Final Battle
- Tony, nie mogę tego podpisać. -
- Steve, musisz przyznać że potrzebujemy kontroli. -
- Nie spodziewałem się że usłyszę takie słowa z twoich ust Stark. -
- Nie pomagasz Clint. -
- Nigdy nie sądziłam że to powiem ale zgadzam się z Tonym. Nasze akcje przynoszą coraz więcej strat i ofiar. -
- Dziękuje Nat. -
- Mówię tylko co myślę. -
- Nie podpiszę tego. -
- Ale dlaczego? -
- Ponieważ ja w przeciwieństwie do ciebie mam swoje poglądy i nie dam się podporządkować. -
- Rogers... -
- Nie zmienię zdania Natasza. -
- Nie o to mi chodzi, masz gościa. -
Blondyn odwrócił się po czym podszedł do mężczyzny stojącego przy drzwiach.
- Sam, co ty tu robisz? -
Możemy przejść w bardziej ustronne miejsce? -
- Oczywiście. -
Kapitan poprowadził swojego gościa do sali obrad drużyny.
- O co chodzi? -
- Może najpierw usiądź i się uspokój. -
Mężczyzna opadł na jedno z krzeseł.
- Słucham. -
Wilson sięgnął do kieszeni po czym wyjął pendriva.
- Chce ci coś pokazać. -
- Dobrze... -
Mężczyzna podszedł do laptopa po czym go odpalił.
- Ostatnio do Tarczy, dotarł plik od anonimowego nadawcy. -
- Co to ma wspólnego ze mną? -
- Sam zobacz. -
Falcon usiadł obok Kapitana i włączył filmik. Jakość obrazu nie była najlepsza, ale można było dostrzec najważniejsze szczegóły. Obraz z kamery obejmował dach jednego z budynków w Brooklynie. Po chwili po dachu zaczęła biec zamaskowana postać, goniona przez ochroniarzy.
- Nie rozumiem po co mi to... -
Steve zamilkł i wstał.
- Zatrzymaj. -
- Widzę że już zauważyłeś... -
Na zatrzymanym fragmencie można było zobaczyć mężczyznę z maską na twarzy i metaliczną dłonią.
- Bucky... -
- Tarcza wysyła grupę aby go schwytać a następnie zamknąć w Lodówce. -
- W Lodówce? Nie zasłużył na to.
- Boją się go, Steve. -
- Muszę go znaleźć. -
- To nie jest dobry pomysł. -
- Nie obchodzi mnie to. -
Blondyn ruszył do swojej sypialni, a Falcon starał się za nim nadążyć.
- Może najpierw przedyskutuj to ze swoją drużyną. -
- Sam doceniam twoją pomoc, ale moja drużyna tego nie zrozumie. A zwłaszcza Tony. -
- Ale mieliście współpracować. Ich pomoc może być niezastąpiona. -
- Dam sobie radę sam. -
- Jak chcesz. -
Rogers zniknął w szafie.
- Tony nie będzie zachwycony... -
- Co mówisz? -
- Nieważne, gdzie. Buck był ostatnio widziany? -
- Po tej akcji na Brooklynie, był widziany w Vegas. -
- Las Vegas? -
- Podejrzewamy że ma na kogoś zlecenie. -
- Oczywiście... Grube ryby kochają kluby w Vegas. -
- Kto jeszcze mówi na ludzi grube ryby?! -
- Najwyraźniej ja. -
- Kiedy ty ostatni raz byłeś na jakiejś imprezie? -
Steve wyszedł z garderoby w pełnym kostiumie i tarczą przyczepioną na plecach.
- Jestem żołnierzem, nie mam czasu na takie rzeczy. -
- Każdy żołnierz ma czasem wolne. -
- Ale nie ja, Odpocznę wtedy kiedy ludzie przestaną mnie potrzebować. -
- Masz jakiś plan co zrobisz z Barnsem? -
- Złapię go, przyprowadzę tutaj i wyleczę. -
- Wyleczysz? -
- On nie jest sobą. Miał pranie mózgu Sam. -
- Skąd to wiesz? -
- Mam swoje źródła. -
- Wiesz że pójście samemu to głupota? Przecież to istne samobójstwo. -
- Dla mnie to chleb powszedni. -
- Idź do Tarczy mówili, zostań szpiegiem, fajna robota mówili. A ja głupi im zaufałem... -
- Wilson. -
- Tak? -
- Dziękuje. -
- Nie ma za co Steve, w końcu jesteś moim kumplem. -
Kapitan się tylko uśmiechnął po czym ruszył do wyjścia. Na jego nieszczęście aby opuścić wieżę musiał przejść przez salon w którym przebywała reszta drużyny.
