Rozdział 10
Cześć... tutaj Ania
Wyjątkowo strasznie irytuje mnie Wattpad, bo akurat w tej książce usuwa mi publikacje rozdziałów!
Przykładowo - wstawiam rozdział 8 i 9, a ten pierwszy nagle jest projektem i nie jest opublikowany.
Matko.... Myślę, że wttpd się zlituje, bo nwm jak przetrwam tutaj.
Ok, to był taki mały wstępik, że jeżeli coś by było nie tak, to występują małe problemy.
Miłego czytania :)
***
Gdy mnie znów pocałował, prawie upadłam. On był naprawdę dziwnym człowiekiem. Jednak... coś mnie do niego przyciągało. Z tego powodu nie nakrzyczałam na niego za całusa, nie uderzyłam z liścia w policzek... Znowu mu uległam. To przecież jest jakieś chore!
- A-Adrien... - wyszeptałam, wtulając się w niego bardziej. - Słyszę kroki... ktoś idzie po schodach. - chciałam uciekać przez okno, mimo, że wiedziałam, że znajdowaliśmy się się na piętrze i było trochę wysoko. Wyrwałam się z jego uścisku, a on ponownie mnie złapał i uniemożliwił ruchy. Nachylił się i delikatnie zassał się na płatku mojego ucha. Stałam nieruchomo i patrzyłam w jego oczy. Poczułam miły dreszcz w dole brzucha.
- Rozbierz koszulkę. - rozkazał, a ja nawet nie drgnęłam. - Rozbierz ją do cholery! - nagle stał się wściekły i zaczął ciągnąć za materiał mojej bluzki. Jak najszybciej uciekłam do drugiego kąta pokoju. Blondyn jak na złość do mnie przyszedł i przyszpilił do ściany.
- Adrien, co ty robisz? - wyszlochałam cicho.
- Powiedziałem grzecznie - ściągaj koszulkę, a ty nie posłuchałaś. Teraz będzie kara... - odparł zielonooki i w tym samym momencie ktoś wszedł do pokoju. Nie widziałam twarzy dokładnie, ale przerażona nawet nie chciałam nikogo obcego widzieć. Adrien znów mnie pocałował, tym razem inaczej - wpychając swój język do mojej jamy ustnej. Usłyszałam głośny śmiech, a następnie ten ktoś wyszedł z pomieszczenia i zszedł po schodach. Kiedy nastała cisza, blondyn oderwał się ode mnie.
- Musiałem grać, że coś ci chcę zrobić. To była gra... - wyszeptał, a ja miałam ochotę tylko kopnąć go w krocze.
- Pomyślałeś, żeby mi o tym powiedzieć? - podniosłam głos. Adrien natychmiast zakrył moje usta dłonią.
- Wolałem, żebyś myślała, że to dzieje się naprawdę, niż na siłę udawała strach... A dobrze widzę, że się mnie boisz. - uśmiechnął się zwycięsko i tak jak wcześniej planowałam, kopnęłam go w krocze z całej siły i opuściłam pomieszczenie. Pociągnęłam swoją pomiętą koszulkę w dół i zeszłam po schodach. Miałam wszystko gdzieś. Nie obchodziło mnie, że głupi szef blondyna mnie zobaczy. On będzie miał problemy, nie ja. Ja i tak mam się stać zabawką seksualną szefa, więc niech się cieszy takim widokiem póki może, bo na pewno nie pozwolę mu się tykać i ucieknę.
- Marinette, zaczekaj! - usłyszałam jego głos i natychmiast schowałam się za kanapę. Z takiej odległości nie mógł mnie zobaczyć. Słysząc jego kroki, przesuwałam się lekko w bok. Cofnęłam się w stronę kuchni, żeby znaleźć w niej lepszą kryjówkę. Nadal kucając, prześlizgnęłam się przez wyjściowe drzwi kuchenne, używając do tego drzwi służących do wpuszczania dużych rozmiarów psów. Na szczęście nie były zamknięte i mogłam spokojnie uciec. Głupota mężczyzny była tak wielka, że nawet nie zauważył, kiedy mu się na dobre wymknęłam. Wstając z ziemi i otrzepując się z kurzu zauważyłam, że jestem w nieznajomym mi miejscu. Może inna część miasta? A może... całkiem inne miasto?
- Przepraszam, czy nie ma pani dwóch złotych? Brakuje mi na chleb dla rodziny, a nie chcę, aby dzieci cierpiały. - przestraszyłam się nagłego pojawienia mężczyzny, ale nie dałam tego po sobie poznać.
- Sama jestem w biedzie... Uprowadzono mnie, a następnie powiedziano, że w najbliższym czasie zostanę zgwałcona... Ale... może znajdę coś w tych brudnych ubraniach od nich, może zapomnieli czegoś wyciągnąć. - spojrzałam na starca i uśmiechnęłam się lekko. Widziałam w jego oczach wielki smutek.
- Tato! - usłyszałam, przeszukując zbyt duże spodnie. Do staruszka podbiegło dwoje dzieci - dziewczynka i chłopiec. Nie był podstępnym pijakiem... tylko biednym człowiekiem. Wtem poczułam coś sztywnego w jednej z kieszeń. Wyciągnęłam to coś i ujrzałam czarny skórzany portfel.
- Proszę pana, zdążył się cud! Przez przypadek dali mi złą parę spodni i teraz znalazłam w nich portfel z pieniędzmi! - pokazałam mu zawartość przedmiotu. Było w nim pełno banknotów.
- Teraz nie jesteśmy straceni... - powiedziałam i uśmiechnęłam się do niego.
A mi może uda się stąd wyjechać...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top