5.

* Skillet - Awake and Alive ( Tłumaczenie PL ) * 

ZAPRASZAM WAS NA INSTAGRAMA: kirittawattpad ----> będą tam wstawiane informację o książkach :) 


Kiedyś jak byłam mała ( tak byłam małym słodkim pulchnym grubaskiem xd ) rodzice zawsze starali się mnie darzyć jak największą uwagą, troską oraz dogłębną miłością jak mojego starszego o rok brata a później o dziesięć lat młodszego o de mnie braciszka. Nie byłam łatwym dzieckiem. Wszędzie było mnie pełno - to na dworze, to w chlewie, to w domu. Byłam niezłym urwisem, bo codziennie na stare miejsce siniaków pojawiały się nowe, ale taką rodzice mnie kochali - swojego małego lelaczka. Tata spędzał z nami dużo czasu na dworze, a mama najczęściej ze mną przy lekcjach, ponieważ potrzebowałam bardzo dużo jej pomocy. Nie dość, że jestem mocnym dyslektykiem to na dodatek ciężko było mi usiedzieć w miejscu. 

Pamiętam klasy 1-3 jak przez mgłę, lecz wolałabym zapomnieć o wszystkim, co pamiętam w miarę dobrze. Nie wiem czy wychowawczyni, która uczyła nas prawie wszystkiego, nienawidziła nas za nasze uśmiechy czy za naszą "głupotę". 

Do teraz - mając na nosie osiemnaście lat - dalej patrzę na nią na ulicy w mieście czy w szkole w naszej wsi ze strachem oraz pogardą. 

Czułam się wielce osamotniona w tak wielkim świecie, ale los zesłał mi trzy aniołki do wsparcia - Aurorę, Elizę oraz moją IBFF. Bez nich najpewniej popadłabym w depresje. 

Straciłam wiarę w siebie - dzięki wychowawczyni. Jakby ona przebiła ją srebrną igłą. 

Byłam jeszcze w zerówce. Mała, uśmiechnięta, okrąglutka wlatywałam do jeziora w wakacje do ludzi. Nie patrzyłam na swój wygląd, charakter. Nie miałam wstydu tylko podchodziłam do dzieci i witałam się z nimi.

Hej jestem Marlena, a ty?

Co się ze mną stało? Dlaczego z wiekiem zaczęłam się wstydzić siebie? Czemu przy ludziach boję się coś powiedzieć? 

Czy prawdziwa ja zniknęła? 

Widziałam czasami w oczach dziewczyn oraz rodziców, że chcą mi jak najlepiej. Wyciągnąć mnie z domu w wakacje to było zawsze dla nich niezłe wyzwanie. Jeszcze było łatwiej gdy w danym miejscu nikogo nie było obcego. Gorzej jak było pełno ludzi, których by się na mnie gapili. Co by powiedzieli o mnie? Ani nie jestem wyjątkowej urody, ani szczupła...

Dopiero w technikum moje myślenie o sobie oraz świecie zaczęło się zmieniać na tyle, że sama czułam poprawę swojej samooceny. Może to był taki okres, który musiałam przeżyć i zostawić za sobą, i już? Nie wiem. 

Moje przemyślenia przerwało potknięcie się o własne krzywe nogi. O mało co nie wywaliłam się na zbity ryj. Ciężko się biegnie przez ten piasek. Można zamiast iść na siłownię spróbować swoich sił tutaj. Na tym gównie można szybciej paść trupem niż gdzieś dojść a jeszcze dobiec! Ohoho! Dziwię się, że konie dawały radę wyciągnąć kopyta z tego piachu. Dobra może trochę przesadzam, ale serio jest ciężko. Bynajmniej dla mojego grubego dupska. 

- Czy to jest dobry pomysł?! - podniosłam wzrok na Aurorę, która też powoli zmęczona była tym biegiem. 

