10|| Ness

Martwiłam się, że kiedy Daryl z Rickiem wejdą do środka, wydarzy się coś złego. Ale pozostawało nam czekać w gotowości z nadzieją, że tak jak zaplanowali przeniosą całą rozgrywkę przed budynek. Wtedy mielibyśmy większe szanse i ci ludzie musieliby się poddać.

I pomyśleć w co można się wpakować trafiając na nieodpowiednie osoby.

Spojrzałam na Micka, który przeglądał swoją broń i próbował przeanalizować wszystkie możliwe rozwiązania.

-Dlaczego zgodziliście się pomóc? - zadałam mu pytanie, stając tuż obok niego. Zdecydowali się narazić dla osób, których nawet nie znali.

-Masz szansę z nimi być. Nie można jej zmarnować – odparł, jednak nadal tego nie rozumiałam.

-Robicie to dla mnie? - spojrzał tak, jakby dziwił się, że nadal kontynuuję tę rozmowę.

-To była wspólna decyzja grupy – oznajmił przewracając oczami. Widząc, że nadal przy nim stoję od razu dodał – No już, przestań mnie nękać.

Dalej obserwowaliśmy sytuację, ale nie wiedzieliśmy ile to wszystko może potrwać. Zaczynałam martwić się jeszcze bardziej, chciałam nawet iść do środka, ale Michonne mnie powstrzymała i miała rację. Nie mogliśmy popsuć planu.

Rozejrzałam się po obu naszych grupach zebranych razem wśród drzew. Wahałam się, czy był to dobry pomysł, aby wszyscy w tym uczestniczyli. Ale nie mieliśmy przecież schronienia, a w samochodach też mogło zrobić się niebezpiecznie. Większość sztywnych ruszyła za klaksonem, dlatego nie było potrzeby częstego bronienia się. Gdzieniegdzie pojawiał się pojedynczy szwendacz, którym szybko się zajmowano.

Jasmine i Drake wyruszyli na zwiady, aby zorientować się w sytuacji jaka jest w dalszej części lasu. Na początku miałam zamiar iść z nimi, ale nie chciałam spuszczać oka z tego, co dzieje się naprzeciwko. Z niecierpliwością i strachem czekałam aż coś się wydarzy.

Zaczynało się już ściemniać, a po Darylu i Ricku nie było śladu. Widoczne było, że nie tylko ja byłam zaniepokojona. Uznaliśmy, że pora wkroczyć do akcji i sprawdzić, co się tam dzieje.

Postanowiłam przyjrzeć się temu z bliska i już miałam podejść do budynku, kiedy nagle poczułam przy swojej szyi zimną lufę pistoletu.

Nie wiedziałam co się dzieje. Przecież byłam wśród znajomych, gdzie mieliśmy wspólny cel. W ręce trzymałam łuk, jednak nawet nie mogłam z niego skorzystać. Ktoś zaszedł mnie od tyłu i z zaskoczenia przejął nade mną kontrolę.

-Arry, co ty do cholery robisz? - usłyszałam zaniepokojony głos Micka, a wtedy trzymający mnie mężczyzna odwrócił nas w stronę pozostałych.

Nie mogłam zebrać myśli, nie spodziewałam się takiego zagrania ze strony człowieka, z którym byłam w jednej grupie.

-Wypełniam zadanie – odezwał się jeszcze bardziej przyciskając mi broń do szyi. Bałam się nie tylko dlatego, że mi zagrażał, ale że przez niego plan może się nie udać.

-Jakie zadanie? - dostrzegłam przerażenie na twarzach zebranych przede mną osób. Nie wiedzieli jak się zachować, byli zdezorientowani tak samo jak ja.

-Ty zdrajco – zwrócił się do niego Mick, którego z każdą dalszą minutą ogarniał coraz większy gniew. Ale czy nie domyślił się tego wcześniej? Patrzyłam mu w oczy, które tylko to potwierdzały. Może dlatego był taki zły tego poranka, a mimo to o niczym nam nie powiedział.

-Wiedziałeś... - wykrztusiłam z siebie to słowo widząc, że mężczyzna próbuje bezskutecznie załagodzić sytuację.

