłam chwilkę wcześniej, żeby kupić sobie miętę do picia — wyjaśniłam. — Nie pomogło, nadal mam ochotę zwymiotować na wszystko, co się rusza.
— Słaba głowa, niedobrze. Mam tabletki w torebce, chcesz? — spytała Ada, na co pokręciłam głową.
— Nie, dziękuję. Przejdzie mi.
— No dobrze. Najważniejsze, że się nie spóźniłaś. Mało brakowało.
— Spotkała mnie pewna niespodzianka. Opowiem wam później.
Dziewczyna chciała coś odpowiedzieć, ale w pomieszczeniu zapanowała nagła cisza. Oczy wszystkich skupiły się na drzwiach wejściowych, w których stanęła kobieta, na którą wszyscy oczekiwali. Wstrzymałam oddech, gdy przebiegła swoim mroźnym spojrzeniem po nas wszystkich. Pewność siebie, jaką wokół siebie roztaczała, była wręcz mrożąca. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji, co sprawiło, że zemdliło mnie jeszcze bardziej. Blondynka zrobiła kilka kroków wprzód, kierując się w stronę podłużnego stołu, przy którym ustawione były cztery krzesła. Odstawiła z hukiem torebkę na szklany blat, co sprawiło, że niemalże podskoczyłam w miejscu.
Przerażała mnie. Naprawdę mnie przerażała. Niejednokrotnie była nazywana kobietą władzy i w tym momencie zrozumiałam dlaczego.
Ściągnęłam łopatki, żeby jeszcze mocniej wyprostować plecy. Musiałam wyglądać profesjonalnie i nie dać po sobie poznać, że cholernie się jej boję. Byłam pewna, że by mnie zjadła, gdyby wyczuła mój strach.
Odwróciłam głowę w kierunku Evelyn, która nie patrzyła na Meredith. Nadal wpatrywała się w wejście, zagryzając wargę. Podążyłam spojrzeniem w tamtym kierunku i zrozumiałam dlaczego. William stał nonszalancko oparty o drzwi. Ręce miał wsadzone w kieszenie jego granatowych spodni, co sprawiało, że w połączeniu z rozpiętymi trzema guzikami białej koszuli, którą miał na sobie i podwiniętymi rękawami, wyglądał jakby był modelem, a nie biznesmenem.
Synuś mamusi.
Po raz kolejny tego dnia wstrzymałam oddech, gdy nasze spojrzenia się spotkały. Wykrzywił usta w zadziornym uśmiechu, ukazując przy tym rząd bielutkich, równych zębów. Skinął głową w moim kierunku, na co ja gwałtownie odwróciłam swoją w druga stronę. Zrobiło mi się dziwnie duszno, zwłaszcza, gdy napotkałam na zaciekawione i nieco zdezorientowane spojrzenie Ady. Cóż, widocznie ten uśmiech nie umknął jej uwadze.
— Witam, moje drogie — ostry głos Meredith przeciął ciszę panującą w pomieszczeniu. Skupiłam na niej swoje spojrzenie. — Niezwykle miło mi was widzieć. Ja nazywam się Meredith McCain i przez najbliższy rok będziemy współpracować.
Żadna z nas nie odpowiedziała. Co miałyśmy odpowiedzieć? Sądzę, że nie tylko ja byłam nią onieśmielona, a każdej z dziesięciu dziewczyn, które tu siedziały zależało na tym, żeby stać się jej pupilkiem.
Mi też. I nie zamierzałam tego ukrywać.
— Zostałyście wybrane z naprawdę licznego grona. Ja i mój zespół uznaliśmy, że pasujecie do tej marki i zasługujecie na to, żeby ją reprezentować — kontynuowała, po czym obeszła stół i usiadła na jednym z białych, skórzanych krzeseł. — To najprawdopodobniej dla większości z was jedyna taka szansa w całej waszej karierze. Dlaczego dla większości? Bo mam nadzieję, że znajdą się wśród was jednostki, które zasługują na to, by świat o nich usłyszał na dłużej, niż ten rok.