Tak - pędziliśmy do tego płonącego miasta. Czy to jest genialny pomysł? Na pewno nie, na pewno ktoś by mógł rzekł, iż chujowy, lecz nic lepszego nie wpadło nam do głowy. Aktualnie. Wycofanie się byle gdzie też nie brzmiało interesująco. W ciemności, nieznane... Mieliśmy po prostu nadzieję, że znajdziemy coś co nam pozwoli wrócić do domu czy nawet jakikolwiek ślad nadziei. 

Czuję, że to jest nasz jedyny trop. 

-Masz lepszy plan? - pokręciła głową nie przekonana. Na pewno jak ja marzyła o powrocie do domu, ale na sto procent ten powrót nie będzie łatwy ani przyjemny. Już to czuje w kościach. - Albo to, albo nic!

- Zawsze możemy same iść się pozabijać! Zawsze to jest jakiś plan B czy tam C! - lekko się zaśmiałam na jej komentarz. 

Czemu by nie! Lepiej mieć więcej niż mniej w zanadrzu! 

- Boże, patrz!

Po długim oraz męczącym biegu w końcu dotarłyśmy pod nurza tego płonącego miasta. Okolica wydawała się ładna - oczywiście, nie licząc tych płomieni oraz wrzasków grozy, wydobywających się zza murów. Wielki drewniany most ze srebrnymi elementami, przez który jedynie można było przejść przez wielką fosę wyglądał naprawdę solidnie. Złoty napis nad nim ,,Witajcie w Mitaxie" ( czyt. Mitaksie ) prezentował się jeszcze lepiej. Nie licząc tego, że teraz odbijał światło od ognia.

Nie czekając na jakiekolwiek zaproszenia pół truchtem stanęłyśmy po drugiej stronie mostu, na kamiennej drodze. Budynki, stojące wokoło nas, w płomieniach przypomniały mi obraz ze szkoły - chaos, wrzask oraz niezliczoną mękę ludzi. Dokładnie, centymetr po centymetrze, rozglądnęłam się po okolicy, szukając czegokolwiek co mogłoby nas zabrać do domu. Ze smutkiem, zagryzając dolną wargę, mogłam stwierdzić, że trupów oraz krwi było za dużo. Poczułam nieprzyjemne odruchy wymiotne w żołądku, czując ten straszny odór, który dosłownie wbijał mi się w nos. Dym coraz bardziej rozprzestrzeniał się po okolicy, unosząc się do góry.

- Padnij! - pisnęła Kania, ciągnąc mnie w dół za lewą rękę. W pierwszej chwili na serio dostałam niezłego zawału, bo nie miałam zielonego pojęcia co się dzieje. Dopiero teraz zobaczyłam za nami już leżący powóz, który miał najpewniej morderczy lot na tamten budynek, który trafił. - Patrz co się dzieje w około do chuja, bo zaraz stracisz głowę! 

- Szukałam tylko-

- Dalej! Pokaż na co Cię stać! 

Mój cudowny monolog obronny przerwał mi donośny wrzask mężczyzny. Podniosłyśmy się delikatnie z kolan, po czym jak prawdziwe mistrzynie kamuflażu ruszyłyśmy kilka metrów w prawo zza przewalony powóz by się skryć ( już mamy dość być w centrum uwagi xdd). Ukradkiem zaglądnęłam, co się dzieje na rozległym placu. 

Dwaj mężczyźni stali na przeciw siebie gdzieś z trzy metry. 

Pierwszy, który celował wielkim dwuręcznym mieczem w drugiego, był ubrany w zbroję o kolorze fioletowym. Był bardzo wysoki oraz umięśniony. Było widać jak ciężko dyszy - cały chodził jakby zaraz miał wybuchnąć. Wcześniej wspomniany miecz lekko się trząsł, ale cóż się dziwić - trzymał go tylko jedną ręką oraz na dość sporej wysokości. Wydawał się zdeterminowany do wszystkiego. 

Drugi zawodnik posturowo był o wiele mniejszy, ale też dobrze zbudowany. Był podobnego wzrostu co ja. W lewej ręce trzymał złoto srebrny miecz a w drugiej sporą tarczę z jakimś logiem - zakładam godło państwa, bo nie mam innego wyjaśnienia. Zbroja była cała biała ze złotymi elementami - przez co odbijał się w niej cały czerwony krajobraz. 

