Rozdział 3

Czasem, gdy czegoś naprawdę bardzo chcemy, to musimy na to niewiarygodnie długo czekać. Co więcej, wtedy okres oczekiwania dłuży nam się w nieskończoność. Jakby moment, kiedy to dostaniemy był niesamowicie odległy, niemal abstrakcyjny.

Ale co jeśli odwrócimy sytuację?

Co jeśli desperacko nie chcemy, żeby pewien dzień nadszedł?

Zdaje się, że to już wyższa szkoła jazdy...

Kayla w ostatnim czasie nie miała zbyt wygórowanych marzeń. Nie wyczekiwała awansu w pracy, nie śniła o wygranej na loterii, ani też nie rozprawiała o księciu na białym rumaku. Jej marzenie było proste. Szkoda tylko, że równie nierealne. Dziewczyna bowiem z całych sił próbowała powstrzymać nadejście środy. Nie żeby w tej kwestii miała wiele do powiedzenia.

Tak, czy siak - niechciany dzień w końcu nadszedł. A co za tym szkło, Kayla musiała się przygotować na drugie zajęcia z samoobrony.

Pozostawało jej jedynie przeklinać Christinę za to, że ta zdecydowała się zapisać je na ten zupełnie nikomu niepotrzebny kurs. I to nie raz, a dwa razy w tygodniu.

Biedna dziewczyna była skłonna podjąć nawet bardzo desperackie kroki. Tego dnia była już gotowa zostać dłużej w pracy i po raz kolejny przejrzeć wszystkie papiery, które znajdowały się na jej biurku. Wszystko, byleby tylko nie musieć zmierzyć się ze swoim instruktorem. W końcu była przekonana, iż przez niedzielny wieczór mężczyzna stracił o niej resztki dobrego zdania.

- Nie przesadzaj - zaczęła Christina, gdy spotkały się przed wejściem do budynku.

Kayla przyjechała tutaj prosto z pracy i chociaż nie planowała się spóźniać, to lada moment mogło do tego dojść. Dziewczynom zostało bowiem dosłownie dziesięć minut, by się przebrać i wejść do sali przed trenerem. Nie trzeba chyba zaznaczać, że Kay nie uśmiechało się żadne filmowe „wielkie wejście". Wolała w ciszy zająć swoje miejsce na końcu sali i udawać, że jej tam nie ma.

Tyle że to nie była jej wina, iż Bobby, czyli ukochany samochód, zarządził sobie krótka przerwę na pewnym skrzyżowaniu.

- Nie przesadzam - odburknęła Benson, wchodząc do budynku.

Razem z przyjaciółką pokierowała się prosto do damskiej szatni, która znajdowała się na tym samym piętrze, co sala treningowa. Obie dziewczyny pilnowały drogi, nie chcąc się zgubić gdzieś między korytarzami. Jakby nie patrzeć, ten budynek był ogromny. Oprócz ich zajęć odbywały się tutaj również treningi karate, czy jujitsu. Można było nawet zapisać się na fitness. A jedno z pięter w całości zajmowała siłownia.

- Przecież już cię przeprosiłyśmy - kontynuowała Christina. - Jak długo będziesz się na nas jeszcze gniewać?

- Nie gniewam się na was! - Zaprotestowała Kay. - Zrozum Christy, tu nie chodzi o ciebie. Ten facet mnie po prostu przeraża. Jest dla mnie nieuprzejmy.

- Nieuprzejmy? - Zakpiła blondynka. - Bzdura!

Benson westchnęła głośno. Nie miała zamiaru wchodzić z przyjaciółką w dalszą dyskusję na temat instruktora. Wiedziała swoje i tego chciała się trzymać. Nie jej wina, że zachowania - a przede wszystkim surowy wzrok mężczyzny - odbierała akurat w ten sposób.

Chwilę później dziewczyny weszły już do szatni. Przebrały się w swoje dresy, a pozostałe rzeczy zamknęły w szafce. Nim jednak zdążyły wyjść z pomieszczenia rozbrzmiał głośny śmiech Christy.

- A gdzie twój różowy dresik? - Nabijała się.

Kay poprawiła swoje czarne leginsy i obcisłą bluzkę, uśmiechając się przy tym delikatnie.

