3.

Zachariasz czekał na szpitalnym korytarzu, chodząc w tę i z powrotem. Świetnie, prawie zabił swoją dziewczynę, a chciał się tylko oświadczyć. Chwilę prędzej lekarz przyniósł mu foliowy woreczek z pierścionkiem w środku i teraz Zachariasz czekał na spotkanie z Emmą. Jak znał życie, była cholernie wściekła.
Na znak dany przez lekarza wszedł do sali i gdy tylko zobaczył jej spojrzenie, miał ochotę uciec. Chwilę później zostali sami i niepewnie podszedł do niej, siadając na krześle obok łóżka. Wpatrując się w swoje kolana zastanawiał się co powiedzieć, jednak Emma wyprzedziła go.
- Co ci w ogóle przyszło do głowy? - Syknęła. Wziął głęboki oddech i starając się jak najlepiej zagrać złodupca, odezwał się:
- Chcesz się takiej oświadczyć, a ona jeszcze ma pretensje.
- Co jak co, ale po tobie takiego numeru bym się nie spodziewała. Po każdym, ale nie po tobie - Zaakcentowała ostatnie słowo.
- Oh, i jeszcze nie wierzy, że mógłbym się chcieć jej oświadczyć - Udał zszokowanego. - A tak na poważnie, zgadzasz się czy nie?
Spiorunowała go wzrokiem i pomyślał, że z ich dwójki to właśnie ona lepiej gra.
- Nigdy kurwa w życiu.

***
Jeff stanął przed lustrem w przedpokoju poprawiając płaszcz i upewniając się, że ma przy sobie broń. Jakiś czas temu zdecydował się powrócić do pracy płatnego mordercy i dziś miał wziąć pierwsze zlecenie. Brakowało mu w życiu tej adrenaliny, a jedynymi zaskakującymi zwrotami akcji w jego życiu przez ostatnie cztery lata były przypadkowo przypalone naleśniki i Josh, który w Sylwestra zarzygał cały salon.
Wyszedł z domu i ruszył przez las w stronę głównej drogi, gdzie miał czekać na niego samochód podstawiony przez nowego pracodawcę.

***
- Czy "nigdy w życiu" oznacza, że będę musiał Cię zabić? - Zachariasz próbował łapać ją za słówka.
- Przyznam, że świetnie ci idzie. Tylko następnym razem zrób to szybko i bezboleśnie. Nie jak dziś. - Wyrzuciła z siebie, wciąż wściekła. - I nie zrób krzywdy Zoe, jak będziesz ją karmić - Dodała, widząc, że Zachariasz wstaje i zbiera się do wyjścia.
- Ah, te baby... - Odezwał się i wyszedł, zamykając za sobą drzwi.

***
Jeff wszedł do dużego gabinetu przez podwójne, dębowe drzwi.
Przyjrzał się dwóm ochroniarzom stojącym przy nich. Facet musiał mieć kasę, co zresztą było widać już po tym, że na dzisiejsze spotkanie zaprosił go do wieżowca, w którym mieszkał. Lansiarz pierdolony.
Przyjrzał się mężczyźnie stojącemu przed kominkiem. Stał plecami do Jeffa, więc nie mógł dostrzec jego twarzy. Miał na sobie drogi, idealnie skrojony garnitur, a czarne włosy zaczesane na żel. Jeff w duchu zaśmiał się na to podobieństwo do Ojca Chrzestnego. Facet odwrócił się i obejrzał Jeffa od góry do dołu. Jeff znał tę sztuczkę i może gdyby był amatorem zadziałałaby na niego. Miał się poczuć oceniany, gorszy, miało to zburzyć całą jego pewność siebie, ale Jeff za długo był w tej branży i zbyt dobrze się na tym wszystkim znał. To on tu rozdaje karty, nie jakiś fagas że zbyt dużą ilością kasy.
- Usiądź - Odezwał się mężczyzna łagodnym głosem, wskazując dłonią fotel przed masywnym biurkiem.
- Postoję - Rzucił twardo Jeff. Nie jest jakimś puchatym szczeniaczkiem, żeby ktoś próbował go ugłaskać. - Więc co dla mnie masz?
- Też miło mi cię poznać. Aaron. - Wyciągnął w jego stronę dłoń, chcąc się przywitać, jednak Jeff go zignorował.
- Jeff. - Przedstawił się krótko, tak jak przed chwilą zrobił to jego nowy chlebodawca.
- Widzę, że zimny z ciebie typ - Aaron błysnął zębami i zasiadł w skórzanym fotelu. - A więc przejdźmy do interesów.

***
Jeff wyszedł z wieżowca, biorąc głęboki wdech. Spojrzał w górę, na różowe niebo i promienie zachodzącego słońca odbijające się w szybach wieżowca, i nie patrząc przed siebie zrobił krok do przodu. Potrącił kogoś i kiedy spojrzał w dół, zauważył chłopaka, który po zderzeniu upadł na chodnik.
- O kurwa, przepraszam - wyjąkał blondyn, zbierając swoje rzeczy, a Jeff przyjrzał mu się uważnie, zastanawiając się skąd go zna. Chłopak spojrzał na niego i Jeff już wiedział.
- Ja pierdole - Blondyn zamarł bez ruchu. Na policzkach wciąż miał blizny po tym, jak Jeff zaopiekował się nim cztery lata temu.
- A kogo to moje piękne oczy widzą - Jeff kucnął przed nim i złapał go za podbródek, oglądając blizny - Gabriel....
- Zostaw mnie - Gabriel odsunął się.
Jeff wstał, wyciągnął paczkę papierosów z kieszeni i zapalił.
Podsunął paczkę Gabrielowi, ale ten pokręcił z przerażeniem głową. Widocznie wciąż pamiętał papierosy gaszone przez Jeffa na jego nadgarstkach.
- Musimy pogadać - Rzucił Jeff swoim skrzeczącym głosem.

***
Emma otworzyła drzwi od domu i rzuciła torbę na podłogę w przedpokoju. Mogła wyjść ze szpitala już parę godzin później. Szczerze mówiąc, nie tyle mogła, co na to nalegała. Zachariasz leżał na kanapie w salonie, oglądając jakiś głupkowaty program i popijając piwo.
- O, Al Bundy w moim domu - Rzuciła i ruszyła do sypialni, by zajrzeć do Zoe.
Poszedł za nią i obserwując jak nachyla się nad śpiąca córką, wyszeptał by nie obudzić dziecka:
- Nie wkurwiaj mnie, bo zabawię się we Vlada Palownika - Uniósł brew.
- Już raz dziś chciałeś mnie zabić - Podeszła do niego, podnosząc głowę by spojrzeć mu w oczy.
- Bardziej chodziło mi o to, że nabiję Cię na swój pal. - Uśmiechnął się i wiedział już, że wygraną ma w kieszeni.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top