"Dicte"
Pierwsza duńska perełka na mojej liście.
Dziennikarka Dicte Svendsen wraca po latach do rodzinnego miasta i zatrudnia się w lokalnej gazecie. Chwila, moment, czy tego już gdzieś nie było? Owszem, np. w "Koronerze". Ale dopóki jest to motyw chwytliwy i dobrze zagrany, nie czepiajmy się.
Dicte młodość ma już dawno za sobą. To czterdziestoparolatka, która po rozwodzie i wielu innych życiowych niepowodzeniach zaczyna żyć od nowa. Problemy z dorastającą córką, byłym mężem, afery rozpętywane przez jej przyjaciółki, przypadkowo napotykani faceci i ogólny rozgardiasz emocjonalny. Można zwariować. Pewnie dlatego właśnie Dicte z takim zapałem wtrynia się miejscowemu detektywowi Johnowi Wagnerowi w prowadzone przez niego śledztwa.
Dicte to ten inteligentny, bystry amator, ale Wagner nie należy do typu policjanta - idioty. Ufa jej w pewnych kwestiach. Jego relację z Dicte można by nazwać skrajnie poplątaną, jak to przy dwójce rozwodników. Pasowaliby do siebie, takie moje zdanie. Scenarzyści nigdy nie dali im szansy, idą więc przez serial w tej swojej szorstkiej przyjaźni. Wagner nie ma łatwo, bo Dicte jako wścibska dziennikarka śledcza wiecznie plącze się mu pod nogami. Są zawieszeni gdzieś między zwykłym tolerowaniem siebie nawzajem a prawdziwą sympatią.
Dcite daleko do geniuszu. Bywa ślepa, niepotrzebnie ryzykuje, brawura skłania ją do podejmowania najgłupszych decyzji, także tych w życiu prywatnym. Jednocześnie według mnie jest niezwykle ludzka, bliska widzowi. Taka... nie wiem, jak to nazwać. Realna. I choć skrajnie pogubiona, roztacza wokół siebie tyle ciepła, że po prostu nie da się jej nie lubić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top