19|| Ostatni

Powoli zaczynaliśmy opanowywać sytuację. Większość sztywnych podążyła za Ness i Mike'em, ale przeszywało mnie uczucie niepokoju. Bałem się, że coś złego przytrafi im się po drodze.

W oazie radziliśmy sobie ze szwendaczami, którzy zostali. Walczyła moja grupa, Drake z Jasmine, Tony, Tyler, Emily, Jackson, osoby, których imion nie zdążyłem poznać, a które zdecydowały się narazić życie dla tego miejsca.

Dla nich było ono domem, dla nas mogło stać się przyszłością. To my ściągnęliśmy na nie zagrożenie, ale stanęliśmy w jego obronie. Tak bardzo pragnęliśmy spokoju, że zapomnieliśmy o niebezpieczeństwie jakie niesie ta rzeczywistość.

-Dylan! - usłyszeliśmy wołanie jednej kobiety. Kiedy mężczyzna pojawił się obok nas, wypowiedziała ona słowa, które wywołały w nas jeszcze większe emocje. - Lily rodzi.

Być może wpływ na to miało właśnie całe zamieszanie. Mieszkańcy musieli zadbać o warunki, w jakich miało przyjść na świat dziecko. W środku znajdował się Jo, który wcześniej zajmował się Stacy.

-Przyjmowałeś kiedyś poród? - spytałem dostając się do środka, aby sprawdzić jak radzi sobie z sytuacją.

-Nie, ale nigdy nie jest za późno na naukę – odezwał się, jednak widoczne było jego zestresowanie. Nic dziwnego, spoczywała na nim odpowiedzialność, jaką sam sobie narzucił. Gdyby coś się nie powiodło, nie byłoby to z jego winy, jednak myślał inaczej.

Dylan trzymał dziewczynę za rękę, Emily przyniosła potrzebne ręczniki, a Jo próbował się skupić. Zostawiłem ich, wiedząc, że bardziej przydam się na zewnątrz.

Po kilku długich godzinach udało nam się dobić ostatniego sztywnego, jaki był na placu. Kilka osób pobiegło na zwiady, chcąc zająć się tymi, którzy mogli kręcić się jeszcze za ogrodzeniem.

-Czy wszyscy są cali? - zadał pytanie Tony rozglądając się dookoła, szukając wzrokiem swoich ludzi. Z tego, co mówił nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyli.

Pobiegł w kierunku budynków, sprawdzić co z pozostałymi. Od razu udałem się za nim do tego, w którym znajdowała się Lily. Jednak zanim zdążyliśmy tam dotrzeć, na zewnątrz wyszedł Jo. Jego widok był niepokojący, ręce i bluzka pokryta była krwią, a z jego twarzy nie byliśmy w stanie odczytać co dokładnie się wydarzyło.

Tony położył rękę na jego ramieniu i spojrzał pytająco, bojąc się, że się nie udało. Jo popatrzył na niego i jedynie pokiwał głową, co wzbudziło radość w jego bracie. Przytulił go będąc dumnym z jego zachowania.

Kiedy został sam podszedłem do niego, nie wiedząc czemu nie jest z tego powodu zadowolony.

-Pierwszy raz zamiast odebrać komuś życie, przyjąłem je na świat – odezwał się, będąc nadal w szoku. Jednak zrobił coś ważnego i nikt nie mógł temu zaprzeczyć.

-Spisałeś się – powiedziałem, na co chłopak nadal niepewnie pokiwał głową. Jego słowa utkwiły mi w pamięci. W tych czasach zdarzało nam się zabić nawet bez zawahania, do tego doprowadziła nas apokalipsa. Wiele rzeczy robiliśmy żeby przetrwać, próbując pamiętać o człowieczeństwie, które chcieliśmy zachować. Jednak kiedy obserwowaliśmy, że dzięki nam coś się udało, zaczynaliśmy dostrzegać sens tego, że wciąż tu jesteśmy.

Udałem się do mieszkania, aby sprawdzić co ze Stacy. Była przytomna, jej ramię zostało opatrzone i dochodziła do siebie. W pomieszczeniu obok znajdowała się Lily trzymająca na rękach płaczące dziecko.

