21.
- No co ty kurwa nie powiesz? - Parsknął Jeff.
- Nie wiem co mu zrobiliście... - Zaczęła Claudie.
- Raczej co ten chuj nam zrobił. - Jeff wszedł do kuchni i zaczął przeszukiwać lodówkę.
- Ale kazał mi was zabić. Inaczej sam to zrobi.
Jeff zamknął lodówkę i spojrzał na dziewczynę.
- Jak to "kazał ci"? Claudie?
Claudie usiadła na krześle i znów zaczęła płakać.
- Zamienił mnie.
- MOJĄ LASKĘ - Wydarł się Josh. - MOJĄ, ON
Jeff chwycił ją za podbródek i zmusił by spojrzała mu w oczy.
- Nie wiem jak wpadłaś w jego łapy i nie chcę wiedzieć.
- Kurwa, Josh, musisz drzeć te mordę? - Zachariasz wszedł do kuchni. - O, Claudie.
- Mamy problem. Poważny. - Zaczął Jeff. Zachariasz spojrzał mu w oczy, nic nie rozumiejąc. - Zamienił ją.
- Claudie? - Zachariasz zwrócił się do dziewczyny. - Zrobił ci coś?
- Kazał mi was zabić... - Claudie znów zaszlochała, chowając twarz w dłoniach. - Oni czekają na drodze. Miałam wrócić w ciągu trzydziestu minut. Jeśli nie, sami po was przyjdą.
- Aaron i zakonnice? - Zachariasz uklęknął przy niej.
- Nie, ich jest więcej.
***
- Gdzie ta głupia suka? - Aaron spojrzał na zegarek, niecierpliwiąc się. Sasha zebrał wszystkich Rosjan jakich mógł. Musiało im to wystarczyć. Chyba, że Claudie ich ostrzegła. Osobiście rozszarpie jej gardło, gdy tam wejdą.
- Dwadzieścia osiem minut. Nie będę dłużej czekać. - Odpalił samochód i ruszył leśną drogą w stronę domu.
Czarny van i kilka osobowych samochodów ruszyło za nim. W końcu nadejdzie koniec Zachariasza.
***
- KOBIETY I DZIECI DO SZALUP - Ryknął Brad, odpychając Emmę jak najdalej od wyjścia.
- Więc uznajmy, że jestem mężczyzną. - Emma próbowała się przecisnąć na zewnątrz. Każda para rąk mogła się przydać. To nic, że w starciu z wampirami raczej długo by nie pożyła.
- To pokaż fiuta. - Brad założył ręce na piersi, nie przesuwając się ani o centymetr.
- Brad, przepuść mnie. - Tupnęła nogą niczym obrażone dziecko. Zachariasz wszedł do domu i złapał ją, a później przerzucił przez ramię jakby była workiem ziemniaków.
- Raz w życiu się z nim zgadzam, do szalup.
- I ty, Brutusie? - obkładała pięściami jego plecy, ale puścił ją dopiero w piwnicy.
- Masz trójkę dzieci do przypilnowania, uznaj to za swoje zadanie. - Wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Nienawidzę cię. - Krzyknęła za nim, wiedząc, że słyszał.
Na górze Lilith właśnie ładowała broń.
- Stawiam stówę, że trafię wszystkie trzy zakonnice. - Krzyknęła do Jeffa, który przeszukiwał pokój w poszukiwaniu broni. Podeszła do okna, akurat gdy na podjeździe pojawił się czarny van. - Są tylko dwie?
Gabriel stanął koło niej.
- O kurwa...
- Cykasz się, młody? - Jeff podszedł do niego i wręczył mu pistolet.
- Zraniłem jedną w wieżowcu, jeśli nie żyje... One mnie zapierdolą.
- I tak cię zapierdolą. - Jeff wyszedł w poszukiwaniu Zachariasza.
