8|| Ness
-Życie jest bez sensu – zdążyłam usłyszeć te słowa jako pierwsze po przebudzeniu. Zorientowałam się, że jest ranek, a ja przespałam całą noc. Rozejrzałam się niepewnie po pomieszczeniu widząc chodzącego po nim Micka.
-Jakiś sens ma – odezwał się leżący na kanapie Jo, którego zauważyłam dopiero po chwili.
-Chyba że jesteś kobietą – odparła, a w jej głosie wyczuwalne było niezadowolenie.
-Co jest? - spytałam przecierając ze śpiochów oczy, a dziewczyna skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
-To samo co co miesiąc – mruknął wchodzący do pomieszczenia Drake, a ja domyśliłam się w czym tkwi problem.
-Powinnam mieć w torbie tampony – wzięłam ją do ręki w poszukiwaniu potrzebnych rzeczy. To prawda, rzeczywistość nas nie rozpieszczała.
Znalazłam jedynie cztery, jeszcze nierozpakowane, a z racji tego, że swój miałam całkiem niedawno wszystkie jej oddałam. Wiedziałam, że było to niewystarczające, jednak w czasie apokalipsy wyglądało to dosyć niehigienicznie, a przecież musiałyśmy sobie jakoś radzić.
-Ratujesz mnie, dzięki – zabrała je i od razu ruszyła na dwór, a ja zdążyłam zauważyć jak zajmujący jej miejsce blondyn z grzywką przewraca oczami.
-Zjedzcie coś – zaczął mówić Mick, na którego twarzy widniało lekkie zdenerwowanie. - Niedługo wyruszamy.
-Gdzie Arry? - spytał Jo nie widząc go nigdzie w pobliżu.
-Czeka na zewnątrz – dało się zauważyć, że to z jego powodu nie był zadowolony, ale mężczyzna nie zamierzał nic więcej na ten temat powiedzieć.
Wsiedliśmy do samochodu, w którym dla szóstki osób było dosyć ciasno, ale mieliśmy transport na który nie powinniśmy narzekać. Jo zapewniał, że do oazy jego brata nie było już tak daleko, jednak mogło nie starczyć nam paliwa na całą podróż. Zresztą po tym, co przeszliśmy nie stanowiło to dużego kłopotu.
Wyjechaliśmy na główną drogę, mając nadzieję, że nie spotkają nas już żadne niespodzianki. Z tyłu obok mnie znajdowali się Jasmine, Drake i Arry, ponieważ miejsca było więcej niż z przodu. Jo przeszukiwał schowek i sprawdzał, czy porysowane płyty mogą jeszcze działać. Nagle w głośnikach odezwał się głos Freddiego Mercury'ego, co uprzyjemniło nam jazdę. Nie obyło się bez chórków chłopaka siedzącego na przednim siedzeniu, jednak na tym się skończyło.
Wyglądałam za okno myślami uciekając daleko stąd. Rzeczywistość była dla mnie dosyć łaskawa, wszystko zaczęło zmierzać w jakimś kierunku, jednak nie czułam się spełniona. Nadal kogoś mi brakowało i czułam pewnego rodzaju pustkę w sercu.
Zastanawiałam się, czy jeśli oaza okaże się prawdą, to czy jest możliwość, że kiedyś trafi tam ktoś mi bliski. Żałowałam, że z niektórymi, na przykład Betty czy Mike'em nie spotkam się już na tym świecie.
-Zapnijcie pasy, kontrola – słowa Micka wyrwały mnie z rozmyślań. Zobaczyłam zbliżające się w naszą stronę auto i od razu zauważyłam jak Drake zaciska rękę na broni.
Nie zwalnialiśmy, chcieliśmy po prostu spokojnie pojechać dalej. Nasze samochody minęły się, a mi przed oczami rozmył się obraz. Zdawało mi się, że zobaczyłam kogoś znajomego, jednak nie sądziłam, że było to możliwe.
Ruszyliśmy dalej, a mnie ogarnęło dziwne przeczucie.
-Wszystko gra? - spytała mnie Jasmine widząc, że nad czymś się głowię.
-Coś mi się przewidziało – odpowiedziałam, jednak sama próbowałam siebie o tym przekonać. Już wcześniej miałam pojedyncze omamy, albo sny na jawie, jednak ten był dosyć realistyczny. Nie mogłam dać się zwieść.
Jechaliśmy dalej aż nagle usłyszeliśmy rozbrzmiewanie klaksonu.
-Co jest do cholery? - zdziwił się Mick patrząc w lusterko, jednak na drodze nic nie było.
-Ktoś chce zwabić do siebie sztywnych, czy co? - popatrzył na niego pytająco Jo.
