14. Zagram w jej grę

#finestwatt

William

Roztaczała wokół siebie niesamowitą aurę, która sprawiała, że nie było na tej ogromnej sali osoby, która nie zwróciłaby na nią uwagi. Przykuwała spojrzenia, a ja byłem jednym z tych osłów, którzy nie spuszczali z niej wzroku przez cały wieczór.

Od razu, gdy dotarliśmy na bankiet, porwała ją moja matka, która zamierzała przedstawić ją kilku osobom. Na szczęście nie dociekała tego, dlaczego Cassidy przyjechała tu ze mną, a nie z wynajętym kierowcą. Była zbyt zafascynowana wszystkim, co ją otacza, by zwrócić na to uwagę.

I całe szczęście.

Stałem oparty o jeden z dużych filarów, wysłuchując opowieści Anthony'ego o tym, jak zakończył się jego wczorajszy wieczór. Myślę, że doskonale widział jednak, że niedużo mnie to obchodziło, bo wodziłem wzrokiem za brunetką, która teraz stała z tym przeklętym makaroniarzom i śmiała się z czegoś, co do niej mówił. Moja dłoń zacisnęła się mocniej na kryształowym tumblerze. Miałem niesamowitą ochotę do niej podejść i zademonstrować wszystkim tu obecnym, jak, jeszcze całkiem niedawno dzisiejszego dnia, moje dłonie sunęły po jej pięknym ciele.

Ale nie mogłem.

I to chyba najbardziej mnie w tym wszystkim wkurwiało. To, że zważając na to, gdzie pracuje, jeszcze przez długi czas nie będę mógł podejść do niej w towarzystwie i otwarcie pokazać, że mi się podoba.

Przez długi czas, po którym wróci znów do Anglii. To był kolejny czynnik, który komplikował sprawę. Tak właściwie, praktycznie wszystko było skomplikowane w jej przypadku i dosadnie krzyczało, żebym dał sobie spokój.

Ale nie zamierzałem.

Mimo że na tej sali była masa pięknych kobiet, które mógłbym mieć jeszcze tego wieczoru tylko dla siebie, i tak nie spuszczałem wzroku z tej jednej.

Całkowicie świrowałem. Coraz bardziej i bardziej.

- Przestań się tak gapić, jak nie chcesz narobić jej problemów - damski głos przywrócił mnie do otaczającej mnie rzeczywiści.

Niechętnie odwróciłem spojrzenie od Cassidy i przeniosłem je na brunetkę, która podeszła do nas przed momentem. Widziałem się z nią dzisiaj, gdy szykowały się razem w mieszkaniu Wells. To ona stwierdziła, że Suzanna jest zazdrosna. Totalnie nie pamiętałem jej imienia, ale to chyba nie było ważne w tym momencie.

- Co masz na myśli? - spytałem głupio.

- Proszę cię. Przecież to widać - parsknęła, subtelnie kiwając głową w kierunku dwójki osób, którą zawzięcie obserwowałem.

- Ale co?

Nadal zgrywałem idiotę, choć nie było w tym chyba większego sensu. Nie miałem jednak pojęcia, jakie ma relacje z Cassidy i czy nie zamierzała przypadkiem sprawić jej problemów.

Już wystarczającym problemem, który się do niej przyplątał, byłem ja sam.

- On jest jakiś opóźniony? Albo szurnięty?- skierowała te słowa do stojącego obok mnie Tony'ego, na co blondyn parsknął śmiechem.

- Na jej punkcie? W cholerę - rzucił, czym wywołał zwycięski uśmiech na twarzy dziewczyny. - Tony.

Wyciągnął dłoń w jej stronę, a ona bez większego zastanowienia ją uścisnęła.

- Ada.

- Nie brzmi amerykańsko. Nie jesteś stąd, czy to zdrobnienie?

Miałem ochotę wywrócić oczami. Doskonale znałem te zagrywki Tony'ego i byłem na milion procent pewien, że nasza towarzyszka stała się jego celem na ten wieczór. Zawsze zaczynał od pozornego zainteresowania laską, którą chciał przelecieć. Podobno wtedy łatwiej było mu je urobić, gdy ona czuła, że interesuje go coś więcej, poza ich ciałem. Ja nigdy nie stosowałem takich zagrywek, ale wiadome było też to, że moje nazwisko było bardziej znane w Nowym Jorku, niż jego. To sporo w tej kwestii ułatwiało.

