Rozdział 7

Siedziałam na fotelu fryzjerskim około dwóch godzin. Czas strasznie mi się dłużył. Co chwilę pytałam Adriena, czy koniec jest już blisko. Odpowiadał mi za każdym razem tak samo.
- Uroda wymaga poświęceń, powinnaś o tym wiedzieć, słoneczko.
W trakcie metamorfozy myślałam nad tym, jak mnie nazywa. Kochanie, piękna, słońce. Podchodziło to pod określenia, gdzie chłopak mówi swojej dziewczynie miłe rzeczy, bo tak ją kocha. Czy Adrien mnie kochał? To było niemożliwe, pewnie zależało mu tylko na wybiciu się na znanej twarzy. Nie wiem już, co mam myśleć. Mam mętlik w głowie.
- Skończone! - skwitował mężczyzna. - Chcesz się zobaczyć w lustrze? - zapytał. Przez całą metamorfozę nie widziałam swojego odbicia, lustro były zakryte wielkim kawałkiem materiału. Zamknęłam oczy i poprosiłam, by zrobił, co należy. Gdy usłyszałam ciche "Gotowe." spojrzałam na siebie. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Moją twarz zdobił delikatny makijaż, co mi się podobało.
- Spójrz na włosy. - zachęcił mnie, a ja to uczyniłam. Dopiero teraz zauważyłam, że mają inny kolor.
-  Miałeś prawo pomalować moją twarz, miałeś też możliwość dokonania kilku zmian w moim codziennym ubiorze, ale nigdy nie pozwoliłam Ci na zmianę koloru moich włosów!
- Nie denerwuj się tak, granatowy jest teraz w modzie. - próbował mnie uciszyć. Ja jednak w sprawie swoich włosów nie zamierzałam milczeć.
- Nie będę cicho! Zniszczyłeś coś, co najbardziej mi się w sobie podobało! Zniszczyłeś cząstkę mnie! - krzyczałam, chciałam, żeby ten dzień okazał się snem. Próbowałam się szczypać, ale nadal stałam przed blondynem.

- Nie wiedziałem, że włosy tyle dla ciebie znaczą... - zaczął, lecz ja nie miałam ochoty go słuchać.
- Tego chciałeś? Ośmieszyć mnie? To ci się to udało. Ja chcę stąd wyjść! Nie chcę tu być! - łkałam. Nawet nie zauważyłam, kiedy zielonooki podszedł do mnie i objął ramieniem. Przybliżył swoją twarz do mojej i złożył delikatny pocałunek na moim policzku.
- Nie chcę widzieć, jak płaczesz. Wybacz mi. Obiecuję, że jutro będą lepiej wyglądały. Proszę, Mari. - szeptał mi do ucha i głaskał mnie po głowie. Z bezsilności przytuliłam się do niego, a następnie ogarnęła mnie senność.
- Zabierz mnie stąd, nie chcę tu zostać. Proszę. - tylko tyle zdołałam wypowiedzieć.
- Zrobię to. Obiecuję. - pocałował mnie w głowę. Następnie oddałam się w objęcia Morfeusza.

Kiedy się obudziłam, było mi wygodnie i ciepło. Poczułam czyjeś ręce oplecione w pasie. Odwróciłam się i zobaczyłam Adriena. Spał i cichutko pomrukiwał. Popatrzyłam na boki i zauważyłam, że nie znajduję się w czarno-szarym pomieszczeniu, do którego trafiłam, tylko gdzieś indziej. Chwilę później, blondyn obudził się ze snu. Uśmiechnął się, gdy mnie zobaczył.
- Spełniłeś moją prośbę, naprawdę to zrobiłeś. - wyszeptałam, patrząc mu prosto w oczy.
- Jakoś tak wyszło, nieważne. - jego głos był oziębły, nie wiedziałam, co mogło stać się podczas mojej drzemki. Mimo, że się uśmiechał, nie wyglądał na wesołego. Mężczyzna podniósł się do pozycji siedzącej, zauważyłam, że był bez koszulki.
- Kto ci to zrobił? - spostrzegłam na jego ciele kilka siniaków.
- Powiedziałem już, że nieważne! - odepchnął moją rękę.
- Wczoraj byłeś milszy... - mruknęłam, wyswobodzając się z jego uścisku. Wstałam, pościeliłam swoją połowę i wyszłam z pomieszczenia. Nie wiedziałam gdzie idę, chciałam znaleźć się jak najdalej od niego.

***
Myślę, że większość zorientowała się, że w tekście jeden fragment jest zaznaczony, ponieważ jest to kluczowa wypowiedź, poza tym jest to kawałek opisu!
Kto się skapnął, pisze pod swoją opinią o tym rozdziale: To była bułka z nutellą :3
Rozdział był pisany offline, prąd mi wyłączyli, ogólnie na całej mojej ulicy nie ma prądu, a ja mam router na prąd, nie mam neta w telefonie i muszę cierpieć... :C
Myślę, że rozdział się nie usunie... :)
Pozdrawiam, Anja

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top