- Jesteś słabym przeciwnikiem, Alinie. - niższy prychnął wściekły w niego stronę. Oboje przyglądali się sobie z piekłem w oczach. Może to też dlatego, że staliśmy w coraz większych płomieniach! 

Kurwa ludzie wam w tych zbrojach nie gorąco?! Macie tam wiatraki czy co?! 

- Jeżeli wyprowadzisz stąd swoje wojsko, obiecuje, że pójdzie to w zapomnienie! 

- Nie licz na to. To rozkaz Twojej siostry, mojej pani, Asanie Queenie. - widziałam jak drugi zacisnął tarcze bliżej swojego torsu, jakoby był gotowy do obrony. 

Kurwa no chwila! Queen, Queen, Queen... Czy ja gdzieś już nie słyszałam tego nazwiska...? CHWILA! Oni serio będą się bić teraz?! Jak tu wszystko na łby nam się pali oraz wali?! 

Kiedy tylko ruszyli na siebie schowałam się z powrotem. Nie umiałam na to patrzeć, nie chciałam już nic słyszeć. Tak bardzo chce do domu! Nigdzie nie ma jakieś teleportera czy coś. Ile jeszcze będziemy tutaj tkwić?! 

Czy to jest nasz koniec?

- Marlena. - zielonooka chwyciła swoimi ciepłymi rękoma mnie za dłoń. Popatrzyłam się na na nią z lekkim uśmiechem, przynajmniej próbowałam być teraz chodź trochę spokojna. - Chyba mózg Ci wysiadł... Jesteś blada jak ściana.

- Nie tylko mi. - odparłam. Huk przypomniał nam o naszej pozycji - chujowej pozycji. - Myślę, że nie ma co tu siedzieć. Spływajmy stąd.

Porozumiewawczo kiwnęłyśmy do siebie głowami. Nie ma na co już czekać! Trzeba stąd wiać w podskokach. Aurora wystartowała do wyjścia jak z rakiety a ja około metr za nią pędziłam też jak strzała, starając się nie patrzeć za siebie czy nawet dookoła. Jednak moja ciekawość zwyciężyła nademną i zatrzymałam się przed przejściem. Ostatni raz oglądnęłam się bokiem na wojowników, którzy naparzali się dalej - teraz jeden na trzech fioletowych. Albo ten w złotej zbroi jest jakimś koksem, że trzeba na niego aż tyle osób albo są jebanymi oszustami w walce! 

Wyglądało to trochę jak sytuacja ze szkoły tylko, że tutaj sytuacja była odwrotna. Wtedy na jednego fioletowego przypadało o wiele więcej osób. Tu fioletowi męczyli się aby chodź trochę drasnąć biało-złotego. 

- Przecież on chciał żeby oni się wycofali... - mruknęłam sama do siebie, przypominając jego słowa. - Czyli jeżeli nawet to brać pochopni...

- Marlena?! Co czemu stoisz?! - Kania pociągnęła mnie za rękaw, ale tylko delikatnie drgnęłam. - Uciekajmy! 

- Ja... - zamilkłam, wracając wzrokiem do walki. 

- Co jest?!

- Trzeba mu pomóc! - spojrzałam się na zdezorientowaną twarz przyjaciółki. Pokazałam na cały chaos jaki tam był. - Wiem jak to brzmi, ale ja musze tam wrócić! Nie mogę opuścić tego miejsca! 

- Pogięło Cię?! Wracać tam?! Pomóc mu!? - nie wiem jakim cudem, lecz brązowo włosa chwyciła mnie od razu za barki i zaczęła trząść jak szalona moim ciałem. - Słyszysz co ty bredzisz?! Oni się zastanawiali czy nas porywać, czy nie?! Zabijać, czy nie zabijać?! 

Jej głos stawał się to coraz bardziej wściekły, głośniejszy. Mówiła sensowną prawdę, ale to tylko o fioletowych a nie o białym. 

- Biały jest dobry! 

- Zabiorę Ciebie stąd choćby nawet i siłą!!! - wrzeszczała jakby nie słyszała moich poprzednich słów. - Rozumiesz?! 