Niejedna laska marzyła o tym, by w końcu stać się tą, która zaciągnie mnie przed ołtarz. Nadal nie rozgryzłem jeszcze natomiast, jakim cudem myślały, że pójście ze mną do łóżka już podczas pierwszego spotkania im to umożliwi. Jeśli sądziły, że będzie jak w filmach, a ja uznam, że pocałunki i seks z nimi były czymś magicznym, innym od tych z innymi, to były w dużym błędzie.

Takie rzeczy nie istniały w prawdziwym świecie.

- Zdrobnienie. Pełne imię to Adrianne, ale mój pierwszy agent uznał, że to zbyt podobne do Adriany, tego aniołka Victoria's Secret.

- Kreatywnie. Na mnie mama zawsze mówiła Tony zamiast Anthony, bo było jej łatwiej. Bez głębszego kontekstu.

Ada kiwnęła głową, po czym upiła łyka szampana, którego dzierżyła w dłoniach, a przy tym nie wydawała się być wybitnie zainteresowana jego odpowiedzią.

- Zadziwiające. - Przeniosła swoje spojrzenie na mnie, pozostawiając Tony'ego w małym szoku spowodowanym faktem, że go olała. - A ty? Co kombinujesz? Bo on próbuje mnie nieumiejętnie poderwać.

Parsknąłem cichym śmiechem, gdy usłyszałem jej słowa. Chyba naprawdę zaczynałem ją lubić. Była niesamowicie bezpośrednia, co pokazała już komentarzem o niewymiarowym tyłku Suzie, a teraz bardzo prosto pokazała Anthony'emu jak beznadziejne i przewidywalne jego zagrywki.

- Przecież ja nie próbuję cię poderwać - odpowiedziałem, znów odwracając kota ogonem.

Wokół było zbyt wiele osób, które mogły usłyszeć naszą rozmowę, żebym zaryzykował chociażby rzuceniem imieniem Cassidy. Mimo wszystko nie chciałem narobić jej kłopotów.

- Nie da się z wami rozmawiać.

- Muszę pilnować, czy ten śmieszny Włoch nie posuwa się za daleko - stwierdziłem, a na jej ustach wykwitł uśmiech zwycięstwa.

Dostała dokładnie taką odpowiedź, jakiej oczekiwała. Miałem nadzieję, że naprawdę lubiła Cassidy i nie zamierzała pobiec do mojej matki, żeby jej naskarżyć.

- To pilnuj, bo z tego, co wiem, zaprosił ją na kolację. A Cassidy się zgodziła - rzuciła lekko, po czym ponownie upiła łyk szampana, zupełnie, jakby właśnie nie powiedziała czegoś, co niesamowicie mnie wkurwiło.

Byłem naprawdę o mały krok od tego, by zapomnieć o fakcie, że kilka kroków od niej stoi Meredith i po prostu podejść tam bez względu na konsekwencje.

- Niezłe ziółko - mruknął Tony.

Powróciłem wzrokiem do dwójki, która stała na drugim końcu sali i w dalszym ciągu ze sobą rozmawiali. Byłem coraz bardziej wściekły i coraz mniej rozumiałem, w co ona gra. Wiedziałem, że broniła się przed tym, żeby dopuścić mnie do siebie bliżej, bo bała się tego, że jestem synem jej szefowej, a jej zależało na tej pracy. Ale po tym, jak dzisiaj wykazała wprost zainteresowanie mną, byłem pewien, że ją też kręci to, co się między nami dziwie i chciałaby brnąć w to dalej.

A tymczasem planuje kolację z tym fotografem? Pójdą na makaron czy na pizzę?

Jeśli sądziła, że po tym, jak dziś biegłem jej do perfumerii po durny błyszczyk, pójdzie na randkę z kimkolwiek innym niż ja, to była w błędzie.

I to dużym.

- I tak nigdzie z nim nie pójdzie - mruknąłem pod nosem, po czym upiłem łyka whisky, którą trzymałem w ręku.

Nadal nie spuszczałem wzroku z tej dwójki, która w najlepsze nad czymś dyskutowała. Uśmiech nie schodził z twarzy Cassidy, a mnie coś ściskało od środka na myśl o tym, że nie mogłem tak po prostu do niej podejść i kazać mu spierdalać.