- Zniknął - wyznała, jakby opowiadała o czymś magicznym. - Teraz już nasz pan instruktor będzie musiał się zwracać do mnie po imieniu.

- Zachowujesz się tak, jakbyś była w przedszkolu - kontynuowała Christina. Wzięła swoją przyjaciółkę pod rękę i nachyliła się do niej, by szepnąć coś na ucho. - Kiedy w końcu zrozumiesz, że on po prostu na ciebie leci?

Kay jęknęła, odpychając od siebie dziewczynę. Stanęły tuż przed wejściem do sali treningowej.

- Wygląda na to, że jestem kosmitą - powiedziała Kayla z największą powagą, na jaką było ją tylko stać. - Wy ziemianie jesteście jacyś dziwni. Kompletnie was nie rozumiem. Dlaczego wszędzie szukacie podtekstów? - Dodała, przewracając teatralnie oczyma.

- Daj spokój - śmiała się dalej Christy.

- Nie, to prawda. Wszystkie dowody wskazują na to, że jestem kosmitką.

- Dobrze, Kosmitko. - Szkoda tylko, że nie odpowiedział jej głos Christy. - Zanim odlecisz na swoją planetę, zrób mi tę przyjemność i wejdź do sali.

Instruktor niespodziewanie przeszedł obok, by otworzyć przed nimi drzwi do pomieszczenia, gdzie odbywały się jego zajęcia. Oczywiście, usłyszał tylko ostatnią część rozmowy, ale to w żadnym razie nie poprawiało Kay humoru.

Próbując nie dać po sobie tego poznać, weszła do sali, kierując się na sam koniec pomieszczenia. Obok niej stanęła Christy, uśmiechając się przy tym naprawdę szeroko. Wydawała się niezmiernie zadowolona z zaistniałej sytuacji, dlatego Kayla momentalnie nabrała podejrzeń. Coś czuła, że jej przyjaciółka dobrze widziała zmierzającego w ich stronę instruktora, ale oczywiście nic na ten temat nie powiedziała.

- Mogłaś mnie uprzedzić, że idzie - westchnęła cicho Benson.

- Ach, tak. Rzeczywiście - zaśmiała się. - Mogłam to zrobić.

Kayla odwróciła wzrok od blondynki i mimowolnie przyjrzała się Ryanowi. Tym razem, podobnie jak ona, miał na sobie zupełnie inny strój sportowy. Ubrany był w krótkie, szare, bawełniane spodenki i tego samego koloru koszulkę z czarnym napisem „ARMY". Dziewczyna nie chciała wysuwać pochopnych wniosków, ale od teraz mogła zakładać, że ten mężczyzna należał kiedyś do wojska. I, patrząc po budowie jego ciała oraz postawie, mogła być to prawda.

- Cokolwiek planujesz, to i tak ci się nie uda - uprzedziła Kayla swoją towarzyszkę, mając nadzieję, że to oświadczenie coś zmieni.

- Kiedy ja nic nie planuję - odparła szybko Christy. Wydawała się być naprawdę niewinna. I może Kay faktycznie by w to uwierzyła, gdyby nie fakt, że zaledwie kilka sekund później blondynka udawała, że jest niezwykle zainteresowana słowami instruktora. Z równie wielkim zapałem przystąpiła do rozgrzewki. Było w tym zdecydowanie za dużo gry aktorskiej.

Ciemnowłosej natomiast brakowało zapału Christiny, ale z całych sił próbowała wykrzesać z siebie jakąkolwiek energię. Nie chciała odstawać od grupy, a co za tym szło, narażać się instruktorowi. Wolała, by nie zwracał na nią uwagi.

- Dzisiaj nauczymy się kilku podstawowych kopnięć - wyjaśnił po zakończonej rozgrzewce. - To nie czas, by używać skomplikowanych ruchów, takich jak kopnięcia obrotowe, obszerne podcięcia, czy wyskoki. Samoobrona to nie turniej: tutaj nikt nie da ci punktów za ładne techniki. Używając ich narażasz się za to na atak.

