"Sisyphus: The Myth"
Ostatnio nie miałam szczęścia do wyczekiwanych seriali: nie oczekiwałam po nich zbyt wiele, a i tak się zawodziłam. Miło, że wreszcie udało się przełamać tę nienajlepszą passę, bo południowokoreański "Sisyphus" okazał się znacznie lepszym serialem niż się spodziewałam - i to, o dziwo, nie tylko za sprawą Cho Seung-woo, którego talentu jestem wielbicielką od ponad roku.
Science-fiction nigdy nie było moim ulubionym gatunkiem filmowo-serialowym i raczej nigdy się nie stanie. Teoretycznie mogłoby się wydawać, że gdy Koreańczycy, ze swoimi specyficznymi manierami, zabierają się za "Matrixa" i "Terminatora" jednocześnie, nie może wyjść coś przesadnie ciekawego - nic bardziej mylnego! "Sisyphusa" ogląda się jednym tchem, nawet jeśli widz prędzej czy później zgubi się w tych wszystkich pętlach czasu i paradoksach. Owszem to fantastyka naukowa, ale wcale nie taka głupia, dobrze pomyślana, z trzymającą w napięciu intrygą, kiedy trzeba - odpowiednio dowcipna, romantyczna i dramatyczna. To szesnastoodcinkowy, ale bynajmniej nie nużący thriller science-fiction, a przy tym opowieść o postępującym szaleństwie: jednostki ludzkiej, ale i całego świata. "Sisyphus" może i nie jest ambitny, nie rzuci na kolana, jednak to dobry serial, z interesującym, acz zajeżdżającym nieco kalkami scenariuszem i naprawdę doskonałymi efektami specjalnymi, realistycznymi i nieprzesadzony, a do tego świetnie zagrany.
Rok 2035, Korea Południowa jest doszczętnie zniszczona po wojnie nuklearnej sprzed 15 lat. Na ogarniętych anarchią ziemiach uzbrojone grupy toczą walki: jedni o teren i dominację, a inni po prostu o przetrwanie w brutalnym świecie bez wody, żywności, leków i bezpiecznego schronienia. Młoda Gang Seo-hae cofa się w czasie przy użyciu wehikułu zwanego ściągaczem. Ukochany ojciec udziela jej ostatniego ostrzeżenia, nim dziewczyna wyruszy w niebezpieczną drogę: ma za wszelką cenę unikać pewnego mężczyzny...
Rok 2020, Han Tae-sul to genialny, bajecznie bogaty inżynier, naukowiec i wynalazca, prezes i założyciel firmy technologicznej Quantun & Time. Niezbyt zrównoważony psychicznie, jest arogantem, lekomanem oraz kobieciarzem, lekkomyślnym i nieodpowiedzialnym. Nagle jego pełne luksusów życie wali się: w ostatniej chwili ratuje od katastrofy spadający w dół samolot, wokół dzieją się dziwne rzeczy, wreszcie zostaje postrzelony i porywa go (a może ratuje?) tajemnicza kobieta... Tae-sul zaczyna rozumieć, że świat w którym żyje, wcale nie funkcjonuje tak, jak dotychczas sądził. Kim są ludzie z rządowego Biura Kontroli, kim jest człowiek używający greckiej litery sigma? Co z tym wszystkim ma wspólnego ostatni wynalazek Tae-sula i czy za dwa miesiące na Koreę naprawdę spadnie bomba atomowa? I co najważniejsze, dlaczego ktoś ciągle próbuje go zabić? Czyżby jego brat, Han Tae-san, miał jednak rację, gdy przepowiadał, że Tae-sulowi grozi niebezpieczeństwo? Tylko że Tae-san nie żyje - zginął w dniu, kiedy Quantum & Time weszła na giełdę, a Tae-sul nie może sobie wybaczyć, że go wtedy odtrącił, zajęty świętowaniem sukcesu i kokietowaniem pań. Problem w tym, że nękająca go od tamtego czasu halucynacja nabiera ludzkich kształtów... Czy Tae-san aby na pewno umarł?
Rozkapryszony bogacz, przekonany, iż panuje nad rzeczywistością, zostaje nagle rzucony w sam środek walki o losy Korei - bo, czy tego chce, czy nie, przyszłość zależy od niego, tak przynajmniej twierdzi wojownicza Seo-hae. Coraz ściślej związani ciągiem kolejnym wydarzeń, muszą się jeszcze wiele nauczyć o sobie i realiach, z jakich pochodzą - ona o jego pozornie bezpiecznej i luksusowej teraźniejszości, on o przyszłości, przed którą Seo-hae próbuje go uchronić. Im więcej Tae-sul wie, tym bardziej ma dość chowania się za jej plecami. Przyzwyczajony do brania wszystkiego, czego chce, postawiony przed wyborem: dziewczyna czy świat - nie zamierza go podejmować.
