18. To ta właściwa.

#finestwatt

William

Dzieciaki biegały po całym ogrodzie, piszcząc i krzycząc, jakby ktoś odzierał je ze skóry. Urodziny Lu to zawsze było wydarzenie, na które Violet ściągała pełno animatorów, jakieś dmuchańce, zamki z kulkami, a nawet dziwne puchate zwierzęta i sprawiała tym, że te małe kreatury dostawały pierdolca. Dorosła część gości miała tu pojawić się dopiero za dłuższą chwilę kończąc tym samym część imprezy dla kolegów i koleżanek młodej, ale ja jako przykładny ojciec chrzestny postanowiłem pomóc bratu w ogarnięciu grilla. A raczej stania przy nim z piwem w ręku. No i Ryan uważał, że jak tu jestem, to Violet nie wyzywa go za wszystko, bo jej głupio, że to słyszę.

— Z roku na rok drą się coraz głośniej — stwierdził brunet, po czym przerzucił karkówkę na drugą stronę.

Zaśmiałem się, widząc jego skrzywioną minę.

— Chciałeś zostać ojcem, to teraz masz.

— Powiem ci tak samo, jak kiedyś zmajstrujesz dzieciaka.

Prychnęłam cicho i, nie wiedzieć czemu, od razu w mojej głowie pojawiła się brunetka, której zamówiłem wczoraj dwadzieścia bukietów róż. Nie planowałem żadnych większych kroków w tym momencie, ale była jedyną kobietą od dłuższego czasu, która tak namieszała mi w głowie. Poprzednim razem taka sytuacja miała miejsce chyba jak byłem na studiach. Albo w liceum? Nawet nie wiem. Nie byłem jak Ryan. Nie zakochiwałem się, nie pragnąłem ustatkowania, rodziny, biegających małych dzieciaków, które darły się w niebogłosy. Ale z Cassidy ogarniało mnie dziwne poczucie, że mógłbym chociaż spróbować. Jakiejkolwiek relacji z nią.

— Skąd wiedziałeś, że Violet to ta jedyna? — spytałem, upijając łyk piwa.

Brat spojrzał na mnie wyraźnie zaskoczony moim pytaniem.

— Co to za pytanie?

— Normalne.

— Po prostu — wzruszył ramionami. — Jak ją zobaczyłem, wiedziałem, że namiesza w moim życiu. Żadna kobieta nigdy wcześniej nie wywarła na mnie takiego wrażenia. Ale nie żebym przypuszczał, że będę miał z nią dwójkę dzieci. To przyszło z czasem. Byliśmy razem i pewnego dnia po prostu zdałem sobie sprawę z tego, że ona jest nieodłączną częścią mojego życia i nie wyobrażam sobie ani dnia bez niej. Więc tego samego dnia pojechałem po pierścionek.

Mimowolnie uśmiechnąłem się pod nosem. Nie znałem dwójki osób, które lepiej pasowałyby do siebie, niż Ryan i Vi. Byli dla siebie stworzeni, odkąd tylko ją poznałem wiedziałem, że to idealna kobieta dla mojego brata.

Może ja też kiedyś dostanę taki happy end jak oni?

— I nie przerażała cię wizja tego, że całe życie spędzisz z jedną kobietą?

— Z taką jak Violet? Przerażała mnie wizja tego, że nie spędzę życia z nią — uznał z pewnością w głosie. — Chodzi o tą Angielkę?

Po chwili zastanowienia kiwnąłem głową.

— Robi mi coraz większą sieczkę z mózgu. Pocałowałem ją ostatnio, po czym zjebałem jak zawodowiec. Próbowałem ją przeprosić, kupiłem kwiaty, ale mam wrażenie, że ona i tak narzuciła między nas naprawdę duży dystans.

— Kupiłeś kwiaty? — zapytał z takim zaskoczeniem, jakby to było coś co najmniej niezwykłego.

— Ehe. Dwadzieścia jeden bukietów kwiatów.

Ryan gwizdnął, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.

— Nigdy nie sądziłem, że dożyję dnia, w którym William się zakocha.

Zmroziłem go wzrokiem, ale nie zdążyłem nic na to odpowiedzieć, bo za moimi plecami rozległ się głos mojej bratowej:

— Willy się zakochał? — pisnęła.

Wywróciłem oczami. Ryan zamilknął, po czym upił łyk piwa. Cóż, doskonale wiedział, że kto jak kto, ale Violet nie potrafi trzymać gęby na kłódkę i zważając na to, gdzie pracuje Cassidy, lepiej by było, żeby na razie nie wiedziała o tej dziwnej sytuacji między nami. No ale sprawa się rypła.

— W nikim się nie zakochałem. Po prostu... pojawił się ktoś ciekawy.