Spojrzał po twarzach wszystkich, jakby upewniając się, że jego słowa zostały dobrze zrozumiane, po czym pokierował się na koniec sali, gdzie leżał odpowiedni sprzęt do ćwiczeń. Wyciągnął trzy tarcze treningowe, na których zapewne mieli trenować kopnięcia. Potem kolejno przesunął dwa worki treningowe po ich torze na suficie, umieszczając je mniej więcej na środku sali.

Stanął z powrotem na swoim miejscu.

- Dzisiaj podstawowe kopnięcia. Piszczel, kolano i krocze. - Ponownie rozejrzał się po twarzach zgromadzonych kobiet. - Któraś chętna do pomocy?

Najwyraźniej szukał naiwniaka, który pomoże mu w drobnym pokazie, mającym za zadanie przedstawić pozostałym technikę kopnięć. I, co zaskakujące, znalazł dokładnie takich pięciu. Wszystkie, poza Kaylą oczywiście, podniosły ręce do góry, zgłaszając się na ochotnika.

Ryan skinął głową na jedną z kobiet, zapraszając ją do siebie. Hanna, bo tak miała na imię ochotniczka, wydawała się być niesamowicie zadowolona z jego wyboru. Dlatego też z wielkim zapałem przystąpiła do wykonywania jego poleceń. Stała dokładnie tam, gdzie jej kazał i robiła wszystko, co polecał. Do tego, co jakiś czas zadawała bardzo dla niej istotne pytanie - „Czy robię to dobrze"? Było to z lekka niepotrzebne, bo jedynym jej zadaniem było po prostu stanie w jednym miejscu, podczas gdy Ryan na podstawie jej ciała pokazywał, które mięśnie należy zaangażować do tego zadania i jakie wykonywać ruchy. Na koniec, już bez niezbędnej pomocy Hanny, zademonstrował pełne kopnięcie na worku treningowym. Worku, który za sprawą tego uderzenia momentalnie przesunął się o kilka centymetrów do tyłu.

- Wszystko jasne? - Zapytał, rozglądając się po sali. - Zapraszam więc bliżej - dodał, wskazując na worki.

Dziewczyny kolejno, jedna po drugiej, podchodziły do zadania z wielką powagą, próbując pokazać trenerowi, że naprawdę uważnie słuchały jego poleceń i robią wszystko dokładnie tak, jak nakazał. Wyglądało na to, że trudno było znaleźć na tym świecie coś bardziej oczywistego niż fakt, że większość kobiet z tego kursu za cel postawiła sobie pieprzenie instruktora.

Kayla, jako ostatnia stanęła przed workiem i prawdopodobnie była jedyną osobą, która nie do końca wiedziała, jak się za to wszystko zabrać. Ale w żadnym razie nie miała zamiaru pytać Ryana o jakiekolwiek wskazówki.

Nabrała głośno powietrza, powtarzając sobie w głowie, że da radę, po czym kopnęła w teoretyczny piszczel przeciwnika. I gdy myślała, że zrobiła to naprawdę dobrze, tuż obok niej zabrzmiał męski głos:

- Zdajesz sobie sprawę, że twój przeciwnik nawet tego nie poczuł? - Powiedział do niej.

Ryan stał tuż obok worka treningowego z założonymi na klatce piersiowej rękoma i wyglądał na naprawdę niezadowolonego. Szkoda tylko, ze po raz kolejny swoją uwagę poświęcał pannie Benson.

- Przecież kopnęłam mocno - oburzyła się. Dobrze wiedziała, że kopniak był silny, ponieważ czuła lekkie mrowienie w miejscu, gdzie skóra zderzyła się z workiem.

- Chodź tutaj, mała Kosmitko - zachęcił ją, stając przed workiem. Jego głos nie brzmiał jednak tak ciepło, jakby wskazywały na to słowa. Nadal był surowy. A Kayla, zamiast skupić się na tym, że zrobiła coś źle, zaczęła rozważać, czy przypadkiem nie woli, by mężczyzna pozostał przy Różowym dresiku. Kosmitka wcale nie była taka super.

- Tutaj - powtórzył, wskazując miejsce obok siebie. - Pomogę ci dobrze wyprowadzić ten ruch.

Teoretycznie jego słowa nie brzmiały groźnie. W końcu mężczyzna oferował swoją pomoc. Tylko dlaczego dziewczyna poczuła nagłe dreszcze na całym jej ciele, w momencie gdy tylko zdała sobie sprawę, że będzie musiała stanąć zaledwie kilka centymetrów dalej od instruktora?