-Powiedz, że tego nie zrobisz – tym razem rozmowa odbywała się pomiędzy nimi, a ja czułam się jak tarcza obronna, która za nieodpowiednie słowa może przyjąć cios.

W tamtej chwili wszystko rozgrywało się pomiędzy obecną dziewiątką osób. Nadal nie wiedziałam jakie korzyści ma z tego Arry, ale liczyłam na to, że się opamięta.

Uświadomiłam sobie, że się mylę, kiedy odsunął ode mnie pistolet i skierował go ku niebu. Wystrzelił dwukrotnie, ale było to gorsze niż trafienie w moją skórę. Zdradził nas, zdradził nasz plan.

Wyrwałam się z jego uścisku, ale nawet nie próbował mnie zatrzymać. W jednej chwili rzucił się na niego Mick, uderzając go z pięści w twarz.

-To koniec – odezwał się, a nagle usłyszeliśmy jak ktoś zbliża się w naszą stronę.

To wszystko wyglądało jakby było wcześniej zaplanowane. Czy Arry naprawdę był w stanie nas wydać? Ale jaki miał w tym cel?

Złapałam za łuk i widząc zbliżających się do nas ludzi trafiłam w jednego. Ci, którzy mieli broń również zaczęli się bronić, jednak po chwili usłyszeliśmy głos któregoś z nich.

-Nie zrobicie tego – słowa te wypowiedział mężczyzna, wychodzący przed szereg. - Wręcz przeciwnie.

Wsłuchiwaliśmy się w to co mówił, jednocześnie nie spuszczając z nich wzroku ani broni.

-Poddacie się – usłyszeliśmy, a zaraz potem wyciągnął asa z rękawa, jakim była Judith. - Dla dobra dziecka.

Nie można było nazwać tego wyborem. Myślę, że nie wybaczylibyśmy sobie tego, gdyby coś jej się stało. Z drugiej strony nie mogliśmy wiedzieć jak to się dla nas skończy. Wątpiłam w to, że Rick z Darylem ją znaleźli, najprawdopodobniej sami zostali w budynku. Wszystko toczyło się nie po naszej myśli.

Skierowałam wzrok na pozostałych członków grup, a mojej uwadze nie umknął brak Jasmine i Drake'a, którzy nie zdążyli wrócić ze zwiadów. Miałam nadzieję, że do nas nie dołączą.

Złożyliśmy w jednym miejscu nasze rzeczy i niepewnie ruszyliśmy za prowadzącymi nas w stronę budynku ludźmi.

-Nie mogą zabić nas wszystkich – szepnął do mojego ucha idący obok Mick. To co mówił zakładało jednak, że komuś z nas coś się stanie. Nie wiedzieliśmy ilu ich wszystkich jest, ale wciąż liczyłam na to, że odzyskamy kontrolę.

Zatrzymaliśmy się przed wejściem, a jeden z mężczyzn wbiegł do środka pewnie chcąc poinformować o nas pozostałych. Wpatrywałam się w Arry'ego, który nawet na nas nie spojrzał. Dokonał wyboru już dawno temu, ale wyglądał jakby nie myślał, że to się uda.

Przed nami ukazała się kobieta, o której prawdopodobnie mówiła grupa. Nie widziałam jej wcześniej, dopiero wtedy mogłam przyjrzeć się komuś, kto wykorzystał zaufanie moich przyjaciół i był gotowy skazać ich na śmierć.

-Czyżbyście przekonali się do współpracy? - zadała pytanie mierząc nas wszystkich wzrokiem.

Na pierwszy rzut oka nie wydawała się być morderczynią, ale pozory potrafią zmylić, o czym już się przekonałam. Ona również patrzyła na mnie z uwagą, nie wiedząc kim jestem. Miałam ochotę udusić ją gołymi rękoma.

-Nie spodziewałam się tu nowych twarzy – odezwała się, a za jej ramionami ukazał się Daryl oraz Rick, którzy zszokowali się na nasz widok.

Plan uwzględniał to, że dostaniemy się do środka i wszystko wskazywało na to, że tak się stanie. To, że nie mieliśmy ze sobą broni nie powstrzymywało nas przed niczym.

