10.

Elza przekluczyła kluczyk w stacyjce, zapalając vana. Symeon z bólem wślizgnął się na środek trzyosobowego siedzenia, podając Jozafacie dłoń by pomóc jej wsiąść.
- Łaski bez - warknęła i odtrąciła jego rękę, siadając obok. Trzasnęła drzwiami, kiedy akurat Elza włączyła radio i w samochodzie rozległy się dźwięki Highway to hell. Elza ruszyła, nucąc melodię pod nosem i wybijając rytm metalowymi pazurami o kierownicę.
Symeon bujał się do piosenki w przód i w tył, co tylko jeszcze bardziej denerwowało Jozafatę. Dla odprężenia zaczęła czyścić ostrze maczety.
- I'm on the highwaaaaay toooo heeeeeell - zaczęła buczeć Elza, gdy zaczął się refren. Symeon szybko się dołączył, wyjąc na cały regulator:
- HIGHWAAAAAY TOOOO HEEEEEELL
- ON THE HIGHWAAAAAAY TOO HEEEEELL - Ryknęli oboje, czego Jozafata już nie mogła znieść. Zdzieliła ich przez głowy.
- Dość, wyłącz ten szajs.
Elza posłusznie zmieniła stację radiową i spojrzawszy na Symeona, dała mu znak. Po chwili wspólnie zaczęli śpiewać Stairway to heaven.
- Nienawidzę was - warknęła Jozafata.

***
Gabriel skręcił w ciemną uliczkę, gdzie Jeff kazał mu się zatrzymać.
- Jesteś pewien? - Spytał go, a Jeff niepewnie pokręcił głową. Gabriel spojrzał w lusterko, na siedząca na tylnym siedzeniu Anastasię.
- Miałeś ją zabić - Szepnął do Jeffa - Nie ratować.
- Wiem co robię - Odparł Jeff z większą pewnością niż wcześniej. - Wracaj do domu.
- Jesteś pewien, że nie będziesz mnie potrzebował?
Jeff wysiadł z samochodu i rozejrzał się po okolicy. Otworzył drzwi Anastasii, dając jej znać by wysiadła, a potem schylił się by porozmawiać z Gabrielem. Spojrzał na Anastasię, by upewnić się, że jest wystarczająco daleko żeby go nie słyszeć.
- Spokojnie, załatwię ją. Ale najpierw muszę od niej wyciągnąć informacje. Jedź. - Zamknął drzwi i odszedł, prowadząc Anastasię do pobliskiego budynku.

***
Emma skończyła właśnie sprzątać kuchnię, gdy ktoś zadzwonił do drzwi.
Czyżby Zachariasz zapomniał kluczy? Nie było go w domu od wczoraj, bo był zajęty organizacją zjazdu. Może to i lepiej, przynajmniej ochłonie i przestaną się kłócić. Emma minęła salon, gdzie Zoe i Victor oglądali kreskówkę leżąc na kanapie, i otworzyła drzwi wejściowe.
- Witaj, kochanie. - Jak on ją do cholery znalazł? Miała wrażenie, że szczęka opadła jej aż do ziemi, szybko jednak zebrała myśli i przystąpiła do słownego ataku.
- Czego chcesz? - Warknęła.
Aaron zaśmiał się, szczerząc białe zęby.
- Ciebie - Puścił jej oczko, a jej żołądek przewrócił się do góry nogami z obrzydzenia.
- Mówiłam ci już: nie chcę Cię więcej widzieć. - Wiedziała, że jest dupkiem, ale nie spodziewała się, że aż takim. Zacisnął dłoń na jej ramieniu i przyciągnął ją do siebie.
- Pójdziesz ze mną - warknął, a Emmę aż przeszły ciarki. Próbowała mu się wyrwać, jednak bezskutecznie. Aaron złapał ją za ramiona i uniemożliwiał jej ucieczkę. Wpadła w pewnym momencie na genialny pomysł by uderzyć go prosto w najczulsze miejsce, ale zanim zdążyła to zrobić, pojawił się za nią Victor.
- Kim jest ten pan? - Usłyszała jego głos za plecami. Widziała wzrok Aarona, przyglądającego się chłopakowi.
- Victor, uciekaj - Powiedziała drżącym głosem, a Aaron zgromił ją wzrokiem.
- ELZA - Ryknął i chwilę później za jego plecami pojawiła się... zakonnica? Emma miała wrażenie, że to tylko głupi sen. Aaron dał znak zakonnicy, która minęła ich w wejściu i ruszyła w stronę Victora.
- ZOSTAW GO - Emma zaczęła krzyczeć i próbowała się wyszarpnąć, ale Aaron trzymał ją w mocnym uścisku.