Próbując nie dać po sobie niczego poznać, podeszła do mężczyzny. A on w tym czasie zrobił coś, czego kompletnie się nie spodziewała...

Stanął za nią, kładąc swoje dłonie na jej ramionach. Przesunął Kay tak, by znalazła się pod odpowiednim kątem do worka, a szybkim, zwinnym ruchem stopy lekko rozchylił jej nogi. Zaraz po tym jedna jego dłoń wylądowała na jej biodrze, zaś druga instruowała ruchy nogi.

- Jesteś malutka i masz prawdopodobnie mniej siły niż sześcioletni chłopak, dlatego musisz pracować całym ciałem i włożyć w ten jeden ruch trochę więcej energii - zaczął w momencie, gdy Kayla nakazywała w myślach swojemu ciału, by nie wykonywało żadnych zdradzieckich ruchów.

Przez chwilę chciała zaprzeczyć, mówiąc mu, że nie jest wcale taka malutka, jednak zdała sobie sprawę, że zabrzmiałoby to dość dziwnie. Stał przecież za nią mężczyzna, który był przynajmniej o głowę od niej wyższy. Sięgała mu zaledwie do ramienia, więc wszelkie sprzeciwy musiała odłożyć na bok.

Z pomocą Ryana wykonała w końcu kopnięcie, które mężczyzna określił mianem „przyzwoitego", podczas gdy pozostałe dziewczyny dostały „świetnie" i „tak trzymaj". To było naprawdę smutne.

Reszta zajęć przebiegła przyjemnie. Dla wszystkich poza Kay, naturalnie. Dziewczyna czuła się bowiem jak ostatnie nieszczęście. Ryan co chwilę zwracał jej uwagę i próbował korygować błędy. Oczywiście, podczas całej godziny zajęć inne dziewczyny także dostały jakieś drobne pouczenie, a ruchy Christiny zostały nawet nazwane „śmiesznymi", co nieco poprawiło Kayli humor, ale i tak bez wątpienia była najsłabszym ogniwem z całej szóstki.

- Wyjeżdżam na weekend do Nowego Jorku - powiedziała panna Ellis, gdy wraz z Kay wychodziły z wielkiego budynku po zakończonym treningu.

- Kolejny pokaz? - Dopytywała się ciemnowłosa.

Pokierowały się do samochodu Christiny. Tym razem to Benson postanowiła ją odprowadzić.

- Tak. Będę w domu w poniedziałek, więc wtedy umówimy się na jakąś kawę i wszystko ci opowiem.

Kayla pokiwała głową z uśmiechem, jednak jej dobry nastrój minął w momencie, gdy przypomniała sobie o pewnej kwestii.

- Chwila, czy to znaczy, że nie będzie cię na sobotnim treningu? - Jej głos był przesiąknięty paniką.

Christy uśmiechnęła się szeroko. Nie wyglądało na to, że obawy Kay choć w najmniejszym stopniu ją martwią.

- Dasz sobie radę - powiedziała wesoło, otwierając swój samochód. Wrzuciła torby na siedzenie, po czym ponownie wróciła wzrokiem do swojej przyjaciółki.

- Nie idę - zajęczała Benson. - Jak raz nie pójdę, to przecież nic złego się nie stanie, prawda?

- Idziesz - odpowiedziała dobitnie Christy. - Nie rób z siebie sierotki. Sama powiedziałaś, że ten facet zupełnie na ciebie nie działa. Skoro tak jest, to nie masz się czego obawiać. Ze mną, czy beze mnie, dasz sobie radę.

Kayla jęknęła głośno.

- Nienawidzę cię!

- Kochasz mnie - zaśmiała się, wchodząc do swojego auta. W ramach pożegnania pomachała do dziewczyny, która zmierzała już do swojego samochodu, zaparkowanego zaledwie kilka metrów dalej.

Kayla, próbując odwrócić swoje myśli od soboty - która zapewne miała nadejść szybciej, niżby tego chciała - wyjęła ze swojej torebki komórkę. Szybko odblokowała telefon, zauważając, że jedynymi osobami, które chciały się z nią skontaktować byli jej rodzice. Zdaje się, że nadopiekuńczość to cecha, jakiej niełatwo się pozbyć.