Ludzie zaczęli wychodzić z ukrycia, rozglądając się po zniszczeniach jakie zostały dokonane przez ludzi Lydii, jak i sztywnych. Jednak nie wszyscy wiedzieli na jakie poświęcenie zdecydowały się pewne osoby.

Szukałem wzrokiem Ness, która jeszcze nie wróciła. Widziałem jak wsiadała do samochodu odciągając sztywnych i nie zdążyłem jej powstrzymać. Obok mnie pojawił się Tyler, który był równie zaniepokojony jak ja.

-Pozostaje nam czekać na fajerwerki – jego głos nie brzmiał przekonująco, ale widać było, że chciał w to wierzyć. Nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że mogło być inaczej.

Chłopak powiadomił pozostałych o tym, czego wyszukujemy w oddali. Spowodowało to, że dookoła nas zebrali się członkowie naszych grup. Z każdą kolejną minutą niepokój zaczynał jednak narastać.

Stałem tak do momentu, aż w końcu kamień spadł mi z serca. Daleko przed nami zobaczyliśmy unoszące się ku górze wybuchające pasma kolorów. Udało im się.

Ogarnęło mnie szczęście, poczułem dłoń Tylera na moim ramieniu, który również doznał w tamtym momencie ulgi.

Pozostawało nam czekać na ich powrót, jednak mógł on zająć kilka godzin.

Zajęliśmy się sprzątaniem bałaganu, niektórzy naprawiali zepsute ogrodzenie. Na szczęście nikt nie zginął przez nasze niedokończone sprawy. Byliśmy jednak im winni przeprosiny.

-To nasza wina – zwróciłem się do Tony'ego, który obejmował Emily ciesząc się, że nic się jej nie stało. - Nie chcieliśmy...

Nie dokończyłem, bo mężczyzna gestem dłoni mi przerwał.

-Najważniejsze, że wszyscy są cali – on również bał się o życie mieszkańców oazy, którzy doznali tego dnia wielu emocji.

Szybko się ściemniło, na straży stanęło kilka osób, aby pilnować, czy nic więcej się nie wydarzy. Byliśmy zmęczeni tym dniem, ale nie mógłbym zasnąć ze świadomością, że Ness jeszcze nie wróciła.

Czekałem przy wejściu, jednak nadal ich nie dostrzegłem.

Dołączył do mnie Tyler podając mi butelkę wody i moją skórzaną kurtkę. Rzeczywiście zrobiło się dosyć chłodno.

Dowiedzieliśmy się, że w drogę wyruszył także Mick i po nim również nie było śladu. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że do nas wrócą.

Miałem czas wiele spraw przemyśleć. Nasz pobyt w oazie nie zależał już od nas, a od zgody mieszkańców, a sądząc po tym jakie sprowadziliśmy na nich niebezpieczeństwo, szanse na to nie były wielkie.

Byłem za to pewny, że nie ważne w jakim będziemy miejscu, chcę spędzić ten czas z Ness. Zapewnić jej i grupie odpowiednie warunki do życia. Tej nocy marzyłem o tym, aby z nią być. W ręku trzymałem jej łuk, którego po raz pierwszy nie zabrała ze sobą. Nigdy się z nim nie rozstawała, musiało się to stać przez zamieszanie, ale przez moją głowę przechodziły myśli, że może zrobiła to celowo, aby coś po sobie zostawić...

Nie wątpiłem w jej powrót mimo mijających godzin.

W końcu kiedy nastał już świt ujrzałem w oddali zbliżający się w naszą stronę pojazd. Czekałem z niecierpliwością, a minione godziny były niczym w porównaniu do tych minut. Wybiegłem na leśną drogę, a samochód zatrzymał się obok mnie.

-Ness! - wykrzyknąłem, a po chwili właśnie ona z niego wyszła, pełna niepewności z obawą, czy wszyscy są cali. Spojrzała na mnie i chyba oboje poczuliśmy w tamtym momencie ulgę. Ruszyłem w jej stronę i przytuliłem, chcąc mieć ją w swoich ramionach jak najdłużej.