Vi uśmiechnęła się szeroko.

— W końcu! Dlaczego jej dzisiaj nie przyprowadziłeś? Chcę ją poznać!

— To nie takie proste. — Przełknąłem ciężko ślinę. — Po pierwsze dlatego, że jest na mnie zła za to, co powiedziałem, a po drugie... ale musisz obiecać, że nikomu nie piśniesz słowa.

— Dlaczego? Przecież Meredith czeka na dzień, w którym przeprowadzisz jej synową.

— Ale nie pracującą dla niej modelkę.

W tamtym momencie żałowałem, że tego nie nagrywam. Oczy Violet stały się dwa razy większe, a buzia bezwiednie uchyliła się. Pierwszy raz w życiu widziałem, że żonie mojego brata zabrakło słów. Ona zawsze na wszystko miała odpowiedź. Ale okazuje się, że nawet ją zaskoczyła taka rewelacja jak to, że moją uwagę zwróciła modelka.

— Pierdolisz — wydukała w końcu. — Która?

— Violet, jeśli piśniesz choć słówko przed kimkolwiek, to cię uduszę. To nic pewnego, a nie chcę narobić jej żadnych problemów, zwłaszcza, że jest twarzą tej kampanii.

— Nikomu nic nie powiem, przecież umiem dotrzymywać sekretów. — Wymieniliśmy z bratem znaczące spojrzenia, co nie umknęło jej uwadze. — No naprawdę! Najważniejsze, że panna Suzanna wypadła z gry. Matko, jak ja na to czekałam.

— Ona nigdy nie była w grze — zauważyłem.

— W końcu Meredith by ci ją wcisnęła i nic byś z tym nie zrobił. Wszyscy o tym wiemy. Ale ta Cassidy... No powiem ci, Willy, masz gust.

Zmarszczyłem brwi, słysząc jej słowa. Ani razu w tej rozmowie nie wspomniałem o tym, jak ona ma na imię.

— Skąd ty niby wiesz, jak ona się nazywa i jak wygląda? — spytał Ryan, wyjmując mi to pytanie z ust.

— Przecież powiedział, że jest twarzą kampanii. A ja obserwuję social media domu mody. Jest zajebiście piękna.

Cóż, ciężko było się z tym nie zgodzić. W domu mody dawno nie było tak zachwycającej kobiety, jak Cassidy. Zresztą, nie tylko tam. W moim życiu też dawno nie pojawił się ktoś taki. Ba, nigdy nie pojawił się nikt taki.

— Wiem — uciąłem krótko. — Przysięgam, Vi, jeśli cokolwiek wygadasz... — zacząłem po raz kolejny, ale blondynka przerwała mi machnięciem ręki.

— Twój sekret jest u mnie bezpieczny — zapewniła. — Kiedy ją poznam?

— Najpierw ja muszę ją lepiej poznać. Na razie jest na mnie chyba obrażona i nie wiem co dalej.

— Kup jej kwiaty — poradziła, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

I pewnie dla niej była. Nie znałem drugiej kobiety, na którą kwiaty działały tak, jak na Violet. Ryan nie miał trudno z przeprosinami żony, gdy coś przeskrobał, bo wystarczyło, że przyniósł jej jakieś badyle i już była udobruchana.

— Kupiłem. Dwadzieścia jeden bukietów.

— I nic? — wydukała, wyraźnie zbita z tropu.

— I nic.

— Matko, to ciężki temat. Mi Ryan nigdy nie kupił tylu kwiatów na raz.

Westchnąłem ciężko. Miała rację, to był ciężki temat. Po pierwsze dlatego, że nie miałem pomysłu, co jeszcze mógłbym zrobić i pozostało mi mieć nadzieję, że mówiła szczerze i naprawdę przemyśli moją propozycję kolacji. Za kilka dni lecą do Los Angeles na targi i to dobra okazja na to, by spędzić trochę czasu we dwoje. Tam zna mnie mniej osób, niż w Nowym Jorku. Ale nie mam pojęcia, czy jest jakikolwiek sens, bym tam za nią leciał, jeśli istnieje spore prawdopodobieństwo, że najzwyczajniej w świecie mnie oleje. A po drugie, to ciężki temat, bo ja nie mam w takich sprawach żadnego doświadczenia. Chciałem, by mi zaufała i pozwoliła się lepiej poznać... ale co dalej? Zostało jej jedenaście miesięcy w Nowym Jorku, a potem zapewne chciała wrócić do Londynu. Ja nie mogłem ot tak wyprowadzić się na inny kontynent. Zresztą, kurwa, dlaczego w ogóle myślę o wyprowadzce do Europy dla kobiety, którą znam miesiąc?

