1. To moja taksówka.
Cześć!
Witam Was w Finest.
Ta historia siedziała mi w głowie już jakiś czas. Kto zadomowił sie na moim profilu wie, że motyw modelki pojawił się tu już kilka lat temu. Tym razem chcę to zrobić inaczej. Czy lepiej? Okaże się.
Liczę na Waszą aktywność, będzie mi niezmiernie miło. Zostawiam Wam motywy i czekam na Wasze opinie!
Buzi,
mrsgabrielleexx
- age gap (23 x 30)
- modelka i syn właścicielki domu mody
- roczny kontrakt
- strangers to lovers
- forbidden love
- he fell first
- związek z milionerem
#finestwatt
Cassidy
Kiedy dowiedziałam się, że najbliższy rok swojego życia spędzę w Nowym Jorku, wszyscy powtarzali mi, że zazdroszczą. Że to piękne miasto, z całą pewnością piękniejsze, niż Londyn, że będę miała tu więcej perspektyw na nowe znajomości i rozwój kariery. Znajome zagryzały wargi, zazdrosne o to, że to ja, a nie one, dostałam ten kontrakt.
Ja też się cieszyłam. Przez cały tydzień odliczałam do wylotu, przeglądałam przewodniki turystyczne, żeby już pierwszego dnia nie zgubić się gdzieś w centrum tego majdanu, a na koniec przed lotem musiałam wziąć tabletki mojej mamy na uspokojenie, bo z natłoku emocji zaczęły trząść mi się ręce.
I jak skończyła się moja ekscytacja?
Chujowo. Karta magnetyczna do mojego apartamentu, który zapewniła agencja, postanowiła odmówić posłuszeństwa. Od godziny siedziałam na korytarzu pod drzwiami, oparta o ścianę i próbowałam dodzwonić się do kogoś z agencji. Ale oczywiście w piątek po siedemnastej mogłam jedynie liczyć na chamskie przywitanie ze strony poczty głosowej, a nie jakąkolwiek pomoc.
Moje nogi po ośmiogodzinnym locie w klasie ekonomicznej były tak zmęczone, że nawet rozprostowanie ich na tej wykładzinie niewiele dało. Marzyłam jedynie o prysznicu i odespaniu całego dnia, żeby jutro nie pojawić się na spotkaniu z nową pracodawczynią wyglądając jak monstrum, ale najwidoczniej los postanowił mi to pokrzyżować. Co za dużo, to niezdrowo.
Westchnęłam ciężko, gdy po raz kolejny automatyczny głos po drugiej stronie słuchawki kazał mi nagrać wiadomość po sygnale. Wkurzające piknięcie zadźwięczało w moich uszach, a ja, zrezygnowana, odrzuciłam telefon na swoje uda.
— I wtedy on do mnie, że jak się ładnie uśmiechnę, to postawi mi drinka w barze na rogu i może nawet zaprosi mnie do siebie. — Wesoły chichot na drugim końcu korytarza dobiegł do moich uszu. — Co za pieprzony oblech, był starszy od mojego ojca.
Uniosłam wzrok, ale nie zdążyłam wstać, nim dwie dziewczyny wyłoniły się zza zakrętu. Taszczyły ze sobą papierowe torby z zakupami, z których wystawały butelki z winem. Ich rozmowy ucichły, gdy tylko zauważyły mnie, wyglądającą jak siedem nieszczęść, siedzącą na podłodze.
— Wszystko okej? — odezwała się druga z nich, taksując mnie wzrokiem.
Kiwnęłam głową i przeczesując palcami moje przyklapnięte włosy, podniosłam się na proste nogi.
— Karta nie działa, a nikt nie odbiera. — Pomachałam czarnym kawałkiem plastiku, wykrzywiając twarz w uprzejmym uśmiechu. — Nie wiecie, czy jest może jakaś pomoc techniczna w tym budynku?
— Wczoraj był ten sam problem, gdy tu przyleciałyśmy — wyjaśniła blondynka. — Ale obawiam się, że nikt ci o tej godzinie nie pomoże, sami służbiści, którzy zostawiają telefony w biurach.
— Zajebiście — mruknęłam pod nosem. — Jutro mam spotkanie z kobietą, która może pogrzebać moją karierę w pięć sekund, a nie mogę nawet dostać się do mieszkania.