Tak naprawdę wskazałabym w tym serialu jedną szczerze irytującą postać: jest nią Gang Seo-hae, grana przez Park Shin-hye. Nie wynika to jednak z jej charakteru, a z braku celu wszystkich przedsięwzięć tej bohaterki. Tak, bo ja tego celu nie czułam, choć mówiła o nim przez szesnaście odcinków. Nie jest przesadnie oryginalna, ale nie jest też na szczęście głupia. To dziewczyna, której dzieciństwo spłonęło w grzybie po bombie atomowej, a ona, zamiast bawić się misiem, uczyła się strzelać do niego. Z dzikiego, ogarniętego anarchią pobojowiska trafia do wygodnego roku 2020 (o ironio, prawda? - a może nadciagająca wojna stanowi pewien symbol współczesnej sytuacji?), by wreszcie ocalić mężczyznę, którego pisane jest jej pokochać - a przy okazji także cały kraj, ale to drobnostka. Tylko dlaczego prześladuje ją senne wspomnienie Tae-sula w ślubnym garniturze, gdy trzyma ją, umierającą, w ramionach?
Zupełnie inną, znacznie ciekawszą postacią kobiecą jest Kim Seo-jin, psychiatra i była dziewczyna Tae-sula - zdradził ją, ale wciąż coś dla niej znaczy. Na swój sposób chce go skrzywdzić, ale nie potrafi, choć okazji będzie mieć wiele. Któż lepiej od niej potrafi kontrolować jego narastające szaleństwo? Jest nieoczywista, ani w pełni dobra, ani zła, naprawdę fascynująca, bo podejmowane przez nią kroki są trudne do przewidzenia. Do tego wcielająca się w nią aktorka, Jung Hye-in, to bardzo oryginalna kobieta. Bez wahania nazwę ją piękną, chociaż rozumiem, że wielu by się ze mną nie zgodziło, bo nie jest w klasyczny i oczywisty sposób piękna, ale wyróżnia się pośród innych koreańskich aktorek i przyciąga wzrok. Ma w oczach dużo dramatyzmu.
To właśnie bohaterowie nieoczywiści są solą tego serialu, nadają mu smaku. Taki jest choćby pan Park, pośrednik w podróżach w czasie, wariacko śmiejący się choleryk. Jego historia jest znacznie ciekawsza niż się na początku wydaje, bo on doskonale wie, że pewnych błędów nie da się już cofnąć, nawet przy użyciu wehikułu czasu. Wspaniale prezentują się czarne charaktery: bezwzględny, ponury pan Hwang, szef Biura Kontroli oraz tajemniczy, psychopatyczny Sigma - to żądny krwi szaleniec, ale widzowi nie sposób zapomnieć, co go napędza do zemsty. Nie da się też przejść obojętnie obok Eddy'ego Kima, wieloletniego przyjaciela Tae-sula, który wiele dla niego poświęcił, ale pytanie, jak długo wytrzyma jako ten drugi? Szczególnie, gdy chodzi o kobietę... Eddy'ego gra Tae In-ho, którego widzę już w trzeciej roli (wcześniej "Stranger" oraz "Life"), za każdym razem wypada interesująco. Duże znaczenie dla fabuły mają również młody, pełen życia Sun oraz pewien policjant w żałobie, który do końca nie wie, jak ważną rolę przyjdzie mu rozegrać na granicy czasów.
I tak doskonale wiadomo, dlaczego w ogóle czekałam na ten serial, prawda? I dlaczego zaczęłam go oglądać, bo samo streszczenie na pewno by mnie do tego nie skłoniło. Odpowiedź brzmi: Cho Seung-woo. To już trzeci serial, w jakim go widziałam, ale pierwszy raz było mi dane zobaczyć go w roli tak ekstrawertycznej, rozedrganej, histerycznej, gwałtownej. Tak, to skrajnie aspołeczny, zamknięty w sobie, a jednocześnie będący w ciągłym, jednostajnym ruchu prokurator Hwang Si-mok ze "Strangera" sprawił, że absolutnie zakochałam się w jego talencie aktorskim. W zasadzie nigdy nie klasyfikuję kogoś po jednej roli, dla niego zrobiłam wtedy wyjątek - mogę uczciwie powiedzieć, że uważam Cho Seung-woo za jednego z najbardziej utalentowanych aktorów współczesnego ekranu. Nie w Korei - na świecie. Oczywiście Tae-sul nie jest tak trudną w odbiorze postacią jak Si-mok, ale też nie należy do bohaterów łatwych pod względem charakteru, postepowania. Przechodzi przemianę, przestaje być dupkiem, zakochuje się - nie nabiera odwagi, bo miał ją zawsze, ale zaczyna robić z niej użytek. Tae-sul bywa nieźle komiczny, ale przeżywa też dramaty, miota się, zmaga z problemami psychicznymi i własnymi emocjami, a musi być także romantyczny - i za każdym razem wszystko jest w tych wyrazistych, ciemnych oczach. Prokurator Hwang czy cynicznie uśmiechnięty prezes Gu z "Life" to bohaterowie sztywni i oficjalni, pełni napięcia, wiecznie skryci za garniturami, w których, nawiasem mówiąc, Cho Seung-woo świetnie wygląda. Tae-sul jest inny - ubrany w bluzę z kapturem, dużo mówi i szybko się rusza, podnosi głos, szarpie się i ciska tym, co ma pod ręką. To bomba z natychmiastowym zapłonem. Może i jest arogancki, ale też czarujący, pełen werwy, hojny. Potrafi narobić wokół siebie szumu, na każdej konferencji urządza show... Nie tylko widzowi trudno oderwać od niego wzrok - Tae-sul pozostaje tez w centrum uwagi wszystkich postaci serialu. Jest obiektem ich uczucia, obsesji, nienawiści, chorej zazdrości...