- Może wystawię cię jako przynętę? - Lilith obejrzała go od góry do dołu. - Albo twoje ucho...
***
- Uwielbiam zapach wpierdolu o poranku.
- Jeff, jest trzecia w nocy. - Zauważył Zachariasz.
- Mniejsza z tym.
Aaron wyszedł z samochodu i zbliżył się do schodów prowadzących do wejścia. Stał zaledwie kilka metrów od nich i Lilith miała ochotę strzelić prosto w jego pusty łeb. Szkoda, że nic by mu się nie stało.
Sasha pojawił się chwilę później, razem ze swoimi kilkunastoma gorylami.
Jozafata nerwowo stukała paznokciami w rękojeść maczety, mierząc każdego wroga wzrokiem i zastanawiając się, kogo powinna zabić w zemście za Symeona. Najlepiej wszystkich.
- Jak myślisz, który to? - Szepnęła do Elzy.
- Chwila - Zakonnica zaczęła grzebać w kieszeni, by po chwili wyciągnąć z niej małe zawiniątko. Rozwinęła chusteczkę i Jozafacie ukazał się kawałek... ucha? - Zaraz dopasujemy.
- Było tak od razu - Jozafata przebiegła wzrokiem po zgromadzonych. - Oh, już wiem kto. - Wskazała na chłopaka z obandażowaną głową.
- Biedaczek...
***
Zachariasz zrobił parę kroków do przodu.
- Załatwmy to raz a porządnie.
- Z przyjemnością - Odparł Aaron.
Zachariasz spojrzał na Sashę i pomyślał, że już czas by uratować swój honor osobiście.
***
Bombel skręcił w leśną drogę. Po całej tej akcji w wieżowcu pojechał odwiedzić rodziców i teraz wracał, chcąc dołączyć do swoich przyjaciół. Aaron mógł się tu pojawić w każdej chwili. Światła samochodu oświetliły drogę i Bomblowi przez chwilę wydawało się, że na końcu drogi coś jest. Może Aaron był szybszy od niego. Bombel przyśpieszył, chcąc jak najszybciej znaleźć się na podwórzu. Im bliżej był, tym więcej widział - pod domem toczyła się jakaś krwawa jatka. Bombel podjechał bliżej, mając nadzieję, że w razie czego będzie mógł uciec. Stanął przy wjeździe i obserwując starcie, zaczął się nad czymś mocno zastanawiać. Może już czas by wrócił prawdziwy, stary Bombel. Ten, który zasługiwał na bycie gothem, nie jakimś pączkarzem. Zacisnął ręce na kierownicy i ruszył prosto na grupkę wampirów otaczającą Josha.
***
Josh w ostatniej chwili zauważył nadjeżdżający samochód i odskoczył. W samą porę, bo sekundę później sześciu ruskich wpadło po kolei pod koła potężnego, terenowego samochodu. Josh stał jak sparaliżowany - nie był pewien czy bardziej dziwiła go cała ta sytuacja czy to, że kierowcą był Bombel.
- O cholera...
- POBUDKA BRACHU - Brad uderzył go w plecy, doskakując do sześciu połamanych, jęczących wampirów i przebijając im serca kołkiem. Szło mu to zdecydowanie zbyt dobrze, zdaniem Josha.
Bombel w tym czasie kontynuował swój morderczy rajd, starając się rozjechać kolejnych przeciwników, do momentu aż nie zakopał się w błocie, a ktoś siłą nie wyciągnął go z samochodu.
- Ty popierdoleńcu - Warknął Sasha, rzucając go na ziemię.
- Zostaw go - Zachariasz uderzył w niego z rozbiegu, przewracając go. Nie czekając aż Sasha się pozbiera, wyciągnął kołek i przebił jego serce. Wyszarpnął kawałek drewna z piersi Rosjanina i wbił jeszcze parę razy, tak dla pewności. - W porządku? - Zwrócił się do Bombla.
- Ale to było mocne...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top