16. Chciałbym zamówić kwiaty.

#FinestWatt

Cassidy

Nie wiedziałam, jak powinnam zareagować na ten bukiet. Okej, bez bicia przyznaję, że gdy przeczytałam liścik jakieś dziwne, zdradliwe ciepło ogarnęło moje podbrzusze, ale nie trwało to długo. Szybko się zreflektowałam i zrobiłam to, co większość dziewczyn zrobiłaby w takiej sytuacji.

Zadzwoniłam po koleżanki.

Evelyn była już po porannym joggingu, więc poprosiła o dziesięć minut, żeby mogła wziąć prysznic, a Ada stanęła w moich drzwiach w piżamie i puszystym szlafroku z telefonem przy uchu, bo nie zdążyła nawet się rozłączyć.

— Zrób mi mocnej kawy — rzuciła na wejściu, po czym zamknęła za sobą drzwi. — Taką siekierę chcę. Musi mnie postawić na nogi.

Wyglądała na zdecydowanie bardziej sponiewieraną niż ja, ale nie było w tym nic dziwnego, bo gdy wróciłam na salę z łazienki, to okupowała bar w towarzystwie Tony'ego.

— A wiesz jaką pije Evelyn? Ma zaraz być.

Ada machnęła ręką, opadając na kanapę. Ja w tym czasie powędrowałam do kuchni, kątem oka zerkając na bukiet, który stał na kuchennym barze.

— Ona pije z rana tylko matchę sprowadzaną z Japonii. Pewnie zaraz tu z nią wpadnie, bo ta masochistka dzień zaczyna od biegania. Wczoraj jak wracałyśmy narzekała, że dzisiaj będzie musiała zacząć później, bo musi przespać osiem godzin.

Zaśmiałam się cicho, po czym włączyłam ekspres. To była jedna z tych rzeczy, które przywiozłam ze sobą z Anglii, bo nie wyobrażałam sobie dnia bez dobrej kawy. To była rzecz, jaką kupiłam za moją pierwszą wypłatę i choć nie był pierwszej nowości, to spełniał swoje zadanie perfekcyjnie.

— Ja muszę wykupić jakiś karnet na siłownię, może uda mi się zgubić te dwa centymetry w talii.

— Meredith wbiła ci coś do tego durnego łba, a ty teraz to przeżywasz. Powiedz jej, że jej syn ma inne zdanie na ten temat i niech się przymknie.

Wywróciłam oczami na wzmiankę o Williamie. Ostatnie krople kawy spłynęły do kubka, który chwilę później postawiłam przed brunetką.

— Słodzisz? — zapytałam.

— Niby tak, ale wnioskuję po tym, że wezwałaś nas tu w niedzielę z rana, a na blacie stoi ogromny bukiet, że lepiej żebym nie słodziła, bo zaraz zapodasz mi taką historię, że cukier będzie zbędny.

Westchnęłam ciężko, po czym podeszłam do baru, żeby wyjąć z kwiatów bilecik.

— Obawiam się, że nie tym razem.

Podałam jej kartkę. Ada zmrużyła oczy, biegnąc wzrokiem po literkach, po czym spojrzała na mnie z wyraźnym niezrozumieniem.

— Okej, byłam pewna, że wczoraj coś się między wami odwali, ale nijak do tego, co przypuszczałam, mają się kwiaty na przeprosiny. Bardzo ładne przeprosiny swoją drogą, mnie by tym kupił.

Po raz kolejny głośne westchnienie opuściło moje usta. Zerknęłam w kierunku białych róż, które dumnie stały na blacie w prowizorycznym wazonie. Były naprawdę piękne, ale ani one, ani te napisane na karteczce przeprosiny nie zatarły niesmaku, jaki pozostał mi po wczorajszym wieczorze.

Pewnie wypadałoby, żebym poczekała na Evelyn, ale Ada jest zdecydowanie bardziej zaangażowana w tę sytuację. W końcu to ona powiedziała Williamowi, nie wiedzieć czemu, że planuję iść na kolację z Raphaelem.

— Pocałował mnie wczoraj — wypaliłam, a Ada, która akurat upijała łyka kawy, zakaszlała kilkakrotnie.

— I dopiero teraz mówisz? Przecież spędziłyśmy
razem pół wieczoru!