Nie czekając ani chwili dłużej, Kay wybrała numer swojej matki i zanim kobieta zdążyła odebrać połączenie, ciemnowłosa otworzyła swój samochód i zajęła miejsce na fotelu kierowcy, rzucając swoją torbę na siedzenie obok.

- Kayla! - Zawołała radośnie Barbara Benson, krzycząc do urządzenia. Do tej pory nie przyjęła do wiadomości faktu, że nawet gdyby szeptała, to Kay wyraźnie usłyszałaby ją po drugie stronie słuchawki. - Już się zaczynałam martwić. Dlaczego nie odbierałaś?

- Byłam na zajęciach.

- Zajęciach? Jakich znowu zajęciach? - W obawie o swój słuch Kayla nieco odsunęła telefon od ucha. - Nie masz wystarczająco dużo pracy? Ile razy ci mówiłam, żebyś się niepotrzebnie nie przemęczała. A ty, oczywiście, znowu swoje.

- To kurs samoobrony, mamo. To taka wersja rozrywki - powiedziała, kłamiąc jak z nut. Ale przecież nie mogła wyznać kobiecie, że w rzeczywistości była przez czas zajęć dość zestresowana. Barbara pewnie pojawiłaby się zaraz, by porozmawiać z Ryanem na temat jego sposobów nauczania i tego, jak traktuje swoje podopieczne. A przecież, gdyby się tak dłużej nad tym zastanowić, instruktor był jak najbardziej w porządku. To wyobraźnia Kay płatała jej figla.

- Robercie! - Zawołała kobieta po drugiej stronie słuchawki. To było dość typowe, że Barbara Benson w każdą rozmowę z córką angażowała swojego męża. - Kayla zapisała się na kurs samoobrony - przekazała dalej takim tonem, jakby zdradzała niesamowicie ważną informację.

- Ale to chyba nie znaczy, że ma zamiar wyjąć gaz pieprzowy ze swojej torebki? Przekaż naszej córce, Barbaro, że kategorycznie tego odradzam. Kapsaicyna alkalidowa powinna znajdować się w torebce każdej kobiety.

Kay spuściła głowę, układając ją na kierownicy. Kochała swojego tatę - nauczyciela chemii w liceum - który dosłownie wszędzie potrafił zaszczepić pierwiastek swojej wiedzy i pokazać, że chemia jest wspaniałą i niezwykle praktyczną nauką. Do tego wszystkiego, podobnie jak jego żona, był niesamowicie nadopiekuńczy. Kayla, co prawda, wiedziała, że powodem tego jest między innymi fakt, że ją - a potem jej siostrę - państwo Benson mieli w dość późnym wieku, ale i tak czasem trudno było jej się pogodzić z ciągłą uwagą rodziców. Jakby nie patrzeć, miała już dwadzieścia sześć lat. Ale teraz przynajmniej wiedziała, że nie bez powodu może nazywać się Kosmitką. Najwyraźniej inność w jej rodzinie przechodziła w genach.

- Przekaż tacie, że go nie wyjęłam i nie zamierzam.

- Mówi, że ma go cały czas w torebce.

- Bardzo dobrze. Oczywiście, mam nadzieję, że nie będzie jej nigdy potrzebny, ale lepiej dmuchać na zimne. Niech tylko sprawdzi datę ważności, by się przypadkiem nie okazało, że w sytuacji krytycznej nawet kapsaicyna alkalidowa jej nie pomoże.

- Tata mówi -

- Słyszałam, mamo. Naprawdę, nie musisz tego powtarzać - westchnęła cicho. - Tak właściwie, dlaczego dzwoniłaś?

- Ach, tak! O mało zapomniałam, a przecież prawie spadłam z krzesła, jak się o tym dowidziałam.

- Barbaro, byliśmy wtedy w sklepie i, jeśli dobrze pamiętam, nigdzie wtedy nie siedziałaś - wtrącił Robert, mimowolnie sprawiając, że Kayla uśmiechnęła się pod nosem.

- Daj spokój, Robercie, tak się tylko mówi.

- Rozumiem, po prostu wydawało mi się słusznym, by ci o tym przypomnieć.

