11.

Jeff zamknął za sobą drzwi hotelowego pokoju. Czuł się trochę jak staruch wynajmujący pokój tylko po to, by przyjechać tu z kochanką w wiadomym celu i wydawało mu się to nieco obleśne. To wcale nie tak, że pierwszy raz w życiu miał ochotę iść z kimś do łóżka i wszystko to przez Anastasię. To uczucie było dla niego tak obce, że aż sam siebie nie poznawał. Josh dopiero miałby ubaw.
Obserwował Anastasię, powtarzając w myślach jak mantrę maszjązabićmaszjązabić. Myśl o przespaniu się z nią przed zabiciem jej była kusząca, ale... dość. Anastasia rzuciła się na łóżko i Jeffowi przeszło przez myśl żeby do niej dołączyć. Cholera jasna, że też jego fiut obudził się do życia po tylu latach. Podszedł do okna, obserwując prawie pustą ulicę. Musiał szybko znaleźć sobie inne zajęcie niż myślenie o dziewczynie na łóżku. O tej konkretnej dziewczynie. Jednocześnie nie mógł zostawić jej samej - nie znał jej, nie wiedział co kombinuje. Równie dobrze mogła go zabić nawet w tej chwili. Jednak gdzieś w środku Jeff miał nadzieję, że jednak nie będzie musiał jej zabijać. Daleki był jeszcze od snucia historii, w której uciekną daleko stąd, wezmą ślub a później będą wychowywać gromadkę dzieci w domu z białym płotem, ale miał wrażenie, że to idealna osoba do ułożenia sobie z nią życia.

***
- Chyba sobie kurwa żartujesz. - Jęknęła Emma, obserwując jak jedna z zakonnic zamyka kraty jej celi. Aaron stał po drugiej stronie, bacznie się jej przypatrując.
- Jeden numer i wiesz jak to się skończy. - Wskazał na Zoe i Victora, trzymanych w żelaznym uścisku przez drugą zakonnicę.
- Zostaw ich do kurwy nędzy - warknęła Emma, ale gdy tylko chciała podbiec do krat, pojawiła się trzecia zakonnica, wymachując maczetą.
- Ani kroku dalej.
- Jesteś popierdolony, Aaron. - Emma nie wierzyła w to co się dzieje.
- Oh, czyżby? - Udał zdziwionego. - Mogliśmy to załatwić po dobroci, ale cóż... - Spojrzał na dzieci. - Elza, zaprowadź ich do mnie.
- ZOSTAW ICH SKURWIELU
- Ty tu nie masz nic do gadania - Wskazał na nią palcem i ruszył za Elzą, zostawiając ją samą z dwoma zakonnicami.

***

- Ty chyba sobie kurwa żartujesz. - Powiedział Nathaniel, patrząc na zawartość pudła. - Co to ma być?
- Juan Ricardo Gonzalez. Nasz syn. - Odparł Brad z radością, szczerząc zęby. Nathaniel jeszcze raz spojrzał na małego latynosa.
- WEŹ MNIE KURWA USZCZYPNIJ - Wydarł się. - BRAD, SKĄD TY WZIĄŁEŚ TO DZIECKO?
- Kupiłem - Rzucił chłopak beznamiętnie, zupełnie jakby było to coś normalnego. - A co, jak zwykle ci się nie podoba?! JA TU Z SERCEM NA DŁONI I DZIECKIEM W KARTONIE A TY TAKIE COŚ
- Jezus Maria, jak to kupiłeś?! - Nathaniel usiadł na łóżku ukrywając twarz w dłoniach. Nie wiedział czy ma się śmiać czy płakać. Za każdym razem, kiedy myślał, że Brad nie może wymyślić już niczego głupszego, ten wpadał na kolejny genialny pomysł.
- Wiesz, biedna meksykańska wielodzietna rodzina.... - Brad zaczął się tłumaczyć, wbijając spojrzenie w podłogę.
- Odwieziesz teraz to dziecko do jego rodziny, jebany debilu, ale już.
- Reklamacji nie przyjmują. - Zachichotał Brad, wyraźnie uznając to za wyśmienity żart. Nath zgromił go wzrokiem.
- Co kurwa - warknął - to jest dziecko, nie paczka mielonego z supermarketu. Za coś takiego można pójść siedzieć.
Juan Ricardo Gonzalez zaczął gaworzyć w swoim kartonie, skutecznie przerywając ich kłótnię. Brad, jak na świeżo upieczonego ojca przystało, podbiegł do pudła i wziął dziecko na ręce.
- Popatrz tylko na to słodkie bubu - Wyseplenił łaskocząc Juana.
- Brad, musisz go odwieźć.
- TY WEŹ SIĘ CZŁOWIEKU ZDECYDUJ MENOPAUZĘ MASZ? - Brad ryknął, jednak szybko ściszył głos przypominając sobie o Juanie. - Najpierw chcesz dziecko a teraz każesz mi oddać naszego dzidziusia?!
- To nie jest nasz dzidziuś, Brad.
- Zapłaciłem za niego.
Nathaniel uderzył się dłonią w czoło.
- Brad...
- Wyobraź sobie tylko, jak dobrze go wytresuję to będzie robił dwieście tacos na minutę... - Brad udał, że ociera łezkę.
- Z kim ja kurwa żyję...