Wzruszyłam ramionami. Do drzwi zadzwonił dzwonek, więc powstrzymałam się od odpowiedzi i wstałam z fotela, żeby wpuścić do środka Evelyn. Dokładnie tak, jak przewidziała brunetka, w drzwiach stała dziewczyna z kubkiem matchy w ręce i szerokim uśmiechem na ustach.

Trochę zazdrościłam jej tego wiecznie pozytywnego nastawienia do życia. Była tym typem dziewczyny, na którą patrzyłaś i zazdrościłaś jej tego, że nawet w dresie, po porannym bieganiu wyglądała, jakby dopiero co zeszła z wybiegu. I to dosłownie, bo w końcu była modelką. Ja w nieumytych włosach, które tylko rozpuściłam przed snem i w piżamie nie miałam do niej w tym momencie podjazdu. Nie byłam tak zorganizowana i pełna energii, jak ona.

Czemu to do niej nie przyczepił się William? Ona byłaby zadowolona, on byłby zadowolony, a ja teraz nie miałabym takiego syfu w głowie.

— Już jestem, przyszłam ze swoim piciem. — Pomachała mi kubkiem, po czym weszła do środka. — O, jakie piękne kwiatki, od kogo?

— Od Williama — odpowiedziała za mnie Ada, po czym poklepała miejsce tuż obok siebie. — Chodź tutaj szykuje się niezłe story time.

Evelyn uniosła brew, ale bez słowa spełniła polecenie Adrianne. Usiadła tuż obok niej, a ja zamknęłam za nią drzwi. Opadłam na fotel. Obie wpatrywały się we mnie, wyczekując, aż wszystko im opowiem.

Miałam solidny mętlik w głowie. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że mówienie im o wszystkim, co się wczoraj wydarzyło było dość ryzykownym posunięciem, ale w końcu całowałam się z synem szefowej. Co mogło być bardziej ryzykowne od tego, co zrobiłam wczoraj? No właśnie, chyba nic. A naprawdę czułam potrzebę wygadania się komuś. Chociaż sprawy między mną, a McCainem tak naprawdę nie poszły zbyt daleko, to jednak ciążyło mi to. Nie wiedziałam, czy tylko według mnie to wszystko jest tak cholernie poplątane, czy faktycznie takie jest.

— Już mówiłam Adzie, że tak jakoś wyszło, że całowałam się wczoraj z Williamem — zaczęłam.

Reakcja blondynki była podobna do tej Ady. Odczekałam chwilę, aż przestanie kaszleć i gdy chciałam kontynuować, uprzedził mnie jej słowotok:

— Ale jak? I dopiero teraz nam o tym mówisz? Przecież to było oczywiste, że do tego dojdzie! On za tobą totalnie szaleje! Matko, ależ ci zazdroszczę. W sensie, tak pozytywnie. Nie żebym była jakaś zawistna. Jeju, nie pomyśl sobie o mnie źle. Twój sekret jest ze mną w stu procentach bezpieczny! To takie romantyczne. Mam nadzieję, że będę druhną na waszym...

— Ej, blondyna, przystopuj — przerwała jej Ada, za co byłam jej niesamowicie wdzięczna. — Te kwiaty są na przeprosiny, chyba nie ma happy endu.

Mina Evelyn zmarkotniała, gdy usłyszała, co powiedziała do niej Adrianne.

— No właśnie — mruknęłam. — Wszystko było cacy, pomógł mi zapiąć sukienkę w mieszkaniu i już wtedy pojawił się między nami taki... no solidny flirt, sama mu zasugerowałam, że może liczyć tego wieczoru na coś więcej — wzięłam głęboki oddech. — i wszystko było super, nawet po drodze zatrzymał się, żeby kupić mi błyszczyk do poprawy makijażu...

— Pierdolisz! — pisnęła Adrianne, przerywając mój wywód. — Typ kupił ci błyszczyk, żeby mógł ci rozmazać swoimi ustami ten, którym byłaś pomalowana! Kurwa, co poszło nie tak?

— No wiesz... ktoś mu powiedział, że planuję iść na kolację z Raphaelem.

— No ja — przyznała bez zawahania. — Żebyś widziała, jak się zagotował.

— Po co mu to powiedziałaś?

— Żeby sprawdzić jego reakcję. Ten facet jest o ciebie cholernie zazdrosny i tym bardziej nie rozumiem, co tu poszło nie tak.

— To poszło, że odbił piłeczkę obmacując i szczerząc się do Suzie, a po wszystkim się o to pokłóciliśmy. O nią i o Raphaela.

