Rozdział 4
Kayla po raz kolejny rozejrzała się po okolicy, najwyraźniej mając nadzieję, że gdzieś między blokami dojrzy przystanek autobusowy. W końcu, równie dobrze, mogła dopiero jutro zająć się Bobbym. Teraz najważniejszy wydawał się powrót do domu. A przynajmniej to próbowała sobie wmówić, łudząc się, że dzięki temu uniknie wchodzenia do budynku.
Tyle że zaraz potem zrozumiała pewną, dość istotną kwestię. Otóż, wejście do budynku wcale nie oznaczało spotkania z Ryanem. Doprawdy, przecież nie mogła mieć aż tak wielkiego pecha! Szansa, że go spotka nie wynosiła więcej niż dziesięć procent. Szczególnie, że sala, na której mężczyzna udzielał im lekcji, znajdowała się na drugim piętrze. Co więc miałby robić na parterze, tuż przy wielkim biurze recepcji?
Uśmiechając się do samej siebie, sięgnęła po torebkę. Wysiadła z samochodu, po czym pokierowała się do budynku z wielkim napisem Walton nad drzwiami. Kroczyła dumnie przez korytarz, pragnąc dojść do ogromnego biurka recepcji, gdy nagle zatrzymała się gwałtownie.
Dziesięć procent, prychnęła w myślach. Jaka z niej księgowa, skoro nie potrafiła obliczyć prostego rachunku prawdopodobieństwa?
Ryan stał tuż przed nią, rozmawiając z kobietą znajdującą się po drugiej stronie biurka. Opierał się przedramionami na wysokiej ladzie i uśmiechał delikatnie, najwyraźniej nieco rozbawiony słowami recepcjonistki. Tuż obok niego stał Thomas, drugi instruktor, równie rozpromieniony. Kayla nie była pewna, czy flirtowali z tą dziewczyną, czy prowadzili zwykłą, koleżeńską rozmowę, ale tak czy inaczej, była naprawdę niezadowolona z faktu, że w ogóle coś robili. Nie mieli czasem jakiś zajęć do prowadzenia?
Wyglądało na to, że nie, bowiem zarówno jeden, jak i drugi miał przewieszoną przez ramię sportową torbę. Oznaczało to tyle, że prawdopodobnie na dzisiaj skończyli swoją pracę.
Benson miała do wyboru dwie opcje. Mogła iść dalej przed siebie i zrobić to, po co tu przyszła. Ewentualnie uciekać gdzie pieprz rośnie. Albo przynajmniej na parking, gdzie znajdował się jej samochód. Kto wie, może tym razem jednak odpali?
Była naprawdę bliska wybrania tej drugiej, bardzo kuszącej, ale za to niewiarygodnie niedojrzałej opcji, gdy Ryan odwrócił spojrzenie od swojej rozmówczyni i zaczął rozgadać się po otoczeniu. Zupełnie tak, jakby instynktownie wyczuł obecność Kay. Dziewczyna nie mogła czekać ani chwili dłużej i tym samym pozwolić, by facet przyłapał ją stojącą na środku korytarza i gapiącą się na biurko recepcji, więc szybko podjęła - jakby nie patrzeć - dość zaskakującą decyzję.
Ruszyła przed siebie, próbując nie zwracać nawet najmniejszej uwagi na dwóch mężczyzn. Chociaż, prawdę mówiąc, obecność Thomasa była jej kompletnie obojętna. Tutaj chodziło tylko i wyłącznie o Ryana.
Dość nieśmiało podeszła do biurka, nawiązując kontakt wzrokowy z recepcjonistką. Całą siłą woli próbowała zmusić swoje ciało do tego, by stało spokojnie i, broń Boże, nie odwracało się w pewną stronę. Kayla, niczym urodzona aktorka, zupełnie przekonująco udawała, że go w zupełności nie zauważyła.
- Przepraszam - powiedziała cicho, teraz już w pełni zwracając na siebie uwagę kobiety. - Czy mogłabym skorzystać z telefonu? Mój samochód nie chce odpalić, a komórka się rozładowała i nie mam jak skontaktować się z kimś, kto mógłby mi pomóc.
Kobieta mimowolnie zerknęła na Ryana. Mniej więcej tak, jakby szukała jego aprobaty na słowa, które zaraz miała wypowiedzieć.
