Rok nieprzestępny... xd?

Wspominałam, że miewam głupie pomysły? No właśnie...

Do takich należała decyzja obejrzenia "365 dni".

Nie zrozumcie mnie źle, doskonale wiedziałam, że to chała, ale po prostu chciałam na własne oczy się przekonać, trochę odmóżdżyć i pośmiać. Śmiałam się, śmiałam, pewnie - głównie z żenady, ale lepsze to niż nic.

Mam nadzieję, że nie zabłąka się tu jakaś wojownicza fanka Laury Biel i Massima. Nie chcę nikogo obrazić, ale muszę to wszystko napisać. Zresztą, Yuri_A chce.

Będę szła po kolei, bo inaczej kompletnie bym się pogubiła.

Zacznijmy od tego, że wbrew niektórym opiniom to nie jest porno. Film trwa 2 godziny, a scen erotycznych - w dodatku dość nużących i mało urozmaiconych - mamy ok. 20 minut. Szczególne upodobanie twórcy tego "arcydzieła" mają widać do seksu oralnego, przede wszystkim tego, gdy to kobieta zajmuje się (szukam niewulgarnych synonimów, wybaczcie) mężczyzną, co dobitnie podkreśla iście feministyczne podejście, według którego to głównie mężczyzna powinien czerpać przyjemność ze stosunku. Tak naprawdę cała ta ukazana w filmie relacja damsko-męska jest czysto patriarchalna i dość prehistoryczna - chodzi mi tu nie tylko o sam fakt męskiej dominacji, to jeszcze jakoś rozumiem. Po prostu... Nie wiem, spodziewałam się czegoś oryginalniejszego niż łóżko, kiedy facet zawsze jest na górze, i minuta na blacie w łazience. Liczyłam na choćby odrobinę dreszczyku. Tak, raz ją przykuł do łóżka, ale tylko po to, by patrzyła, jak jakaś roznegliżowana laska robi mu loda. Nawiasem mówiąc, à propos tych łańcuchów przy łóżku, fajny wystrój, w IKEI kupił?

Fabułę, godną najbardziej rakowych opowiadań na Wattpadzie, względnie raczej zna już każdy, ale i tak muszę ją przedstawić po swojemu. Film zaczyna się, nie powiem, mocno "Królem Lwem". Szlachetny tatuś mafioso, który nie chce sprzedać dwunastolatek do burdelu, informuje swego ukochanego synka Massimo, że całe to rodzinne przedsięwzięcie kiedyś będzie jego, a potem zostaje dramatycznie zamordowany w jednej z najżałośniejszych scen, jakie widziałam. Mufasa znacznie lepiej umierał.

Massimo, który sam został ciężko postrzelony, tuż przed tymi wydarzeniami obserwował na plaży dziewczynę. "Piękne kobiety to raj dla oczu i piekło dla duszy. I czyściec dla portfela". Massimo popada w obsesję na punkcie tajemniczej nieznajomej. Obwiesza swój dom jej portretami, a odnalezienie jej staje się jego głównym celem. Mija 5 lat. Poznajemy Laurę, czyli tamtą kobietę, która tak zafascynowała Włocha. Od pierwszej sceny znielubiłam ją. Jest wulgarnie prowokująca, antypatyczna i dziecinnie przemądrzała. W zamyśle miała być chyba silnym charakterem, twardą babką, która i tak ulega facetowi, ale coś nie wyszło. Zachowuje się bardziej jak panienka lekkich obyczajów niż pracownica jakiejś poważnej firmy, nawet na służbowym spotkaniu.

Laura ma chłopaka, Martina, który został najwyraźniej stworzony jako absolutny antyfacet. Jest łysy, brzydki, wredny, wiecznie "zapracowany". Nie zaspokaja Laury, co jest chyba największym zarzutem, woli sypiać z innymi. Nie dba o nią, nie pamięta o jej urodzinach. To dlaczego ona z nim jest?, zadaje sobie pytanie widz. On jej nie kocha, ona jego raczej też nie.

Wszystko to prowadzi do dwóch niesmacznych scen, pociętych i zmontowanych na zmianę. Laura wije się na łóżku w udawanym orgazmie osiągniętym dzięki wibratorowi, bo Martin znowu nie miał dla niej czasu, Massimo z kolei gwałci stewardessę. Czytałam, że gwałt pojawia się na początku filmu, myślałam jednak, że chodzi o gwałt w pełnym tego słowa znaczeniu, a nie o sytuację, w której brutalnie zmuszona do zrobienia loda dziewczyna półuśmiecha się z rozmarzeniem i ogólnie to praktycznie jest happy. Żeby chociaż dała zwyrodnialcowi w twarz albo kopnęła go w klejnoty, byłaby to przynajmniej cząstkowa manifestacja, że to było naganne. W ogóle w tej scenie twórcy osiągnęli coś wręcz niemożliwego - bo mi zrobiło się niedobrze, a jednocześnie tak naprawdę tam bardzo, bardzo mało widać. Jedynie Michele Morrone robi miny. Nie wiem, niektórzy się nim zachwycają, ale według mnie on nie czuł się dobrze w roli Massima, zresztą nic dziwnego. Takie mam dziwaczne wrażenie i tyle... On mi nie pasuje do brutala. W urody wygląda na znacznie bardziej subtelnego faceta, przynajmniej ja go tak odebrałam.