Zapadła między nami chwila ciszy, zakłócana tylko siorbaniem Evelyn.

— Kurwa. I co teraz? Przeprosił, co zamierzasz z tym zrobić?

— Nie wiem. Dlatego po was zadzwoniłam. Nie mam pojęcia — stwierdziłam szczerze. — Z jednej strony... to dobra okazja do tego, aby się zdystansować i odciąć od tej niedorzecznej sytuacji. Miałabym święty spokój na resztę kontraktu bez obaw, że sprawa się jebnie. A z drugiej...

— A z drugiej to William McCain — dokończyła za mnie Evelyn.

— No właśnie. — Przygryzłam wargę, zerkając w kierunku kwiatów. — Jest szarmancki, przystojny i coś zdecydowanie mnie do niego ciągnie. Ale czy jakikolwiek mężczyzna jest wart ryzykowania dla niego całej kariery?

— A kto tu mówi o ryzykowaniu czegokolwiek? Za niecały rok wrócisz do Anglii i zapomnicie o swoim istnieniu. Nie musicie się chajtać, kupować domu na przedmieściach i majstrować sobie słodkich bąbelków. A dobry seks nie jest zły.

Westchnęłam ciężko. Jasne, zgadzałam się z nią. Przelotny romans nie musiał kończyć się poważnym związkiem, takie rzeczy miały rację bytu w tym świecie i w to nie wątpiłam. W końcu nie oczekiwałam od Williama żadnych zobowiązań. Jedyne wątpliwości, jakie miałam to to, czy uda nam się utrzymać to w tajemnicy.

— Niby tak...

— Matko, Cassidy, ale ty lubisz sobie życie komplikować. Ja bym się nie zastanawiała na twoim miejscu. Zainteresował się tobą fajny facet,  za którym biega połowa Nowego Jorku, i nie mówię tu tylko o kobietach, żadne z was nikogo nie ma i najwidoczniej oboje chcecie od siebie czegoś więcej, niż platonicznej znajomości. Idź w to.

Ada jedynie ochoczo pokiwała głową na słowa Evelyn.

— No właśnie. I w dodatku to, co napisał na tym liściku...

— Co napisał? — spytała blondynka, a siedząca obok niej dziewczyna podała jej karteczkę, która leżała na stoliku kawowym. Ev przeleciała wzrokiem po literkach, po czym westchnęła cicho. — Co za uroczy facet. Uważa, że jesteś najpiękniejszą kobietą na świecie, a ty masz jakiekolwiek wątpliwości? Dziwni jesteście w tej Anglii.

— To nie takie pros...

— To jest proste, Cassidy. Póki on nie chce się z tobą żenić i przedstawiać cię matce, to jest bardzo proste.

Może mają rację. Może po prostu za dużo o tym rozmyślam bez przyczyny? Przecież tu nie chodzi o wchodzenie z nim w jakiś poważny związek. Flirtujemy ze sobą, oboje najwidoczniej się przy tym dobrze bawiąc. Bardzo dawno nie byłam z mężczyzną i być może rzeczywiście odrobina emocji w moim życiu mi nie zaszkodzi.

Zwłaszcza takich, które zapewni mi William McCain.

***

Uwielbiałam chodzić po wybiegu. Mknięcie po nim, czując na sobie skupione spojrzenia całej widowni, dawało mi dziwne poczucie docenienia. Sprawiało, że czułam, że to, że zrezygnowałam ze studiów, żeby poświęcić się karierze, wbrew temu, co mówili moi bliscy, miało sens. Że w końcu zostałam doceniona.

Tak więc możliwość uczestniczenia w kampanii Meredith McCain i to jako główna jej twarz, było dla mnie naprawdę ważne. Nie sądziłam jedynie, że do tego wszystkiego przyplącze się jej syn. Przystojny syn.

Dzisiaj miałyśmy próbę wybiegową. Co prawda, już drugą, bo pierwsza odbyła się jeszcze przed moją sesją dla Diora, ale wtedy Meredith raczej prowadziła instruktaż swoich wymagań i nie było tak źle. Dziś, kolejna już dziewczyna miała łzy w oczach, gdy po raz kolejny zgarniała reprymendę za coś, co według McCain zrobiła źle, choć na pierwszy rzut oka było idealnie. Od trzech godzin siedziałam, oczekując na swoją kolej, podczas gdy ona jebała każdą modelkę po kolei.