***
- No elo, witamy na zjeździe wampirów - Josh schylił się by ucałować dłoń świeżo przybyłej wampirzycy. Zachariasz czuł, że ta impreza skończy się tragicznie już od samego początku, ale próbował robić dobrą minę do złej gry i jak gdyby nigdy nic witać gości razem z Joshem. Nienawidził tego, ale ktoś musiał przypilnować jego towarzysza.
Bombel krzątał się gdzieś po klubie, sprawdzając czy wszystko jest tak jak ma być i Zachariasz miał tylko nadzieję, że nikt nie wpadnie na pomysł by zrobić sobie z niego drinka.
W zamyśleniu nie zauważył, że od paru sekund ignoruje nowego gościa i gdy w końcu skupił się na osobie przed nim stojącej, przeżył coś w rodzaju wampirzego zawału.
- Lilith?
- Kopę lat, głupi śmieciu. - Odparła z uśmiechem, a Zachariasz nie bardzo wiedział czego powinien się po niej spodziewać. Nie mógł jej przecież wygonić. Dostrzegł zaniepokojone spojrzenie Josha, który najwidoczniej był gotów reagować gdyby tylko wampirzyca spróbowała coś wywinąć.
- Ciebie też miło widzieć.

***
- No więc, postawmy sprawę jasno - Aaron postawił przed jej celą taboret i usiadł na nim, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów. - Dzieciom nic nie zrobię, ale musisz mi za ich bezpieczeństwo w pewien sposób zapłacić. Jeśli odmówisz, wydam twoje dzieciaki mojemu wspaniałemu gangowi zakonnic i tyle.
- Czego chcesz? - Emma wahała się przez chwilę zanim postanowiła mu odpowiedzieć.
Aaron zapalił papierosa i wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki kopertę.
- Dostałem jakiś czas temu zaproszenie na pewien zjazd, być może kojarzysz... - Spojrzał jej prosto w oczy, jakby chciał coś z nich odczytać. - Zdaję się, że organizuje go twój facet...
- I co w związku z tym? - Emma przełknęła nerwowo ślinę.
- Pójdziesz na ten zjazd ze mną. Jako moja partnerka. Moja kobieta.

***
Jeff i Anastasia siedzieli przy małym stoliku kawowym w ponurej hotelowej kawiarni. Jeff rozmyślał nad tym wszystkim, co Anastasia mu przed chwilą powiedziała. Może kłamała, może nie. Aaron wysłał za nią zbyt dużo ludzi, by mógł uwierzyć że chodzi tylko o niespłacone długi jej ojca. Anastasia nie mogła być zupełnie niewinna. Nie miał żadnych podstaw by jej ufać, mimo to chciał żeby to było prawdą. Jeff nie wiedział co ma zrobić, było mu już wszystko jedno. Wstał od stołu, rzucił jej krótkie:
- Idę pod prysznic. - I wrócił do ich wspólnego pokoju. Mogła uciec, mogła go nawet zabić, ale jedynie dopiła swoją kawę i poszła za nim.

***

Anastasia weszła do pokoju, od progu słysząc dźwięk płynącej pod prysznicem wody. Zrzuciła z siebie ubrania i weszła do zaparowanej łazienki. Jeff stał pod prysznicem z zamkniętymi oczami, bez ruchu, pozwalając wodzie spływać po całym swoim ciele. Anastasia rozsunęła drzwi kabiny, na co otworzył oczy, zupełnie wyrwany z zamyślenia.
- Co ty tu... - Był zdziwiony, o ile nie zszokowany jej obecnością pod prysznicem, ale nie pozwoliła mu się odezwać. Rzuciła mu się na szyję, zamykając mu usta głębokim pocałunkiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top