Wzięłam głęboki oddech, słysząc jej słowa. Marzyłam o tym, żeby zrobić światową karierę, odkąd pierwszy raz stanęłam na wybiegu. Euforia, jaka mi towarzyszyła wynagradzała wszystko. Niewygodne buty, otarte stopy, nieprzespane noce i restrykcyjne diety. Początki nie były łatwe. Dlatego teraz, gdy siedziałam tutaj, po drugiej stronie oceanu, kilka metrów od kobiety, która wypromowała wiele modelek, wiedziałam, że będę musiała zrobić wszystko, by tego nie zaprzepaścić.
— Przez ten rok zapominacie o swoim życiu prywatnym. Oczekuję od was pełnego skupienia na pracy. Ścisła dieta, ponieważ po pomiarach nikt nie będzie tolerował zmian w obwodach większych, niż centymetr. Macie się wysypiać. I jeśli usłyszę, że któraś z was zaszła w ciążę, gwarantuję, że wasza kariera dobiegnie końca w tej samej minucie. Na zawsze. Zrozumiano?
Przełknęłam ciężko ślinę i posłusznie kiwnęłam głową. Jak zresztą wszystkie obecne tu modelki. Odwróciłam spojrzenie w kierunku Evelyn, która siedziała wpatrując się w nią z przerażeniem w oczach. Cóż, czyli nie tylko ja spanikowałam.
Kobieta swój wywód, którym przeraziła mnie jeszcze bardziej, niż byłam dotychczas, skończyła zaproszeniem na imprezę integracyjną jutrzejszego wieczoru, a także poinformowała, że wszystkie mamy się udać do sali przymiarek piętro niżej, gdzie ściągną z nas pierwsze wymiary.
Takie rzeczy zawsze mnie stresowały. Teoretycznie zdawałam sobie sprawę z tego, że moja figura była świetna, ale w świecie modelingu to często nie wystarczało. Liczył się każdy centymetr, a przy tym niejednokrotnie zdarzało się, że projektant nie widział w tobie „tego czegoś". Bycie wymiarową to nie wszystko.
Meredith opuściła salę, a każda z nas podniosła się z krzeseł, na których siedziałyśmy. Odruchowo zerknęłam w kierunku drzwi, w których do tej pory stał William, ale dostrzegłam jedynie jego oddalające się plecy. Podążał za swoją matką, potakując na coś, co do niego mówiła. Powie jej o naszym dzisiejszym incydencie? A może już powiedział? Mam nadzieję, że nie.
— Ona jest jakąś wiedźmą — odezwała się Evelyn, gdy podążałyśmy już korytarzem w kierunku wind. — Nadal mam gęsią skórkę.
— Ta, zachciało mi się płakać, jak tylko otworzyła usta — potwierdziła Ada, a ja jedynie potaknęłam. — Ale widziałam, że oboje obczaiłyście Williama.
— A ty nie? — zapytała blondynka, patrząc na nią z wyraźnym rozbawieniem.
Brunetka wzruszyła ramionami.
— Ma niezły tyłek. Cały jest niezły.
— Wygląda, jakby go Michał Anioł dłutem haratał.
Zaśmiałam się cicho na jej słowa. Cóż, miała rację. Skłamałabym mówiąc, że nie zwróciłam uwagi na jego ostre rysy twarzy i to, jak koszula opinała jego umięśnione ramiona. Miałam ku temu bliską okazję i z niej skorzystałam.
Przygryzłam wargę, hamując się przed opowiedzeniem im o mojej porannej przygodzie. Było tu zbyt dużo osób. Zresztą, ich też nie znałam praktycznie wcale i nie miałam żadnej pewności, czy przy pierwszej lepszej okazji nie wykorzystają tego przeciwko mnie.