— Nie, nie, nie — z zamyślenia wyrwał mnie donośny głos szefowej. — Jak masz na imię?

— Norma — odpowiedziała niepewnie stojąca na wybiegu dziewczyna o naprawdę ciekawej, azjatyckiej urodzie.

— Okej, Norma, powiedz mi, czy ty wygrałaś ten kontrakt na loterii? Czy może swoje doświadczenie zbierałaś na wiejskich festynach?

— Ja nie...

— Nie próbuj używać wymówek. Kręcisz tymi biodrami, jakbyś była na konkursie tańca latino, a twoja lewa stopa ucieka o pół centymetra w bok, zamiast stawiać ją w linii prostej. Mam ci narysować kreskę przez środek czy co? Przecież ty się popłaczesz, jak zobaczysz, że docelowy wybieg nie wygląda jak ten. Jest trzy razy szerszy. Zgubisz się tam. Jeszcze raz. — Machnęła na nią ręką, odsyłając ją na początek.

Brunetka jedynie kiwnęła głową, przełykając ciężko ślinę. Była na skraju płaczu, a mnie mdliło coraz bardziej na myśl, że ja mam ćwiczyć jako ostatnia. Do tego czasu będzie już tak wściekła, że wyżyje się na mnie nawet za to, że źle oddycham.

Spojrzałam na Evelyn, która siedziała tuż obok mnie. Była blada jak ściana i z przerażeniem wpatrywała się w Normę, która już po trzech pierwszych krokach, została po raz kolejny zawrócona. Biedna dziewczyna.

— Ja chyba nie chcę — szepnęła cicho blondynka. — Przecież ja tam zemdleję. Będziecie wzywać karetkę.

— Znam wszystkie numery alarmowe, nie panikuj — odpowiedziała jej Ada, na co mimowolnie się zaśmiałam.

Nie było dziś na naszej próbie Williama, co widocznie smuciło Suzie, która co chwilę zerkała w kierunku drzwi. Było mi jej żal. Widać było, że naprawdę darzy go uczuciem, którego on nie odwzajemnia i, co gorsza, nadal wierzyła, że któregoś dnia to się zmieni.

Ja nie wierzyłam w to, że nasza relacja ma szansę stać się czymś więcej, niż potencjalnie tylko prostym, niewiele znaczącym romansem. Wychodziło na to, że plotki, które krążyły o Williamie, były prawdziwe, a jemu nie w głowie było jakiekolwiek zakładanie rodziny, ślub, ani stabilizacja. Chciał się bawić, najwidoczniej ze mną. A ja i tak za niecałe jedenaście miesięcy miałam wrócić do Anglii. Nie planowałam zostawać w Nowym Jorku na dłużej, niż przewiduje kontrakt.

Też nieco liczyłam na to, że go tutaj dziś zastanę. Co prawda nie zamierzałam mu się rzucać w ramiona z wdzięcznością za przeprosiny i róże, ale wypadałoby sobie wyjaśnić to, co stało się między nami w sobotę. Zarówno pocałunek, jak i niepotrzebną kłótnię. Znaczy, trochę potrzebną, bo podrywanie Suzanny, żeby mnie zdenerwować, było całkowicie zbędne. Zarówno z mojej perspektywy, jak i tej biednej, beznadziejnie zakochanej dziewczyny.

— Dobra, następna, z Normy już dzisiaj nic nie wyciągniemy. Szkoda czasu — mruknęła z przekąsem Meredith. — Złaź z tego wybiegu. Pójdziesz teraz do sali ćwiczeniowej tuż obok i będziesz ćwiczyć tak długo, że na następnej próbie uznam, że nadajesz się do czegoś więcej, niż podawania szampana gościom. Cassidy, chodź tutaj, miałaś być na końcu, ale nie zniosę kolejnej porażki. Choć ty mnie nie rozczaruj.

Norma bez słowa zeszła z wybiegu, po czym opuściła salę. Dobrze widziałam świdrujące w jej oczach łzy, a na myśl, że teraz moja kolej, podczas gdy Meredith jest wściekła jak osa, mój żołądek zacisnął się z nerwów. Niby to nie było nic, czego nie potrafiłam, ale myślę, że żadna z obecnych tu dziewczyn nie przypuszczała, że mogą zostać aż tak skrytykowane. A jednak, nie zostawiała suchej nitki na żadnej z nich.