- Wychodzę. -
- Dokąd? -
- Odpuść mu już Tony... -
- Ja się tylko pytam z czystej ciekawości. -
- Nie twoja sprawa. -
- Co cię dzisiaj napadło? -
- Mówię że nic! -
- Nie podnoś na nas głosu Rogers. -
Mężczyzna tylko spiorunował ich wzrokiem po czym wyszedł z wieży.
- Jestem ciekawy co mu się stało... -
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła Clint. -
- Nie mów że nie jesteś ciekawa Nat. -
- Jestem, ale i tak się nie dowiemy. -
- Nie byłbym tego taki pewien... -
- Co ty kombinujesz Tony? -
- Wiecie to moja wieża, a jako jej właściciel mam dostęp do kamer rozmieszczonych w całym budynku. -
- Tu są kamery?! -
- Tak Barton, mam kamery we własnym domu. -
- Szlag... -
- Clint nie interesują nas twoje głupoty. -
- Musimy tylko dowiedzieć się gdzie rozmawiali. -
- To nie będzie trudne. Wystarczy odrobina chłodnej logiki. Steve jest staroświecki, wybrał by albo swoją sypialnię albo centrum dowodzenia. -
- Możesz mieć rację... -
Stark wziął ze stolika tablet i zaczął czegoś w nim szukać. W końcu przerzucił obrazy z kamer na główny ekran aby wszyscy mogli oglądać nagrania.
- To co, gotowi na małe show? -
- Jesteś wredny Stark. -
- Wiem, wiem taka już moja natura. Oglądamy! Jarvis z łaski swojej zasuń rolety i odtwórz nagranie z poprzedniej godziny z pokoju obrad. -
- Tak jest sir. -
Gdy wszyscy usiedli wygodnie, transmisja się zaczęła.
- Ostatnio do Tarczy, dotarł plik od anonimowego nadawcy. -
- Co to ma wspólnego ze mną? -
- Sam zobacz. -
Każdy z drużyny mógł zobaczyć jaka gamą emocji przeszła po twarzy Kapitana gdy zobaczył twarz zamaskowanego złodzieja.
- Kto to jest do cholery? -
- Dobre pytanie... Jarvis możesz czegoś o nim poszukać?-
- Oczywiście. -
Po kilku minutach na ekranie pojawił się plik.
- Chyba sobie żartujesz... -
- Niestety nie, program go rozpoznał. -
- Może mi ktoś to wyjaśnić, kto to jest? -
Miliarder podszedł do ekranu po czym wyświetlił na nim zdjęcie młodego mężczyzny.
- Moi drodzy poznajcie Jamesa Buchanana Barnesa. Zwanego również Buckym Barnsem przez swoich znajomych. Barnes jest przyjacielem Kapitana z dawnych lat, walczyli razem podczas drugiej wojny światowej. -
- Ale to niemożliwe, przecież miałby teraz jakieś 70 lat...-
- Barnes tak samo jak Rogers, został królikiem doświadczalnym, tyle że nie z naszej strony. Został pojmany przez Rosjan i przemieniony w seryjnego mordercę. -
- Skąd tyle o nim wiesz? -
Tony odwrócił się w stronę swoich przyjaciół.
- Ponieważ to Barnes zabił moich rodziców. -
Drużyna patrzyła zaskoczona na geniusza.
- Czyli Steve, chce go znaleźć, tylko po co? -
- Mało mnie obchodzi po co, ale odnajdę go. -
- Dlaczego? -
- Muszę pomścić swoich rodziców. Może nie byli najlepszymi opiekunami na świecie. Ale Barnes nie miał prawa ich zabić. -
- Co chcesz zrobić? -
- To proste. Znajdę go i zabije. -
- Tony, Przemyśl to jeszcze. -
- Tu nie ma o czym myśleć. Pomęczę swoją rodzinę. -
Mężczyzna opuścił salon, pozostawiając resztę drużyny.
- To się źle skończy Clint, czuje to. -
- Wiem Nat, wiem... Ale doskonale wiesz że Stark nie da za wygraną. -
- Musimy to załatwić nim dojdzie do rozlewu krwi. Pora odnowić nasze znajomości Barton... -
- Nawet nie wiesz jak czekałem na te słowa. Ile osób będzie potrzebnych? -
- Im więcej tym lepiej. -
- Da się załatwić. -
***
Stark stał w swoim warsztacie ubrany w swoją zbroję. Mieszały nim chyba wszelkie możliwe emocje. Od wściekłości po smutek i rozczarowanie. Mężczyzna podszedł do stołu i sięgnął po fotografie która na nim leżała. To było ich ostatnie wspólne zdjęcie. Cała rodzina Stark na jednym zdjęciu.
