Zgadnijcie, kto po raz drugi...
...obejrzał jeden z najlepszych seriali kryminalnych XXI w.? (subiektywny osąd)
Nie, tym razem nie chodzi o "Strangera". "Strangera" obejrzałam drugi raz już dawno.
Podpowiedź (copyright kadr z Netflixa):
Targane wiatrem sylwetki Davida Tennanta i Olivii Colman, stojących nad zimnym, spienionym morzem na tle tych przepięknych klifów... Jakże typowe ujęcie dla tego serialu.
Tak, to "Broadchurch". Na razie oczywiście dopiero pierwsza seria, ale to ona jest kwintesencją perfekcji.
Widziałam w swoim życiu już sporo kryminałów, w tym niektóre naprawdę dobre. Większością zachwycam się jednak tylko przez parę tygodni i idę dalej. Jest za to kilka tytułów, które wryły się w moje serce. Właśnie takie wrażenie zrobiło na mnie "Broadchurch". Owszem, to nie tej produkcji poświęcałam najdłuższe i najbardziej przeładowane pochwałami wpisy (właśnie zamierzam to naprawić), ale uważam ją za jeden z NAJLEPSZYCH seriali kryminalnych, jakie widziałam. Nie tylko najlepszych, ale i NAJLEPSZYCH, takich, które niosą coś więcej niż "tylko" doskonałą zagadkę i ciekawą warstwę obyczajową. To kategoria, do której trudno trafić - i zapewne jeszcze trudniej obronić swoją pozycję po 5 latach. Dla mnie "Broadchurch" było, jest i zapewne zawsze będzie absolutnym arcydziełem.
Kusiło mnie już od jakiegoś czasu. To przeszywające spojrzenie brązowych oczu Davida Tennanta na netfliksowskiej miniaturce nie dawało mi spokoju. Wiedziałam, że się poddam. Chciałam się poddać, spróbować jeszcze raz, po latach, odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to naprawdę mogło być aż tak dobre, aż tak odbierające dech.
Mogło. Było.
"Broadchurch" to... smak ciasta śliwkowego z imbirem, które tak uwielbiam. Wtedy robiłyśmy je z mamą prawie co tydzień, zawsze w weekend - a w niedzielę na AleKino leciały nowe odcinki. Z internetu wynika, że to było 5 lat temu - czas leci. Okres mojej przeprowadzki i tuż po. Czyli pierwszy serial, który obejrzałam w nowym domu... I tak bardziej kojarzy mi się z ciastem.
Wtedy w sferę mojego filmowo-aktorskiego gustu wparowali Olivia Colman oraz David Tennant i do dziś kocham na nich patrzeć. Colman jest świetna. Jak wariatka cieszyłam się, że pojawi się w "The Crown" i nawet jeśli jestem nieco zawiedziona sposobem prowadzenia akcji, to dalej jestem szczęśliwa, że mogę ją oglądać jako królową Elżbietę II. Tennant... Szczerze mówiąc, to od jakiegoś czasu jestem w trakcie małego maratonu z nim, co skłoniło mnie ostatnio do głębszych refleksji nad jego talentem. DI Alec Hardy nie był pierwszą rolą, w jakiej go zobaczyłam, ale za to pierwszą, dzięki której oszalałam na jego punkcie. Ta w pełni zasłużona miłość do aktorskich zdolności nie wygasła, choć nie pielęgnowałam jej zdecydowanie za długo - odpuście mi ten grzech. David Tennant est niezwykły, ma w sobie coś... co go wyróżnia. Nie jest po prostu kolejnym świetnym aktorem w moim małym (tudzież całkiem sporym) Panteonie. Jest kameleonem, mistrzem grania popaprańców. Nie wiem, możliwe, że aktualnie mam po prostu trochę za duże stężenie jego ról we krwi, by być elokwentną. Ale jest wielki.
Skoro już wybaczacie mi to potworne zaniedbanie, rozgrzeszcie mnie jeszcze z oglądania "Broadchurch" z lektorem za pierwszym razem. Kocham brzmienie głosu Tennanta, to jedno, ale jego szkocki akcent... Jest piękny. Więcej słów tu nie potrzeba.