W końcu, pomijając fakt, że była tu moja mama i inne osoby, które nie powinny wiedzieć, że zaczynałem tracić głowę dla tej dziewczyny, nie miałem żadnych podstaw ku temu, by izolować ją od innych facetów.

Co miałoby niby być moim argumentem? To, że kupiłem jej błyszczyk? Śmieszne.

- Nie byłabym tego taka pewna. Wydaje się być nim naprawdę bardzo zainteresowana - stwierdziła Adrianne.

Dwójkę osób, które obserwowałem, przecięła dobrze znana mi postać, która zmierzała w kierunku mojej matki. Kącik ust mimowolnie powędrował w górę, gdy przez myśl przebiegł mi plan.

- No to chyba muszę odpuścić, prawda? - spytałem retorycznie, choć wcale nie to było mi w głowie.

Jednym haustem opróżniłem szklankę do końca, po czym odstawiłem szkło na stojący tuż obok nas wysoki stolik.

- Co ci się znowu uroiło w tym durnym łbie? - spytał Tony, a ja spojrzałem na niego i wzruszyłem ramionami.

- Jeśli tak chce ze mną grać, to z chęcią zagram w jej grę.

Po raz ostatni zawiesiłem wzrok na Cassidy, która nadal zawzięcie dyskutowała z Raphaelem, po czym przeniosłem swoje spojrzenie na blondynkę, która stała tuż obok mojej mamy. Miałem ochotę się skrzywić na myśl o rozmowie z Suzanną, bo doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że ona i moja matka dopiszą sobie do tego całą wyimaginowaną historię o ślubie, dzieciach i domem z ogrodem na przedmieściach.

Ale trudno.

Ruszyłem pewnym siebie krokiem w stronę Suzie i Meredith, które zawzięcie o czymś dyskutowały, po drodze zapinając guzik czarnej marynarki. Na moich ustach pojawił się wyuczony uśmiech, na który prawie zawsze udawało mi się nabierać towarzystwo. Gdy tylko dotarłem do blondynek, moja dłoń powędrowała na tył pleców Suzanny, wywołując tym samym u niej niemałe zaskoczenie.

Spojrzała na mnie, a w jej oczach błysnęła iskierka, która dała mi jasny znak, że jeśli o nią chodzi, nie musiałem szczególnie się starać. Ona nie chciała nawet dopuścić do głowy myśli, że moje zainteresowanie nią mogłoby być spowodowane jakimiś nieczystymi intencjami. A to działało na moją korzyść.

- William, jak miło, że do nas dołączyłeś - odezwała się mama, skupiając swój wzrok na moim ramieniu ułożonym na ciele Suzie. - Już myślałam, że słowem się do nas nie odezwiesz przez cały wieczór.

- Przepraszam, Tony potrzebował towarzystwa. - Moja wymówka znacznie mijała się z prawdą, ale nie musiały wiedzieć o tym, że faktycznie nie zamierzałem wchodzić dzisiaj z nimi w żadne interakcje. - Jak się bawicie?

- Bawiłabym się lepiej, gdybyś poprosił mnie do tańca - zasugerowała Suzie, a ja zacisnąłem szczękę, w tym samym momencie żałując tego, że w ogóle tu podszedłem.

Ukradkiem spojrzałem w kierunku Cassidy, która stała teraz zwrócona twarzą w moją stronę. Potakiwała, wysłuchując słów, jakie kierował do niej Włoch, ale jej wzrok ukradkiem wędrował w naszym kierunku. A szczególnie w kierunku mojego ramienia, obejmującego Suzannę.

Może jednak to nie był taki głupi pomysł.

- A widzisz, żeby ktoś tutaj tańczył? - spytałem, wskazując głową w kierunku parkietu, który pozostawał pusty.

- Zaczną po części oficjalnej - wtrąciła się moja matka. - Niedługo przedstawię wszystkim Cassidy i oficjalnie ogłoszę współpracę z Diorem. Widziałeś wystawę zdjęć, które zrobił Raphael? Są niesamowite.

Oczywiście, że widziałem. Cały hol prowadzący do tej sali, był wypełniony zdjęciami z sesji wykonanych przez tego makaroniarza. Zdjęcia same w sobie... były normalne. Ale i tak ciężko było oderwać od nich wzrok, zważając na to, kto na nich był. Cassidy była stworzona do tego zawodu i to nie ulegało wątpliwości. Była zjawiskowa.