Bocznymi schodkami weszłam na wybieg i wzięłam głęboki oddech. Spojrzałam na Meredith, która upiła łyk kawy i kiwnęła głową w moim kierunku, dając mi sygnał, że mogę ruszać. Uniosłam głowę, by patrzeć wprost przed siebie. Spięłam łopatki i napięłam mięśnie brzucha, by utrzymać sylwetkę w prostej pozycji. Czułam na sobie jej czujny wzrok, gdy stawiałam kolejne kroki, z całych sił starając się pilnować linii prostej. Nie było tu miejsca na nawet pół centymetra błędu. Miało być perfekcyjnie. Dotarłam do końca wybiegu, rzucając jej przelotne spojrzenie i, gdy chciałam zawrócić, zatrzymał mnie głos szefowej.

— Stój. Jest okej, ale jesteś zbyt spięta — stwierdziła z przekąsem, a mi zrobiło się dziwnie gorąco. — Twoja technika jest prawidłowa, równo stawiasz kroki, sylwetka ma dobrą postawę, ale robisz to mechanicznie. Masz być gwiazdą tego pokazu, ikoną, którą będą chciały naśladować inne dziewczyny, a nie podrzędną modelką, która mogłaby chodzić w pokazach Zary.

Kiwnęłam głową, przełykając ciężko ślinę.

— Popracuję nad tym — wydukałam.

— Nad tym się nie da popracować — odcięła. — To nie jest coś, co wyrobisz ćwiczeniami. Albo się ma to coś, albo się tego nie ma.

Mój wzrok uciekł do stojącej obok Suzie, która uśmiechała się w tak bezczelny sposób, że miałam ochotę jej go zetrzeć z ust. Chciałam odpowiedzieć Meredith, ale drzwi od sali otworzyły się, a w nich stanął gość, który wywołał niemałe poruszenie wśród obecnych tu osób. Odwróciłam spojrzenie w tamtym kierunku, natrafiając na wlepione we mnie brązowe oczy. Przełknął ciężko ślinę. Widziałam po nim, że był zmieszany, ale zajęło to dosłownie chwilę, nim się otrząsnął i podszedł do swojej mamy.

— William, dobrze, że jesteś — odezwała się Suzanna, kładąc jedną z dłoni na jego bicepsie. — Może ty masz jakąś radę dla Cassidy?

— A jakiej rady potrzebuje? — mruknął, robiąc pół kroku w bok, przez co dłoń blondynki zsunęła się z materiału jego koszuli.

— Twoja mama uważa, że jest bardzo spięta. Nie każdy ma niestety w sobie to coś, by zostać prawdziwą gwiazdą — rzuciła kąśliwie.

Uniosłam brew, słysząc jej słowa. Meredith, jak zwykle, nie wtrącała się w wymianę zdań między Williamem, a Suzie, przypatrując się im z jakimś dziwnym błyskiem w oku. Mężczyzna niepewnie przeniósł swoje spojrzenie na mnie. Nie wiedział, co ma powiedzieć, skoro nie otrzymał ode mnie żadnej odpowiedzi po tym, jak przysłał mi kwiaty, a nasze ostatnie spotkanie nie zakończyło się pokojowo. Odchrząknął.

— Nie martwiłbym się o to, czy Cassidy ma w sobie coś wyjątkowego, bo jestem pewien, że tak — stwierdził jedynie. — Mamo, masz jakiekolwiek inne zastrzeżenia co do jej pracy?

— Technicznie chodzi dobrze, nie można się do niczego przyczepić, ale to nie to. Nie patrzysz na nią jak na aniołka, który onieśmiela wszystkich dookoła pewnością siebie i robi... wow. Cassidy, jeszcze raz, od początku.

Kiwnęłam głową, po czym wróciłam na początek.

Okej, Cassidy, wdech i wydech. Dasz radę.

Spojrzenie Williama, które było utkwione we mnie bez sekundy przerwy, nieco mnie dekoncentrowało, ale zdecydowanie bardziej niż to, dodawało mi pewności siebie. Przez myśl przebiegły mi jego słowa, liścik dołączony do bukieciku, jego ręce na moim ciele, sunące po nim, jak po najpiękniejszych krzywiznach. To sprawiało, że stres choć trochę schodził na boczny plan. Być może wykorzystywanie wszystkiego, co działo się między mną, a synem szefowej, na którego nie powinnam nawet spojrzeć, do tego, żeby poczuć się pewniej na wybiegu, było niewłaściwe, ale chyba pomagało.