Twórcy pozwalają widzowi na sporo własnej interpretacji, także odnośnie znaczenia tytułu. Zostaje on wyjaśniony tylko raz i nie jest to wyjaśnienie konkretne ani jasne, więc każdy sam może odpowiedzieć sobie na pytanie, kto w tym serialu jest mitycznym Syzyfem, w pocie czoła pchającym w górę kamień, który i tak stoczy się w dół, niezależnie od jego starań...
Podsumowując te liczne, długie akapity: "Sisyphus" to bardzo dobra produkcja. Ma znacznie więcej zalet niż wad, pokręcony, interesujący scenariusz i niezwykle udane efekty specjalne. Wiele postaci zostało wręcz zadziwiająco ciekawie pomyślanych i zagranych, intryga wciąga od pierwszego odcinka, efekty specjalne robią wrażenie, kiedy trzeba. Nie zachwyci każdego, daleko temu do wybitności, ale moją uwagę przykuło wystarczająco mocno. Przyznam się, że pogubiłam się w czasoprzestrzeni, ale to tylko dodawało dreszczyku emocji.
.
.
.
.
JESZCZE MNIE NIE OPUSZCZAJCIE.
Albo inaczej: JEŚLI KTOŚ ZAMIERZA OBEJRZEĆ "SISYPHUSA" I CHCE MIEĆ NIESPODZIANKĘ, NIECH NIE CZYTA DALEJ. Przynajmniej nie teraz - możecie wrócić po obejrzeniu i porównać nasze odczucia. Jeśli komuś wszystko jedno albo, jak ty, Yuriś, ma ochotę pośmiać się trochę z mojej wizji, zapraszam do czytania dalej, ale uprzedzam, dotyczy to bezpośrednio zakończenia.
.
.
.
.
.
.
Już i tak bardzo dużo słów napisałam, więc cóż szkodzi jeszcze trochę?
Koreańczycy to naród emocjonalny - kochają wątki romantyczne. Właśnie dlatego też "Stranger" jest tak oryginalny. Uwielbiają też miłosne happy endy, szczególnie te z rodzaju "i żyli długo i szczęśliwie nadludzkim wysiłkiem", co wie każdy, kto obejrzał choćby "Crash Landing on You".
Zważywszy na wszystkie te czynniki, rzeczywistość, w której przystojny, genialny i odważny pan inżynier heroicznie popełnia samobójstwo, strzelając sobie w łeb u stóp kościelnego ołtarza, a zapłakana ukochana rozpływa się w niebyt nad jego zwłokami, nie jest przesadnie satysfakcjonująca dla standardowego Koreańczyka, wracającego do domu po dniu ciężkiej pracy. Puśćmy teraz wodze wyobraźni i zastanówmy się, jak mogło powstać zakończenie. To drugie, nie to pierwsze. To pierwsze jest bardzo, idealnie wręcz sensowne - owszem, rozdzierające serce i wyciskające łzy, ale sensowne. Za to to drugie nie ma sensu ani trochę, ale nawet nie próbują go tłumaczyć - i dobrze. Wiecie, nie narzekam, że nie ma sensu. Happy end się liczy. Zastanawiałam się, co też skłoniło scenarzystę do napisania tej jednej, niewyjaśnionej w pełni sceny - więcej zrozumieją ci, którzy skuszą się na "Sisyphusa". Oto, jak widzę decydującą rozmowę pomiędzy twórcami a osaczonym przez nich scenarzystą.
(Oczywiście to dla jaj, proszę nie brać tego na poważnie. Po prostu gigantyczny kontrast pomiędzy tymi dwiema scenami, jednym a drugim zakończeniem wątku miłości Tae-sula i Seo-hae, sprawił, że w uszach rozbrzmiał mi taki właśnie dialog.)
- Ty kanalio bez serca! Jak mogłeś?! Jak mogłeś napisać coś tak niekoreańskiego? Natychmiast go ożyw! Ją też!
- Ale jak?
- Nie pytaj nas! To ty jesteś scenarzystą. Przez szesnaście odcinków planowałeś pętle czasu i paradoksy, nie możesz po prostu cofnąć ich w czasie, żeby żyli długo i szczęśliwie?
- Niby jak miałbym to zrobić? Nie mam czym. On zabił się, zanim stworzył wehikuł czasu, więc jej podróż stała się niemożliwa.
- My ci damy "niemożliwa"! Nie interesuje nas to! Masz coś wymyślić.
- A mogę zrobić tak, że to wszystko działo się tylko w jego otumanionym na skutek nadużywania psychotropów mózgu?
- Nie.
- ...
I tyle ode mnie. Trzymajcie się!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top