- Przykro mi. Chętnie bym pani pomogła, ale by skorzystać z telefonu musi być pani klientem naszego -
- Kiedy ja chodzę tutaj na zajęcia z samoobrony - przerwała jej szybko.
- Ach, tak? A kto jest pani nauczycielem, jeśli mogę spytać? - Chytry uśmieszek pojawił się na jej twarzy. I choć Kayla z początku mogła powiedzieć, że kobieta wydała jej się dość sympatyczna, a zdrowy kolor jej jasnych, blond włosów, był po prostu zachwycający, to teraz nagle zmieniła swoje zdanie. Recepcjonistka w jej myślach stała się babszylem, a włosy sianem. W tym momencie naprawdę nie lubiła tej kobiety. Przede wszystkim dlatego, że próbowała ją skompromitować tuż przed stojącym obok Ryanem i za sprawą głupiego pytania zmusić do wypowiedzenia jego imienia i nazwiska. I choć naprawdę chciała, to nie mogła ot tak wskazać na mężczyznę i powiedzieć „to ten idiota", bo przecież udawała, że go nie widzi.
- Pan Waltman – odpowiedziała, uśmiechając się delikatnie do swojej rozmówczyni. Zupełnie świadomie przekręciła jego nazwisko. Zapewne miała być to swojego rodzaju odpowiedź na wszystkie przezwiska, jakie jej nadał.
Thomas roześmiał się cicho i, chcąc nie chcąc, Kayla zapomniała się i spojrzała w jego stronę. To był niewiarygodny błąd.
- Walton - powiedział Ryan, a na jego twarzy pojawił się ciepły uśmiech. Wciąż opierał się o ladę biurka swoimi przedramionami i wyglądał na naprawdę zrelaksowanego. W przeciwieństwie do Kay, oczywiście. Nie trzeba chyba mówić, jak bardzo ją to rozzłościło? Dziewczyna wychodziła z siebie, by się na nim odegrać, a on wciąż pozostawał niewzruszony. - Ale byłaś blisko, mała Kosmitko.
- Och.
Co prawda, nie była to zbyt twórcza odpowiedź, ale wydawała się zupełnie na miejscu. W końcu co innego mogłaby powiedzieć?
- Amy – zaczął Ryan, ale wcale nie odwrócił wzroku od ciemnowłosej. - Pani Benson jest naszą klientką – dodał. Definitywnie mówił do recepcjonistki, jednak jego wzrok utkwiony był w Kay, która próbowała nie zwracać uwagi na fakt, że mężczyzna z premedytacją położył nacisk na jej nazwisku. Niemniej, była naprawdę zaskoczona, że je zapamiętał. Przez cały czas używał w stosunku do niej przezwisk, jakby w rzeczywistości miał problem z zapamiętaniem jej imienia. Co więcej, uczył przecież mnóstwo osób! Jak w tak krótkim czasie mógł przyswoić jej nazwisko? Szczególnie, że Kayla użyła go przy nim tylko jeden, jedyny raz.
Amy - nie babsztyl, jak się okazało - wysunęła zza lady czarny, dość nowoczesny telefon stacjonarny, stawiając go tuż przed ciemnowłosą.
- Dziękuję – odparła cicho Benson.
Nie patrząc już na Ryana, ani na żadnego z jego towarzyszy, sięgnęła po słuchawkę. Szybko wykręciła dobrze jej znany numer i przyłożyła telefon do ucha.
Czekała. Jeden sygnał, drugi, trzeci i kolejne. Po żadnym z nich nie usłyszała głosu Christy. Zadzwoniła więc ponownie, ale niestety skończyła z tym samym rezultatem. Dlatego szybko zmieniła swój plan i wybrała numer Blake'a - swojego najlepszego przyjaciela i właściciela jej ulubionej knajpy. Przez cały ten czas, próbowała również wmówić sobie, że Ryan wcale jej się nie przygląda. A tym bardziej nie chciała myśleć o tym, że nagle żadne z nich się nie odzywało. Jakby wcześniej przerwana rozmowa nie miała miejsca.
- Blake Tylor. – Z słuchawki zabrzmiał dobrze jej znany głos.
- Dzięki Bogu – odpowiedziała ze słyszalną ulgą, po czym szybko oprzytomniała. – Znaczy: hej, z tej strony Kayla...