Przyjemny początek największej przygody w moim życiu, nie ma co.
— Też przyleciałaś na kontrakt? — spytała brunetka, wyciągając z kieszeni swoją kartę. Kiwnęłam głową. — No to niczym się nie martw, dzisiaj sponiewierasz się z nami tanim winem, a jutro wszystkie zrobimy na tej czarownicy oszałamiające wrażenie.
— No! Właśnie, przecież możesz przespać się u którejś z nas, a jutro się to ogarnie. Damy radę. Evelyn jestem. — Dziewczyna wyciągnęła przed siebie dłoń, którą od razu ścisnęłam.
Może jednak jakoś przetrwam pierwszą noc bez konieczności wynajmowania pokoju w jakimś obskurnym motelu.
— A ja Ada — odezwała się druga z nich, przyciskając kartę do czytnika.
Coś zapikało, a sekundę później niewielka dioda zaświeciła się na zielono. Pieprzone ustrojstwo. Chwyciłam za rączkę od dużej kabinowej walizki. Nie miałam żadnej pewności, czy konkurencja nie postanowiła dosypać mi czegoś do wina, na które mnie zaprosiły, ale nie miałam w tym momencie nic do stracenia.
Weszłam do środka tuż za nimi, zamykając za nami drzwi. Brunetka włączyła światło, a przede mną ukazało się jasne, przestronne pomieszczenie. Widać było, że dziewczyna dopiero, co się tu przeprowadziła, bo obok drzwi stało kilka nierozpakowanych kartonów, a przez krzesełko znajdujące się przy niewielkiej wyspie kuchennej, przewieszony był stos ubrań.
— Rozgość się. Łazienka jest na lewo, jeśli potrzebujesz wziąć prysznic, to śmiało.
— Tak, właśnie! — Potaknęła jej Evelyn, szczerząc swoje idealnie wybielone zęby. Co jak co, ale uśmiech miała zniewalający. — Zamówimy w tym czasie pizzę. Jesz mięso? Jak nie, to weźmiemy jakąś wege. Chyba że nie tolerujesz laktozy... albo glutenu. To może lepiej jakąś sałatkę? Ada, może lepiej sałatka?
Uśmiechnęłam się zakłopotana jej słowotokiem.
— Jestem wszystkożerna. Zjem cokolwiek, dziękuję — odpowiedziałam. — Wezmę prysznic, jeśli to nie problem. Leciałam osiem godzin, przesiąkłam zapachami samolotu. I taksówki.
— Nowy Jork śmierdzi — stwierdziła Ada, chwilę po tym, jak zamknęła drzwiczki lodówki. — Ręczniki są w szafce. Skorzystaj z tego chcesz.
Podziękowałam cicho, po czym weszłam do łazienki, ciągnąc za sobą walizkę. Odetchnęłam z ulgą, gdy tylko przekręciłam zamek w drzwiach i na moment zostałam sama. Podeszłam do umywalki i oparłam dłonie na jej krawędziach. Skrzywiłam się, widząc moje odbicie w lustrze. Tusz do rzęs zdążył osypać się na dolnej powiece, tworząc nieestetyczny efekt pandy.
W żadnym calu nie wyglądałam jak modelka, która lada moment miała rozpocząć dużą kampanię dla jednego z największych domów mody na świecie. Nieprzyjemny uścisk w żołądku, który towarzyszył mi od kilku dni na samą myśl o tym, co mnie tutaj czeka, po raz kolejny się nasilił. Wiedziałam, że nie będzie łatwo. Pracowałam ostatnie cztery lata na to, żeby się tutaj dostać i nie mogłam zmarnować tej szansy. Czekał mnie rok intensywnej pracy, kilkanaście sesji zdjęciowych, pokazy w różnych miejscach świata i cała, obszerna kampania. A to wszystko poprzedzone długimi kilkoma miesiącami przygotowań.
Marzenie każdej modelki.
A mi się udało. I na myśl o tym, że jestem sama na innym kontynencie i czeka mnie taka przygoda, chciało mi się wymiotować.