- Widziałem. Cassidy wyszła na nich przepięknie - stwierdziłem szczerze, sprawiając tym samym, że Suzie wywróciła oczami.

- Za to płaci jej dom mody, jest modelką - rzuciła uszczypliwie. - Byłoby coś nie tak, gdyby wychodziła na zdjęciach przeciętnie. Za to dzisiaj nie wygląda korzystnie. Ta fryzura uwydatnia jej duże uszy. Mogła założyć większe kolczyki, to odwróciłyby uwagę.

Miałem ochotę powiedzieć, że sam doradzałem jej w wyborze kolczyków i według mnie wygląda idealnie, ale musiałem ugryźć się w język. Coraz bardziej męczyła mnie ta rozmowa, ale nie zamierzałem się z niej wycofywać.

- Za to ty wyglądasz dziś zjawiskowo. Zdecydowanie przyćmiłaś naszą gwiazdę.

Kurwa, ledwo przeszło mi to przez gardło.

Szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy. Wykorzystałem okazję i delikatnie przyciągnąłem ją do swojego boku, doskonale wiedząc, że nie zaprotestuje.

- Suzie jest piękną kobietą, to prawda - dodała Meredith, która nawet nie kryła zadowolenia sytuacją. - Zostawię was samych, wzywają mnie obowiązki. Wybaczcie.

Po raz ostatni omiotła nas wzrokiem, po czym oddaliła się w stronę brunetki, do której sam chciałbym teraz podejść.

- Zdecydowanie wpadła w oko Raphaelowi - stwierdziła nagle Suzanna, sprawiając tym samym, że zmusiła mnie do odwrócenia wzroku od tamtej trójki.

- Ta, najwidoczniej - mruknąłem bez przekonania.

Nie tylko jemu.

- Nocujesz tutaj dzisiaj? - zapytała, a ja uniosłem brew, zdziwiony jej pytaniem.

Z całą pewnością nie pytała o to bez przyczyny. A ja, choć domyślałem się, jaka była przyczyna tego pytania, starałem się odrzucić od siebie tę myśl.

- Nie, wracam do siebie - odpowiedziałem, choć to nie do końca była prawda.

Mama wynajęła mi pokój w tutejszym hotelu na dzisiejszą noc, ale nie byłem jeszcze pewien, czy zamierzałem skorzystać z tej opcji. Niekoniecznie lubiłem nocowanie w hotelach, a moje mieszkanie było niedaleko.

- Szkoda - westchnęła ostentacyjnie. - Ale gdybyś zmienił plany, ja mam wynajęty tutaj pokój na dzisiejszą noc. Z chęcią cię ugoszczę.

Gdy tylko ta propozycja wyszła spomiędzy jej warg, niczym oparzony oderwałem rękę od jej ciała i odsunąłem się o krok. Odruchowo zerknąłem w kierunku Cassidy, by zobaczyć, czy to widziała, ale ona zmierzała wraz z moją matką w kierunku sceny i była w tamtym momencie odwrócona plecami.

Po których jeszcze trzy godziny wcześniej sunąłem rękoma. I z największą przyjemnością bym to powtórzył.

- Skończyliśmy to - stwierdziłem twardo. - I nie wrócimy do tego. Nigdy.

- Dlaczego? Przecież to było dobre.

- Było, do czasu, aż nie zaczęłaś oczekiwać ode mnie czegoś więcej.

Blondynka westchnęła przeciągle.

- I co w tym złego? Masz trzydzieści lat, doskonale wiesz, że twoja matka oczekuje od ciebie, że niebawem się ustatkujesz.

Przymknąłem na moment oczy, licząc w pamięci do dziesięciu. Wokół było zbyt wiele osób, by pokłócić się tutaj o takie coś.

- To moje życie, a nie mojej matki. Jak postanowię się ustatkować, to to zrobię. Ale nie licz na to, że to ty zostaniesz moją żoną. To się nigdy nie stanie, Suzanno - wyartykułowałem twardo, upewniając się, że każde słowo wypowiedziane zostało wyraźnie i stanowczo.

Piekło musiałoby zamarznąć, żebym uklęknął przed tą kobietą, a potem ślubował jej wierność do końca życia.

- Jesteś niesprawiedliwy.

Doskonale widziałem łzy świdrujące w jej oczach i być może było mi z tym trochę źle, ale czerwona lampa z tylu mojej głowy przypominała mi o tym, że nie mogę pozwolić jej na to, żeby poczuła jakąkolwiek nadzieję na to, że sytuacja między nami kiedykolwiek się zmieni.