-Chcemy na to zerknąć? - mężczyzna spytał pozostałych, zawracając się za jednym razem. Być może ktoś potrzebował pomocy, a my byliśmy niedaleko.
Auto przyspieszyło, nie chcieliśmy tracić czasu, którego i tak ci ludzie mogli mieć niewiele.
-Ale dzisiaj ruch – powiedział Mick widząc przed nami kolejny samochód, za którego kierownicą siedziała tym razem kobieta.
Po drodze widzieliśmy zbliżających się w tym samym co my kierunku sztywnych, wtedy na twarzy Micka pojawiła się niepewność, jakby chciał się zawrócić. I może rzeczywiście miał rację. Zwolnił trochę aby rozejrzeć się po obu stronach lasu.
Nagle ktoś wybiegł przed maskę naszego pojazdu, przed którym Mick ledwo zdołał wyhamować. Bez zastanowienia wyszedł na zewnątrz podchodząc do przypadkowej osoby, sprawdzając w jakim jest stanie. My również opuściliśmy auto, a wtedy poczułam jakby moim oczom ukazał się duch.
-Glenn? - spojrzałam na stojącego przede mną mężczyznę i nie wierzyłam w to, co widzę.
-Ness? - on także wydawał się być zdezorientowany. Natychmiast do niego podbiegłam chcąc sprawdzić, czy jest prawdziwy i przytuliłam go.
-Co z pozostałymi? - spytałam, na co on znów wydał się zaniepokojony.
-No właśnie – od razu chciał ruszyć w ich stronę. - Sztywni. Otaczają nas.
-To wy użyliście klaksonu? - zdziwił się jeszcze bardziej Mick, reszta pewnie też nie do końca wiedziała co się dzieje.
Od razu wzięłam do ręki łuk i strzały, będąc gotowa do walki, jednak poczułam na ramieniu dłoń Micka.
-Wsiadajcie, będzie szybciej – odezwał się, a w jego głosie wyczuwalne było to, że chciał nam pomóc.
Szybko znaleźliśmy się na miejscu, które otoczone było przez sztywnych. Ciężko było uwierzyć, że aż tylu trafiło tam w ciągu kilkunastu minut. Cała grupa wysiadła z samochodu i zaczęła wybijać zbliżającą się do nas chodzącą śmierć.
Cała ta sytuacja wydawała się nie do uwierzenia. Było możliwe, że za kilka chwil spotkam resztę grupy, o czym nawet nie marzyłam.
W oddali dostrzegłam walczącego z truposzami Carla, za którym prawdopodobnie Tom próbował uruchomić samochód. Dołączyłam do chłopaka i razem kilku zabiliśmy.
-Wróciłaś – powiedział, po czym mnie przytulił, a takiego powitania nawet się nie spodziewałam. Nie mieliśmy jednak czasu na rozmowę ani wyjaśnienia, szwendaczy z każdą chwilą przybywało.
Zauważyłam, że grupa Micka świetnie sobie radziła i mimo tego, że nie znali ludzi, którym pomagali, postanowili zostać. Wiedziałam to odkąd ich poznałam, ale to naprawdę dobre osoby.
Jedynym wyjściem z tej sytuacji była ucieczka. Widziałam jak chłopaki nadal próbowali uruchomić drugi samochód, a ja ich osłaniałam. Zbliżyłam się do Micka, przy którym ktoś się znajdował i wtedy rozpoznałam w nim Ricka.
-W tej chwili waszymi przyjaciółmi – usłyszałam jak mówi, pewnie odpowiadając na pytanie kim są, zaskoczonego ich obecnością przywódcy grupy.
Jednak w całym tym zamieszaniu nigdzie nie dostrzegłam Judith ani Daryla. Miałam nadzieję, że są gdzieś razem, ale wtedy zauważyłam w oczach Ricka, że wydarzyło się coś złego.
Wszystko działo się tak szybko, nadal nie mogło do mnie dotrzeć, że to wszystko jest prawdą. W głębi lasu zobaczyłam znajome mi skrzydła znajdujące się na skórzanej kamizelce, w których stronę bez zastanowienia ruszyłam. To musiał być on...
Nagle zauważyłam jak pod natłokiem sztywnych zostaje powalony na ziemię. Chyba jeszcze nigdy nie biegłam tak szybko jak wtedy. Prędko wypuściłam strzałę w głowę jednego z truposzy, widząc, że mężczyzna radzi sobie z drugim.
To naprawdę był Daryl.
Spojrzał na mnie, ale nie odezwał się ani słowem. Było to przerażające, bałam się, że nie wybaczył mi tego, że odeszłam, że nie chce mnie już znać.
Czekałam aż coś powie, jednak tylko wstał i odwrócił się do mnie plecami. Ten widok łamał mi serce, do momentu kiedy usłyszałam jego głos.