- Cześć - odpowiedział niepewnie po krótkiej chwili ciszy, która zdawała się trać w nieskończoność. - Wszystko w porządku?
- Nie, nic nie jest w porządku. Bobby właśnie nawalił. Potrzebuję twojej pomocy.
Blake jęknął do słuchawki.
- Kochanie, jestem teraz w domu moich rodziców.
- Co? - I ona jęknęła. - Przecież to prawie dwieście mil stąd.
- Mogę wyjechać zaraz, ale i tak będę w mieście za jakieś... trzy godziny.
- Och, nie, w porządku - odpowiedziała zmieszana.
- Może Christy cię odbierze, a ja potem zajmę się twoim samochodem?
- Tak, świetny pomysł, zadzwonię do niej. Trzymaj się i pozdrów ode mnie rodziców. - Nim chłopak zdążył odpowiedzieć, Kayla szybko odłożyła słuchawkę.
Odsunęła od siebie telefon, po czym posłała recepcjonistce słaby uśmiech.
- Dziękuję za pomoc - oznajmiła, po czym zwróciła się do wszystkich, choć jednocześnie starała się unikać jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego: - Do widzenia.
W planach miała szybką ewakuację. Naprawdę szybką. Szkoda tylko, że Ryan po raz kolejny nie wziął jej zdania pod uwagę.
- Hej! – Zawołał za nią. – Kosmitko, poczekaj.
Próbowała udawać, że nic nie słyszy. Z całych sił starała się sobie wmówić, że te słowa były tylko i wyłącznie wytworem jej wyobraźni. Jednak, jej zdradzieckie ciało zareagowało momentalnie, zatrzymując się i odwracając w stronę mężczyzny.
- Potrzebujesz pomocy?
- Nie. – Dla potwierdzenia swoich słów pokręciła przecząco głową. – Wszystko jest pod kontrolą – dodała.
Nie była najlepszą kłamczuchą i Ryan na pewno to zauważył, ale nic więcej nie powiedział. Skinął jedynie głową i dalej już jej nie zatrzymując, odwrócił się z powrotem do recepcjonistki, by kontynuować wcześniej przerwaną rozmowę.
- Idiota – powiedziała Kayla pod nosem, zmierzając prosto do wyjścia z budynku. Nie miała pojęcia, dlaczego wybrała akurat to przezwisko, ale w tym momencie wydawało się pasować. Nie mogła zrozumieć tego, że Ryan uwierzył jej tak łatwo. Nie żeby miała o to pretensje. Chociaż...
Starając się wyrzucić mężczyznę ze swoich myśli, po wyjściu z budynku odetchnęła świeżym powietrzem. Jednak krótki spacer do samochodu wcale nie pomógł jej otrzeźwić umysłu. Nadal nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Chciała wydostać się z tego miejsca jak najszybciej, ale wszystko, jak na złość, zmierzało w odwrotnym kierunku.
Otworzyła swoje auto i szybko zajęła miejsce za kierownicą. Postanowiła jeszcze raz włożyć kluczyk do stacyjki, mając nadzieję, że tym razem - tak dla odmiany – jej ukochany samochód postanowi odpalić. Niestety nic podobnego się nie wydarzyło. Oczywiście, Bobby niejednokrotnie robił jej podobne numery, ale tym razem wszystko wydawało się inne. I to nie tylko przez rozładowany telefon dziewczyny.
Benson oparła głowę o kierownicę, powtarzając szeptem prośby skierowane prosto do Bobby'iego. Zdecydowanie była jedną z tych osób, które przemawiają do przedmiotów. Podobne konwersacje prowadziła ze swoim komputerem, kiedy niespodziewanie się zacinał, czy telewizorem, gdy zaczynał śnieżyć. Ale do żadnego z tych sprzętów nie była tak przywiązana, jak do swojego samochodu.
Głośne i niespodziewane pukanie w szybę sprawiło, że Kayla podskoczyła przerażona. Nieświadomie złapała się za serce, siadając prosto i rozglądając się w celu zlokalizowania zagrożenia.
Thomas z uniesionymi w geście poddania rękoma stał tuż obok jej samochodu. Uśmiechał się przepraszająco.
- Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć! – Krzyknął.
Kayla szybko oprzytomniała i uchyliła drzwi samochodu, by nie musiał dalej krzyczeć.