Wzięłam szybki prysznic, nie chcąc, by dwie dziewczyny, które dopiero co poznałam, zbyt długo na mnie czekały. Najwyraźniej miałyśmy spędzić w swoim towarzystwie cały rok, a przyjemnie byłoby mieć jakieś sojuszniczki. Byłam niemalże pewna, że nie wszystkie dziewczyny wykażą się przyjacielskim podejściem. Każdej będzie zależało na tym, żeby dać się zauważyć.
Wyszłam z łazienki z wilgotnymi włosami, przebrana w dresowy komplet. Dziewczyny siedziały już na kanapie z lampkami wina w dłoniach. Obie przeniosły na mnie swoje spojrzenia, a twarz Evelyn rozświetlił radosny uśmiech.
— O, już jesteś, chodź. Naleję ci wina — zaczęła trajkotać, podnosząc się z miejsca. Szybkim krokiem przeszła do niewielkiego aneksu kuchennego i od razu chwyciła w rękę uszykowany trzeci kieliszek, który zaczęła napełniać czerwoną cieczą. — Lubisz półsłodkie? Różowe. Chyba, że wolisz inne, to mamy jeszcze prosecco i białe wino w lodówce, chciałyśmy otworzyć później, ale jeśli masz ochotę teraz, to mogę...
— Takie będzie okej — przerwałam jej, nieco przytłoczona jej słowotokiem.
Blondynka skinęła głową, po czym wyszła zza kontuaru i podała mi kieliszek. Podziękowałam cicho, po czym zajęłam miejsce na dużym fotelu naprzeciwko nich. Upiłam łyk alkoholu. Nie jestem ogromną fanką wina, ale trudno. Dla towarzystwa jakoś to zdzierżę.
— Zastanawiałyśmy się właśnie, czy ona naprawdę jest tak straszna, jak mówią.
Uniosłam brew na słowa Ady i przełknęłam to, co akurat miałam w ustach.
— Kto?
— No jak to kto? Meredith.
Kiwnęłam głową. Meredith McCain była legendą w świecie mody, zbudowała swoje imperium od podstaw, zaczynając jako zwykła krawcowa na bazarze. Niesamowity talent pozwolił jej wejść na sam szczyt. Z tym, że jeśli to, co piszą o niej media to prawda, to stała się niesamowitą suką.
— Nie wiem. — Wzruszyłam ramionami. — Z jednej strony, gdyby faktycznie była tak podła, to dlaczego ludzie mieliby chcieć z nią pracować?
— Ale z drugiej strony — wtrąciła się Evelyn — ona może wszystko. Kiwnie palcem, a tabun gołębi układa się na niebie w logo jej firmy. Nikt jej niczego nie odmówi, nawet choćby chciał. Słyszałam, że przynajmniej dwie modelki rocznie kończą na psychotropach, bo nie wyrabiają. Jest straszną perfekcjonistką.
Przełknęłam ślinę, słysząc jej słowa. Jasne, bałam się, że mnie to przerośnie, ale nie po to walczyłam o to miejsce, żeby tak łatwo się poddać.
— Mnie nie złamie. Mama zabierała mnie na wybory małej miss, odkąd skończyłam pięć lat. Nie ma na mnie mocnych — stwierdziła Ada, na co się zaśmiałam.
— Moja nigdy nie chciała mnie na takie zabierać. — Evelyn wydęła wargę, chcąc pokazać swoje niezadowolenie. — Uważała, że to nieetyczne zarabianie pieniędzy na dzieciach przez branżę. Znaczy... nie chciałam cię urazić, ani twojej mamy, rzecz jasna. Moja po prostu... ona nie jest taka rozrywkowa i...
— Matko, ile ty gadasz — przerwała jej brunetka. — Uspokój się. Twoja mama miała całkowitą rację. Moi rodzice codziennie darli się na siebie, bo ojciec tego nie popierał, ale mama była zbyt brzydka, żeby spełnić swoje marzenia o karierze w modelingu. Dlatego wybierając męża, kierowała się tym, żeby miał prosty nos.
Wzruszyła ramionami. Mimowolnie zaśmiałam się, słysząc jej słowa. Faktycznie, miała przepiękny, prosty nos.
— No i jej się udało — odpowiedziałam, na co ona pokręciła głową.
