"Anioł ciemności"...

...czyli co tak naprawdę myślę o sezonie drugim "Alienisty".

Elegancki, błyskotliwy doktor Laszlo Kreizler to aktualnie jedyna pomoc psychologiczna, na jaką mogę sobie pozwolić - i jedyna, jakiej pragnę.

Drugi sezon, który miał premierę w czwartek, skończyłam oglądać już w piątek, ale piszę o nim dopiero dziś, bo wcześniej zmagałam się z nawałem pracy, wyrzutami sumienia i kolejnymi kryzysami emocjonalnymi. I lekturą. Lepiej jednak późno niż wcale, tym bardziej, że na Kreizlera czekałam długo i, tak jak w przypadku "Strangera", było warto.

Pierwsza seria stanowiła dla mnie zarazem pierwsze spotkanie z dziewiętnastowiecznym panem doktorem, Europejczykiem do szpiku kości, przemierzającym mroczne ulice Nowego Jorku. W ciągu tych kilku miesięcy, od maja, zdążyłam przeczytać już trzy powieści Caleba Carra, twórcy postaci Laszla - dwie opowiadające bezpośrednio o nim i jedną, której akcja dzieje się w XXI w., ale jest przesiąknięta duchem Kreizlera. Z tego powodu moje podejście do drugiego sezonu musiało być inne niż do pierwszego. Okazało się jednak, że intryga serialu tylko minimalnie pokrywa się z książkową - ale wcale mi to nie przeszkadzało. Dzięki temu wszystko było dla mnie świeże, nowe, a doskonale pomyślane.

Powinnam tutaj napisać jakieś: "Ale po kolei", jednak przecież ten tekst od pierwszego akapitu jest pozbawiony sensownej kolejności. Równie połamany jak ja ostatnimi czasy.

Na temat Kreizlera rozpisywałam się już tyle razy, że pewnie macie go dość. Cóż, ja nie mam - ale spokojnie, nie zamierzam teraz od zera zachwycać się wszystkim, co dotyczy tego bohatera. Moim priorytetem dziś jest "Anioł ciemności", jak brzmi podtytuł drugiej serii.

Fabuła po raz kolejny skoncentrowana jest na analizowaniu psychiki szaleńca, który zabija dzieci, istoty najniewinniejsze - i właśnie dlatego "Alienista" to od pierwszego odcinka i od pierwszej strony historia przerażająca, a jednocześnie hipnotyzująca grozą widza oraz czytelnika. Na początku drugiego sezonu pomyślałam, że jest niezbyt krwawo (choć makabrycznie) - i w zasadzie w tym momencie zaserwowano mi ostatnią scenę pierwszego odcinka. Jest... mocna, delikatnie mówiąc. I to nie jedyny krwawy moment.

Minął rok od rozwiązania przez zespół Kreizlera sprawy mordercy prostytuujących się chłopców. Sara Howard otworzyła własne biuro detektywistyczne, John Moore dostał awans w "New York Timesie". Nowym Jorkiem wstrząsa zbliżająca egzekucja Marthy Napp, która została oskarżona o morderstwo swojej nowo narodzonej córeczki. Martha utrzymuje jednak, że dziecko zniknęło ze szpitala. Sara i Laszlo nie wierzą w jej winę, gdyż ciała nigdy nie odnaleziono. W mieście wybuchają protesty kobiet. Tuż po straceniu Napp, do panny Howard zgłasza się żona hiszpańskiego dyplomaty, której córkę porwano. Odnaleziona w jej kołysce groteskowo pomalowana lalka prowadzi panią detektyw do... zwłok córeczki Marthy Napp. Sara prosi o pomoc Laszla. Tymczasem John, usiłujący napisać artykuł swojego życia, przygotowuje się do ślubu z protegowaną właściciela konkurencyjnej gazety.