- Mamo - jęknęła Kay, wiedząc, że jeśli im teraz nie przerwie, to zapewne będą spierać się o to w nieskończoność. - Do brzegu.

- Oczywiście! - Kontynuowała. - Razem z twoim tatą wybraliśmy się na zakupy do tego pobliskiego sklepu. Wiesz, tego gdzie kupujemy owoce. Właścicielką jest bodajże żona syna wujka Harrego.

Kayla wewnętrznie jęknęła. Zapowiadał się całkiem długi monolog.

- I spotkaliśmy tam Jolene. No wiesz, mamę twojego Josha! I wiesz czego się od niej dowiedzieliśmy? Och, jestem pewna, że wiesz.

Dziewczyna przetarła dłonią oczy, zdając sobie sprawę, że wpadła jak śliwka w kompot.

- Przepraszam - westchnęła. - Zapomniałam wam powiedzieć.

- Mówi, że zapomniała nam powiedzieć - oznajmiła Barbara, najwyraźniej od razu relacjonując wszystko swojemu mężowi. - Myślałam, że z ojcem odrobinę lepiej cię wychowaliśmy. No doprawy. Jak mogłaś nawet nam nie wspomnieć, że się rozstaliście? Czy ja naprawdę muszę się dowiadywać takich rzeczy od Jolene, a nie od własnej córki?

- Już powiedziałam: zapomniałam.

- Daj jej spokój, Barbaro - wtrącił Robert.

Podczas gdy jej matka wygłaszała kolejny monolog, komórka Kay zapiszczała, informując, że postało jej jedynie cztery procent baterii. Co oznaczało po prostu tyle, że za kilka sekund się rozładuje.

- Telefon mi pada, mamo. Zadzwonię do was później.

- Później to znaczy kiedy? - Dopytywała się Barbara. Nie uzyskała jednak żadnej odpowiedzi, gdyż komórka ciemnowłosej nagle zgasła. Dziewczyna oczami wyobraźni widziała swoją matkę, wciąż przemawiającą do słuchawki i nie mogła nic poradzić na nagły wybuch śmiechu.

- Szlag by cię trafił, Jolene - prychnęła pod nosem, wkładając kluczki do stacyjki. Wymyślając wszelakie przezwiska na swoją niedoszłą teściową, która nawiasem mówiąc naprawdę nie lubiła panny Benson, Kay przekręciła kluczyk w stacyjce.

Szkoda tylko, że odpowiedział jej złowrogi dźwięk.

- Nie, Bobby! Błagam, nie rób mi tego. Nie tutaj! Nie pod tym piekielnym budynkiem!

Dziewczyna podjęła kolejną próbę. I jeszcze jedną. A potem odczekała chwilę, jakby to w rzeczywistości miało coś zmienić i spróbowała jeszcze raz. I potem pięć następnych.

- Bobby, skarbeńku - zaczęła, kolejny raz przemawiając do swojego samochodu. Zdecydowanie miała nadzieję, że czułe słówka coś tutaj zmienią. - Rusz, błagam cię, rusz swoje piękne cztery koła i zabierz nas do domu!

Ale Bobby milczał.

Kayla, szukając pomocy, sięgnęła po swój telefon. Szybko jednak sobie przypomniała, że raczej ten już jej dzisiaj nie pomoże. W końcu, zaledwie chwilę temu się rozładował.

Jęcząc, rozejrzała się za jakimkolwiek ratunkiem. Nie znała dobrze tej okolicy, więc nawet nie wiedziała, w którą stronę należy iść, by dojść do najbliższego przystanku autobusowego. Nie miała nawet jak zadzwonić po Christy, by ta zawróciła i ją stąd zabrała. Albo po Blake'a, by pomógł jej z Bobbym.

Jedynym możliwym ratunkiem był powrót do budynku. Stamtąd mogła zadzwonić do przyjaciół, jak również zapytać o drogę na przystanek. I wyglądało na to, że nie miała w tej sprawie żadnego wyboru. Musiała wrócić.



Cześć, kochani!

Chciałabym Was serdecznie zaprosić na www.spis-opowiesci.blogspot.com, gdzie właśnie ukazał się wywiad ze mną. (Nadal nie mogę w to uwierzyć!)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top