— Nie. Na osiemnaste urodziny sfinansowała mi korektę nosa. Jak byłam mała nikt na to nie zwracał uwagi, wystarczyła tiulowa sukienka i masa różu na policzkach, żeby każdy się mną zachwycał. Ale potem nie było tak kolorowo.
Wytrzeszczyłam oczy, słysząc jej odpowiedź. Moi rodzice nie byli w stu procentach fanami tego, czym się zajmuję. Wspierali mnie, ale mimo tego byli pełni obaw. Nie dziwiłam im się. Modeling to branża, w której niesamowicie łatwo zostać wciągniętym w jakieś gówno. Restrykcyjne diety, niezdrowy tryb życia, mocne leki, a nawet narkotyki. W tym świecie wystarczyła chwila nieuwagi, żeby stać się marionetką w rękach kogoś, kto mógł zarabiać na nas naprawdę sporą kasę.
— Ja mam poprawione usta — przyznała Evelyn. — Robiłam kiedyś kampanię kosmetyków i fotograf tak namiętnie powtarzał, że wyglądam jak Kylie Jenner zanim się ostrzyknęła, że od razu po wyjściu ze studia się umówiłam. Bolało jak jasna cholera.
Dziewczyny były niesamowicie szczere. Czuć było od nich pewność siebie, którą musiałyśmy mieć, będąc modelkami, ale przy tym nie odczuwałam z ich strony żadnych podtekstów, sugerujących, że będziemy ze sobą konkurować o względy Meredith. Mimo, że grono wybranych dziewczyn jest okrojone, to nadal do obsadzenia zostały ważne role, jak dziewczyna otwierająca, czy zamykająca pokaz.
— To będzie zajebisty rok — stwierdziła Ada, opróżniając do reszty swój kieliszek. Odstawiła go na stolik kawowy. — A najbardziej nie mogę się doczekać, aż zobaczę na żywo naczelne ciasteczko Domu Mody McCain. — Zagryzła wargę.
— Ja też, kurde, jestem ciekawa, czy na żywo też jest taki przystojny — zaszczebiotała blondi. — Moja znajoma mówiła, że jak go widziała na jednym z pokazów, to nogi jej zmiękły. Biedulka prawie skręciła kostkę.
Doskonale wiedziałam, o kim mówiły. William McCain był młodszym synem Meredith i bożyszczem wszystkich modelek. Czy był przystojny? Jak jasna cholera i nie można było mu tego odmówić. Ale równie pewne, jak to, że ten na górze nie poszczędził mu urody, było to, że taki facet jak on nie zwróciłby uwagi na którąkolwiek z nas. On całe życie otaczał się najpiękniejszymi kobietami tego świata, wątpię, czy istnieje na tym świecie ktokolwiek, kto byłby w stanie zrobić na nim wrażenie swoim wyglądem.
— Myślałam, że nie jest już szczeniaczkiem u nogi mamusi — przyznałam szczerze.
William, w przeciwieństwie do swojego starszego brata, był znany z tego, że lubił błysk fleszy. Na każdym kroku towarzyszył swojej mamie. Zmieniło się to rok temu, gdy, z tego co mi wiadomo, zajął się własną pracą. Zaczął inwestować w hotele na całym świecie, odnawiając je i tworząc sieć hoteli McCain. Nie brakowało mu kasy, więc mógł sobie ma to pozwolić. Ot, taka zachcianka bogatego dzieciaka. Chciał otworzyć swoje hotele, to to zrobił. A mi nie wolno zjeść bezy, bo ma za dużo kalorii.
— Wrócił. Wrzucił wczoraj na instagrama relację z domu mody, więc wszyscy obstawiają, że synuś mamusi wraca do akcji — oznajmiła ucieszona Evelyn, na co Ada zaklaskała w dłonie.
— I zajebiście. Wystarczy jedno jego słowo, a zademonstruję mu moje umiejętności gimnastyczne. Umiem zrobić szpagat.
Uniosłam brew, słysząc jej słowa. Cóż, media od zawsze dociekały życia seksualnego McCaina, w końcu otaczały go same piękne kobiety, ale on nigdy nie dał mediom żadnego powodu do plotek. Nie jestem pewna, czy kiedykolwiek widziano go w towarzystwie jakiejś kobiety.