— No, trochę lepiej — stwierdziła z przekąsem Meredith. — Ale to jeszcze nie to. Na początek i od nowa. Synku, coś chciałeś? — zwróciła się do Williama.

Odwróciłam się na pięcie i bez słowa spełniłam jej polecenie.

— Ryan nie mógł się do ciebie dodzwonić i prosił, żebym sprawdził dlaczego.

— Oj, zostawiłam telefon pod ładowarką. Przekaż mu, że odezwę się do niego po próbie, dobrze?

— Jasne. Wspominał coś o urodzinach Lu.

Kobieta westchnęła przeciągle. Przyglądałam się im z końca wybiegu, gotowa do dalszych ćwiczeń. Meredith niesamowicie zmieniała się, gdy obok był jej syn. Ton jej głosu był zupełnie inny, można było odnieść wrażenie, że to ciepła i rodzinna kobieta, a nie szefowa, która ostro traktuje swoje pracownice, nie pozwalając na najmniejszy błąd.

— No tak. To ważne. — Przeniosła swoje spojrzenie na mnie. — Cassidy, na dziś ci dziękuję, przyjedziesz też jutro i będziemy dalej nad tobą pracować, tu nie ma miejsca na wymówki. Musimy działać. — Kiwnęłam głową. Nie uśmiechało mi się przyjeżdżać tu jeszcze nastepnego dnia, skoro już dzisiaj spędziłam tu dobre kilka godzin na siedzeniu tylko po to, żeby przejść się dwa razy po wybiegu, ale nie mogłam z nią dyskutować. — A wy macie chwilę przerwy. Wykonam telefon i zaraz do was wracam.

Bez czekania na jakąkolwiek reakcję, ruszyła w stronę drzwi i opuściła salę. Zeszłam po schodkach z wybiegu, po czym wróciłam na kanapę, na której wcześniej siedziałam z dziewczynami. Zsunęłam ze stóp szpilki i wsunęłam na nie swoje mokasyny.

— Przeszłam dwa razy wte i wewte, usłyszałam, że jestem spięta i posiedziałam tu przez trzy godziny. Co za dzień — mruknęłam.

Cały czas czułam na sobie wzrok Williama, do którego bez chwili ustanku mówiła coś Suzie. Nie było to komfortowe, zważając na fakt, że jest tu jeszcze kilka osób poza nami, dlatego czym prędzej chciałam opuścić salę.

— Jutro sobie poskaczesz po wybiegu jak kózka — zaironizowała Ada. — Puść sobie wieczorem jakiś pokaz Victorii, to może cię olśni.

Wywróciłam oczami.

— Ta, najpierw Meredith musiałaby przestać sprawiać, że zapominam o oddychaniu. Może wtedy byłoby łatwiej. — Ada parsknęła cichym śmiechem w odpowiedzi na moje słowa. — Poczekać na was? I skoczymy na jakiś obiad?

— Czort wie, o której nas stąd wypuści. Ale możemy do ciebie wpaść wieczorem, zamówimy jakąś dobrą sałatkę i posiedzimy, co ty na to? Mam cholerną ochotę na jakąś dobrą sałatkę.

— Jasne. To jesteśmy w kontakcie. Do zobaczenia.

Podniosłam się z kanapy, chwytając między palce moje szpilki. Zgarnęłam torebkę, po czym, żegnając się z resztą, opuściłam salę ćwiczeniową, zmierzając wprost do wind. Oczekując na to, aż któraś przyjedzie z dołu, zamówiłam ubera w aplikacji. Brakowało mi własnego auta w Nowym Jorku, ale po przeliczeniu wynajem wychodził zdecydowanie mniej korzystnie, niż to, że raz na jakiś czas przejadę się taksówką. Gdy już dotarłam na sam dół i wyszłam przed budynek, status pokazywał, że mój kierowca będzie tutaj za kilka minut, więc przysiadłam na jednej z ławeczek ustawionych przed domem mody.

— Możemy porozmawiać?

Przymknęłam na moment oczy, słysząc znajomy głos. Odwróciłam głowę w jego kierunku. Stał dwa kroki ode mnie, wpatrując się we mnie z oczekiwaniem na odpowiedź. Chyba po raz pierwszy z taką niepewnością oczekiwał tego, czy zgodzę się z nim porozmawiać. Praktycznie zawsze liczył się z moją zgodą, ale przy tym był niemalże pewien, że ją otrzyma.