Laura wyjeżdża z Martinem i znajomymi na Sycylię. Tam widzi ją Massimo. Jak myślicie, co robi nasz gangster? Pyta: "Poszłabyś może ze mną na kawę"? Nie, no gdzie. On porywa Laurę, chociaż to porwanie jest raczej w wyobraźni widzów. Najwyraźniej zabrakło im pieniędzy na zakup chusteczki, by móc udawać, że jest nasączona chloroformem. Po przebudzeniu i jeszcze paru dramatyczno-romantycznych zemdleniach (Laura choruje na serce, co ma chyba usprawiedliwić, że słania się Massimowi w ramionach jak Walewska Napoleonowi podczas pierwszej wspólnej nocy - wybaczcie mi to bluźniercze porównanie) Włoch oświadcza jej, że zakochał się w niej wiele lat temu i że daje jej dokładnie rok, by ona też go pokochała.

Nawiązując do wyśmiewanego tekstu na podryw: "Laura Biel - zapamiętajcie to nazwisko, bo będziecie je krzyczeć po nocy. Ze strachu, gdy już obudzicie się z koszmaru".

Wyobraźcie sobie, że porywa Was jakiś psychopata, mówi, że Was kocha i że będzie Was trzymał przez rok. Co robicie? Wiem, że ciężko się odnaleźć w takiej hipotetycznej sytuacji, ale podejrzewam, że większość kobiet próbowałaby uciec, porozumieć się ze światem zewnętrznym. Laura ucieka niby dwa razy, dla zasady, ale wypada to mało przekonująco. Praktycznie od razu przyzwyczaja się do wszystkiego i jak gdyby nigdy nic idzie z Massimem na zakupy. SERIO??? A potem pindrzy się dla niego jak na romantyczną kolację przy świecach i zakłada dekolt do pępka. Nawet kiedy odzyskuje swój telefon i rozmawia z mamą, nie próbuje jakoś przekazać jej prośby o ratunek. Wiem, że istnieje coś takiego jak syndrom sztokholmski, jednak Anna Maria Sieklucka (czyli filmowa Laura) nie jest raczej Sophie Marceau, który tak wspaniale ukazała ten syndrom jako Elektra King w "Świat to za mało".

Inna kwestia. Massimo to gangster, niebezpieczny człowiek. Wydaje mi się, że raczej każda normalna kobieta, gdyby była zdana na jego łaskę i niełaskę, starałaby się mu nie podpaść. Nie wychylałyby się. Co robi Laura? Celowo go prowokuje, uwodzi. Wie, że Massimo jej pragnie (o, jakie mi ładne sformułowanie wyszło), więc specjalnie nakręca go jeszcze bardziej, jednocześnie odsuwając się zawsze w ostatniej chwili. Droczy się z nim. Jest opryskliwa, wyuzdana, nieodpowiedzialna. Kiedy wreszcie zgadza się na seks z Massimem, to ten moment staje się wręcz absurdalny i nieracjonalny, bo skąd ta nagła zmiana? Fakt, że zaraz po tym mają miejsce kolejne wielkie zakupy, sprawia, że sytuacja wygląda, jakby dała się przelecieć tylko dla nowej kiecki.

"Wyobraź sobie silnego samca, który zawsze wie, czego chce, do tego jest twoim opiekunem i obrońcą, przy którym zawsze czujesz się jak mała dziewczynka, jest spełnieniem twoich wszystkich seksualnych fantazji... A żeby było mało, ma metr 90, zero tkanki tłuszczowej, jest wyrzeźbiony jak posąg boga" - tak Laura opisuje Massima swojej przyjaciółce Oldze (o niebiosa, takie piękne imię zhańbione w takim filmie). Zresztą, Olga akurat jest jeszcze w miarę ciekawą bohaterką, gra ją Magdalena Lamparska. Problem tylko w tym, że to typowa najlepsza przyjaciółka, szalona i przeklinająca, moim zdaniem ściągnięta z postaci Sharon ze wspaniałego "Dziennika Bridget Jones" autorstwa Helen Fielding. Nie jest to jednak przynajmniej tak nachalne jak w przypadku czarnej ażurowej maski, w której występuje Laura na balu (zalatuje Greyem). Dość interesująco wyszedł też Domenico, popychadło Massima, który ma za zadanie opiekować się Laurą. Współczułam mu z powodu jej kaprysów, które musiał spełniać, równie mocno, co mężom zaciagniętym do kina przez żony.

Wracając jednak do Massimo... Czuły barbarzyńca? Romantyczny gangster? Czytałam w kilku recenzjach, że jedynie Michele Morron jako tako ratuje tego gniota. Zdecydowanie nie dla mnie. Cóż, mnie kręcą Rupert Penry-Jones jako kapitan Wentworth na koniu albo wyłażący z jeziora Colin Firth w roli pana Darcy'ego. Kto ma lepszy gust, nie mnie oceniać.

Ślub po dwóch miesiącach znajomości zaczętej porwaniem, ciąża i pozbawione najmniejszego sensu zakończenie. Odpowiadając na ulubiony tekst Massima: "Zgubiłaś się, mała?" - to ja to się najwyraźniej bardzo zgubiłam.

"I must be some kind of masochist", powtarzałam za Christiną Aguilerą, ślęcząc wczoraj nad Netfliksem. Sama to sobie zrobiłam, wiedziałam, na co się piszę. Chciałam się choć trochę oderwać od rzeczywistości. Kompletnie jednak nie rozumiem fenomenu "365 dni". Film, owszem, ogląda się szybko, a ujęcia są landrynkowo-bajkowe, ale nie widzę w tej historii nic podniecającego. Dobra, może ze swoimi osiemnastoma laty na karku jestem za młoda, ale widziałam na ekranie sporo scen erotycznych, dużo też przeczytałam i wiele z nich było znacznie ciekawszych - może właśnie dlatego, że mniej dosłownych. Pozwalały na więcej wyobraźni.

Jak stwierdził kiedyś Król Julian - "to był wstrząsający performance".

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top