— Nie masz na co liczyć — odparowała jej siedząca obok niej dziewczyna. — Modelkom nie wolno nawet pomyśleć o nim bez koszulki, a co dopiero wskoczyć mu do łóżka. Meredith pilnuje tego, jakby była jakimś cerberem.
— Niby dlaczego? — spytałam.
Nigdy nie słyszałam teorii, że matka zakazuje mu relacji z jej modelkami. Zawsze sądziłam, że po prostu nie ruszają go małolaty, które biegają po wybiegach na kiwnięcie palcem jego matki, ale wersja, że Meredith jest temu przeciwna, byłaby całkiem logiczna.
– Nie wiem, ale cholernie nad tym ubolewam – stwierdziła niezadowolona Ada. – Dobra, dziewuszki, kończcie te kieliszki i nalewam kolejne, trzeba opić początek tej mordęgi.
***
Opróżnienie dwóch butelek wina na trzy dzień przed spotkaniem zapoznawczym z Meredith McCain to zdecydowanie nie był dobry pomysł. Powiedziałabym wręcz, że fatalny. A zwłaszcza w połączeniu z nocą spędzoną na kanapie w mieszkaniu Evelyn.
O ósmej trzydzieści obudziłam się z potwornym bólem głowy i suchością w ustach, które w jasny sposób dały mi do zrozumienia, że nie mam już siedemnastu lat, żeby móc pić bez obawy o kaca. Na całe szczęście o dziewiątej oddzwonił do mnie gościu od spraw technicznych, informując mnie, że czytnik kart powinien już działać i powinnam móc bez problemu dostać się do swojego mieszkania. I, chwała Bogu, tak było. Mieszkanie było ładne, niemalże identyczne, jak te dziewczyn. Różniły je od siebie tylko ustawienia mebli. Skorzystałam z faktu, że spotkanie umówione jest dopiero na trzecią po południu i postanowiłam odespać tę posiadówkę w moim nowym łóżku. I to nie było dobre posunięcie. Materac był tak cholernie twardy, że po trzygodzinnej drzemce czułam się, jakbym obudziła się w ciele osiemdziesięciolatki ze zwyrodnieniami.
Nie miałam siły na jedzenie czegokolwiek, bo poczucie, że i tak to zwrócę tak szybko, jak tylko przełknę, było zbyt silne. Wzięłam prysznic, podjęłam próbę zakrycia śladów mojego złego samopoczucia makijażem i ubrałam najbardziej uniwersalne ubrania, jakie miałam w walizce i nie wymagały przy tym prasowania. Nie ogarnęłam jeszcze, gdzie tu schowali żelazko, o ile w ogóle takowe się w tym mieszkaniu znajduje. Beżowe, eleganckie spodnie garniturowe i błękitna koszula wyglądały razem naprawdę dobrze.
Postanowiłam odpuścić sobie pytanie dziewczyn, czy chcą, żebyśmy pojechały tam razem, bo uznałam, że bezpieczniejszą opcją będzie wyjście nieco wcześniej i zahaczenie o jakąś kawiarnię, żeby kupić herbatę miętową. Nieprzyjemne uczucie na żołądku towarzyszyło mi odkąd się obudziłam i nie zapowiadało się na to, żeby miało się to zmienić, dlatego liczyłam na to, że babciny sposób, który podobno zawsze działał, zadziała i tym razem. Sprawdziłam w internecie, gdzie w pobliżu znajdę jakąś kawiarnię i, tak jak się spodziewałam, nie dzieliła mnie od niej duża odległość. W końcu to Nowy Jork, tu wszystkiego jest tyle, że kawiarnię znaleźć można z zawiązanymi oczami.
Zgarnęłam herbatę i wychodząc z niewielkiego lokalu uśmiechnęłam się do siebie w duchu, zauważając stojącą przy krawężniku taksówkę. Szybkim krokiem podeszłam do niej i wsiadłam do środka, nim ktoś zdążyłby mnie uprzedzić. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i odłożyłam torebkę.
Kierowca obejrzał się przez ramię i miał się już się odezwać, gdy drzwi samochodu otworzyły się po raz kolejny, a do środka wsiadł mężczyzna. Odwróciłam głowę w jego stronę i w jednej chwili poczułam, jak zasycha mi w ustach. Patrzył na mnie zaskoczony, dzierżąc w dłoniach kubek z kawiarni, z której przed momentem wyszłam.