***
Victor wahał się przez chwilę czy powinien pomóc Emmie czy może uciekać tak, jak mu to poleciła. Podjęcie decyzji przyśpieszyła zakonnica, która pojawiła się w przedpokoju i najwidoczniej nie miała zbyt przyjaznych zamiarów. Najszybciej jak tylko potrafił podbiegł do kanapy i wziął Zoe na ręce, słysząc jak napastnik przyśpiesza kroku. Zaczął wbiegać po schodach na górę, czując oddech śmierci na karku lecz pokonał zaledwie parę stopni, gdy nagle ktoś złapał go za kostkę i runął jak długi na schody, próbując nie zgnieść przy upadku Zoe.
- Auu - jeknęła dziewczynka, a Victor ledwo zdążył się podnieść zanim stanęła za nimi zakonnica w masce z horroru.
- Koniec zabawy, zasrańcu.

***
Zachariasz obejrzał klub po raz ostatni. Wszystko było gotowe na jutrzejszy zjazd i dopięte na ostatni guzik. Mógł już dawno wrócić do domu, ale doskonale wiedział, że gdy tylko zamkną się za nim drzwi Josh powiesi wilkołaczą piniatę na żyrandolu i zacznie rozkładać serwetki w kły, a tego zdecydowanie nie chciał. Postanowił więc zostać na miejscu i wszystkiego dopilnować, bo w końcu kto zrobi to lepiej od niego?
- Może chociaż lampki-nietoperze? - Josh uniósł do góry wiązkę lampek, patrząc na niego błagalnym wzrokiem. Zachariasz przewrócił oczami, myśląc sobie, że przemienienie Josha było najgorszą decyzją jego życia. Zapowiadała się ciężka noc.

***
- Kurwa, Brad, puść mnie chuju pierdolony - Brad zasłaniał Nathanielowi oczy, prowadząc go do sypialni. Podobno miał dla niego jakąś niespodziankę, ale Nath miał wrażenie, że Brad zaraz wsadzi mu palce w oczy z taką siłą, że już do końca swojego życia nie będzie miał możliwości oglądania nędznych śmiertelników i okrucieństwa tego świata.
- TADAAAAA - Krzyknął Brad, w końcu zabierając dłonie z jego twarzy. Na środku ich łóżka stał ogromny karton przewiązany czerwoną wstążką.
- Co to kurwa ma być? - Nathaniel spojrzał na Brada, nie do końca wiedząc co się dzieje.
- Otwórzotwórzotwórz - Brad namawiał go z taką radością i objawami adhd, że Nathaniel przez chwilę czuł się jak na kinderbalu w przedszkolu. Dorośli ludzie nie zachowywali się tak niepoważnie jak jego facet. Wskoczył na łóżko i złapał czerwoną kokardę na górze pudła. Spojrzał ostatni raz na Brada, szepcząc:
- Obym nie musiał Cię zabić - I pociągnął za kokardę, otwierając karton.

***
- Ty chory popierdoleńcu - Emma krzyczała, kopiąc w drzwi vana. Nie wierzyła, że ten skurwiel to zrobił. Próbowała rozwiązać więzy na nadgarstkach, jednak bezskutecznie.
- Mamo... - Zoe płakała, wtulona w jej udo. Victor siedział w kącie bagażnika i sprawiał wrażenie, jakby zupełnie nie docierało do niego co się dzieje.
- Jak tylko stąd wyjdę to Cię rozpierdolę! - Krzyknęła po raz ostatni, wiedząc, że Aaron i tak jej nie usłyszy.

***
Aaron zapalił papierosa i zaciągnął się, przez dłuższą chwilę zatrzymując dym w płucach.
- Zawieźcie ich do mnie. Do lochów. - Spojrzał na Jozafatę. - Osobiście się tym zajmę, macie ich tylko dostarczyć. Rozumiemy się?
Jozafata skinęła głową.
- A potem macie znaleźć tę pierdoloną kwiaciarkę. Chcę mieć jej głowę dziś na biurku.
- A co z... - Jozafata nie zdążyła nawet dokończyć zdania.
- Jego też zabijcie. - Aaron ruszył w stronę swojego samochodu, wyrzucając po drodze niedopałek. Zapowiada się wspaniała impreza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top