- Nie!!! - wyrwałam się z jej uścisku. Odepchnęłam ją kiedy chciała znów mnie pociągnąć. - Uciekaj sama!!! 

Nie mogąc patrzeć na jej szok - biegłam z powrotem do miasta. Rozglądnęłam się po terenie aby wymyśleć na szybko jakikolwiek plan działania. Z lekkim obrzydzeniem wyrwałam od martwej wojowniczki w fioletowej zbroi dość pokaźny łuk a z koszyka na jej plechach wyciągnęłam jedną strzałę. 

To trzeba być kurwa mną żeby rzucić się na uzbrojonego faceta, który pewnie ważył z gdzieś kilkanaście kilogramów z łukiem! Kiedyś na wycieczce mieliśmy krótką lekcję jak korzystać z tego urządzenia, nie może być aż tak źle! 

Boże, błagam powiedź co ja robię ze swoim życiem teraz?! 

A jednak fart ( albo inaczej jego brak ~ aut. xd) dalej mi dopisuje. 

Jakimś cudem ustawiłam fioletową strzałę na cienkiej lince. Po trzech marnych próbach strzału ( gdzie najdalej za drugim doleciała kilka milimetrów przed mój lewy but ) czwarty raz okazał się zajebisty, bo tak te gówno wyleciało z moich rąk, że aż poszedł świst! Z wrażenia miałam skoczyć uradowana, a Aurora, która stanęłam w bramie, zdążyła już raz klasnąć w ręce z zachwytu, gdy zauważyliśmy gdzie tą strzałą trafiłam - zamiast jak celowałam mu w ten pusty łeb, to z kilka centymetrów go ominęła i trafiła w niedaleką ścianę niskiego zielonego budynku. 

Zszokowany ( tak jak my wszyscy, bo natychmiastowo każdy zaczął opczajać skąd to wyleciało ) patrzył się na tą strzałę jakby była jakimś chorym bóstwem. Po kilku sekundach wzrokiem dotarł na mnie a ja spięłam się niemiłosiernie. Swój wielki miecz podniósł na wysokość mojej szyi.

CHOLERA JASNA!!!

- Ty mała gnido! Myślisz, że weźmiesz mnie od tyłu?! - gdybym nie była w tak chujowej sytuacji - parsknęłabym śmiechem od swoich złych czarnych myśli, ale teraz gdy zaczął biec w naszą stronę - mnie wcale a wcale nie było do śmiechu. 

Czym prędzej, aby nie dostać żelastwem po łbie, odskoczyła od siebie w swoją lewą. Nie czekając na dalszy los wydarzeń wystartowałam na ślepo przed siebie, nie patrząc nawet czy trafię na jakiś budynek czy ogień. Kiedy tylko znów usłyszałam świst za sobą upadłam na brukową ścieżkę. Fioletowy miecz przeleciał nade mną, trafiając w wielki pień drzewa. Jak na złość jemu - zaklinował się na dobre. Rzucając co raz mocne przekleństwo ciągnął broń do siebie, lecz ona ani drgnęła. Zamrugałam kilka razy - bo kto na co dzień widzi swoje odbicie w ostrzu!? Przez moment miałam wrażenie, że widziałam w nim swoje życie - ale krew która kapnęła mi na prawy policzek przypomniała, że nie czas na przyglądanie się swojemu odbiciu. Zgrabnie wypełzłam z pod narzędzia zbrodni. 

Kiedy tylko stanęłam na równe nogi napotkałam wzrokiem żołnierza ubranego na biało. Patrzył się na mnie a ja na niego jakbyśmy byli duchami! Nie potrafiłam się ruszyć z miejsca, dopiero kiedy zrobił krok w moją stronę otrzeźwiłam na tyle aby tylko otworzyć usta, ale nic z nich nie wypłynęło.

O co miałam się go spytać?! 

- A ty gdzie?! - z całej siły jaką miał pewnie w zapasie chwycił za mój nadgarstek w lewej ręce. - Ja z tobą nie skończyłem mała suczo! 

