14.

Zachariasz stanął naprzeciwko Sashy w wyznaczonym do walki kręgu.
- Jesteś pewien? - Spytał Josh.
- Josh, nie mogę się wycofać. - Zachariasz uśmiechnął się do niego, choć było widać, że wcale nie jest mu do śmiechu.
- Gotowi? - Spytał Tony. Obaj skinęli głowami. - Niech zwycięży lepszy...
Zachariasz ruszył w stronę Sashy i zanim ten zdążył zareagować, powalił go mocnym ciosem na ziemię. Na Sashy nie zrobiło to jednak większego wrażenia. Podniósł się i oddał Zachariaszowi, celując pięścią prosto w klatkę piersiową i pozbawiając go tchu. Zachariasz skulił się, ale wiedział że nie może pozwolić sobie na ani jedną chwilę słabości - Sasha na pewno by to wykorzystał. Zaczął zadawać Rosjaninowi cios za ciosem odreagowując całą złość na Aarona. Sasha odparowywał jego ciosy, od czasu do czasu samemu przystępując do ataku.
- ZAJEB MU GONGA - Josh zdzierał sobie gardło dopingując swojego stwórcę. - AŻ BĘDZIE KŁY ZBIERAŁ

***
Van zatrzymał się pod nowoczesnym, błyszczącym w słońcu wieżowcem. Chwilę później Jeff usłyszał trzaskanie drzwi samochodu i ktoś zaczął majstrować przy zamku drzwi od bagażnika. Drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka światło słoneczne oślepiające Jeffa. W pierwszej chwili chciał podnieść się i wyskoczyć z samochodu, atakując zakonnice. Był w stanie zrobić to pomimo krępujących go więzów, był tego pewien, ale i zakonnice przewidziały, że mógłby to zrobić. Trzecia z nich, ta z pazurami, stała przed samochodem z wymierzonym w niego pistoletem.
- To, mój drogi - Zaczęła stojąca obok niej Jozafata - to jest pistolet do usypiania zwierząt. Zresztą z jego działaniem za chwilę osobiście się zapoznasz.
- Jesteście aż takimi tchórzami, że musicie mnie usypiać? Nie dacie rady mnie stąd wyciągnąć i zaprowadzić do tego jebanego wieżowca? - Wychrypiał, próbując wejść im na ambicję. Miał nadzieję, że choć to zadziała.
- Uwierz, że bardzo chętnie bym Cię zaprowadziła, ale... - Jozafata roześmiała się - Twój stary przyjaciel woli Cię uśpionego.
- Mój stary kto?
- Oh, nie mów, że nie pamiętasz doktora...

***
Zachariasz upadł na ziemię, powalony mocnym i niespodziewanym ciosem Sashy. Wypluł na podłogę napływającą mu do ust krew i usiłował wstać, kiedy czyjś but na jego plecach przycisnął go do podłogi.
- ZABIJ GO - Zaczęli skandować Rosjanie, a Zachariasz wiedział, że Sasha nie ma wystarczająco odwagi by to zrobić. Za zabójstwo innego wampira stanąłby przed Sądem Ostatecznym.
- Nie. - Sasha zaczął się opętańczo śmiać - Pozostawienie go przy życiu po takiej porażce będzie dla niego gorszą karą.

***
- Rozumiesz mnie? - Lilith potrząsnęła Joshem.
- W sensie co? Mam wyzwać na pojedynek któregoś z ruskich i go sklepać?
- Zachariasz nas stworzył. Mamy prawo bronić honoru naszego rodu. Jeśli on przegra, ty możesz wyzwać na pojedynek któregoś z Rosjan. Jeśli wygrasz, uratujesz jego pierdoloną reputację.
Josh uderzył pięścią w otwartą dłoń.
- Łokieć pięta i nie ma klienta.

***
- Ogłaszam, iż zwycięzcą pojedynku zostaje Sasha. - Zagrzmiał Tony i kiedy już zgromadzone wampiry miały się rozejść, na środku kręgu pojawił się Josh.
- ELO - Krzyknął by zwrócić na siebie uwagę. - Jak dobrze się orientuję, to po przegranej Zachariasza mogę skopać komuś mordę, co nie?
Bombel i Lilith zaczęli zbierać Zachariasza z podłogi.
- Co on... - Zakrztusił się krwią.
- Morda, taki jest plan. - Uciszyła go Lilith.
- TO KOMU MAM WPIERDOLIĆ? - Ryknął Josh, sunąc wzrokiem po ruskich.
- Mi - usłyszał za sobą niski, męski głos. Szybki obrót uświadomił mu, że ma do czynienia z wysokim, barczystym Rosjaninem. Był zdecydowanie lepiej umięśniony od Josha, ale wampir wiedział, że to nie zapewni przeciwnikowi wygranej. Wielkość nie miała znaczenia, a technika.
Josh uśmiechnął się pod nosem.
- Okej, a więc pokaż co potrafisz, syberyjski niedźwiedziu.

***
Jeff ocknął się po raz kolejny, lecz tym razem zamiast bagażnika vana powitała go nowoczesna szpitalna sala. Może i nawet ten widok by go ucieszył, gdyby pierwszym lekarzem jakiego zobaczył nie był ten, który lata temu stał się twórcą jego największego życiowego koszmaru.
Jeff poruszył kończynami, jednak bezskutecznie. Grube sznury zastąpiono skórzanymi pasami, którymi przypięto go do łóżka.
Światło raziło go po oczach, a kawałek cienkiego materiału, ledwo zakrywający jego nagie ciało, nie zapewniał mu choćby odrobiny ciepła w tej lodowatej sali. Jeff prawdę mówiąc był już pewien, że musi znajdować się w kostnicy. Nie było innej opcji, zwłaszcza, że Doktor już w czasie ich ostatniego spotkania zapowiedział mu, że następne odbędzie się właśnie w takim miejscu. Z tą różnicą, że któryś z nich miał być martwy. Jeff rozejrzał się po pomieszczeniu, przechylając głowę na tyle, na ile pozwalały mu pasy trzymające jego głowę. Tym razem zastosowali wszelkie środki ostrożności. Uczyli się na swoich błędach, ale i Jeff sporo się nauczył w ciągu tych kilku lat. Znajdował się w pustej sali wyposażonej w podstawową aparaturę. Miła odmiana od widoków, które zawsze zapewniał mu Doktor. Jeff tym razem nie dostrzegał nigdzie ciał ani ich kawałków, co wydawało mu się wręcz dziwne. W starym Laboratorium Doktor nigdy nie dbał o porządek. Jeff, wprowadzany do sali mógł zawsze obserwować co zostawało z poprzednich pacjentów.
Nowa sala wydawała mu się wręcz sterylna. A może już trafił do nieba?
Dłoń owleczona w lateksową rękawiczkę przejechała po największej jego bliźnie, zaraz pod sercem.
- Witaj w domu, Jeff...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top