- Mówiłaś, że masz wszystko pod kontrolą – zaczął Thomas.
Kay wzruszyła ramionami. Przyłapał ją na gorącym uczynku, ale wcale nie czuła się z tego powodu źle. Szczególnie, że rozmawiała z Thomasem, a nie jego kolegą. I już miała dziękować niebiosom, że nie przysłali na jej ratunek Ryana, gdy zauważyła, że ten stoi kilka kroków dalej, najwyraźniej czekając na drugiego instruktora.
- Właściwie weszłam do samochodu tylko po to, by zabrać swoje rzeczy – wyjaśniła. Aby jakoś potwierdzić swoje słowa zaczęła pakować wszystkie przedmioty z fotela do torebki. Zabrała również kilka rzeczy ze schowka, również upychając je w podręcznej torbie, po czym wysiadła szybko z auta. Zamknęła je i z szerokim uśmiechem spojrzała na Thomasa.
- Widzisz, wszystko jest pod kontrolą – oznajmiła, nie mając pojęcia, kogo bardziej próbuje przekonać.
- Tak? – Prychnął i odwrócił się, by spojrzeć znacząco na Ryana. Kayla była pewna, że za sprawą tego krótkiego spojrzenia zdążył ją wykpić przed drugim mężczyzną. – I co zamierzasz teraz zrobić? – Z powrotem poświęcił jej swoją uwagę.
- Idę na przystanek autobusowy – wyjaśniła stanowczo. Starała się mówić z jak największa pewnością siebie i miała szczerą nadzieję, że choć ta jedna rzecz jej się udała.
- A co z twoim samochodem? – Do rozmowy wtrącił się Ryan.
Nie twoja sprawa, pomyślała.
- Mój przyjaciel potem się nim zajmie. – Nie miała pojęcia, dlaczego się tłumaczy. Równie dobrze mogła ich po prostu tu zostawić i ruszyć przed siebie. Tyle że ten cholerny Ryan przyszpilił ją swoim spojrzeniem do chodnika i nie potrafiła wykonać żadnego konkretnego ruchu. Nie mogła uwierzyć, że ktokolwiek potrafi działać na nią tak paraliżująco.
- Waltman – rzucił Thomas, zerkając na swojego kolegę. – Przecież znasz się trochę na samochodach. Może pomożesz tej biednej dziewczynie?
Biednej dziewczynie, Kayla powtórzyła w myślach, czując, jak momentalnie spinają jej się wszystkie mięśnie. Nie chciała być w ich oczach żadną biedną dziewczyną, która desperacko potrzebuje jakiejkolwiek pomocy.
Teraz już nawet nie musiała iść na żaden przystanek autobusowy. Była gotowa przebyć całą drogę do domu pieszo. Wszystko, byleby tylko zakończyć to niekomfortowe spotkanie.
- Z całym szacunkiem – zaczęła, najpierw spoglądając na Thomasa, a potem na drugiego mężczyznę – ale nie pozwalam byle komu dotykać mojego samochodu.
Nie miała zamiaru zabrzmieć tak szorstko. Naprawdę nie tak planowała to rozegrać. Ale cóż mogła poradzić, że czasem robiła pewne rzeczy zanim zdążyła je przemyśleć, a jej usta miały nadzwyczajny talent do wypowiadania się bez porozumienia z umysłem?
Thomas zaśmiał się pod nosem, najwyraźniej rozbawiony reakcją dziewczyny. Ryan jednak był w zupełnie innym nastroju.
- Lepiej już pójdę – powiedziała Benson po chwili milczenia. Nie chciała by ta sytuacja stała się jeszcze bardziej niezręczna. Wątpiła, by wtedy wyszła z tego cało. – Nie chcę spóźnić się na autobus.
Szybko wyminęła mężczyzn, kierując się przed siebie, zupełnie jej nieznaną ulicą.
- Kosmitko! – Zawołał za nią Ryan. Jego głos był pełen rozbawienia, co kompletnie zaskoczyło dziewczynę. Jeszcze chwilę temu był zirytowany, a teraz tryskał dobrym humorem? Kayla, będąc tym bez wątpienia zaintrygowana, szybko odwróciła się w jego stronę. – Tą drogą na pewno nie dojdziesz do żadnego przystanku – wyjaśnił. W jego oczach igrały wesołe ogniki.