Patrzyłam na niego jak opętana i ostro przerażona. Zgrabnym ruchem, jakbym była małym listkiem, rzucił mną o ścianę szarego muru. Ból przeszył mi całe ciało - od czubka głowy do najmniejszego palca u nóg. Na chwile straciłam oddech w płucach. Plackiem upadłam na ziemię, lewe szkiełko w okularach pękło na drobne pajęczynki. Podniosłam lekko głowę aby zobaczyć, że powoli podchodzi do mnie ten zbrodniarz. Zanim jednak zareagowałam - on już stał nademną. 

- Skąd żeś się urwała, co? - otworzyłam szerzej oczy. Nie dane mi było nawet się ruszyć, bo jednym kopnięciem przewrócił mnie na plecy, lewą nogą przycisnął mi szyję tak mocno, że ledwie co oddychałam. Automatycznie dłońmi chwyciłam za jego nogę, próbując ją zabrać, lecz moja walka wydawała się dla niego jeszcze bardziej zabawna niż przedtem. - Jesteś naprawdę żałosna. Myślałaś, że tak łatwo można mnie zabić, co? 

Z ciemno fioletowej sakiewki na prawym boku wyciągnął małą strzykawkę z przezroczystym płynem. Zatrzymałam powietrze w płucach gdy zbliżył się do mojej twarzy razem z nią.

- Miała być na Queena, ale mogę zrobić na Tobie pierwszy test tego cacka. - zacisnęłam paznokcie na metalu. Powtórnie rozpoczęłam uderzanie o nie, lecz ani drgnął. Wykończona uświadomiłam sobie, że mogę go walnąć twarz. Jednak i to się nie udało, bo moją prawą pięść zatrzymał w swojej dłonie. Zacisnął ją bez żadnych skrupułów. Zmarszczyłam brwi. - Ostatnie słowa moja droga zanim spotkasz swoich dziadków i pradziadków? 

- Ja-s-ię! Pi-erdol si-ę! - wyciągnęłam co mogłam z gardła. Zaśmiał się jak prawdziwy psychopata.

- Jesteś na prawdę śmieszna. Taka krucha i żałosna. 

Małe upieczenie na prawym ramieniu przyprawiło mnie o łzy oraz dreszcze na całym ciele. Powoli uwolnił moją szyję od ucisku. Nie mogłam się ruszyć, nawet zasranym placem u nogi. Wróg z powrotem ruszył w stronę miecza.

- M-marlena nie odchodź! B-b-błagam! Boże zacznę się modlić, będę wierząca tylko mi nie odbieraj mojej przyjaciółki!!! - obraz powoli znikał. Głos pasował do niziołka - dotyk na ciele tak samo, małe dłonie trzęsły mną jak lalką. Zimno, jest mi zimno, tak bardzo zimno. Tak właśnie wygląda śmierć? Taka nieświadoma, bez jakichkolwiek emocji? 

Wszystko rozmazywało się w jedną całość. Wszystko stawało się jedną plamą.

