"The Crown"
Jestem za połową pierwszej serii tego serialu biograficznego od Netfliksa o życiu królowej Elżbiety II. Co tu dużo mówić, zakochałam się w "The Crown" od pierwszej sceny.
Inny reżyser, scenarzysta, producent niż w przypadku "Wiktorii", ale ta sama stylistyka, ten sam urok. Piękne, realistyczne kostiumy, scenografia, wspaniałe stare auta... Uwielbiam takie seriale: iście brytyjskie ("The Crown" jest brytyjsko-amerykańskie), z klasą, dotyczące historycznych wydarzeń z gracją splecionych z fabularnymi, najczęściej romantycznymi wątkami. Pozbawione sztuczności i tandety, żadne telenowele, ale perfekcyjnie zrobione majstersztyki. Silna młoda kobieta na tronie w niełatwych czasach, zmagająca się z sytuacją polityczną, wewnętrznymi niepokojami, własną rodziną oraz swoim skomplikowanym małżeństwem - jakże mogłabym nie uwielbiać "Wiktorii" i "The Crown", będąc "emancypantką i sufrażystką"?
Główną rolę w pierwszych dwóch sezonach gra urodzona w połowie lat 80. Claire Foy, którą od trzeciej serii (za dwa miesiące zostanie udostępniona na Netfliksie) zastępuje Olivia Colman, jedna z moich ulubionych angielskich aktorek. Foy jest ładna, młoda, ma porcelanową cerę, burzę czarnych loków i wielkie śliczne oczy. I jest bardzo dobrą aktorką, która nie bez powodu otrzymała za rolę "Lilibet", jak pieszczotliwie nazywają królową bliscy, Złotego Globa. Bądźmy jednak szczerzy - Elżbieta II żyje, panuje i z oczywistych względów twórcy nie mogli za bardzo przyszaleć. Nawiasem mówiąc, nie chciałabym oglądać serialu o sobie samej, aż mi się niedobrze robi. Młoda Elżbieta w wykonaniu Claire Foy ma dużo wdzięku, odkrywa dopiero siebie jako królową, swoje poglądy, zwyczaje panujące na dworze, poznaje blaski i cienie władania krajem. Jednak Elżbieta jest - i musi być w aktualnych czasach - postacią wyidealizowaną. A wyidealizowanie bywa nudne, bo skazy ubarwiają i ożywiają.
Tym ciekawiej wypadają postacie teoretycznie grające drugie skrzypce, znacznie mocniej jednak przykuwające uwagę widza: książę Filip, Winston Churchill, Edward VIII, królowa matka Elżbieta, królowa wdowa Maria czy księżniczka Małgorzata. Oni błyszczą, bo mają wady, i to całe mnóstwo, są kapryśni, wyrachowani i nieoczywiści. Matt Smith, czyli pofarbowany na blond Doktor Who, urzekł mnie od pierwszego odcinka. Prawdziwy Filip powiedział kiedyś, że w rodzinie Windsorów czuje się jak "cholerna ameba". Oddali to. W "The Crown" Filip z rodu Mountbattenów, zwany na dworze pogardliwie Nikim lub Przybłędą, to bardzo inteligentny, pomysłowy facet, który gada, co mu ślina na język przyniesie. Kocha Elżbietę, jest gotów wyrzec się dla niej niemal wszystkiego: kariery w wojsku, nazwiska, domu, w pewnym sensie nawet godności, gdy z pozycji wasala pada przed nią na kolana. Chce jej pomóc, ale ona go odsuwa. A on się nudzi. Im bardziej się nudzi i wścieka, tym więcej głupot jest w stanie zrobić. A chyba zamiast wymówek, że coś mogłoby zaszkodzić koronie, chciałby po prostu usłyszeć, że Elżbieta kocha go do szaleństwa, a on ją rani. Na razie to ona rani jego. Pokłony dla Matta Smitha - bo jego Filipa naprawdę mi żal.
Winston Churchill to gigant. Ostatnio wciąż oglądam go na ekranie - i wciąż jestem pod dużym wrażeniem. Również i w "The Crown" jest to postać dopracowana, świetnie zagrana, z dowcipnymi dialogami, ale człowiek stanowczy, trzymający się władzy nieco zbyt kurczowo, by był dla widza świętym. Alex Jennings gra byłego króla Wielkiej Brytanii Edwarda VIII - ten sam Jennings, który w "Wiktorii" wciela się w belgijskiego króla Leopolda. Bardzo lubię sposób gry Jenningsa. Wywleka z Edwarda wszystkie brudy i przedstawia go bez kiczowatej diaboliczności do szpiku złego potwora. Jego bohater jest przede wszystkim zgorzkniały. Pobłądził i pogubił się lata temu.
"The Crown" to doskonały, zdecydowanie wart obejrzenia serial, który polecam wszystkim, szczególnie tym, którzy już dali się uwieść Wiktorii i Albertowi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top