Skrzywiłem się, gdy znajomy skrzekliwy śmiech dotarł do moich uszu. A zaraz po tym gwałtownie odwróciłem się w tamtym kierunku, upewniając się, że mi się nie przesłyszało.

A jednak. W naszą stronę zmierzała moja mama wraz z kroczącą obok niej Suzanną. Mocniej zacisnąłem dłoń na szyjce butelki, którą trzymałem w ręce. Co ona tu, do cholery, robiła?

Po minach Violet i Ryana mogłem z całą pewnością wywnioskować, że i oni się jej tutaj nie spodziewali.

— Chyba jakieś jaja — mruknęła Vi, ale zaraz po tym przykleiła na twarz sztuczny uśmiech.

Kobiety podeszły do nas. Obrzuciłem przelotnym spojrzeniem Suzie, która uśmiechała się do mnie nieśmiało.

Mama uściskała Violet, po czym podeszła do Ryana.

— Przyprowadziłam Suzie, pomyślałam, że William się ucieszy, a wy poznacie się trochę lepiej — oznajmiła z uśmiechem, po czym przytuliła również mnie.

Przykleiłem do twarzy sztuczny uśmiech, żeby nie pokazać wszystkich negatywnych emocji, jakie się we mnie w tym momencie kłębiły. Doskonale wiedziałem, że było w tym dużo mojej winy, bo wszystkie miłe rzeczy, jakie powiedziałem o Suzie były powiedziane przy mojej mamie na tym przeklętym bankiecie, ale nadal nie rozumiałem, dlaczego mama uznała, że zabranie jej na rodzinną imprezę jest dobrym pomysłem. Zwłaszcza taką, jaką są urodziny Lu. To dziecko, które przywiązuje się do ludzi szybciej, niż dorośli.

— Dlaczego miałbym się z tego powodu ucieszyć? Przecież to impreza rodzinna — odezwałem się, nadal usiłując się uśmiechać.

Zmieszała się, słysząc moje słowa . Kącik jej ust nieznacznie opadł, ale nadal starała się trzymać postawę pewnej siebie, która nie opuszczała jej na co dzień. Moją mamę ciężko było wytrącić z równowagi. W pracy było to praktycznie nieosiągalne, ale w towarzystwie rodziny, gdy opuszczała gardę i pozwalała sobie na uśmiech, zdarzało się, że coś ją zaskakiwało.

I tak właśnie było tym razem. Nie spodziewała się, że zadam to pytanie przy wszystkich i w dodatku przy stojącej obok niej Suzie. Posłała jej ukradkowe spojrzenie, zupełnie jakby chciała ją przeprosić za to, co powiedziałem.

— Synku, możemy porozmawiać na osobności?

Nie czekała na moją odpowiedź. Po prostu ruszyła w kierunku domu, licząc na to, że podążę za nią. Spojrzałem na Ryana i Violet, którzy przypatrywali mi się, wyczekując tego, co zrobię. Wzruszyłem ramionami i bez słowa poszedłem za mamą. Nie miałem ochoty się z nią kłócić, a zapewne, gdybym ją olał, zapewne nie skończyłoby się to pokojowo. A ja nie zamierzałem psuć urodzin młodej. To był jej ulubiony dzień w roku, a Violet włożyła w to zbyt wiele przygotowań, by pozwolić to zepsuć przez Suzannę i jej niezapowiedziane przybycie.

— No więc? — zacząłem, gdy stanąłem za nią.

Odwróciła się w moim kierunku, po czym oparła się o wyspę kuchenną.

— No właśnie: no więc? Co to był za nieprzyzwoity komentarz w stronę Suzanny? Myślałam, że ucieszysz się na jej widok.

— Dlaczego miałbym się ucieszyć? — spytałem, zakładając ręce na piersi. — Nie jest częścią rodziny.

— Nie sądzisz, że już czas na to, żebyś zrobił w jej kierunku jakiś krok? — Prychnąłem, słysząc jej słowa. — Masz trzydzieści lat na karku, a nawet nie masz dziewczyny. Suzie wiecznie nie będzie na ciebie czekać, Williamie.

— Nie każę jej na siebie czekać — syknąłem przez zaciśnięte zęby. — Ja i Suzie to coś, co nigdy się nie wydarzy, mamo.

— Przecież doskonale wiem, co się między wami działo — odpowiedziała, przywdziewając na usta swój pewny siebie uśmiech.

Zacisnąłem dłonie w pięści, z całych sił starając się trzymać nerwy na wodzy, ale byłem już naprawdę blisko tego, żeby wybuchnąć.

— To skoro Suzie wszystko ci opowiedziała ze szczegółami, to pewnie wiesz też, dlaczego to się skończyło.

— Taka fajna dziewczyna się w tobie zakochała, a ty wolisz odrzucić ją dla swojego durnego życia kawalera!

