Rozdział 11

Starzec odwzajemnił uśmiech i spojrzał na swoje pociechy. Dziewczynka wpatrzona była we mnie jak w anioła. Chłopczyk za to patrzył mniej zaufanym wzrokiem, ale pewnie nie był zbyt ufny w stosunku do obcych ludzi. Podarowałam mężczyźnie dwa banknoty o najwyższej wartości.
- Niech Panu się dobrze żyje! - rzuciłam i odeszłam w dobrym nastroju. Na swojej drodze widziałam tylko domy, drzewa i pędzące auta. Były to tereny blisko centrum miasta, bo słyszałam z oddali różne głosy.
Kiedy udało mi się dojść do wielkich wieżowców i bloków mieszkalnych, ujrzałam zatłoczone ulice... miasta w którym odbywał się pokaz! Uradowana pobiegłam do budynku, w który jakiś czas temu odbył się bankiet i pokaz mody. Weszłam do środka, zwracając tym samym uwagę ochroniarzy.
- Kim pani jest? - spytali, a ja się uśmiechnęłam.
- Marinette Cheng, sławna modelka. - obwieściłam z dumą, a mężczyźni tylko mnie wyśmiali.
- Panna Cheng jest szatynką.
- Zafarbowałam włosy! - podniosłam głos, a w moich oczach zaczęły zbierać się łzy. Dlaczego ci ochroniarze mnie nie poznali?
- Nie słyszeliśmy nic o tym. Proszę opuścić teren budynku i nie zawracać nam czasu. - złapali mnie z dwóch stron pod pachami i wyprowadzili.
- Marinette i granatowe włosy... Jeszcze czego... - usłyszałam z oddali ich śmiech.

Zasmucona odrzuceniem przez znajomych mężczyzn, skierowałam się w stronę budki telefonicznej. Wystukałam numer do Nathaniela i wrzuciłam pieniążek, aby się połączyć. Jak zwykle nie odbierał, więc wykręciłam kolejny i kolejny raz, aż usłyszałam jego głos.
- Kto mówi? - uśmiechnęłam się pod nosem słysząc delikatną chrypę, pewnie go obudziłam.
- Cześć Nath, tu Marinette. - zaczęłam i chciałam mu wyjaśnić wszystko po kolei, ale nie dał mi dojść do słowa.
- Marinette! Gdzie ty byłaś przez ten cały czas? Martwiłem się! Gdzie mieszkałaś, co jadłaś, co robiłaś?
- Opowiem ci potem, teraz musisz po mnie przyjechać! Jestem w niebezpieczeństwie. Pamiętasz, gdzie był ten po... - nie dane było mi dokończyć, bo ktoś wyrwał mi słuchawkę z ręki i odłożył na miejsce, tym samym zakończył rozmowę. Odwróciłam się w przeciwną stronę i ujrzałam... Adriena!
Jego mina świadczyła o tym, że był strasznie zły. A ja tylko stałam w tej budce i się w niego wpatrywałam.
- Dlaczego uciekłaś? Wiesz, że tak się nie robi, prawda? - zapytał, a ja nadal stałam w ciszy, bezradnie na niego patrząc. - Odpowiedz! - zaczął mną szarpać, lecz tylko spuściłam głowę.

- Masz na mnie spojrzeć! - podniósł mój podbróbek i delikatnie pocałował w kącik ust. - Martwiłem się. - znów zmienił swoje zachowanie w ciągu jednej sekundy. Z każdą chwilą zastanawiałam się, czy Adrien naprawdę nie jest psychicznie chory.
- Nie obchodzi mnie to, że się martwiłeś, mam daleko gdzieś twoje pocałunki, bo i tak zaprowadzisz mnie tam, skąd uciekłam i znowu wszystko pójdzie na nic. - mruknęłam i przepchałam się przez niego, aby opuścić budkę, było mi w niej za duszno.
- A może mam inny plan? Żebyśmy pojechali do twojego apartamentu po rzeczy, a potem na lotnisko i polecieli na jakieś ciepłe kraje, gdzie nikt nas nie znajdzie? - poruszył sugestywnie brwiami.
- Z tobą mam gdzieś lecieć? Zapomnij. - oświadczyłam i zaczęłam szybkim krokiem się od niego oddalać. W pewnym momencie znowu zostałam złapana za ramię.
- Idziesz ze mną do samochodu i jedziemy po te rzeczy, bez sprzeciwu. - obwieścił i po krótkim czasie wędrówki do auta, wepchnął mnie do pojazdu.

***
Jak na razie wstawiam tyle rozdziałów :3
4 rozdziały w kilka godzin to nie jest zły wynik :)
Jeżeli uda mi się coś jeszcze napisać to dodam, a jeżeli nie... to znów będziecie czekać...
A tak na serio: postaram się wrócić do regularności... chociaż z dwoma szkołami na karku, trochę ciężko...
Pozdrawiam Was cieplutko, Anja

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top