- Pomszczę was... Jarvis zlokalizuj Kapitana. -
- Jest pan tego pewien? -
- Tak, znajdź go. -
- Oczywiście sir. -
Po chwili geniusz miał już mapę na której poruszała się mała czerwona kropka.
- Kapitan jest kilkadziesiąt kilometrów od Las Vegas. -
- Vegas i Rogers? Fascynujące. -
Mężczyzna opuścił swój warsztat po czym wystrzelił w powietrze kierując się do miasta alkoholu i pokera.
***
Steve wiedział że odnalezienie Buckiego nie będzie należało do rzeczy prostych. Ale był zaskoczony kiedy zobaczył swojego przyjaciela siedzącego na jednym z dachów kasyna. Kapitan wspiął się na dach i powoli ruszył do swojego przyjaciela.
- Hej Buck... -
- Kto to Buck? -
- To ty. Pamiętasz mnie? -
- Jesteś Steve, twoja mama miała na imię Sara. -
- To naprawdę ty... -
Blondyn podszedł do mężczyzny i go uścisnął.
- Tęskniłem Buck. Tak cholernie tęskniłem. -
- Też tęskniłem Steve. Ile to już lat? -
- Za dużo, za dużo przyjacielu. -
Mężczyźni powoli zeszli z dachu i zaczęli spacerować po uliczkach Vegas. Ludzie oglądali się za nimi, lecz to im nie przeszkadzało. Najważniejsze było że mieli siebie. Jednak ich spokój nie trwał długo, obok nich wylądował Iron Man i wycelował działo w serce Barnesa.
- Steve, radzę ci nie interweniować. -
- Stark, odsuń się od niego. -
- Czemu? -
- Nie chce ci zrobić krzywdy. -
- On nie ma prawa być na wolności wśród cywili! -
- Cokolwiek chcesz zrobić, to nie zmieni przeszłości. -
- Nie obchodzi mnie to, zabił moją mamę! -
- To mój przyjaciel. -
- Tak jak niegdyś ja. -
- Tony... -
Jednak miliarder przestał słuchać rad blondyna i zaatakował Zimowego Żołnierza. Buck był gotowy i uskoczył przed pierwszym strzałem. Kapitan starał sie powstrzymać mężczyznę jednak to na nic. Po kilkunastu minutach Starkowi udało się trafić Barnesa. Bucky osunął się nieprzytomny na ziemię, jednak to nie wystarczyło geniuszowi. Ruszył w kierunku swojej ofiary aby ostatecznie ją dobić. Jednak na jego drodze stanął Kapitan z tarczą na ramieniu.
- Po raz ostatni proszę cię abyś się uspokoił Tony. Nie chce ci zrobić krzywdy. -
- Jak śmiesz go chronić?! -
- Ma takie samo prawo aby żyć jak ty! Ile osób ty pozbawiłeś życia?! -
- Nie porównuj mnie do tego robaka. -
- No tak, masz racje ty jesteś gorszy! On przynajmniej zabił sam a nie przy pomocy broni. -
Stark rzucił się na Rogersa i rozpoczęła się walka. Żaden z nich nie był w stanie przerwać, ta bijatyka miała udowodnić kto miał racje. Kto tak naprawdę rządzi drużyną.
- Nie zasługujesz na tę tarczę! Nigdy nie byłeś jej godzien! -
- Kto to mówi? Egoistyczny dupek który skrywa się za stertą blachy! -
- Zabiję cię! -
- Tylko spróbuj! -
Walka trwała by zapewne dalej gdyby nie przebycie reszty drużyny wraz ze wsparciem. Z Quinjetu wyszło 8 osób. Na samym przędzie szła Natasza wraz z Clintem.
- Panowie, uspokójcie się natychmiast! Clint rozdziel ich. -
Łucznik odsunął mężczyzn od siebie stając pomiędzy nimi.
- Co wy tu robicie? -
- Ratujemy wam tyłki, Stark. -
- Nie ma takiej potrzeby. -
- Jestem innego zdania. -
Obok Nataszy stanął młody mężczyzna w czerwonym kostiumie.
- Kto to? -
- Scott Lang, ale możecie go znać jako Ant Mana. -
- Cudownie... -
- Tony, już wystarczy. -
Obok Scotta stanął czarnoskóry mężczyzna.
- I ty Rhodey przeciwko mnie? Zrozumcie że nie mogę odpuścić! -
- Tony, musisz zostawić Barnesa w spokoju. -
- Gdzie tu sprawiedliwość?! Straciłem rodzinę przez niego! -
- Bucky, zostanie osądzony przez sąd. -
- Nie zgadzam się! -
- Nie masz tu nic do powiedzenia Steve. -
- Nie pozwolę wam zabrać Buckiego. -
- Steve, nic mi nie będzie. -
- Nie, i koniec. Bucky idzie ze mną albo będziemy walczyć. -
- Zdajesz sobie sprawę że nas jest więcej? -
- To dla mnie żaden problem. -
- Jeśli wy nie chcecie to ja mogę mu sam wklepać. -
- Spokój Stark. Najpierw rozmowa potem przemoc. -
- Niech ci będzie Romanoff. -
Tony podszedł do Rhodeya po czym zaczął z nim po cichu rozmawiać.