Pod salą przymiarek ustawiła się już kolejka, na której praktycznie samym końcu stanęłyśmy. A w zasadzie, usiadłyśmy - na ustawionych pod ścianami kanapach. Każda z dziewczyn kolejno wchodziła do środka. Szło to dość sprawnie, aczkolwiek po ich minach wnioskowałam, że Meredith na osobności nie była wcale milsza.
Kiedy w końcu nadeszła moja kolej i przekroczyłam próg sali, moje serce zabiło nieco szybciej, gdy dostrzegłam siedzącego na fotelu Williama. Przełknęłam ślinę i zamknęłam za sobą drzwi.
— Ty to? — spytała Meredith, wgapiając się w jakieś kartki, jakie miała przed sobą.
— Cassidy Wells — odpowiedziałam, z całych sił starając się brzmieć na pewną siebie, ale byłam niemalże pewna, że tacy jak ona wyczuwają strach na kilometr.
Kobieta przewertowała dokumenty, po czym zatrzymała się na pożądanej przez nią stronę. Przejechała po niej wzrokiem, po czym spojrzała na mnie.
— Cassidy — powtórzyła moje imię i... tak jakby się uśmiechnęła? Nie, żeby był to szczery uśmiech, żaden pogodny, ani nic w tym stylu, ale jej wyraz twarzy przypominał grzeczny, wyuczony uśmiech. — Jedna z naszych przyjezdnych. — Skinęłam głową. — Jak ci się podoba Nowy Jork?
Odchrząknęłam. Pilnowałam, by nie przemknąć spojrzeniem w kierunku Williama, co było niezwykle ciężkie, bo calutki czas czułam, że jego oczy są utkwione we mnie.
— Mniej deszczowy, niż Londyn. To zdecydowanie działa na plus. Ale jeszcze muszę się zaklimatyzować, nie przywykłam do takiego tłoku i ruchu.
Kobieta kiwnęła głową, po raz kolejny spuszczając wzrok na kartki papieru, które miała przed sobą.
— Dasz radę. Nie będziesz miała czasu na zbytnie rozważanie, czy lubisz ten tłok i ruch, to ułatwi zadanie. Okej — kiwnęła głową w kierunku niewielkiej kotary, odgradzającej kąt pomieszczenia od jego reszty. — wskakuj tam i przebierz się, żeby krawcowa mogła ściągnąć z ciebie wymiary.
Potaknęłam i bez słowa weszłam za kotarę. Czekał tam na mnie kombinezon, oznaczony moim imieniem. Skrzywiłam się na myśl o wciskaniu się w niego. Rozumiałam, że to konieczne, żeby dobrze nas zmierzyć. To była normalka. Ale zazwyczaj nie obczajał nas syn projektantki. I to taki, który sprawia, że każdej kobiecie miękną nogi.
Zrzuciłam z siebie ubrania i biustonosz, po czym ubrałam się w kombinezon. Z cichym westchnieniem na ustach zmierzyłam się wzrokiem w podłużnym, pionowym lustrze, które stało w rogu. Miałam dobrą figurę. Zdawałam sobie sprawę z tego, że mieściłam się w kanonie piękna, który robił papkę z mózgów dziewczynom na całym świecie. Ale taki był ten zawód. Wymagano od nas idealnych sylwetek i nie było sensu z tym polemizować. Nie działałam w sferze modowej, w której pokazywano modelki plus size, z rozstępami czy cellulitem.
Miałam być idealna. Długie nogi, smukła talia, biust przeciętnych rozmiarów. Teoretycznie mi się to udawało, choć moje metr siedemdziesiąt pięć było tak naprawdę minimum wzrostu wymaganego u modelek. Ale cóż. Meredith McCain to wystarczyło.
Wyszłam zza kotary i miałam ochotę się skulić, gdy odruchowo spojrzałam w stronę Williama i zobaczyłam, że jego wzrok jest wlepiony w moje ciało. Pracowałam wcześniej z mężczyznami, miałam nawet na swoim koncie sensualną sesję promującą bieliznę w towarzystwie faceta, ale jego oczy utkwiony we mnie niesamowicie mnie peszył. Może dlatego, że doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że on nie jest profesjonalistą. Jest po prostu mężczyzną, który najwidoczniej lubi popatrzeć na otaczające go modelki.