Ciemnowłosa przełknęła ślinę, rozglądając się wokół siebie. Wyglądało na to, że ta sytuacja robiła się z każdą sekundą coraz bardziej nieznośna, a ona nie miała na to żadnego wpływu.
- Chodź! – Zawołał ponownie. – Podrzucę cię.
Zmarszczyła brwi. Zupełnie tak, jakby nie rozumiała wypowiedzianych przez niego słów.
- Podrzucisz mnie?
Pokiwał głową.
- Mam samochód – wyjaśnił z uśmiechem. – Podwiozę cię na przystanek.
Zaschło jej w gardle.
Miała wejść do samochodu ze swoim instruktorem? Oczywiście, była to rzecz, o której prawdopodobnie marzyły wszystkie dziewczyny, będące z nią na kursie i zapewne zabiłyby za taką możliwość... Jednak Kayla myślała nieco inaczej. Nie chciała wsiadać z nim do żadnego auta. Była przekona, że zrobiłaby z siebie jeszcze większa idiotkę, gdyby zostali sami, a ta opcja wcale jej się nie podobała. Nie ufała Ryanowi. A jeszcze bardziej nie ufała sobie przy nim.
- Dam sobie radę – odpowiedziała szybko. Naturalnie nie wierzyła w swoje ani jedno słowo, ale miała nadzieję, że przynajmniej on to zrobi. Zawsze mogła zapytać kogoś o drogę, albo złapać taksówkę, mając nadzieję, że kierowca będzie wyrozumiały i zważywszy na okoliczności powie, że dziesięć dolarów, jakie dziewczyna miała przy sobie w pełni pokryją cenę przewozu.
- To tylko kilka minut samochodem – wyjaśnił, wzruszając ramionami. – Nie daj się prosić, Kosmitko, przecież zaraz się kompletnie ściemni. A nie wydaje mi się, byś po swoich poczynaniach na dzisiejszych zajęciach była w stanie skopać potencjalnego złoczyńcę.
Benson widziała rozbawienie w jego spojrzeniu, chociaż stała kilka kroków dalej. Niestety musiała przyznać, iż zrobiło jej się trochę przykro, że ten facet wyśmiewa się z jej umiejętności tuż przy Thomasie. Nie chciała, by wszyscy wiedzieli o tym, jak bardzo była beznadziejna.
- Po pierwsze – zaczęła – szło mi całkiem nieźle.
Ryan wzruszył ramionami, najwyraźniej nie mając zamiaru tego dalej komentować.
- Po drugie – kontynuowała – mam gaz pieprzowy w swojej torebce, więc dałabym sobie radę nawet bez tych beznadziejnych kopniaków, których nas dzisiaj uczyłeś.
Jego uśmiech zdecydowanie się poszerzył.
Co, do diabła, było w tym tak zabawnego?
- A po trzecie – zastanowiła się przez chwilę. Szkoda tylko, że zabrakło jej argumentów. – Niech ci będzie.
Wcale jej się nie uśmiechało wsiadanie z nim do jednego samochodu. I chociaż podróż miała trwać tylko kilka minut, Kayla poczuła dziwną pustkę w żołądku. Jakby wizja ich samych w środku auta całkowicie sparaliżowała jej organizm.
Thomas, podobnie jak jego kolega, uśmiechał się szeroko. Tyle że Benson naprawdę nie wiedziała, co tak bardzo poprawiło im humor. W tej sytuacji nie było przecież nic zabawnego.
- Zapraszam – zawołał Ryan, wskazując ręką odpowiedni kierunek i lekko przy tym się pochylając.
Zanim jednak przeszli dalej, Thomas zawołał, zwracając się do drugiego instruktora:
- Nadal przychodzisz wieczorem?
- Tak, będę po dwudziestej – odpowiedział Ryan, zatrzymując się przy czarnym Jeep'ie. Otworzył drzwi od strony pasażera przed dziewczyną, a ona szybko wgramoliła się na siedzenie. Nie był to, co prawda, zbyt zgrabny ruch, ale w tym momencie miała to gdzieś, bowiem zupełnie odebrało jej mowę. W tym czasie milion innych myśli przepłynęło przez jej głowę, jednak zdecydowanie była wśród nich ta jedna najgłośniejsza. I gdy Ryan zajął miejsce kierowcy usta Kay po raz kolejny nie skontaktowały się z umysłem.