Kiwnęłam głową, a on uśmiechnął się delikatnie, po czym usiadł obok mnie, zachowując między nami niewielką, ale bezpieczną odległość.

— Kwiaty dotarły? — spytał.

— Tak, są piękne, dziękuję — odpowiedziałam szczerze.

Byłam raczej stereotypowa, jeśli o kwiaty chodziło. Kochałam róże.

— A liścik?

— Też.

— I?

— A czego ode mnie oczekujesz? Że rzucę ci się w ramiona, czy rozłożę przed tobą nogi w twoim gabinecie za pięć minut? — zapytałam bez ogródek, co wywołało na jego twarzy niemały szok.

— Cassidy, nie o to...

— A o co? Przecież wiesz, że nasza znajomość nie zmierzałaby w żadnym innym kierunku. To po prostu nie ma racji bytu. Okej, flirt jest fajny, buziak był w porządku, ale co dalej?

— Tylko w porządku?

Pokręciłam głową z dezaprobatą, śmiejąc się pod nosem.

— Serio, to jedyne, co wyłapałeś z tej wypowiedzi?

— Nie. Po prostu chcę cię lepiej poznać. Bez myślenia o tym, gdzie nas to zaprowadzi. Nie wiem, jakich bajek o mnie się nasłuchałaś, ale nie każda to stuprocentowa prawda.

— Nawet twój przyjaciel potwierdza te bajki, które o tobie krążą — zauważyłam.

— Tony? — Kiwnęłam głową, a on się skrzywił. — To, że nie zamierzam brać ślubu zgodnie z tym, czego życzy sobie moja matka, nie znaczy, że zaliczam wszystko, co popadnie.

— A co jeśli jestem psycholką, która marzy jedynie o tym, żeby zaciągnąć cię przed ołtarz? A przy pierwszej lepszej okazji podziurawi prezerwatywy? — zapytałam z największą powagą, na jaką było mnie stać.

A on się uśmiechnął.

Po prostu się uśmiechnął.

— To mam nadzieję, że będzie miało twój uśmiech — odpowiedział zupełnie bez namysłu, jakby to było pierwsze, co przyszło mu na myśl, a mi zabrakło języka w gębie. — Żartuję, panienko. Gdybyś miała takie zamiary, nie sprzedałabyś się z nimi teraz.

— Nie zmienia to faktu, że zachowałeś się jak dupek podrywając Suzie na moich oczach i jestem o to zła.

Czemu byłam o to na niego wkurzona? W sumie do końca nie wiem. Przecież nie byliśmy parą, ani nawet nie planowaliśmy nią być. Nie miałam prawa być o niego zazdrosna.

— Przecież przeprosiłem.

— Myślałeś, że bukiet róż wystarczy?

Cóż, w sumie wystarczył, ale chciałam się z nim chwilę podroczyć. Tak dla zabawy.

— Kobiety lubią kwiaty — odpowiedział, zmieszany moim pytaniem.

Chciało mi się śmiać, widząc jego zakłopotaną minę. Po raz kolejny przypominał raczej zawstydzonego nastolatka, starającego się o względy dziewczyny, niż mężczyznę, za którym biegały tysiące kobiet.

— Żeby wystarczyły kwiaty, musiałbyś kupować mi je, aż zabraknie mi miejsca w mieszkaniu. Może wtedy rozważyłabym drugą szansę — rzuciłam sarkastycznie.

— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, panienko. Twój uber już przyjechał. Do zobaczenia.

Matko. On chyba nie zamierza zapełnić całego mojego mieszkania kwiatami? Wyciągnął telefon z kieszeni, po czym wybrał jakiś numer i przyłożył urządzenie do ucha.

— Cześć, William McCain z tej strony. Chciałbym zamówić kwiaty... — powiedział do słuchawki, po czym posłał mi uśmiech i po tym, jak wstał z ławki, odwrócił się na pięcie, odszedł w stronę budynku.

Jednak zamierza.

***

Hej hej hej!

Dzisiaj taki dłuższy!

Bardzo dziękuję za 7k wyświetleń!!

Przypominam, ze na moim Twitterze (X) zawsze macie więcej i szybciej! Będę także wdzięczna za aktywność pod hasztagiem❤️

Buzi,

mrsgabrielleexx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top