- N-nie... Nie zostawiaj mnie w tym wielkim świecie! Marlena! 

~~~ 

- Właśnie tak chcesz umrzeć?

Wszystkie moje siły witalne wróciły na miejsce jak za dotknięciem magicznej różyczki. Usiadłam, rozglądając się po terenie. To już nie było straszne płonące miasteczko - tylko białe pomieszczenie. Zakryłam lewą dłonią oczy, blask był na prawdę oślepiający. 

- Spokojnie, tylko żartowałam! - pisnął słodki głosik. Czy ja gdzieś go nie słyszałam? Boże, ja tylko kojarzę fakty zamiast od razu wszystko wiedzieć!  - Marlena?

- Skąd znasz moje imię? - zapytałam, dalej zasłaniając oczy przed bolesnym blaskiem światła. Pomrugałam kilka razy aby chociaż spróbować przyzwyczaić oczy do światła.

- To ja!  

Musiałam przez chwilę powtórzyć sobie te słowa aby uświadomić sobie, że to chyba nie sen. Kilka łez spadło na podłogę, urywając ciszę, bo właśnie dotarło do mnie z kim rozmawiam. Nigdy nie wierzyłam w spotkania z osobami po śmierci, ale chyba muszę zacząć dowiadywać się o tym więcej. 

- E-eliza? - wyjąkałam w płaczu. Płakałam jak bóbr, po mimo, że nie chciałam teraz wyć. Starałam się jak mogłam nie krzyczeć ze łzami. Przytuliła mnie z całej siły a ja ją. To było takie wspaniałe uczucie - przytulić kogoś kogo nigdy nie miało się już spotkać. - Ale-

- Tak bardzo chciałam was jeszcze zobaczyć... Teraz nadarzyła mi się okazja aby spotkać Ciebie. 

- Czyli-

- Nie. - przerwała mi gestem ręki. Oderwaliśmy się od siebie. Dopiero teraz zobaczyłam, że kucała niedaleko mnie. Piękna zwiewna biała sukienka do kostek oplatała jej ciało jak boginie z innego wszechświata. 

Boże, jaka to jest śmieszna ironia.

- Zemdlałaś wykończona. 

- Dostałam jakąś truciznę. - przypomniałam jej, znów pokręciła głową przecząco. 

- Wiem. Ale ona nie działa tak jak powinna. 

- To... znaczy co? 

- Przekonasz się sama. - ucięła naszą gawędkę. - Jesteś silna, po mimo wszystko. Pamiętaj, świat jest tylko Twój.

- Powiedź mi coś więcej! Proszę! 

Nie zwracając uwagi na moje wielkie zdziwienie dotknęła lewą dłonią mojego polika - krew, czyjegoś człowieka ubrudziła jej koniuszki placów - niewinnego człowieka który zginął, bo ktoś tak chciał. Eliza uśmiechnęła się do mnie delikatnie i sama dotknęła ustami swoich palców.

Ciepło coraz bardziej rozchodziło się po moim ciele, czułam jak serce przyspiesza z każdym moim oddechem. 

Białe pomieszczenie zaczęła ogarniać głęboka czerń.

Czułam jak wpadam w coraz to większą furię. Ciało trzęsło się niemiłosiernie. Nie wiem, czy od tych emocji, czy od czegoś innego. 

To nie może być KONIEC! 

Oczy otworzyłam szeroko. Płomienie, budynki, niebo zaczęły zlewać się w całość - rozmazały mi się makabrycznie. Widziałam o wiele gorzej niż przedtem. Nawet bez okularów bywało lepiej.

Nie wiem kiedy wstałam na równe nogi, czułam się jak w amoku, ciężko było mi odróżnić bruk od swoich adidasów. Podniosłam głowę na normalną wysokość. Nogi automatycznie ruszyło przed siebie. Głosy zlewały się w całość, nie potrafiłam kierować ani sobą, ani umysłem. Nie potrafiłam złapać ostrości, jakby coś kierowało całym moim ciałem. Moimi czynami. 

Wróciłam do normalności gdy poczułam dotyk na plecach. Szłam dalej, ktoś siłą próbował mnie zatrzymać w miejscu, lecz wcale mu to nie wychodziło. 

- Mar- Do-Bła-! - nie potrafiłam nic złożyć w całość. Mój obraz przepełniała teraz głownie wokół mnie latająca czerń oraz czerwień. Gdzieś dalej dostrzegłam jedną plamę złoto-białą, zieloną oraz niebieską. - St-!!! 

Nie chciałam stać! Właśnie miała ochotę iść przed siebie! Odzyskiwałam jakąś kontrolę i chciałam iść! 

Pisk jak z torpedy czy innego gówna. 

- Stój! - męski głos. Gdzieś między czarnymi obłokami przybił się biały blask. Mimo wszystko ten jeden punkt nie ruszał się z miejsca. Stał widać przed mną, grodząc mi drogę. W pierwszej chwili chciałam przejść koło niego, ale moje ciało zatrzymało się kilka centymetrów przed nim samym. 

Powoli upadłam na kolana, cała energia szybko zniknęła tak jak przybyła. Wszystko stało się ciemne. 

Świat jest tylko Twój.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top