- Jesteś gejem? – Zapytała szybko. W jej głosie słyszalne było zdziwienie. Tyle że wcześniejsze wydarzenia zdały się mówić same za siebie. W końcu przed chwilą umówili się na wieczór, a jeszcze wcześniej stali razem w recepcji, czy nawet wychodzili z budynku. Cały czas razem.
- Co? – Ryan z początku zdawał się nie rozumieć. Być może nie dosłyszał.
- Spytałam, czy –
- Wiem, o co pytałaś – syknął. – Skąd ci to przyszło do głowy? Żartujesz sobie ze mnie? – Facet był wyraźnie poirytowany. Po jego wcześniejszym rozbawieniu nie było już śladu.
Kayla nieco się zmieszała, dlatego postanowiła szybko wyjaśnić mu sytuację. Niestety nim zdążyła otworzyć usta, Walton odezwał się ponownie:
- Nie! – Kontynuował. – Nie jestem.
Patrzył na nią intensywnie, jakby siła spojrzenia miała mu pomóc w przekonaniu Benson.
- To nie tak, że mam coś przeciwko – powiedziała szybko, wiercąc się na siedzeniu. Jej wcześniejsze przeczucia się sprawdziły. Zdecydowanie nie mogła sobie ufać w jego towarzystwie. Dlaczego choć raz się nie zamknęła? W końcu wiedziała, że odzywając się przy tym facecie zrobi z siebie tylko i wyłącznie większa idiotkę. – Po prostu wy dwoje wydaliście się –
- Nie – przerwał jej. – Uwierz, Kosmitko, nie jestem. Mam ci to udowodnić?
Ta sytuacja z sekundy na sekundę robiła się coraz bardziej niezręczna.
- Oczywiście, że nie! – Zawołała szybko, kompletnie tracąc kontrolę nad swoimi myślami. Te bowiem powędrowały w bardzo konkretnym kierunku. – Może lepiej już jedźmy?
Benson przez chwilę pokręciła się na fotelu, czując, że powietrze naładowane jest dziwną energią. Miała jednak świadomość, że nie jest to tylko zasługa ich krótkiej i bez wątpienia niezręcznej rozmowy.
- W której części miasta mieszkasz? – Zapytał.
Kayla zmarszczyła brwi.
- Myślałam, że zamierzasz podwieźć mnie na przystanek. By to zrobić musisz wiedzieć, gdzie mieszkam?
- Po prostu pytam – odpowiedział, wzruszając ramionami. Włożył kluczyk do stacyjki, przekręcił go i szybko wyjechał z parkingu. Jego ciało było napięte i dziewczyna mogła być pewna, że facet cały czas myśli o jej wcześniejszym pytaniu.
- Może nie jestem najlepszą uczennicą na twoich zajęciach, ale jedną rzecz wiem na pewno. Nie podaje się swojego adresu ludziom, których nie znasz – odezwała się. W jej głosie dało się usłyszeć nutkę rozbawienia. Dziewczyna najwyraźniej chciała w jakiś sposób rozluźnić atmosferę w samochodzie. Jakby nie patrzeć, mieli spędzić ze sobą jeszcze kilka minut.
- Tyle że ty mnie znasz, Kosmitko.
- Właściwie to nie, kompletnie cię nie znam. Jesteś po porostu moim instruktorem. A co jeśli po zajęciach bawisz się w seryjnego mordercę?
- Nie jestem mordercą – zaśmiał się.
- Czy nie to powiedziałby właśnie seryjny morderca?
Ryan roześmiał się cicho.
- Może nie powaliłabyś potencjalnego złoczyńcy swoimi kopniakami, ale mam przeczucie, że mogłabyś go nieco zdekoncentrować swoimi ustami.
Serce Kay zabiło szybciej.
Co on właśnie powiedział?
- Jestem pewny, że zagadałabyś go na śmierć.
Ach, i wszystko jasne.