Czego najbardziej mi brakowało w "Aniele ciemności", skoro już ustaliłyśmy, że krew była na swoim miejscu? Samego alienisty. Laszlo był tu dla mnie zbyt rozcieńczony, rozmywał się w morzu innych postaci, wysuwanych na pierwszy plan. Absolutnie nie zrozumcie mnie źle! Kocham Sarę Howard. To jedna z najbardziej przeze mnie lubianych postaci kobiecych. Jest silną feministką, wykonującą męski zawód w męskim świecie. Do tego uwielbiam sposób, w jaki Dakota Fanning ją gra. W pierwszej chwili nie nazwałabym tej aktorki pięknością, ale im dłużej oglądam ją w roli Sary, tym więcej piękna w niej widzę. Panna Howard to kobieta oryginalna i niezależna, jednak przy całej mojej sympatii do niej i tak uważam, że najciekawszy jest właśnie Laszlo. I to pomijając już fakt, że dalej wyklinam twórców serialu za tę scenę z trzeciego odcinka pierwszej serii, kiedy Sara, podpytywana przez dawną koleżankę o życie uczuciowe, odpowiada, że jest w jej życiu pewien lekarz. Nie każcie mi wylewać z siebie tych żali, proszę.

Kreizlera według mnie było po prostu za mało w drugim sezonie. Owszem, pokazano nam problemy z jednym z jego podopiecznych, dodatkowo Laszlo poznaje kobietę - panią alienistkę, gotową upić go oraz stawić mu czoła, równie przemądrzałą i pedantyczną, co on sam. Jednak gdzie przeszłość Laszla, prześladująca go wcześniej na każdym kroku? Gdzie walka z niesprawną ręką, uniemożliwiającą mu choćby wiązanie butów? To nie tak, że Kreizler grany przez Daniela Brühla całkiem utracił swą głębię - chwilami sięga wyżyn, za rzadko jednak, tym bardziej więc boli, kiedy z nich spada. Momentami ten jednocześnie oschły i porywczy człowiek gubi się twórcom, przytłoczony wątkami feminizmu i skomplikowanych relacji Sary z Johnem.

Tak jak wspominałam, drugi sezon jest bardziej na motywach niż na podstawie powieści Carra. W sumie to... dobrze, bo choć znałam nazwisko mordercy, bieg wydarzeń pozostawał dla mnie nowością. Do tego teraz, na chłodno oceniając, mogę powiedzieć, że książka "Anioł ciemności" jest moim zdaniem gorsza od "Alienisty". Ogrom śmierci tam ukazanej aż zatyka dech i to jest fascynujące, ale zakończenie przypomina bardziej powieść przygodową niż porządny, krwawy kryminał. Denerwowało mnie również zbytnie skupianie się na Steviem Taggercie i jego antypatycznej dziewczynie - tak, Stevie jest narratorem w tym tomie, więc jest to zrozumiałe, ale mi podobać się nie musi.

Ogółem jednak "Alienista: Anioł ciemności" to świetne 8 odcinków. Intryga wciąga, zaskakuje, bohaterowie zmagają się z trudnymi decyzjami i swoimi błędami... a szaleniec miota się, próbując zdobyć tylko to, czego najbardziej pragnie.

Jeszcze drobna dygresja na koniec. Kojarzycie tę międzywojenną karykaturę: "Marszałek Piłsudski w ramach konstytucji 17 marca 1921"? Nie? To już spieszę na ratunek.

Jaki to ma sens w tym kontekście? Taki, że od dość dawna codziennie, od rana do nocy, trzymam się pewnych określonych ram, zbijanych głównie z wyrzutów sumienia, aż bojąc się pomyśleć, co się stanie, jeśli się ich puszczę. I na Wattpadzie nie mam już siły. Wiem doskonale, że ten wpis jest pokręcony, może nawet kompletnie absurdalny - ale nie będę Was za mój tok myśli przepraszać, choć w pierwszym odruchu chciałabym. Po prostu pozwoliłam swoim myślom płynąć... To przecież w nich bywamy najbłyskotliwsi i najszczersi, nawet jeśli temat jest tak błahy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top