- Skoro już wszyscy się uspokoili możemy zacząć rozmawiać jak cywilizowani ludzie? Niech każdy odłoży broń na ziemię. -
- Przykro mi Nat ale wam nie ufam. -
- Steve, nie każ mi z tobą walczyć. -
- Dosyć tych pogaduszek! -
Tony podleciał do Kapitana po czym go zaatakował.
- Oddaj mi tarczę! Nie masz do niej żadnego prawa! -
- Uspokój się do cholery! -
- Ta tarcza została zrobiona przez mojego ojca, aby chronić ludzi przed takimi jak Barnes! -
- Tak samo twoja zbroja, miała chronić cywili o ile sobie dobrze przypominam! -
- Spokój! Wracamy do wieży i tam porozmawiamy! -
- Niech będzie. -
Po powrocie do wieży każdy zajął swoje miejsce i zaczęła się rozmowa.
- Posłuchajcie, każdy z nas rozumie że macie konflikt ale albo się dogadacie między sobą albo trzeba będzie interweniować. -
- Nie uspokoję się, dopóki ten morderca nie będzie siedzieć w izolatce! -
- Nie nazywaj go tak... -
- Spokój Stark ty tak samo Rogers. -
- Przykro mi Nat, ale chyba się nie dogadamy. -
- Jesteśmy drużyną, musimy się trzymać razem. -
- Ta drużyna nigdy nie była zgodna Nat. -
- Clint... -
- Wnioskuje o rozwiązanie Avengersów. -
- Chyba żartujesz Tony! -
- Jestem cholernie poważny Natasza. -
- Nie zgadzam się na to! -
- Kto jest za, niech podniesie rękę. -
Ze wszyskich zebranych dłonie podniosły trzy osoby, Tony, Steve oraz Clint.
- Nie mogę wam pozwolić na to aby drużyna się rozwaliła! -
- Przykro mi Nat, ale wszystko zostało przegłosowane. -
- Nienawidzę was! -
Kobieta wybiegła z pomieszczenia a tuż za nią wyszedł Banner.
- Ktoś ma jeszcze jakieś zażalenia? -
- Mam jedno pytanie. -
- Słucham. -
- Co jeśli będziemy was potrzebować? -
- Wtedy wrócimy, wszyscy razem. Będziemy mieć cel w tym wszystkim. -
- Czyli to nie jest koniec? -
- Nie, Rhodey, to koniec tej bitwy ale dopiero początek wojny. -
- Wojna się nigdy nie kończy Tony. -
- Wiem przyjacielu, wiem. -
- Co będziesz teraz robić? -
- To co najbardziej lubię. -
- Uważaj na siebie. -
- Ty na siebie też. -
Tony wrócił do wieży po czym starał się zająć swoje myśli pracą. Jednak jego starania nie dały oczekiwanego efektu. Mężczyzna ruszył z powrotem do salonu aby skupić się na swojej ulubionej czynności. Alkohol, to jedyne co może mu pomóc przeżyć.
- Jarvis, dzisiaj nie ma mnie już dla nikogo. -
- Jest pan tego pewien? -
- Masz racje, nie ma mnie dla nikogo do końca tygodnia.-
- Nie do końca o to mi chodziło sir. -
- Po prostu muszę odpocząć. -
- Sugeruje jakiś wyjazd. Może Karaiby? -
- Wole zostać tutaj. -
- Jak sobie pan życzy. -
Starkwziął dwie butelki whisky z barku po czym wyszedł na taras. Jego oczom ukazał się zachód słońca, który zwiastował zakończenie tego dnia.
- To fascynujące że w ciągu jednej doby straciłem swoją rodzinę. Swoich jednych przyjaciół. Ty to jednak potrafisz wszystko spieprzyć... -
- Wie pan że rozmowa z samym sobą, nie jest normalna?-
- Potrzebuje rozmowy z kimś inteligentnym. -
Iron Man wrócił do środka po czym usiadł pod barkiem. Jednym haustem wypił połowę butelki whisky. W gardle poczuł przyjemne ciepło które pozwalało mu w końcu odpocząć. Tony Stark znów był sam. Jedyne co mu pozostało to oczekiwanie na ostateczną bitwę, w której straci życie. W końcu taka jest rola bohatera...
We're in the EndGame now...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top