- Nigdy nic ci nie obiecywałem, Suzie. To ty przekroczyłaś granicę, którą ustaliliśmy.

Nie zdążyła nic odpowiedzieć, bo głos mojej matki rozległ się w głośnikach. Bez oczekiwania na to, co ma mi do powiedzenia blondynka, zwróciłem się twarzą w stronę sceny, na której stała Meredith McCain. Dostrzegłem też Cassidy, czekającą przy bocznych schodkach sceny.

- Dzisiejszy bankiet to wspaniała uroczystość, na którą oczekiwałam przez wiele lat mojej działalności w światowym świecie mody. Współpraca z tak wybitną marką, jak Dior Beauty to zaszczyt. Jestem niezwykle wdzięczna za tę możliwość - zrobiła krótką pauzę, oczekując braw, które rzecz jasna rozległy się w całej sali. Moja matka potrafiła przemawiać. Gdy byłem mały, niejednokrotnie ćwiczyła swoje przemówienia w gabinecie taty, zamykając się tam na całe dnie i chodząc po nim w kółko, powtarzając napisane słowa. - Niedługo Dom Mody McCain po raz kolejny rozpocznie swoją kampanię, promującą najnowszą kolekcję. Zapewne zauważyli państwo w dzisiejszym towarzystwie dziesięć niezwykle pięknych kobiet. Jak zwykle, nasze modelki zostały starannie wyselekcjonowane spośród tysięcy zgłoszeń. W tym roku ta ekipa jest szczególnie mocna, a na jej czele, jak co roku, stanie prawdziwy diament. Szanowni państwo, proszę o gromkie brawa dla tegorocznej twarzy kolekcji Domu Mody McCain, Cassidy Wells.

Jako pierwszy zacząłem klaskać, nie czekając, aż zrobi to ktokolwiek inny. Brunetka weszła na scenę w towarzystwie głośnych braw. Uśmiechała się promiennie, sprawiając po raz kolejny, że mój puls znacznie przyspieszył. Patrzyłem na nią jak zaczarowany i doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że nie tylko ja. Byłem pewien, że nikt z obecnych na tej sali nie mógł oderwać od niej wzroku.

Była zniewalająca.

Absolutnie zachwycająca.

Idealna.

Nie potrafiłem skupić się na tym, co w dalszym ciągu opowiadała o niej i nadchodzących wydarzeniach Meredith. Wpatrywałem się w brunetkę jak jakiś debil. Jej biała suknia połyskiwała jeszcze mocniej, oświetlana światłem reflektorów. Długie nogi wydawały się być jeszcze dłuższe, niż w jej mieszkaniu. Jedno pozostawało niezmienne. Ten przeklęty błyszczyk na jej ustach, który miałem coraz większą ochotę zetrzeć z nich swoimi wargami.

Byłem pewien, że zwariuję, jeśli w końcu nie dopnę swego.

Po kilku kolejnych minutach przemowy obie zeszły ze sceny, zostawiajac ją DJ'owi, który miał rozkręcić dzisiejsze wydarzenie. Podążałem wzrokiem za Cassidy, spodziewając się, że podejdzie tu razem z moją mamą albo wróci do tego przeklętego Włocha, ale nie spełnił się żaden z tych scenariuszy. Rozdzieliły się krótko po zejściu ze sceny, a brunetka zniknęła w tłumie, zmierzając w stronę wyjścia. Zerknąłem na Suzannę, która nie zwróciła na to uwagi, będąc zbyt skupioną na sprawdzaniu w telefonie, czy dobrze nagrała przemówienie mamy.

Pożegnałem się z nią i bez oczekiwania na odpowiedź, ruszyłem w kierunku wyjścia z sali. Korytarz był bardzo przestronny, otoczony barierkami, tworzącymi półokrąg, który schodził się w centralnym miejscu i zwieńczony był schodami prowadzącymi na dół. Rozejrzałem się dookoła, szukając jednej, konkretnej osoby, która dzisiejszego dnia nie opuszczała mojej głowy. Nie było zbyt dużym wyzwaniem ją znaleźć, bo poza nią, na korytarzu nie było żywej duszy.

