"Wiktoria"

WSPANIAŁY serial. Najprościej mówiąc. Uwiódł mnie od pierwszego odcinka, a moja miłość trwa i trwa. Daisy Goodwin, scenarzystka i reżyserka pierwszej serii, stworzyła genialne połączenie faktów historycznych z romantyczną fikcją.

Młodziutka, zaledwie osiemnastoletnia Aleksandryna Wiktoria to następczyni brytyjskiego tronu. Od dziecka trzymana pod kloszem przez pozostającą pod wpływem kochanka matkę, dziewczyna nie zna właściwie świata, wciąż bawi się lalkami, a jej jedyną przyjaciółką jest niemiecka guwernantka Lehzen.

Wszystko zmienia się, gdy umiera jej panujący w kraju stryj, a niedojrzała, niegotowa do tej roli Wiktoria zostaje władczynią gigantycznego imperium. Okazuje się, że prawdziwi ludzie mają niewiele wspólnego z lalkami.

Jenna Coleman, znana fanom "Doctora Who" z roli Clary, cudownie wcieliła się w młodą królową. Pokazała jej infantylność połączoną z kiełkującą dorosłością, jej słodką, niewinną dziewczęcość, której musi się pozbyć w obliczu brutalnej politycznej gry. Z dziewczynki staje się kobietą. Kobietą, która wie, czego chce. Albo przynajmniej tak jej się wydaje...

Jednak nie tylko Jenna Coleman czaruje na ekranie. Tego serialu nie byłoby - może i by był, ale znacznie gorszy - gdyby nie brawurowo wręcz stworzony przez Daisy Goodwin i zagrany przez czterdziestodzięwięcioletniego Rufusa Sewella lord Melbourne. William Lamb, 2. wicehrabia Melbourne, wieloletni premier brytyjskiego rządu, mentor i przyjaciel królowej Wiktorii, bohater niejednego skandalu... Tyle na jego temat historia. A Daisy Goodwin? Ona zrobiła z Melbourne'a pierwszą, platoniczną miłość Wiktorii. Człowieka, który roztoczył opiekę nad wkraczającą w trudny świat dziewczyną. Wspierał ją, uczył prawideł polityki. Melbourne - i tu fakt rzeczywisty - stracił dwójkę dzieci, a także żonę, która najpierw uciekła z lordem Byronem. Rufus Sewell, przystojny pomimo dobijającej pięćdziesiątki,  gra oczami, spojrzeniem pełnym bólu, żalu, udręki. Melbourne to postać romantyczna, która uniknęła przeromantyzowania. Utraciwszy bliskich, stoczył się w otchłań samotności, a wyciągnęła go z niej dopiero młoda królowa, przy której boku znów poczuł się potrzebny. Z zewnątrz zdystansowany, od środka aż kipi od sprzecznych emocji.

W serialu występuje też oczywiście Albert, kuzyn, a potem mąż Wiktorii. Moim zdaniem on jest... nudny. Przynajmniej w porównaniu z Melbourne'em.

Zdecydowanie za to nudny nie jest jego brat, Ernest, bawidamek, czerpiący z życia garściami. Mój ulubieniec, zaraz po lordzie M. (jak nazywała Melbourne'a Wiktoria). Wątek miłosny z Harriet, zamężną damą dworu Wiktorii... Ideał w każdym calu taśmy.

Kto jeszcze się pojawia? Zachęcam do obejrzenia. Momentami będziecie płakać ze wzruszenia. Ja autentycznie szlochałam w chusteczkę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top