1.

Cztery lata później

Emma postawiła talerz z naleśnikami na środku stołu. Spojrzała przez okno na kwitnące kwiaty w ogrodzie. Był maj, natura obudziła się już do życia. Wyrwała się z zamyślenia i ruszyła do sypialni. Okna w pomieszczeniu były zasłonięte, jak zawsze zresztą. Życie z wampirem nie było łatwe, ale Emma nie należała do osób, które od razu się poddawały. Włączyła światło i spojrzała na swojego mężczyznę. Leżał w łóżku, mając na sobie tylko dresowe spodnie, zaplątany w prześcieradła. Czasami żartowała sobie z niego, że tylko trumna potrafi utrzymać go w miejscu, a kiedy mówił jej, że jest bestią w łóżku zawsze nawiązywała do jego spychania jej na podłogę czy rzucania się przez sen.
Na jej miejscu spała teraz Zoe, przytulając maskotkę. Męska duma Zachariasza nieco ucierpiała, kiedy okazało się, że będą mieć córkę, ale po narodzinach Zoe szybko mu minęło. Mała wręcz owinęła go sobie wokół palca.
Wbrew temu co myślała gdy zaszła w ciążę, udało jej się skończyć szkołę bez większych problemów. Co prawda wszyscy w szkole byli zszokowani, że to właśnie ona jest w ciąży, ale nie interesowało jej to. Skończyła szkołę, dostała się na wymarzoną medycynę i bez problemu godziła naukę z wychowaniem dziecka. Zachariasz sporo jej pomagał, choć nieco utrudniał mu to fakt, że ich córka była człowiekiem. Emma cieszyła się, że Zoe nie odziedziczyła po ojcu ani grama wampirzych genów, ale Zachariasz głównie widywał córkę w nocy, gdy już spała. Ostatnimi czasy próbował nawet przestawić się na dzienno-nocny tryb życia, by choć trochę czasu spędzać z dzieckiem.
- Pobudka - powiedziała głośno Emma. Zachariasz otworzył jedno oko i widząc ją, szybko je zamknął.
- Nie ma, kurwa, mowy - Rzucił.
Emma złapała poduszkę i zaczęła go nią okładać.
- Nie klnij przy dziecku - warknęła.
- Dobra, już wstaję - Odepchnął ją. Był wyraźnie zirytowany, jednak podniósł się z łóżka bez większego narzekania. - Odwdzięczysz mi się za to.

***
Nathaniel wziął do ręki kostkę mydła.
Chciał zrobić to co robiły wszystkie laski w romansach podczas brania prysznica ze swoim Alvaro - namydlić klatę swojego chłopa. Popełnił jednak błąd, bo mydło wyślizgnęło mu się z dłoni i spadło gdzieś na kafelki. Zignorował to i skupił się na Bradzie całującym jego szyję.
- Nie podniesiesz? - Wymruczał Brad z uśmiechem.
Nathaniel przyciągnął jego twarz do swojej i wpił się w jego usta.
- Nie - Odepchnął chłopaka i kiedy już chciał wyjść, poczuł jak silne ramiona oplatają go w pasie i przyciągają.

***
- Josh, ty głupia kurwo. - Warknął Jeff, pomagając wampirowi wstać z zarośli. - Miałem tu posadzić forsycje.
- Dobra dobra, Bobie Ogrodniczy, uspokój się. - Odpowiedział Josh, otrzepując się z resztek ziemi i roślin. - To tylko jakieś zielsko. - Jeff zdzielił go przez głowę wiązką chwastów.
- Kto ci w ogóle pozwolił tu przyleźć... - Zaczął, ale Josh mu przerwał.
- Dobra, rozumiem, nie wypada mi pić krwi dzików...
Jeff spojrzał na niego jak na idiotę. Wydawało mu się, że przez ponad cztery lata Josh powinien się w końcu nauczyć zachowywać jak prawdziwy wampir. Tymczasem z roku na rok zachowywał się coraz gorzej. Od momentu, kiedy Zachariasz przeprowadził się do Emmy i przestał kontrolować swoje wampirze dzieło 24/7, Josh przekraczał wszelkie granice.
- Naprawdę czasem myślę, że powinienem Cię przebić kołkiem i odesłać do Stwórcy. - Josh wzdrygnął się na te słowa.
- Ughhh, nie rób mi tego, już sam fakt, że płynie we mnie krew Zachariasza mnie obrzydza. To trochę jak sperma - Wyszeptał niczym w horrorze - A to upodabnia mnie do Emmy.
- Ta, jeśli chodzi o posiadanie w ciele wydzielin Zachariasza pewnie byście się dogadali. - Jeff parsknął.
- Całe szczęście, że przez krew nie można kogoś zapłodnić - Josh powiedział to tak poważnie, że Jeff aż wybuchnął śmiechem.

***
Bombel otworzył tylne wejście do piekarni i zapach ciasta oraz lukru uderzył go w nozdrza. Tak właściwie to nawet nie była piekarnia, tylko pączkarnia. Jego własna. Od czterech lat wiódł życie normalnego człowieka i był przy tym szczęśliwy. Ludzie nie oceniali go już po wyglądzie, bo nie wyróżniał się z tłumu. Oceniali go po jego pączkach, które były najlepsze w mieście. Cieszyły się one takim zainteresowaniem, że bez przeszkód mógł otworzyć swoją własną firmę, która zajmowała się tylko produkcją i sprzedażą pączków. Był dumny ze swoich małych dzieł sztuki i na bieżąco wymyślał coraz to nowsze receptury, nadzienia, posypki, lukry i marcepanowe ozdóbki, którymi dekorowano prawie każdego pączka. Czuł się niemal jak projektant.
Rodzice byli z niego dumni. Po tych wszystkich latach w końcu robił coś za co mogli poklepać go po główce. Po tym jak Bańka uciekła z domu i nigdy więcej nikt jej nie widział na oczy, a policyjne poszukiwania nie przyniosły rezultatu, rodzicom potrzebny był taki powód do dumy jak Bombel.

***
Zachariasz siedział przy kuchennym stole, przyglądając się córce. W życiu nie przyszłoby mu do głowy, że kiedykolwiek stanie się pantoflarzem i przykładnym tatusiem, ale kiedy już nim został, postanowił, że będzie lepszym rodzicem niż jego ojciec. Chyba nawet nieźle mu to szło. Skoczyłby za Zoe w ogień, była oczkiem w jego głowie i najlepszym, co przydarzyło mu się w zyciu.
Spojrzał na zasłonięte okno. Posiadanie śmiertelnej rodziny nie było łatwe, zwłaszcza kiedy prześladowała go myśl o tym, że kiedyś w końcu umrą.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top