-Czy... - chciała zadać pytanie, a ja spojrzałem na nią ze łzami w oczach. Tak bardzo bałem się, że ją stracę.

-Żyją – odpowiedziałem wiedząc, że zamierza o to spytać. Wtedy to wtuliła się we mnie jeszcze bardziej.

Ta chwila mogłaby trwać w nieskończoność.

Ruszyliśmy w kierunku oazy widząc jak Mike w końcu wita się z Tylerem, który również nie mógł się go doczekać. Spojrzałem na Micka kiwając głową, wiedząc, że musiał pomóc im w trakcie wypędzania sztywnych.

Wróciliśmy do pozostałych, mimo że nie niektórzy nie widzieli się ze sobą kilka godzin, to wydarzenia z poprzedniego dnia w nas wszystkich wywołały emocje.

Wciąż nie mieliśmy pojęcia, czy zostaniemy w tym miejscu, ale w tamtej chwili nikt o tym nie myślał. Po prostu cieszyliśmy się, że jesteśmy ze sobą.

Od tego wydarzenia minęło już kilka dni.

Siedziałem na schodach przed budynkiem, w którym spędzałem ostatnie noce. Obserwowałem ludzi, który doszli już do siebie. Z daleka widziałem jak Stacy rozmawia z Jo, być może po raz kolejny dziękując mu za uratowanie życia. Słyszałem głos Drake'a, który spacerował z Jasmine i śmiejącego się niedaleko Micka. Rick omawiał coś z Carlem, a obok na placu zabaw znajdowała się Judith bawiąc się z pozostałymi dziećmi. Wszystko było takie spokojne.

Nagle poczułem na swoim ramieniu dłoń i spojrzałem na siadającą obok mnie Ness. Objęła mnie i przytuliła, dzieląc się ze mną swoim ciepłem.

-Będzie dobrze, wiesz? - powiedziała zauważając, że nad czymś rozmyślam.

Złączyłem z nią dłoń i spojrzałem w jej oczy. Jej widok uspokajał mnie i sprawiał, że wszystko inne odsuwałem na drugi plan.

-Tak będzie – odparłem uśmiechając się.

Zauważyłem idącego w naszą stronę Ricka, który zawołał mnie na rozmowę jaką mieliśmy odbyć. Na placu czekał na nas Tony, obok niego znajdował się Jo z Emily oraz Mick. Sprawa dotyczyła naszych grup. Wierzyłem, że jakiejkolwiek nie podjęliby decyzji, byłaby ona dobra.

-Zapoznaliście się z panującymi tutaj zasadami – zaczął przemawiać przywódca oazy. - W najbliższym czasie zdecydujecie jak chcecie pomagać.

-W najbliższym czasie? - powtórzyłem jego słowa nie do końca wiedząc, co postanowił. - To znaczy, że zostajemy?

-Nie wyrzucę grupy mojego brata – mówiąc to poklepał Jo po ramieniu, jednak wszyscy wiedzieliśmy, że nie było to głównym powodem, a jedynie rozluźniającym żartem. - Pokazaliście, że jesteście w stanie bronić tego miejsca. I wierzę, że tak będzie.

Otrzymaliśmy zaufanie, którego nie mogliśmy stracić. Dzięki tym ludziom mieliśmy szansę zacząć w naszym życiu nowy rozdział i bardzo chcieliśmy żeby właśnie tak się stało.

Powiadomiliśmy pozostałych o podjętej decyzji, a wiadomość o możliwości pozostania była dla niektórych ulgą. Chociaż myślę, że nawet jeśli mielibyśmy wyruszyć w dalszą drogę, poradzilibyśmy sobie z napotkanymi problemami.

Ness i ja podeszliśmy w stronę naprawionej już bramy i rozejrzeliśmy się po tym miejscu. Przed nami było wiele pracy nad jego rozwinięciem, ale liczyło się to, że nie byliśmy w tym sami.

-Damy radę – usłyszałem jej głos wyrywający mnie z zastanowienia, jakby potrafiła czytać w moich myślach. - Razem.

-Razem – objąłem ją wiedząc, że teraz będzie już tylko lepiej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top