1 ||Daryl

Wyruszyliśmy z samego rana, aby znaleźć bezpieczne miejsce, w którym moglibyśmy zatrzymać się na dłużej. Noce robiły się coraz zimniejsze, a mrok zapadał wcześniej. Potrzebowaliśmy tego, potrzebowaliśmy spokoju.

Szliśmy w ciszy przemierzając główną drogę, nie mając ze sobą żadnych bagaży, oprócz jedzenia, które zaczynało się już kończyć. Było ciężko, ale musieliśmy jakoś sobie radzić. W końcu byliśmy razem i chyba to najbardziej trzymało nas na tym świecie.

-Chcecie się zatrzymać? - zadał pytanie Rick po kilku godzinach marszu, odwracając się do reszty grupy, jednak nie zdecydowano się na to ze względu na prawdopodobnie długą podróż, jaka była przed nami. Nikt nie chciał, aby zastał nas zmrok. Samemu być może udałoby się ukryć niezauważonym, ale nie grupie, nie kiedy było z nami dziecko.

Tak więc szliśmy dalej, czasami tylko robiąc przerwy na nawodnienie się, co też musieliśmy ograniczać. W końcu zostały nam jedynie dwie butelki wody. Dwie na osiem osób. Potrzebowaliśmy nie tylko schronienia, ale uzupełnienia wszelkich zapasów, inaczej sztywni nie byliby jedynym zagrożeniem na tamten moment.

Spotykaliśmy na swojej drodze pojedynczych szwendaczy, na szczęście nie musieliśmy zmierzyć się z żadną hordą, aż w końcu postanowiliśmy, że Rick poprowadzi grupę główną drogą, a Tom i ja udamy się na przeszukanie lasu w celu znalezienia chociażby strumienia. Carl przekazał siostrę w ręce Michonne i również udał się z nami.

Staraliśmy się daleko nie oddalać, aby móc szybko skontaktować się w razie niebezpieczeństwa. Obawiałem się, że niczego nie znajdziemy i niestety tak też było. Wróciliśmy więc do reszty grupy, która zmieniła trasę i spojrzeliśmy na nich z niezrozumieniem.

-Droga leśna – wyjaśnił Rick, pokazując nam ją. Nie było na niej śladów samochodu, może nikt nią nie przejeżdżał, albo donikąd nie prowadziła. Nie wiedzieliśmy tego, ale musieliśmy spróbować.  Trochę czasu zajęło, zanim znaleźliśmy jej koniec, ale było warto, bo naszym oczom ukazał się budynek, który na pierwszy rzut oka wydawał się niepokojący. Już z daleka dało się zauważyć, że w części okien znajdowały się metalowe pręty, a miejsce to znajdowało się daleko od jakiegokolwiek zamieszkania.

Moją uwagę zwróciły ślady stóp rozpowszechnione dookoła budynku, dlatego natychmiast zaopatrzyłem się w kuszę i skupiony ruszyłem na tyły, sprawdzić, czy nikt nas nie zaskoczy. Towarzyszył mi Rick, który robił to samo z drugiej strony, ale jedyne co znaleźliśmy to dwóch sztywnych kręcących się w pobliżu. Sprawnie się nimi zajęliśmy i wróciliśmy do pozostałych, którzy zapoznawali się z zewnętrzną częścią budynku.

-Co to może być? - spytała Maggie, będąc wyraźnie pełną obaw co do nowego miejsca. Nie tylko ona miała takie odczucia, ale zbliżała się noc, a my potrzebowaliśmy schronienia.

-Sprawdźmy – odparła Michonne, biorąc do ręki katanę i udała się w kierunku wejścia. Wyprzedził ją Rick i uchylił drzwi, które nie były zamknięte. Również Glenn i ja weszliśmy rozejrzeć się jako pierwsi i znaleźliśmy się w długim korytarzu, z wieloma drzwiami wokół nas. Trochę czasu musiało nam zejść, żeby przeszukać wszystkie pomieszczenia, dlatego dołączyła do nas Maggie, a Tom i Carl zostali z Judith na zewnątrz.

Budynek w środku wydawał się jeszcze większy, ale mogliśmy stwierdzić, że od dawna nikogo w nim nie było. Niektóre pokoje były zamknięte na klucz, który znajdował się w drzwiach od strony korytarza, a było w nich słychać odgłosy sapania sztywnych, do których od razu zaglądaliśmy, żeby się z nimi rozprawić. Prawdopodobnie ktoś zajął się nimi jeszcze na początku apokalipsy, nie chcąc brudzić sobie rąk.

