"Przeznaczenie: Saga Winx"

U góry czołówka mojego ulubionego trzeciego sezonu: starego, klasycznego i uroczego - nie to, co ostatni "prezent" od Netflixa.

Naprawdę kochałam "Klub Winx" jako mała dziewczynka. To była moja obsesja i trwała długo. Tak, malutka 16pll16 latała po mieszkaniu, wydzierając się: "Furia Smoka!". W końcu z tego wyrosłam, jednak sentyment pozostał, i to gigantyczny sentyment. Najbardziej lubiłam właśnie trzecią serię, dwie pierwsze też były dobre, oglądałam te odcinki w kółko. Późniejsze podobały mi się mniej, aż wreszcie zrobiłam się już za stara. Ciężko mi akceptować fakt, że animacja tak poszła do przodu. Bolą mnie te nowe bajki. Chyba zawsze będę woleć niedoskonałą, kanciastą linię kreskówek z okresu mojego dzieciństwa od tych gładkich, pełnych, błyszczących kształtów, które współcześnie otaczają dzieci.

Informacja, że Netflix nakręcił "ludzki", nie animowany serial o Winx, zaskoczyła mnie. Premiery wyczekiwałam z podekscytowaniem zmieszanym z nieufnością. Bloom i jej ekipa ciągle mają w swoim posiadaniu choć okruszek serca tej dziewczynki sprzed lat, więc nie wiedziałam, jak przyjmę nową produkcję Netflixa. Wobec tego w zwięzłych słowach: NIE PODOBAŁO MI SIĘ.

Dlaczego? Z bardzo wielu powodów. Przede wszystkim, nie do końca rozumiem ideę "Przeznaczenia: Sagi Winx". Oczekiwałam czegoś fabularnie bliższego oryginałowi. Oczywiście, to, że się coś zmienia, nie musi od razu oznaczać, że to coś nie wyjdzie (choć jestem chyba jednak zbyt przywiązana do mojego ukochanego "Klubu Winx", by zaakceptować jakiekolwiek zmiany). Ok, rozumiem, że z kreskówki dla małych dzieci postanowiono zrobić serial 16+ - coś w stylu Sabriny (nie oglądam, ale wiem, jaki jest zamysł). Bywają więc wulgarni i krwawi, próbują być mroczni, seksowni, zbuntowani i poprawni politycznie. Problem w tym, że w parze z tym "udorośleniem" nie idzie pozbycie się wielu tanich, naiwnych chwytów. Przykład? Cała grupa uzbrojonych wojowników poluje na śmiertelnie niebezpiecznego stwora, ale nie dają rady go zabić, a pokonuje go kilka niewyszkolonych wróżek z jednym młodym Specjalistą. 

Czy jest ktoś, komu trzeba wyjaśniać, o czym był "Klub Winx"? Nastoletnia Bloom dowiaduje się, że tak naprawdę jest wróżką i trafia do Alfei, szkoły, w której uczy się magii. Zaprzyjaźnia się tam z grupą dziewczyn, z którymi walczy z przeróżnym czającym się wokół złem. Tutaj Bloom to pyskata fanka staroci, która po kłótni z rodzicami niemal pali ich żywcem. W Alfei, której dumna i tajemnicza dyrektorka Farah Dowling (mamy zapomnieć o dobrotliwej Faragondzie???) skrywa niejeden brudny sekret, poznaje swoje współlokatorki: ambitną i wysportowaną wróżkę wody Aishę, pulchną i gadatliwą wróżkę ziemi Terrę, wycofaną wróżkę umysłu Musę oraz arogancką wróżkę światła Stellę.

Zamiast Flory mamy Terrę, Layla stała się Aishą, choć akurat to imię już wcześniej zmieniało się w zależności od wersji językowej. A gdzie Tecna? Nie ma. Po co komu w świecie techniki wróżka techniki? Te modyfikacje dotyczące postaci i usuwanie bohaterów bolało mnie najbardziej. Niezwykle brakowało mi Trix: Icy, Darcy i Stormy. Uwielbiałam te trzy wiedźmy, zresztą być może moja sympatia do panującej nad mrokiem Darcy była zapowiedzią przyszłej miłości, jaką obdarzę pewnego męskiego bohatera? Zamiast nich w "Przeznaczeniu" pojawia się niepokojąca wróżka powietrza i elektryczności Beatrix, która najwyraźniej ma stanowić zamiennik, jest jednak jedynie nędznym ersatzem w rodzaju kawy z żołędzi. 