– To moja taksówka – odezwał się zachrypniętym głosem, po czym odkaszlnął.
Kurwa mać.
– Stała pusta – odpowiedziałam niepewnie, czując, że moje dłonie zaczęły się nienaturalnie pocić.
Wdech i wydech, Cassidy. Wdech i wydech.
– Bo kierowca za mną czekał, gdy poszedłem po kawę. Słuchaj, paniusiu... – zaczął, ale przerwałam mu gestem dłoni.
– To, że masz więcej kasy, niż przeciętny nowojorczyk, nie znaczy, że masz prawo do nazywania mnie paniusią – odcięłam, czym wywołałam na jego twarzy jeszcze większy szok.
Uniósł brew i przez chwilę wpatrywał się we mnie nieodgadnionym spojrzeniem. Skanował moją twarz, po czym jego wzrok zjechał niżej i zatrzymał się na kilka sekund na dekolcie, który uwydatniały trzy rozpięte guziki koszuli. Szybko się jednak zreflektował i powrócił oczami do mojej twarzy. Kąciki jego ust wygięły się w cwaniackim uśmieszku.
– Czyli panienka wie, kim jestem.
Panienka. Jeszcze gorzej. Ja pierdolę.
– Tak, panienka wie – odcięłam, akcentując to, jak mnie nazwał. – I panienka nie uważa, żeby ludzie jak pan mieli jakieś szczególne prawa do zaklepywania sobie wolnostojących taksówek. To Nowy Jork, na litość boską. Nawet w filmach pokazują, że jak taksówka stoi wolna, to się ją łapie. Za nikim normalnym nie czeka taksówkarz, aż kupi sobie kawusię – wyrzuciłam z siebie potok słów godny Evelyn, wskazując przy tym na taksówkarza, który zakłopotany odwrócił wzrok.
– Aha. Przyjezdna – mruknął pod nosem, jakby do siebie. – To ja panience wyjaśnię, że nie wszystko wygląda tak, jak w filmach. Jeśli chcę, żeby ktoś za mną poczekał, to nawet taksówkarz czeka.
– To dlaczego wielki pan nie zatrudni kierowcy? – spytałam, czując, że moje nerwy są już na skraju wytrzymałości.
Nie wiedziałam, po co traciłam czas na kłócenie się z nim. Nie mogłam spóźnić się na spotkanie, a marnowanie cennych minut na głupie przekomarzanki do tego prowadziły. Ale sprawy nie ułatwiał fakt, że siedział obok mnie William McCain we własnej osobie. Mężczyzna wyglądający jeszcze lepiej, niż na zdjęciach, od którego emanowała taka pewność siebie, że nie byłam w stanie odpuścić. A powinnam. Jak zobaczy mnie w gronie modelek zatrudnionych przez jego matkę, to będę mogła pożegnać się z otwieraniem albo zamykaniem pokazu, na bank.
– Mam – odburknął. – Ale dzieciak mu się wczoraj urodził, a ja zachlałem, więc wolę sam nie kierować. – Skrzywił się i potarł dłonią twarz. – Nie przedstawiłem się, choć nie wiem, czy to konieczne. William McCain.
Wyciągnął w moim kierunku dłoń. Przez moment wahałam się, czy ją uścisnąć, ale po krótkim namyśle wyciągnęłam rękę w jego kierunku. Wzdrygnęłam się, gdy poczułam na swojej skórze jego dotyk. Silnym uściskiem zamknął moją dłoń w swojej, po czym puścił ją po dosłownie dwóch, może trzech sekundach. Uśmiechnął się, tym razem nieco przyjaźniej.
– Cassidy Wells – odpowiedziałam, siląc się na delikatny, grzeczny uśmiech.
– No dobrze, zatem, Cassidy, postanowiłem, że dziś jest twój szczęśliwy dzień. Dokąd jedziesz? Najpierw zawieziemy ciebie, a ja dziś wyjątkowo spóźnię się na spotkanie.
Kiwnęłam głową, po czym zaczęłam zastanawiać się, jak miałam mu oznajmić, że zmierzałam właśnie do domu mody jego matki, a to najwidoczniej wcale nie jest nasze ostatnie spotkanie. Przełknęłam ślinę, po czym odwróciłam głowę w stronę kierowcy.