Na końcu korytarza znajdowało się coś w rodzaju dużego salonu, porozstawiane były w nim krzesła i wyglądało to nie tak źle, jak inne pokoje. Udałem się na piętro, gdzie w każdym pomieszczeniu było jedynie łóżko i szafka nocna. W niektórych znów ukazywali się nam szwendacze, przemienieni z osób zarówno starszych, jak i młodszych.

-To musiał być jakiś szpital – usłyszałem głos Maggie, która sprawdzała inne miejsca w budynku – Albo dom opieki.

-Bardziej jak dom, z którego nie można uciec – odparł Glenn, dołączając do mnie.

-Nie ważne co tu się znajdowało – odezwał się Rick, kiedy zeszliśmy na dół – Nikogo tu nie ma, więc spędzimy tu noc.

-Nie mamy wielkiego wyboru – stwierdziła Maggie, wprowadzając do środka pozostałych i wzięła na ręce Judith. Chwilę później wszyscy byliśmy już obok siebie i zostawiliśmy rzeczy w największym pomieszczeniu. Musieliśmy przejrzeć dokładniej pokoje takie jak kuchnia, albo może w którymś ukryte było coś w rodzaju spiżarni, co bardzo by nam pomogło, chociaż ostatnio nie mieliśmy dużo szczęścia.

Byłem już w trakcie przeszukiwania szuflad i wykładania na stół znalezionych opakowań herbatników, jakichś płatków zbożowych, czy makaronu, kiedy usłyszałem dziwny dźwięk jakby uderzenia w rurę gdzieś powyżej mnie. Nie dobiegało to jednak z miejsca, w którym się znajdowałem, dlatego wolałem to sprawdzić.

Udałem się po schodach na górę, zauważając, że Rick mi się przygląda, jednak wiedział, że chciałem jeszcze raz upewnić się co do terenu. Wziąłem do ręki nóż i znów starannie i jak najciszej otwierałem kolejne drzwi. Nie zauważyłem niczego dziwnego i już chciałem wracać na dół, kiedy dobiegł mnie odgłos czegoś w rodzaju potknięcia, lub przesunięcia jakiegoś przedmiotu. Właśnie wtedy wiedziałem już, że nie byliśmy sami.

Czułem się jak na łowach, nie wiedząc do czego się zbliżałem, ale będąc gotowym na niebezpieczeństwo. Ten ktoś, lub coś musiało się ukrywać, bo chwilę wcześniej nie było przez nas zauważone. Pchnąłem nogą drzwi zza których przed chwilą coś usłyszałem i zobaczyłem pokój z łóżkiem i szafą, w której stronę ruszyłem. Jeśli ktoś tam przebywał, to właśnie w niej musiał się ukryć.

Szybkim ruchem ręki ją otworzyłem, jednak ku mojemu zdziwieniu nikogo nie znalazłem. Byłem przekonany, że słyszałem czyjeś ruchy, a niełatwo mnie zmylić.

Nagle zabrzmiało stąpnięcie kilka kroków za mną, a ja bez wahania odwróciłem się z zaciśniętą na nożu dłonią, gotowy do ataku.

-Co robisz? - spytał pełen niezrozumienia Carl, patrząc na moje zachowanie. Coś zdecydowanie mnie rozproszyło, powoli nie poznawałem już siebie.

-Coś mi się wydawało – odparłem, widząc, że chłopak niepewnie opuszczał ręce do dołu. Musiało go to zaniepokoić. Minąłem go w drzwiach i udałem się w stronę wyjścia, aby zaczerpnąć świeżego powietrza.

Przez moment czułem jak zaczyna kręcić mi się w głowie, jakby ogarniało mnie dziwne uczucie, którego jeszcze nie zaznałem. Nie wiem co to było, ale ostatnio mało co rozumiałem. Jedno było pewne, musiałem zadbać o bezpieczeństwo pozostałych, wziąć się w garść. Znów wyjąłem kuszę i zająłem się kilkoma sztywnymi, którzy zdążyli pojawić się niedaleko budynku. Przynajmniej to pozwalało mi nie myśleć o innych sprawach.

Kiedy skończyłem, wróciłem do pozostałych i już przy wejściu Carl chwalił się, co znalazł w pomieszczeniu na tyłach budynku. Ruszyłem za nim, a moim oczom ukazała się wysoka meblościanka z zapuszkowanym jedzeniem i sypkimi jego formami. Znalazł zaplecze z wyżywieniem, które miało zaopatrzyć dawnych mieszkańców, a teraz przeszło na nas. Poczułem pewnego rodzaju ulgę, że nikt nie poczuje się głodny, przynajmniej przez najbliższy czas.

