"Emily w Paryżu"

W międzyczasie, dla urozmaicenia mojego własnego czekania na wpis znacznie bardziej monumentalny i mniej sensowny... serwuję to! Gdzie kontrowersje, tam i ja, co? Skończyłam oglądać ten "serialik", że się tak wyrażę, już ponad tydzień temu, ale jak zwykle dopiero w weekend wygospodarowałam chwilę, by się nim dla Was zająć.

Wspominałam o kontrowersjach. Tuż po premierze wokół "Emily w Paryżu" zrobiło się bardzo głośno, i to w niekoniecznie pozytywnym znaczeniu. O co chodziło? O stereotypy.

Najnowszy serial twórcy "Seksu w wielkim mieście" opowiada o młodej Amerykance, Emily Cooper. Emily pracuje w agencji reklamowej w Chicago i ma fajnego - z pozoru -  chłopaka. W wyniku zmian w życiu prywatnym jej szefowej, dziewczyna dostaje szansę na wyjazd do Paryża, gdzie objęłaby stanowisko w francuskiej firmie. Tym sposobem Emily wkracza do "miasta miłości", a raczej - "miasta bezwstydnego seksu, croissantów i wredoty".

"Emily w Paryżu" to mało ambitna komedia, ale ogląda się ją przyjemnie. Fabuła jest śmiesznie naiwna i obraca się głównie wokół tego, że Amerykanie są cool, Francuzi dziwni, leniwi i złośliwi, a graną przez Lily Collins bohaterkę podrywają wszystkie najlepsze ciacha Francji (w większości zajęte).

Po premierze serialowego hitu Netflixa, z pretensjami odezwali się Francuzi, wytykając twórcom stereotypowe myślenie o ich narodzie. Wiecie jednak, co prywatnie sama myślę? Jeśli kogoś "Emily w Paryżu" kompromituje, to tylko Amerykanów. "Jak sobie mały Jasiu wyobraża Francję", powinien brzmieć tytuł. To zabawna produkcja, jednak głupiutka i typowo amerykańska. Schematyczne, błędne, zafałszowane podejście zauważy każdy Europejczyk, który choć odrobinę orientuje się w świecie. Także mesdames et messieurs, ne vous inquiétez pas (panie i panowie, nie martwcie się). To Amerykanie wychodzą na buraków i prymitów, a wy zachowujecie swoje wyrafinowanie, nawet kiedy bezczelnie z was kpią. Pozwólcie nam się choć trochę pośmiać w tych smutnych czasach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top