Cassidy stała tyłem do mnie, opierając się łokciami o metalową barierkę. Zerkała w dół, zapewne oglądając jedno ze zdjęć, które tworzyły wystawę na parterze.

- Zachodzenie mnie od tyłu to twoje nowe hobby? - spytała, nim zdążyłem do niej podejść, ale mimo tego nie odwróciła się w moim kierunku.

- A jeśli tak? - odpowiedziałem na jej pytanie pytaniem, po czym stanąłem tuż za jej plecami.

- To chyba powinnam zacząć się niepokoić.

- Nie masz żadnych powodów do obaw. Co tutaj robisz?

Nadal stałem tuż za nią, ale nie wiem dlaczego, miałem blokadę przed dotknięciem jej. Zupełnie inaczej, niż jeszcze kilka godzin temu w jej mieszkaniu.

- Potrzebowałam odetchnąć - stwierdziła półgłosem, po czym westchnęła ciężko. - Nadal nie dowierzam, że tutaj jestem. To spełnienie moich największych marzeń.

- Zasłużyłaś na to.

Cassidy zaśmiała się cicho, ale nie było w tym wiele radości. Miałem nieodparte wrażenie, że ten śmiech przepełniony był ironią pomieszaną z odrobiną rozgoryczenia. Nie rozumiałem jednak dlaczego tak było. W moich słowach nie było odrobiny sarkazmu, ani nieszczerości. Mówiłem stuprocentową prawdę. Nie wyobrażałem sobie nikogo innego na tym miejscu.

- Ciągle mam poczucie, że to wszystko dlatego, że wsiadłam wtedy do tej taksówki - wyznała, po czym odwróciła się w moim kierunku. Spojrzałem w jej przepiękne, brązowe oczy i na moment zabrakło mi języka w gębie. - Gdyby nie to i nie fakt, że wstawiłeś się za mną u Meredith, w życiu nie zostałabym wybrana.

- Nieprawda - zaoponowałem, choć doskonale wiedziałem, że było sporo prawdy w tym, co mówiła. - Okej, może nie zwróciłbym na ciebie aż takiej uwagi, gdyby nie było tamtej sytuacji, ale zasłużyłaś na to.

- Wśród tej dziesiątki są lepsze materiały na to stanowisko. Wiele dziewczyn jest lepiej doświadczonych, mają za sobą większe kontrakty, są bardziej charyzmatyczne... - zaczęła wymieniać, ale nie pozwoliłem jej dokończyć.

Zmniejszyłem odległość między nami do minimum, po czym objąłem ją w talii i przyciągnąłem do siebie. Wstrzymała na moment oddech, po czym uniosła wzrok i spojrzała na mnie z szokiem w oczach.

- Nie kończ tego - wychrypiałem, z trudem skupiając się na tym, co mówię. Jak miałem się na tym skupić, trzymając ją tak blisko siebie? - Nawet przez moment nie zwątpiłem, że zasługujesz na to stanowisko. Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem, Cassidy.

Parsknęła cichym śmiechem i pokręciła głową.

Kurwa, właśnie się przed nią uzewnętrzniam, a ona mnie wyśmiała?

- I ja mam ci w to uwierzyć? William, całe życie otaczasz się modelkami, kobietami ze światowych wybiegów, okładek i mam ci uwierzyć w takie coś?

- Mówię prawdę. Szaleję za twoimi oczami, twoim uśmiechem. Masz najzgrabniejsze nogi na świecie, a moje dłonie pasują idealnie do twojej talii.

- W której mam dwa centymetry za dużo? - spytała, choć widziałem, że delikatny uśmiech błąkał się na jej twarzy.

- Nie masz nigdzie nic za dużo - zaprotestowałem, po czym zsunąłem dłonie na jej talię i zacisnąłem na niej swojej palce. Nachyliłem się tuż nad jej uchem. - Widzisz? Pasują jak ulał.

Brunetka wstrzymała oddech, ale nie odsunęła się ode mnie. Stała jak słup soli tuż przy mnie, oddychając ciężko.

- Do Suzanny też dziś pasowały - stwierdziła kąśliwie półszeptem.

Moje usta wykrzywiły się w zadowolonym uśmiechu. Byłem niesamowicie dumny z tego, że udało mi się osiągnąć zamierzony cel. Odsunąłem się, by móc spojrzeć na jej twarz.

- Ty byłaś zbyt zajęta śmianiem się z żartów makaroniarza.