Przełknąłem ciężko ślinę. Od początku czułem, że zbliżanie się do Suzie to zły pomysł. Ale ona była chętna, ładna i w tamtym momencie to wystarczyło, żeby przebić wszystkie „przeciw". Nie sądziłem, że skończy się to tak, że moja własna matka będzie namawiała mnie na wycieczkę pod ołtarz z tą dziewczyną. Ale, chyba co gorsze, najbardziej męczyło mnie to, że na końcu języka miałem, by powiedzieć, że spotkałem kogoś, kto namieszał mi w głowie, a nie mogłem tego zrobić. W normalnych okolicznościach z całą pewnością mama by mnie w tym wspierała i mógłbym liczyć na jej radę, ale to nie były normalne okoliczności. Nie było nawet opcji, że mama poparłaby jakąkolwiek relację z Cassidy.

I naprawdę nie wiem, dlaczego nadal w to brnąłem, skoro to i tak z góry było skazane na porażkę.

— To moje życie. Masz drugiego syna, synową i dwójkę wnuków. Zamiast układać mi życie, skup się na nich. To urodziny twojej wnuczki, a nie jakieś randki w ciemno! — uniosłem głos, choć naprawdę nie chciałem tego robić.

— Nawet nie chcesz dać jej szansy. Zrobiłeś sobie z niej koleżankę do łóżka, zamiast spróbować ją poznać na normalnej płaszczyźnie. A ona na ciebie czeka. Przyszła nawet na urodziny twojej bratanicy.

— Nikt jej tu nie chce — wycedziłem wprost to, co miałem w głowie.

Widziałem, że z każdym kolejnym wypowiadanym przeze mnie zdaniem, mama traciła fason i coraz mocniej wyprowadzałem ją z równowagi, ale nie dbałem o to w tym momencie.

— No to masz problem, bo już tutaj jest. Czy tego chcesz, czy nie, musisz spędzić z nią dzień. I lepiej dla ciebie, żebyś nie sprawił jej żadnej przykrości.

Prychnąłem pod nosem, słysząc jej słowa.

— Chyba ci się coś pomyliło. Nie jestem dzieckiem, żebyś mówiła mi, co mam robić.

Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem w stronę wyjścia z domu. Tym razem nie tego do ogrodu, a tego, który prowadził przed posiadłość. Nie zamierzałem spędzić w towarzystwie Suzanny ani minuty i udawać, że wszystko gra. Nie będę pakował się w żaden pojebany teatrzyk, który najwidoczniej zaplanowała moja mama.

Wiedziałem, że będę musiał za to przeprosić zarówno młodą, jak i Ryana i Violet, ale liczyłem na to, że zrozumieją. Zwłaszcza, że oboje wiedzą o Cassidy.

— A ty dokąd?

— Jak najdalej od tego cyrku — mruknąłem.

Nie czekałem na odpowiedź z jej strony. Opuściłem dom, doskonale wiedząc, że za mną nie pójdzie. To nie było w jej stylu. Mama nigdy po kłótni nie przepraszała, ani nie kajała się przed drugą osobą. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i wybrałem numer do mojego szofera, przeklinając w myślach, że dziś piłem. Co prawda zdążyłem wypić tylko pół piwa, ale nie zamierzałem wsiadać za kierownicę.

Wzdrygnąłem się, gdy po chwili drzwi ponownie trzasnęły. Spojrzałem w tamtym kierunku. Ryan stanął tuż przy mnie i westchnął ciężko.

— Jesteś na mnie zły? — spytałem, a on pokręcił głową.

— Nie, sam mam ochotę stąd wyjść, gdy widzę tę blond pudernicę — mruknął, czym wywołał uśmiech na mojej twarzy. — Vi też rozumie.

— Gorzej z Lu — skrzywiłem się.

— Zabierzesz ją na lody i będzie cacy. — Kiwnąłem głową, a między nami zapanowała chwila ciszy, którą ponownie przerwał mój brat. — Will?

— No?

— Zadzwoń do niej.

— Do kogo? Do mamy?

— Nie, idioto. Do tej Angielki. Dzisiaj. Nie czekaj, aż szansa przejdzie ci przed nosem.

— Dlaczego mam do niej dzwonić?

— Bo może to ta właściwa.

***

HEEEJ!

spóźnione wesołych świąt!

Planowałam opublikować go w święta, ale miałam urwanie głowy, a dziś już wróciłam do pracy :(

Mam nadzieję, że się nie gniewacie. To w zasadzie taki rozdział 18.1., bo miał być nieco dłuższy, ale podzieliłam go na dwie części!

Postaram się drugą napisać w weekend

Czekam na Wasze opinie!

Buzi,

mrsgabrielleexx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top