Weszłam na okrągły podest. Czekała już na mnie kobieta z centymetrem krawieckim w ręce, która bez słowa zaczęła ściągać ze mnie konieczne wymiary, zapisując je w swoich tabelkach.
— Piękna sylwetka. — Ciszę przeciął głos Meredith, co sprawiło, że moje serce zabiło mocniej. — Co sądzisz, Williamie?
Miałam niesamowite szczęście, że stałam do nich tyłem. Co prawda, przede mną postawione było lustro, w którym oboje się odbijali, ale obrócenie głowy w bok załatwiało sprawę.
— Piękna to spore niepowiedzenie, mamo — odparł ze spokojem.
Jego słowa wprawiły mnie w kolejne zachwianie emocjonalne, przez co gwałtownie odwróciłam głowę. Nasze oczy spotkały się w odbiciu lustra. Patrzył prosto na moją twarz, uśmiechając się przy tym tak, jak niemalże przez cały czas. Zawadiacko, subtelnie, w taki sposób, że miękły kolana.
— Chociaż trochę mniej w talii by ci nie zaszkodziło, Cassidy — dopowiedziała Meredith, sprowadzając mnie na ziemię. Przeniosłam spojrzenie na kobietę, która wnikliwie przyglądała się mojej sylwetce. — Popracujemy nad tym. Masz potencjał.
Kiwnęłam głową, mamrotając pod nosem ciche dziękuję. Co prawda na początku swojej wypowiedzi mnie obraziła, ale koniec końców zdobyła się na cokolwiek miłego. To już coś.
— A ja myślę, że Cassidy niczego nie brakuje. — William nadal obstawał przy swoim, zupełnie, jakby jego słowa miały cokolwiek zmienić. — Ze wszystkich dziewczyn, które dziś widziałam, panna Wells zrobiła na mnie największe wrażenie — dorzucił, kiwając w moją stronę głową z uznaniem.
Jego matka obdarzyła go surowym spojrzeniem, w jasny sposób sugerując mu, że ma nie podważać jej słów. Mężczyzna jednak wzruszył jedynie ramionami, po czym znów utkwił we mnie wzrok.
Czułam się niesamowicie zakłopotana tą sytuacją i gdy tylko krawcowa oznajmiła mi, że już skończyła, a Meredith powiedziała, że to wszystko, uciekłam na kotarę, zrzuciłam z siebie kombinezon i czym prędzej opuściłam salę, żegnając się z nimi. Odetchnęłam z ulgą, gdy drzwi się za mną zamknęły. Evelyn i Ada, które były tam przede mną, nadal cierpliwie czekały na mnie, zawzięcie o czymś dyskutując.
— Już jestem — mruknęłam, gdy stanęłam nad nimi. — Możemy lecieć.
— Super — zaszczebiotała blondynka, podnosząc się z kanapy. — Właśnie rozmawiałyśmy o tym, co ubrać na imprezę.
Ada poszła w ślady Evelyn i także wstała. W trójkę ruszyłyśmy w stronę wind, uprzednio żegnając się z dwoma pozostałymi dziewczynami, które nadal czekały na swoją kolejkę. Odetchnęłam z ulgą, gdy zjechałyśmy na dół i opuściłyśmy budynek.
— Zamówiłam Ubera — poinformowała Ada, klikając coś w swoim telefonie. — Za kilka minut powinien być.
— Świetnie. To trwało tak krótko, a ja mam całkowicie dość na dzisiaj — przyznałam szczerze, przeczesując włosy palcami.
— Zgadzam się — odburknęła brunetka. — Ona jest z piekła rodem. Ale co się dziwić, osiągnęła taki sukces, że gdyby sobie zażyczyła, to mogłaby umyć nami podłogi.
Zaśmiałam się, słysząc jej słowa. Miała nieco racji.