-Jestem tak głodna, że zjadłabym wszystko – usłyszeliśmy głos Maggie, która oglądała co znajduje się w środku. Musieliśmy podzielić racje żywnościowe tak, aby wystarczyło na jak najdłużej, ale tego dnia chyba w każdym przeważał głód.

Moją uwagę zwróciła stojąca na szafce obok otwarta puszka po jedzeniu i nie byłoby w tym nic niepokojącego, gdyby nie to, że pozostała w środku resztka jedzenia nie była popsuta. Pokazałem ją stojącemu obok Rickowi, który wziął ją do ręki, a z wyrazu jego twarzy mogłem wyczuć, że zaniepokoiło go to.

-Może ten ktoś już stąd odszedł - zwrócił się do mnie zaraz po tym, jak odeszliśmy na bok, aby to przedyskutować i nie niepokoić jeszcze reszty.

-I zostawił całą resztę? - spojrzałem na niego, będąc wyraźnie nieprzekonanym – Chyba, że to jeden ze sztywnych, ale żaden nie był wyjątkowo świeży - liczyłem na to, że zrozumie co mam na myśli.

Gdyby nie zapadający zmrok, zabralibyśmy jedzenie oraz jakieś rzeczy i znów wyruszyli w drogę. Ale nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy zostać chociaż tą noc. Postanowiliśmy nie mówić nikomu o naszych podejrzeniach i zostać na czatach, uważnie nasłuchując otoczenia. Mieliśmy nadzieję, że nikt się nie pojawi, a nawet jeśli to wyglądało to na pojedynczą osobę, która wolałaby nie narażać się na kontakt z obcymi. 

Zanim całkowicie się ściemniło, każdy zdołał znaleźć dla siebie jakieś okrycie i wszyscy zebraliśmy się w głównym pomieszczeniu. Razem było bezpieczniej i czuliśmy się lepiej.

W skupieniu spędzałem tę noc, starannie nasłuchując co dzieje się w budynku. Jednak oprócz oddechów mojej grupy, nic nie przykuło mojej uwagi.

-Prześpij się - zwrócił się do mnie Rick, siadając obok mnie.

-Nie chcę - starałem się skoncentrować na sytuacji, próbując nie dać poznać po sobie, że jestem zmęczony, ale chyba nie bardzo mi to wychodziło.

-Daj spokój, w razie czego cię obudzę - odparł, co to potwierdziło.

-Tak naprawdę nie chcę zasnąć - zwróciłem się do niego cichym głosem, nie chcąc nikogo obudzić - Dzisiaj pierwszy raz udało mi się o niej nie myśleć... - faktycznie sporo się wydarzyło, ale czułem się z tym źle.

-Daryl... - poczułem jego dłoń na swoim ramieniu, chciał coś powiedzieć, ale mu przerwałem.

-Prawda jest taka, że nie chcę przestawać - ciężko było mi pogodzić się z tym, że miałem jej już nie zobaczyć. Naprawdę starałem się zaakceptować to wszystko, znaleźć w tym sens, który przecież musiał istnieć. Odganiałem od siebie wszelkie myśli, które później się kumulowały, tak jak tamtej nocy. Czułem się winny, że nic nie zrobiłem i żadne słowa Ricka nie mogły tego zmienić. Tak już musiało zostać.

Myślałem nawet, co byłoby, gdyby była wtedy z nami. Albo jak wyglądałoby nasze ponowne spotkanie po tak długim czasie, zastanawiałem się nawet czy się zmieniła. Nie wiem jakbym się zachował, ale myślę, że poczułbym ulgę znów widząc jej twarz, nie tylko w snach.

Właśnie kiedy pozwalałem, żeby moje myśli oddalały się od trwającej rzeczywistości, zostałem szturchnięty w ramię i spojrzałem na przyjaciela, który wskazał mi, abym pozostał cicho. Zrozumiałem, że coś zauważył, bądź usłyszał i podniosłem się z ziemi, aby to sprawdzić. Na czatach w pokoju z grupą został Tom, a my jak najciszej wkroczyliśmy w korytarz.

-Co to było? - spytałem Ricka, niczego wcześniej nie słysząc.

-Miałeś rację - odparł, wyciągając zza pasa broń, sprawdzając czy ma w sobie naboje, po czym powiedział to, czego mogłem się spodziewać, ale wolałem, żeby nie okazało się prawdą - Ktoś tu jest.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top