19.
- Dobra, w dwanaście osób to jeszcze nie jechaliśmy. - Stwierdził Nath, patrząc na całą ekipę upchniętą w samochodzie.
- Śmieszne - Mruknął Josh bez większego przekonania, cisnąc się na tylnym siedzeniu.
- Jedź już, Nath, nie ma czasu. Kto wie kiedy Aaron wyśle za nami swoich zjebów. - Zachariasz cały czas obserwował wieżowiec, tak jakby zaraz miał się pojawić uzbrojony oddział zakonnic.
- Te, Van Gogh, żyjesz? - Jeff zwrócił się do Gabriela, który przyciskał do ucha prowizoryczny opatrunek.
- Niestety.
Nathaniel z piskiem opon pokonał zakręt.
- Kurwa, nie tak ostro, bo twój chłoptaś się do mnie przyciska... - Mruknęła Lilith, odpychając od siebie Brada. - Co teraz, czekamy aż ten skurwysyn nas powybija czy wracamy tam go wykończyć?
- Dobrze wiesz, że nie możemy mu nić zrobić. Wiesz jaka jest kara za zabójstwo wampira... - Zaczął Zachariasz.
- Cholera, Zach, myślisz, że jego to powstrzyma? On nie wie co to zasady.
- Ty też, ty też... - Wtrącił Nathaniel, myśląc o wszystkich zasadach Kodeksu Gothów, które Lilith kiedykolwiek złamała.
- Jaka jest ta kara? - Spytała Emma, przypominając sobie o Sashy. Miała nadzieję, że jeśli jednak coś mu się stało, to Jeff nie poniesie za to konsekwencji.
- Sąd Ostateczny. Wampirzy sąd, odpowiadasz przed samą rodziną królewską...
- Prawie jak w Zmierzchu - Szepnął Brad.
- U nas obowiązuje kodeks Hammurabiego - życie za życie. Jeśli zabijemy Aarona, zginiemy. To nie jest zabawa. - Skończył Zachariasz, rozmasowując skronie. Naprawdę chciałby poprzebijać ich wszystkich kołkiem i mieć święty spokój.
- Tato, dobrze wiesz, że nikogo ten kodeks nie obchodzi... - Victor odezwał się po raz pierwszy od dawna.
- Ale my będziemy się do niego stosować - Zachariasz zareagował nieco agresywniej niż chciał. - Jeśli wszyscy będą mieć wyjebane na te zasady, to skończy się jedną wielką katastrofą.
***
Jozafata pokonywała korytarze, wymachując w powietrzu maczetą. Nie wiedziała, czy napastnicy już uciekli czy może wciąż są w budynku, ale wcale jej to nie przeszkadzało. Zawsze znajdzie się ktoś do zabicia. Albo do wyżycia się, jeśli nikogo jednak nie znajdzie. Skręciła w rozwidleniu i chwyciła mocniej maczetę, gdy kątem oka zauważyła kogoś w korytarzu.
- Elza? - Zdziwiona podeszła bliżej do klęczącej nad czyimś ciałem Elzy. - Odpierdoliło ci czy jak?
Elza zrzuciła maskę i spojrzała jej prosto w twarz, ukazując zapłakane oczy.
- Symeon... - Załkała. Dopiero wtedy Jozafata zauważyła, kto leży na podłodze.
- Mamy robotę do wykonania, nie wygłupiajcie się. - Warknęła.
Elza zaniosła się płaczem, kurczowo zaciskając pazury na ramieniu.
- On... On nie żyje...
Jozafata westchnęła, przyzwyczajona do żartów pozostałej dwójki. To zawsze wyglądało tak samo. Podeszła bliżej do Symeona i kopnęła go w brzuch.
- Wstawaj, do kurwy nędzy...
Gdy Symeon się nie poruszył, kopnęła go po raz drugi. Wciąż nic. Już dawno tak dobrze nie udawał. Kopnęła po raz trzeci, ale ciało wciąż się nie poruszyło.
Uklęknęła przy nim i zaczęła nim potrząsać.
- Symeon, na Boga, wstawaj...
Zdarła mu maskę i dopiero gdy spojrzała w jego martwe oczy, dotarło do niej że tym razem nie udawał.
Przytuliła jego ciało do siebie i zaczęła płakać. Pierwszy raz w życiu.
***
Aaron obserwował pustą ulicę, stojąc przed wieżowcem. Skurwiele. Nie wiedział czy bardziej był wściekły na siebie, na nich, czy na swoich przydupasów, którzy pozwolili im po prostu narobić syfu i uciec.
- Co teraz? - Spytał Sasha, wciąż że sztyletem wbitym w plecy.
- Na miłość boską, wyciągnij w końcu to gówno i pozwól się ranie zagoić. - Rzucił niedopałek papierosa na ziemię. - Zniszczę ich. Kiedy będą się tego najmniej spodziewać.
Aaron zdawał sobie sprawę, że stracił kontrolę nad swym wspaniałym planem. Zachariasz dosłownie nasrał mu na wycieraczkę, a do tego jeszcze miał na głowie pierdolonego Szatana, który podziewał się nie wiadomo gdzie. Potrzebował czegoś, co pozwoli mu znów wyjść na prowadzenie. I to szybko.
***
- Jeff, chyba musimy o czymś poważnie porozmawiać. - Zachariasz wszedł do kuchni, gdzie morderca opatrywał Gabriela.
- Niby o czym? - Jeff spojrzał na niego, przez nieuwagę lejąc wodę utlenioną prosto na ranę.
- Kurwa - syknął Gabriel.
- Doskonale wiesz o czym. A raczej o kim. Gabriel mi powiedział.
- Pizda - Warknął Jeff, uderzając Gabriela w ramię. - Mówiłem ci, że o interesach się z obcymi nie rozmawia.
- Jeff, co się z nią stało?
- Z kim? - Parsknął Jeff, udając że nie wie o co chodzi.
- Z Anastasią, i nawet nie próbuj mi wmawiać, że jej nie znasz.
- A skąd ty niby ją znasz? - Jeff spojrzał na niego, szczerze zdziwiony. Zachariasz coś przed nim ukrywał czy Anastasia go okłamała?
- Przyjaźniłem się z Aaronem kiedy ty jeszcze srałeś w pieluchy, pierdolcu. Co się z nią stało?
- Zakonnice ją zabiły. Nic więcej nie musisz wiedzieć.
- ZARUCHAŁEŚ? - Josh wydarł się z salonu.
***
Aaron siedział w kawiarni na lotnisku, szukając nowej ofiary. Musiał szybko odreagować. Upił łyk kawy, gdy akurat do kawiarni weszła dziewczyna, ciągnąc za sobą ogromną walizkę. Tak, była idealna na szybkie odreagowanie. Zamyślił się i nawet nie zauważył, gdy usiadła obok niego.
- Wolne? - Spytała.
- Uhm, tak, jasne. - Rybka sama wpłynęła do jego sieci. Może jednak miał szczęście.
- Jestem Claudie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top