-To tylko kolejny sen – czyli o to chodziło, on również nie wierzył, że to dzieje się naprawdę.
-To nie sen Daryl – odparłam, a czekanie na to aż ponownie odwróci się w moją stronę wydawało się być wiecznością.
W końcu spojrzał na mnie, a ja dostrzegłam w jego oczach pojawiające się łzy, których nawet nie próbował ukryć. Byłam pewna, że dotarło do niego, że to prawda.
Nie czekałam dłużej. Podbiegłam do niego i przytuliłam go z całej siły jaką tylko miałam, a ja poczułam jak mnie obejmuje. Wszystko dookoła przestało w tamtej chwili istnieć. Liczył się tylko on. Tak długo na to czekałam, a w końcu byłam w jego ramionach.
-Nie odchodź – wypowiedział to prosto do mojego ucha, po czym wtulił się w moje ramię. Pokręciłam głową, nie mogąc powstrzymać łez i zanurzając dłoń w jego włosach.
-Już nigdy cię nie zostawię – obiecałam, przytulając go jeszcze mocniej. Czułam, że zależy nam na sobie i nie mogliśmy już tego zaprzepaścić.
-Nie chcę przeszkadzać – usłyszeliśmy czyjś głos, który ledwo do nas docierał – ale zbliża się do was spora liczba sztywnych.
Spojrzałam na Micka, który w trakcie mówienia zabijał szwendaczy. Rzeczywiście, na kilka sekund zapomnieliśmy o otaczającym nas świecie.
Daryl spojrzał pytająco, nie wiedząc kim jest mężczyzna znajdujący się obok nas. Wszystko zamierzałam mu wyjaśnić, jednak najpierw musieliśmy się stamtąd wydostać.
-Tutaj, prędko! - Carl wołał nas zza budynku. Udało im się odpalić samochód.
Grupa Micka asekurując pozostałych wróciła do swojego auta, ja natomiast wsiadłam do innego wraz z Darylem, Rickiem i Michonne, która moim widokiem również była zaskoczona.
Odjechaliśmy stamtąd najszybciej jak się dało. To wydawało się takie nierealne. Siedziałam na tylnym siedzeniu razem z mężczyzną, którego myślałam, że straciłam na zawsze. Wtuliłam głowę w jego ramię, żałując, że nie mogliśmy spędzić tego czasu w spokoju.
-Co się wydarzyło? - spytałam nie wiedząc jak do tego wszystkiego doszło.
-Daliśmy się oszukać – widać było, że Rick był z tego powodu wściekły. Dotarło do mnie, że nie widziałam, aby w którymkolwiek samochodzie znajdowała się jego córka.
-Gdzie jest Judith? - na samą myśl o tym, że dziewczynce coś się stało robiło mi się duszno.
-Porwała ją kobieta, którą znaleźliśmy w budynku – nadal niewiele rozumiałam. Samochody zatrzymały się na drodze, a wszyscy wysiedliśmy na zewnątrz aby wspólnie porozmawiać, bo wcześniej nawet na to nie było czasu.
-Dziękujemy za pomoc ze sztywnymi – odezwał się Rick wyciągając w stronę Micka dłoń, którą mężczyzna kiwając głową uścisnął.
-Znalazłaś grupę – zwrócił się do mnie, jednak to nie było takie proste. - Co zamierzacie?
-Musimy odzyskać Judith – powiedział Daryl stając obok mnie i zaczął wprowadzać nas w sytuację. - Lydia zabrała ją do ludzi, którzy chcą złożyć z nas ofiary. Od początku chciała nas tak wykorzystać.
Te słowa zdziwiły zarówno mnie jak i pozostałych. Rzeczywiście wyglądali jakby czuli się źle z tym, że zostali oszukani.
-Mają przewagę? - spytał Drake, pewnie zastanawiając się, czy walka z nimi ma sens.
-Z wami mielibyśmy szansę – spojrzał na nich i nawet ja byłam zaskoczona tym, że zaproponował wspólne działanie. Jednak dla dobra dziecka jego grupa zrobiłaby pewnie wszystko.
Mick cofnął się, aby porozmawiać ze swoimi ludźmi. Jednak nawet jeśli zgodziliby się, potrzebowaliśmy planu i broni. Obawiałam się, że szykuje się kolejna masakra, bo jeśli naprawdę zamierzali złożyć ludzi w ofierze, musieliśmy być gotowi na pokonanie ich jako pierwsi.
Bałam się tego, co może nastąpić. Ogarniało mnie dziwne uczucie, ale musieliśmy działać. Miałam tylko nadzieję, że nie będzie to miało żadnych drastycznych dla nas konsekwencji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top