- Ponawiam pytanie. W jakiej części miasta mieszkasz? – Ryan wydawał się rozluźniony. Lewą rękę trzymał na kierownicy, podczas gdy prawa spoczywała na udzie. Jego ciało nie było już dłużej napięte, co świadczyło o tym, że taktyka Benson okazała się skuteczna. Mężczyzna co chwilę zerkał na dziewczynę, ale po raz pierwszy Kayla nie czuła się tak sparaliżowana w jego towarzystwie. Oczywiście, ręce trochę jej się trzęsły, dlatego musiała je umiejscowić między swoimi udami, ale poza tym wszystko było w porządku. No, prawie wszystko. Tylko jej serce wybijało nieco przyśpieszony rytm.
- Niedaleko Harvey Parku – odpowiedziała spokojnie.
Ryan pokiwał głową, ale nic nie odpowiedział.
Przez następne kilka minut jechali w zupełnej ciszy, a jedynym zajęciem Kay było wyglądanie przez okno. Co prawda, nie podziwiała żadnych widoków, ale było to znacznie bezpieczniejsze niż wpatrywanie się w Ryana.
- Daleko jeszcze do tego przystanku? – Zapytała, mimowolnie się krzywiąc. Po części dziękowała w duchu instruktorowi za to, że ją zabrał ze sobą. Jechali już dziesięć minut, co oznaczało, że piesza wędrówka do wybranego przez nią celu byłaby naprawdę długa i męcząca.
- W sumie już go minęliśmy – odpowiedział swobodnie, wzruszając ramionami.
- Słucham? Jak to minęliśmy?
Ryan westchnął głęboko.
- Powiedziałaś, że mieszkasz niedaleko Harvey Parku. Tak się składa, że jadę w tamtym kierunku, więc dlaczego miałbym cię nie podrzucić właśnie w te okolice?
Kayla zmarszczyła brwi, jeszcze raz analizując słowa chłopaka. Ryan zamierzał podrzucić ją pod dom? Jęknęła na sama myśl, że miałby zobaczyć obskurną kamienicę, w której mieszkała.
- Coś nie tak, Kosmitko?
Wzruszyła jedynie ramionami, zupełnie nie przejmując się faktem, że nie mógł tego zobaczyć.
- Zaraz będziesz musiała mnie nieco pokierować i powiedzieć, gdzie dokładnie mam jechać – dodał po chwili.
- Nie musisz mnie podwozić pod sam dom. To tylko chwila stąd, więc mogę–
- Skoro to tylko chwila, to nie widzę problemu, by jechać dalej – przerwał jej.
I takim cudem, zaledwie pięć minut później samochód instruktora zaparkował pod kamienicą, w której mieszkała Kayla. Był to dwupiętrowy budynek z czerwonej cegły i nie było w nim nic urokliwego. Okolica, oczywiście, w żadnym razie nie wydawała się przyjazna i Benson dobrze wiedziała, że Ryan również to zauważył.
- Dzięki za podwiezienie – powiedziała, sięgając po torbę leżąca pod jej nogami.
- Polecam się na przyszłość – odpowiedział, a dziewczyna miała wrażenie, że mówi zupełnie szczerze. Co, prawdę mówiąc, było dla ciemnowłosej nieco zaskakujące, ponieważ nie tak dawno nazwała go gejem. Spodziewała się raczej, że Ryan obrazi się i już nigdy do niej nie odezwie. I zapewne nie byłoby to wcale takie złe. Czułaby się przynajmniej znacznie swobodniej na treningach.
Otworzyła drzwi i niezgrabnie wyskoczyła z samochodu. Wysokie wejście do Jeepa dla dziewczyny o jej wzroście nie było najlepszym rozwiązaniem.
- Do zobaczenia w sobotę, Kosmitko.
Benson westchnęła głośno. Wyglądało na to, że ta ksywka wyjątkowo przypadła mu do gustu.
- Do zobaczenia, Waltman.
Pożegnało ją głośne prychnięcie Ryana.
Kayla odetchnęła z ulgą, gdy tylko zatrzasnęła za sobą drzwi samochodu. Starając się nie patrzeć za siebie, szybkim krokiem przeszła do wejścia do kamienicy. Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że mężczyzna jeszcze nie odjechał.
Przeszukała szybko swoją torebkę i wyjęła zestaw kluczy, aby szybko otworzyć drzwi od klatki schodowej. Dopiero gdy znalazła się w środku, usłyszała głośny silnik jego samochodu.
Próbując już nie myśleć o Ryanie, przeszła po schodach do swojego mieszkania. Tyle że wyrzucenie go z głowy okazało się niebezpiecznie trudną sprawą...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top