– Najpierw do Domu Mody McCain – zwróciłam się do mężczyzny, a on kiwnął głową, po czym odpalił silnik samochodu.
Oparłam się o oparcie kanapy auta, po czym upiłam łyka mojej herbaty. Przez niego na moment zapomniałam, jak fatalnie się czuję. Po chwili odważyłam się spojrzeć w jego stronę. Po raz kolejny dzisiejszego dnia sprawiłam, że na jego twarzy malowało się niemałe zaskoczenie.
– Coś nie tak? – spytałam, z całych sił udając obojętność, choć moje serce łomotało mi w piersi bardzo boleśnie.
No, Cassidy, twoja kariera właśnie się skończyła, bo podebrałaś taksówkę największemu amantowi Nowego Jorku. Perfekcyjnie. Na szczęście nie zdążyłam się rozpakować.
– Modelka? – odpowiedział jedynie pytaniem na moje pytanie, a ja nieśmiało skinęłam głową. – Cóż, mogłem się domyślić – mruknął pod nosem, jakby sam do siebie.
Uniosłam brew, nie rozumiejąc jego komentarza.
– Dlaczego niby?
– Bo jest panienka wyjątkowo miłym dla oka towarzyszem podróży – odpowiedział jak gdyby nigdy nic nieco teatralnym, przerysowanym tonem.
Wymamrotałam ciche podziękowanie, po czym westchnęłam ciężko. Przez resztę drogi oboje postanowiliśmy obrać tą samą taktykę i po prostu się do siebie nie odzywać. Upijałam łyk za łykiem moich ziółek, z nadzieją, że jakkolwiek pomogą mi na moje mdłości, ale tym razem niezawodny sposób mojej babci jednak zawiódł.
Pół godziny później samochód zatrzymał się pod ogromnym, przeszklonym wieżowcem, nad którego drzwiami błyszczał srebrny szyld. Wzięłam głęboki oddech, patrząc przez chwilę na budynek. Odwróciłam głowę w momencie, w którym kierowca odezwał się, podając cenę za przejazd. Sięgnęłam do torebki, ale w tym samym czasie siedzący obok mnie brunet przyłożył kartę do terminala.
— Chciałam zapłacić — wtrąciłam, a on posłał mi pełne politowania spojrzenie, po czym wysiadł z samochodu.
Patrzyłam w szoku, jak mężczyzna okrążył pojazd, po czym otworzył mi drzwi. Uniosłam podbródek, by spojrzeć na jego twarz, zaskoczona tym miłym gestem. Przewiesiłam torebkę przez ramię, nadal dzierżąc w ręce kubek. On zdążył już wypić swoją kawę. Wyciągnął w moim kierunku dłoń, którą niepewnie chwyciłam i wspomogłam się nią podczas wysiadania. Stanęłam na proste nogi, po czym, puszczając jego rękę, wygładziłam materiał spodni, które nieco się pomięły.
— Będziesz musiała mi się jakoś odwdzięczyć. — Posłałam mu pytające spojrzenie. — Za to, że zapłaciłem.
— W takim rasie wolę oddać ci te pieniądze, nie lubię mieć długów.
— Sumienie by mi na to nie pozwoliło. Wychodzi na to, że będziemy się często widywać, być może kiedyś będę potrzebował twojej pomocy. Albo kawy? Kto wie? — Uśmiechnął się do mnie.
— O ile nie zrezygnuję w pierwszym tygodniu.
— To byłaby niesamowita strata, nie możemy do tego dopuścić — oznajmił zniżonym głosem, a delikatna chrypka sprawiła, że poczułam dreszcz przebiegający przez mój kręgosłup. — Zapraszam, z chęcią panienkę zaprowadzę na spotkanie.
Wskazał dłonią w kierunku drzwi wejściowych, a ja bez słowa ruszyłam w ich kierunku. Dotrzymywał mi kroku, dostosowując tempo chodu do mojego. Przełknęłam głośno ślinę i w jednej chwili naprawdę zachciało mi się wymiotować, gdy dotarło do mnie, jak dziwnie to będzie wyglądało, gdy wejdę do środka w towarzystwie Williama McCaina.
Dobry Boże, dopomóż.
***
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top