To, co zrobiono ze Stellą i Skyem, powinno być karalne. Kochałam Stellę, ok?! Była egocentryczna i próżna, ale przyjacielska i kochana. Tu jest aroganckim, wyniosłym stworem, przywodzącym od razu na myśl Afrodytę z "Domu Nocy". Zdecydowano się usunąć jej chłopaka, Brandona (lubiłam tego głupola...), a ze Skya zrobiono obiekt walki pomiędzy Stellą a Bloom. Tak, Stella i Bloom rywalizują o faceta! Blondwłosa wróżka światła stała się postacią antypatyczną i skrajnie irytującą. Najlepszym przyjacielem Skya został Riven, niemający jednak wiele wspólnego z Rivenem z "Klubu Winx".

Ze zmian w postaciach spodobało mi się jedynie to, jak poprowadzono Musę. Jej moc słyszenia ludzkich emocji uważam za interesująco pomyślaną, a grająca ją Elisha Applebaum wygląda świetnie, w sumie jako jedyna. Nie mówię tu o urodzie, a o ubraniach. Według mnie bohaterki za mało się wyróżniają swoim stylem i  ani trochę nie nawiązują do pierwowzorów z kreskówki. Ok, rozumiem, dziewczyna nie będzie sześć odcinków chodzić w tym samym, tak jak to robiły Winx przez całe serie, jednak, skoro zrezygnowano z transformacji (ta magia została zapomniana i tylko raz Bloom się udaje), można było bardziej odwołać się do nich kolorystycznie. 

W głębi duszy naiwnie liczyłam, że czarnym charakterem będzie Valtor. Wyobrażałam sobie jakiegoś wysokiego, atrakcyjnego aktora z długimi jasnymi włosami, w fantazyjnej białej koszuli i powiewającym ciemnym płaszczu. Jak na małą fankę Tych Złych, strasznie lubiłam Valtora. Dla mnie był ciekawszy niż Lord Darkar, ale ten też by uszedł. W serialu Netflixa nie przywołano jednak żadnego z nich. Wróżki i Specjaliści walczą ze Spalonymi, tajemniczymi istotami, które infekują swoje ofiary śmiertelną chorobą. Spaleni wizualnie odrobinę kojarzyli mi się z Darkarem, ale na tym wszelkie podobieństwa się kończyły. 

Według mnie "Przeznaczenie: Saga Winx" jest produkcją bardziej dla osób, które nie były wielbicielkami "Klubu Winx". Być może jeśli spojrzy się na to świeżym okiem, bez serca krwawiącego z powodu każdej zmiany, zauważy się wiele zalet i tym sposobem obejrzy się niezłe fantasy dla młodzieży. Ja nie zdołałam tak tego odebrać. Nie mam pojęcia, co to właściwie miało być? Remake? Serial na motywach, mający być skierowany do dojrzalszej widowni? Jak na remake jest to zbyt oderwane od oryginału, kalające go wręcz wieloma rozwiązaniami, a jak na coś dla starszych - zbyt naiwne i w wielu miejscach tandetnie pomyślane. 

Uczciwie. Nie wystarczy tylko wepchnąć w usta postaci z bajki kilka przekleństw, kazać im się upić i z kimś przespać, okraszając to zagraniami rodem z brazylijskiej telenoweli. Należy zastanowić się, kogo chce się zjednać. Starych fanów czy nową widownię? Obie te grupy? Mogę mówić tylko za siebie, ale wiem jedno: naprawdę kochałam Winx. I cieszę się, że dalej mogę je jakimś fragmencikiem serca kochać: te stare, klasyczne, z wielkimi mrugającymi oczyma, transformacjami i niemal niezmiennymi strojami. Zaś "Przeznaczenie: Sagę Winx" niniejszym zsyłam do mojego własnego Wymiaru Omega.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top