"Rebeka" (2020)
Oto kolejna z jesiennych premier, na które ślinka ciekła mi od jakiegoś czasu - następna po wbijającym w fotel drugim sezonie "Strangera", poprzedzająca jutrzejszego mrocznego "Alienistę" i listopadowe "The Crown" - a także pierwszy od dość dawna film, któremu poświęcam rozdział. Swoją drogą, uważam, że z "Rebeki" mógłby powstać całkiem niezły serial...
Nie może być łatwo, gdy bierze się na warsztat fabułę, którą wcześniej zekranizował sam Alfred Hitchcock. Wersja z 1940 r., z Laurencem Olivierem i Joan Fontaine, powstała ledwo dwa lata po wydaniu powieści Daphne du Maurier - będącej jedną z najlepszych książek, jakie czytałam. Jak na tym tle wypada film młodszy o 80 lat? Na świeżo mogę powiedzieć, że jest... świetny. Nie podejmę się próby odpowiedzi na pytanie, czy lepszy. Jest na pewno nowocześniejszy, ale też znacznie bardziej zmysłowy i, co najważniejsze według mnie, wierniejszy powieści. To nie remake "Rebeki" Hitchcocka, to samodzielny twór, odrębna ekranizacja, czerpiąca z powieści wszystko to, co najlepsze. Chyba każdy, kto czytał książkę i widział wersję z 1940 r., zgodzi się ze mną, że filmowe rozwiązanie sprawy śmierci Rebeki zostało odarte z tego, co najbardziej interesujące. Mocną stroną powieści, poza jej magicznym, niepokojącym klimatem i bajkową historią miłosną, jest pokrętnie odwrócona sprawiedliwość, absolutne przeciwieństwo morału. Ówczesna kinematografia nie mogła sobie na to pozwolić, to byłoby zbyt szokujące - w XXI w. nie ma już takich ograniczeń.
Dla mnie fabuła "Rebeki" jest trzyczęściowa - najpierw romans, potem horror i na koniec kryminał na opak. Bezimienna sierota pracuje jako dama do towarzystwa bogatej, antypatycznej, ale tutaj doskonale zagranej Amerykanki. W Monte Carlo poznaje Maxima de Wintera, przystojnego, zamożnego wdowca, posiadacza dużego majątku na brytyjskim wybrzeżu. Żona Maxima, tytułowa Rebeka, zmarła rok wcześniej. Flirt pewnego siebie, eleganckiego arystokraty z nieśmiałą, nieco niezdarną służącą kończy się szybkimi, niespodziewanymi dla obu stron oświadczynami, z radością przyjętymi przez zakochaną dziewczynę. Już wtedy ludzie zaczynają mówić, że Maxim wciąż kocha Rebekę, a główna bohaterka będzie dla niego tylko pocieszeniem, zabawką rozkapryszonego bogacza...
Maxim przywozi swoją świeżo poślubioną małżonkę do nadmorskiej rezydencji Manderley, gdzie niepodzielne rządy sprawuje demoniczna pani Danvers, gospodyni ogarnięta obsesją na punkcie nieżyjącej pani de Winter. Bezimienna źle się tam czuje. Wszystko wokół przypomina jej o poprzedniczce, a znajomi oraz rodzina Maxima rozpływają się w zachwytach nad Rebeką. Młoda żona na każdym kroku przekonuje się, że nigdy nie dorówna pięknej, inteligentnej, dobrze urodzonej kobiecie, nawet po jej śmierci. Coraz bardziej przerażona i zrozpaczona, zaczyna wątpić w uczucia swojego męża, nawiedzają ją koszmary, a pani Danvers tylko podsyca jej strach. Czy Manderley naprawdę nawiedza duch Rebeki de Winter?
Wreszcie nadchodzi jednak chwila, kiedy Bezimienna musi stawić czoła rzeczywistości i podjąć decyzję: stanie w obronie mężczyzny, którego kocha, niezależnie od czynów, jakie ma on na sumieniu, czy też pozwoli zwyciężyć nieżyjącej Rebece?
Lily James w roli Bezimiennej nieco mnie denerwowała, choć może to wynikać z faktu, że nie przepadam za nią jako aktorką. Jest też według mnie odrobinę za stara jak na niewinną, płochliwą sierotkę. Niemniej gra przekonująco, ślicznie wygląda i wyraźnie zaznacza przemianę, jaka zachodzi w jej bohaterce. Niewiele do życzenia pozostawia za to wcielający się w Maxima Armie Hammer, bardzo wysoki, harmonijnie zbudowany, w ruchach mający naturalną grację brytyjskiego arystokraty (choć to Amerykanin), obdarzony przy tym ciekawie brzmiącym, niskim głosem. Owszem, jemu z kolei można zarzucić, że jest o kilka lat za młody w stosunku do książkowego de Wintera, ale pamiętać należy, że Olivier był jeszcze młodszy, gry grał w "Rebece". Hammer doskonale wie, że ma być seksowny, bo Maxim był seksowny, i to w dwojaki sposób - zarówno mrocznie, diabolicznie, niebezpiecznie, ale też jako chwytający za serce mężczyzna cierpiący. De Winter sprawuje władzę i ją traci, walczy z wyrzutami sumienia, wpada w szał, boi się... i rozpaczliwie chce być kochany przez kobietę dobrą, wrażliwą, czułą - taką, jaką sam pokochał. Jest tajemniczy, zaś w tej tajemnicy drzemie głęboko skrywana przed światem tragedia. Armie Hammer w "Rebece" ma w sobie coś magnetycznego.
Role drugoplanowe są wspaniale obsadzone, wystarczy wspomnieć choćby Keeley Hawes. Przede wszystkim nie wolno jednak zapomnieć o Kristin Scott Thomas, doskonałej, wielokrotnie nagradzanej aktorce, tutaj odtwórczyni roli pani Danvers. Gospodyni to kobieta niezrównoważona, z pozoru upiornie spokojna, pełna żalu i chęci zemsty. Pociąga za sznurki, tworząc atmosferę narastającej grozy. Zatruwa życie Maximowi i jego nowej żonie, bo nienawidzi ich, owładnięta bałwochwalczym kultem zmarłej pani.
"Rebeka" z 2020 r. to bardzo dobrze zrobiony film. Jest wierny powieści, pełen świetnych ról aktorskich, ma momentami naprawdę przerażający, surrealistyczny wręcz klimat i słodko ukazuje miłość rodzącą się między ludźmi z dwóch skrajnie różnych światów. Bogaty, przystojny, dojrzały mąż, piękny dom, służba, wykwintna kuchnia, bale i suknie... A pod powłoką tego bajkowego snu toczy się najgorszy koszmar.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top