Sierżant Ellie Miller to spełniona żona i matka dwóch chłopców. Pracuje jako policjantka w Broadchurch, klaustrofobicznym nadmorskim miasteczku, gdzie wszyscy się znają i lubią. Ellie jest częścią społeczności, lokalną patriotką. Po powrocie z trzytygodniowego urlopu spadają na nią dwa ciosy. Po pierwsze, obiecane jej stanowisko otrzymał kto inny, w dodatku mężczyzna. Żeby to był jeszcze chociaż ktoś miły - ale nie, to gburowaty i dość aspołeczny inspektor Alec Hardy, doświadczony śledczy, skompromitowany jednak głośną sprawą z Sandbrook. Od ukradzionego awansu znacznie gorszy jest jednak fakt, że szarpanego wiatrem nowego przełożonego Ellie poznaje, gdy ten pochyla się nad znalezionymi na plaży zwłokami jedenastoletniego Danny'ego Latimera, przyjaciela syna sierżant Miller. Od tej chwili nic w cichym, spokojnym Broadchurch nie będzie takie samo, a z czasem okaże się, że być może Hardy, choć wredny, jest najlepszym, co mogło spotkać Ellie. Inspektor powtarza jej: "Nie ufaj nikomu", ale jej trudno uwierzyć, że ktoś z jej znajomych mógłby być mordercą. Ludzie zwracają się przeciwko sobie, padają oskarżenia, na jaw wychodzą bolesne sekrety. W Broadchurch każdy coś ukrywa.
Rozwiązanie zagadki śmierci małego Danny'ego wbiło mnie w fotel. Teraz, ileś tam kryminałów do przodu, może podejrzewałabym winnego, ale wtedy byłam bezbronna.
Dziwne uczucie, oglądać znowu serial, który z jednej strony tak dobrze się pamięta, ale z drugiej jego szczegóły uległy zapomnieniu, więc każda kolejna scena jest nowa, choć prowadzi przez świetnie znane wątki do zakończenia, którego nie da się zapomnieć.
Uwielbiałam Ellie i Hardy'ego, nie przestałam. Olivia Colman ma trudną robotę, bo przez wiele odcinków gra zwyczajną, ciepłą kobietę, policjantkę, która nigdy nie miała do czynienia z zabójstwem w swojej rodzinnej miejscowości, jednak w ostatnim epizodzie wszystko się zmienia. Na jaw wychodzi prawda zbyt potworna, by ktokolwiek mógł ją sobie wyobrazić - i to już nie jest ta sama lubiana przez wszystkich, zżyta z sąsiadami sierżant Miller. O Ellie można powiedzieć: "do rany przyłóż", zaś Alec Hardy to zupełnie inna bajka. Nerwowy, złośliwy, nietowarzyski, często niezbyt grzeczny, ale o umyśle ostrym jak brzytwa. Jego małżeństwo rozpadło się w szczególnie nieprzyjemnych okolicznościach, mających wpływ na porażkę śledztwa, za którą Hardy sam na siebie nałożył pokutę i wypełni ją za wszelką cenę, odnajdując zabójcę Danny'ego. Ma ciężko chore serce, może umrzeć w każdej chwili - komuś na rękach w pracy albo na stole operacyjnym. Powoli się wykańcza, fizycznie i psychicznie, chowając się za maską oschłego gbura. Jednocześnie Hardy, w krzywo wiszącym krawacie, wnosi nutę świeżości do tej smutnej historii, dzięki niemu można się czasem uśmiechnąć przez napływające do oczu łzy, pomimo rosnącego napięcia.
Miło było wrócić do tych pięknych klifów, jedynych w swoim rodzaju. Tęskniłam za nimi, tak samo jak za dusznymi uliczkami i szumiącym morzem.
"Broadchurch" to niepowtarzalne, powalające arcydzieło. Znów zrobiło na mnie wielkie wrażenie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top