— Ja tam skupiłam uwagę na Williamie — wtrąciła Evelyn, nadal mając przyklejony na twarz uśmiech. — Podczas tych pomiarów, było mi tak gorąco, że myślałam, że zejdę na zawał. A on tylko tam siedział.
— I cholera wie po co. — Ada zdecydowanie nie podzielała ekscytacji blondynki. — Siedział, nic nie mówił i stukał w ten telefon, tylko wytrącając mnie z równowagi.
— Nie przesadzaj. Co niby miał mówić? Towarzyszył Meredith.
— Jak ja tam byłam... — zaczęłam, chcąc powiedzieć, że mnie skomplementował, ale donośny głos, który sprawił, że po kręgosłupie przebiegł mi dreszcz, skutecznie mi to uniemożliwił.
— Cassidy, poczekaj. — Odwróciłam się na pięcie, czując, jak moje serce łomocze w piersi.
— Tak? — wydukałam.
Wgapiające się w nas dziewczyny wcale nie ułatwiały sytuacji. Nie chciałam, żeby dowiedziały się o sytuacji z rana.
— To twój? — spytał, wysuwając w moją stronę otwartą dłoń, na której leżał złoty kolczyk.
Odruchowo chwyciłam za płatki uszu, odkrywając, że na jednym z nich faktycznie brakowało biżuterii. Kiwnęłam głową, a on uśmiechnął się nieznacznie.
— Tak, musiał mi spaść, gdy się przebierałam — wymamrotałam, zgarniając kolczyk z jego dłoni.
— Panienko, musi być panienka ostrożniejsza.
Miałam ochotę zmrozić go spojrzeniem za to, jak nazwał mnie w ich towarzystwie, ale powstrzymałam się od tego, nie chcąc dać po sobie poznać, że to śmieszne przezwisko jakkolwiek zwróciło moją uwagę.
— A to niby dlaczego? To tylko kolczyk. Pozłacane srebro, nic wartego miliony.
— Nie o biżuterię chodzi, choć sądzę, że panienka zasługuje na prawdziwe diamenty i złoto.
— To o co chodzi, skoro nie o kolczyk? — Uniosłam brew, na moment ignorując obecność Ady i Evelyn.
Nie powinnam wdawać się z nim w dyskusje, ale to było silniejsze ode mnie.
— Nowy Jork jest pełen niespodzianek. Niekoniecznie tych dobrych. Dla mojej mamy to byłaby ogromna strata, gdyby coś się panience stało.
— Będę to miała na uwadze.
Kiwnął głową. Ścisnęłam mocniej kolczyk w dłoni, nie mając pojęcia, jak powinnam się w tym momencie zachować. William nie odpowiedział słowem, a ja stałam jak głupia, bo taksówka nadal nie przyjechała, a on nie wyglądał, jakby miał zamiar sobie stąd pójść. Odejście od niego i dołączenie do gapiących się na nas dziewczyn byłoby niegrzeczne.
— Mam nadzieję, że zobaczymy się w piątek — odezwał się w końcu, a ja posłałam mu pytające spojrzenie, nie do końca rozumiejąc, o co mu chodzi. — Na imprezie integracyjnej.
— Ah — westchnęłam. — Nie mam innego wyboru, jak zakładam.
— Zawsze jest jakiś wybór — odciął, a jego usta rozciągnęły się w szerszym, niż dotychczas, uśmiechu. — Do zobaczenia, panienko.
Kiwnął głową z uznaniem w moim kierunku, po czym zrobił to samo w stosunku do Ady i Evelyn, aby bez słowa skierowanego w ich stronę, odwrócić się na pięcie i zniknąć w budynku.
Ja mu dam panienkę.
***
Hej!!
Witam się z Wami w drugim rozdziale.
Jestem niesamowicie wdzięczna za tak pozytywny odbiór Finest. Mamy już 500 wyświetleń, a to dopiero początek tej przygody.
Czekam na Wasze opinie.
Buzi,
mrsgabrielleexx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top