Tym razem to ona się uśmiechnęła, a ja po raz kolejny tego wieczoru zapomniałem, co tak w zasadzie miałem na myśli i co chciałem powiedzieć. Jej uśmiech mnie obezwładniał. Robił ze mnie większego durnia, niż byłem nim na co dzień.

- Nie podobało ci się to, że z nim rozmawiałam?

- Nie. To ja kupiłem ci dzisiaj błyszczyk, nie on.

Brunetka zaśmiała się tak pięknie i perliście, że przez myśl przeszło mi, że mógłbym słuchać tego w nieskończoność.

- To jakiś nowojorskie znaczenie terenu? Kupowanie laskom błyszczyka? - zaironizowała.

Pokręciłem głową.

- Nie - mruknąłem. - Po prostu szlag mnie trafiał na myśl, że on skorzysta na tym, że będziesz miała czym poprawić makijaż.

Spojrzała na mnie zdziwiona, po czym ułożyła swoje wypielęgnowane dłonie na moim torsie. Wstrzymałem oddech, gdy przygryzła wargę. Spoglądała na mnie spod swoich długich, czarnych rzęs, a ja czułem, jakbym był na jakimś seansie hipnozy.

Działała na mnie w niezrozumiały dla mnie sposób.

Otumaniała, zabierała mi oddech i zdolność racjonalnego myślenia.

- A ty chciałbyś z tego korzystać? - szepnęła, stając na palcach i zbliżając się do mojej twarzy na taką odległość, że wystarczyłoby kilka centymetrów, by moje usta zetknęły się z jej.

Chwyciłem ją mocniej, przyciskając do swojego ciała jeszcze ciaśniej. Jej dłonie przylegały bardzo ciasno do materiału mojej koszuli i tylko jej ręce tworzyły odległość między nami. Wiedziałem, że czuła, jak mocno bije moje serce. Nie miała jednak pojęcia, jaka sieczka odgrywała się w tamtym momencie w mojej głowie.

Staliśmy w ciszy, nie odrywając od siebie wzroku. Jej oczy lśniły, a rozchylone usta zachęcały do pocałowania ich. Byłem pewien, że czuła dokładnie to samo co ja. Że pragnęła tego tak samo mocno.

Bałem się pokonać ostatnie kilka centymetrów, by móc ją pocałować, choć marzyłem o tym odkąd ją zobaczyłem. Nie miałem pojęcia dlaczego tak było, ale po raz pierwszy w życiu przy jakiejkolwiek kobiecie miałem moment tak potężnego zawahania.

Nie chciałem, by poczuła, że ją wykorzystuję.

Nie chciałem, żeby jej wątpliwości odnośnie tego, czy zasługuje na to stanowisko, się nasiliły.

Nie chciałem, by choć przez moment czuła, że jest mi cokolwiek winna.

Przełknąłem ciężko ślinę, gdy moje oczy zsunęły się na jej usta. Były delikatnie uchylone, ukazując idealnie równe i białe zęby. Różowy błyszczyk lśnił na jej pełnych wargach, a spomiędzy nich wydobywał się urywane oddech.

- Pocałujesz mnie czy nie? Bo nie wiem ile mam cze...

Nie pozwoliłem jej dokończyć. Jej słowa podziałały na mój umysł jak zapalnik i już sekundę później nasze wargi zderzyły się ze sobą w pocałunku.

Ciche westchnienie wydobyło się spomiędzy jej ust. Naparłem na nie mocniej, po czym niepewnie przejechałem językiem po jej dolnej wardze, prosząc o zgodę na więcej. Poczułem, jak chwyciła między palce materiał mojej koszuli, gdy wdarłem się do wnętrza jej ust. Smakowała szampanem i było w tym coś symbolicznego, bo przez tę dziewczynę kręciło mi się w głowie, jakbym wypił go całą butelkę na raz.

Jeśli ktokolwiek potrafił czytać w moich myślach i słyszał tę o tym, że nie istnieje coś takiego jak magia pocałunku, to miałem nadzieję, że usłyszy także i tą.

Nie miałem racji.

Istnieje.

I zdecydowanie w tym momencie przepadłem dla kobiety, którą trzymałem w ramionach.

***

Hej hej hej!

Kolejny w tym tygodniu? Dobrze liczę?

Nie za dużo?😈

Czekam na Wasze opinie i liczę na aktywność!!

Buzi,

mrsgabriellee XX

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top