-Jest was więcej, ale może uda nam się dogadać – nie mogłam nic z niej wyczytać. Raz chaotycznie się śmiała, kilka chwil później mierzyła nas zabójczym wzrokiem. Wyglądało na to, że była przywódczynią tej grupy, albo kimś, kto przyczynił się do jej założenia.

-Podzielimy was i przedstawimy nasze działanie – powiedziała wołając do siebie jednego mężczyznę, któremu zaczęła coś tłumaczyć, wciąż skupiając swoją uwagę na nas.

-Nie pozwolę na to – wtrącił się Rick, a kobieta odwróciła się w jego stronę.

-Nie chcesz odzyskać córki? - spytała doskonale potrafiąc grać na uczuciach.

-Możemy się dogadać – usłyszeliśmy głos Maggie, która podjęła próbę przekonania ich do nas.

-Jestem tego pewna – odpowiedziała Lydia, a w tym czasie mężczyzna, który chwilę temu z nią rozmawiał stanął po mojej stronie i ręką wskazał na drzwi prowadzące do budynku.

-Chodźcie za mną – odezwał się, a ja spojrzałam na znajdujących się blisko mnie przyjaciół.

Rozdzielenie się oznaczało zmniejszenie naszych szans. Działaliśmy na ich warunkach, ale zabijając nas niczego by nie zyskali.

Część z nas ruszyła za nieznajomym. Minęłam Daryla, który został powstrzymany przed dołączeniem do nas i razem z pozostałymi weszliśmy do środka. Byli ze mną Mick oraz Jo, którzy tak jak ja próbowali zachować spokój. Nie mogliśmy działać dopóki Judith nie była z nami.

Zaprowadzono nas do pomieszczenia gdzieś na końcu budynku, gdzie czekaliśmy na wyjaśnienia, jednak zamiast tego drzwi zostały za nami zamknięte.

Ogarnęła mnie wściekłość, miałam świadomość, że nikt w tamtej chwili po nas nie wróci. Zamknęła nas, bo nie miała z nami wcześniej do czynienia i nie wiedziała na co nas stać.

Mick uderzał w metalowe drzwi z całej siły, ale niczego to nie dało. Spojrzałam na niego, zadając mu męczące mnie pytanie.

-Wiedziałeś co planuje Arry? - zbliżyłam się do niego, zmuszając go do spojrzenia mi w oczy, jednak jego wzrok uciekał daleko.

-Widziałem jak znika. W nocy zabrał gdzieś samochód – mówił, a ja nie wierzyłam, że tego nie wyjaśnił.

Ze złości odepchnęłam go do ściany. Ale nie była to tylko jego wina, my też niczego się nie domyśliliśmy.

-Przepraszam – nie chciałam się na nim nikim wyżyć, zwłaszcza kiedy tak dużo dla mnie zrobili.

-Plan był dobry – Jo rozglądał się dookoła poszukując innego wyjścia. - Przypomnijcie, co zamierzają z nami zrobić?

Po kilku dosyć nerwowych minutach usłyszeliśmy, że ktoś zbliża się w naszą stronę. Mick stanął tuż obok wejścia, aby móc ich zaskoczyć. Drzwi zostały otworzone, a on wręcz wciągnął chłopaka do środka i przystawił go do ściany, dopiero po chwili orientując się, że cała nasza trójka go zna.

-Poddaję się! - Drake podniósł ręce do góry, bojąc się, że przez napływ emocji oberwie.

-Po jaką cholerę wracałeś? - spojrzał na niego gniewnie, jednak wszyscy wiedzieliśmy, że dał nam właśnie punkt.

-Znaleźliśmy dziewczynkę – zwrócił się do mnie, a ja nie mogłam powstrzymać radości z tej nowiny i wręcz rzuciłam mu się na szyję.

-Gdzie jest? - spytałam nie widząc nikogo za nim.

-Jasmine zabrała ją stąd – zaczął mówić przekazując mi mój łuk, który musiał znaleźć w lesie. Mickowi i Jo również oddał ich rzeczy. - Będą czekać na nas kilka mil dalej.

Musieliśmy poinformować o tym resztę grupy, ale najpierw trzeba było ich znaleźć. Wyszliśmy na korytarz chcąc jak najszybciej się do nich dostać. W końcu mogliśmy zacząć działać na własnych warunkach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top