»Rozdział 12

Dźwięk szpilek odbijał się echem po korytarzu. Jeszcze nigdy nie założyła takich butów i nie sądziła, że założy. Były po prostu niepraktyczne, lecz efekt, jaki otrzymała, był lepszy, niż się spodziewała. Podeszła powoli do stalowych drzwi, przy których od razu zatrzymał ją strażnik.

- Przepraszam, ale tu nie można wchodzić - powiedział, lustrując ją wzrokiem. Wyglądała nienagannie tak, jak miała wyglądać. Rola, jaką odgrywała była bardzo ważna dla jej przedsięwzięcia, bo nie chciała dodatkowej pracy, gdyby ochroniarzy dopadły jakieś podejrzenie. Gdy udaje się żonę bogatego biznesmena, wszyscy przestają w końcu pytać i tylko wykonują polecenia, więc powinna mieć połowę pracy z głowy.

- Och, właśnie się spieszę, by odebrać przesyłkę, bo George niestety nie mógł tutaj dotrzeć - powiedziała, wysilając się na urokliwy uśmiech i założyła kosmyk włosów za ucho. - Mój mąż wam nie wspominał? - Udała zaskoczenie i zaczęła grzebać w torebce. - Gdzieś tu powinnam mieć dokumenty. - Ponownie posłała im uśmiech, szukając odpowiednio sfałszowanego dokumentu. Wyciągnęła z kieszeni podrobiony dowód osobisty, a gdy mężczyźni zapoznali się z nim, stwierdzając, że wszystko jest prawidłowe, przepuścili kobietę, uprzednio przepraszając za niewiedzę. Zapewniała ich, że nic się nie stało, a uśmiech, jaki musiała ciągle utrzymywać na twarzy, już po prostu jej zbrzydł. Przeklęła w duchu, że musi rozmawiać z tymi pachołkami. Powtarzała sobie w myślach, by być opanowaną, lecz gdy tylko widziała wszystkie te ludzkie twarze, przechodził przez jej ciało dreszcz. Tak wiele mogła zrobić. To od niej zależało, jak potoczy się ich życie i napawała się tym, jak jeszcze nigdy dotąd. Ile dałaby, choć jednej osobie, wyrządzić krzywdę taką, jaką ona niegdyś przeżywała. Zacisnęła szczękę. Jeszcze nie teraz. Nie teraz.

- Czy to, to? - zapytał pracownik, zabierając płachtę lnianego materiału z dwóch pudeł. Wzrostem przewyższały Charlotte o dwie głowy. Uśmiechnęła się szeroko i położyła dłoń na ramieniu blondyna, który ją tu zaprowadził. - Byłbyś taki dobry i otworzył skrzynie? - Charlotte dobrze wiedziała, że nie powinna tego robić, lecz cichutki głosik w jej głowie był zbyt natarczywy. Musiała zobaczyć zawartość skrzyń, choć wiedziała, że nikt nie może się dowiedzieć, co w nich jest. Jednak to był jedynie pretekst. Rozejrzała się dookoła, upewniając się, ile ludzi właśnie znajdowało się w pomieszczeniu. Ile głów do stracenia. W porę jednak jej oczy zalśniły żywą zielenią i powstrzymała mężczyznę, który już chwytał za łom.

- Poradzę sobie jednak. - Uśmiechnęła się lekko - Może zróbcie sobie jakąś przerwę. Zasłużyliście. - Rozejrzała się po pracownikach. Niepewnie skinęli głowami i zaczęli opuszczać pomieszczenia, spoglądając co chwilę na siebie i upewniając się, czy wszystko dobrze wykonują. Gdy magazyn opustoszał, Charlotte nabrała gwałtownie powietrza do płuc, jakby była długo zanurzona pod wodą. Jej dłonie drżały, a ból głowy przyćmiewał wszystko inne. Jęknęła, upadając na kolana oraz szarpnęła za końcówki swoich włosów.

- Nie, nie, nie. Nie zdołasz pokonać bariery. - Zaśmiała się histerycznie, walcząc o kontrolę, a ból chwilę później ustał. Zacisnęła dłoń na łomie, który leżał tuż koło jej stóp, po czym wstała, prostując się. Wodziła wzrokiem po skrzyniach, a po chwili z całej siły naparła na jedną z nich, by chwilę później otworzyć ogromne pudło. Kurz uniósł się gwałtownie do góry, przyćmiewając jej postać. Nachyliła się nad dziewczynką, która skończyła ledwie dwanaście lat. - Wyjdź moje dziecko - powiedziała, przekrzywiając głowę.

Czarnooka zmarszczyła swój zgrabny nosek i musiała aż przymrużyć oczy, by przyzwyczaić się do panującej jasności w pomieszczeniu. Jej azjatyckie rysy twarzy dodawały jej tylko uroku, lecz pod maską anioła umiał czyhać diabeł. Charlotte wyjęła z kieszeni czekoladowego batona, szybko odwijając natrętny papierek, podsuwając tym samym go czarnowłosej pod nos. Dziecko zamrugało kilka razy oczkami, a następnie w zadziwiająco szybkim tempie zabrało batonik, zjadając całą jego zawartość. Oblizało przy tym usta. Ciekawski wzrok badał dokładnie sylwetkę nieznajomej kobiety napawającą ją lekkim odrzuceniem, lecz teraz wydawała się jakby przyjaźniejsza. - Chcesz jeszcze? Dostaniesz. Musisz tylko ze mną pójść. - Delikatnie pomogła wstać dziecku, bacząc na każdy wywołany ruch. Musiała wpoić, że to nie ona jest tu wrogiem.

Za to następnym jej celem była kolejna skrzynia kryjąca w sobie więcej mroku niż poprzednia. Z pozoru zwyczajny nastolatek wyszedł z cienia, tym samym okazując się w pełnej okazałości. Wzrok jego był jednak znużony, a zmysły przytępione, choć ze wszelkich sił starał się dobudzić. Richards pokręciła głową zrezygnowana, jak mało szacunku okazano jej przesyłkom, po czym podeszła do młodego mężczyzny, by w zaledwie sekundę zacząć przemierzać jego umysł. - Tobie zwracam wolność. Oto mój dar dla ciebie - Jej oczy zajarzyły się czerwoną poświatą, by odpędzić od chłopaka wszelkie punkty rozproszenia. Był teraz świadomy wszystkiego, co się wokół niego działo, przez co ciekawski wpatrywał się w swoją od teraz pracodawczynię. Wiedział, że była odpowiedzialna za odłączenie go od rodziny. Rodziny, która już jego rodziną nie była.

- Służę ci moja pani. - Klęknął nagle przed nią, spuszczając głowę, by uniknąć kontaktu wzrokowego, wszak wiedział, że spotkałaby go za to kara za zniewagę. Przynajmniej tak od zawsze miał wpajane.

- Nie jestem twoją Panią. Jesteś teraz wolny, sam zdecydujesz, czy chcesz się do mnie przyłączyć. - Zielonooka przekrzywiła głowę, wyczekując odpowiedzi szatyna. Zastanawiała się, jak bardzo chłopak mógł mieć głowę na karku i czy jasno zrozumiał propozycję, jak i zarazem groźbę, którą mu zasugerowała. Przekaz jej słów zawsze miał bowiem drugie dno. Doskonale wiedziała, co by z nim zrobiła, słysząc odmowę. Kal - chłopak, który wyszedł ze skrzyni - za to wiedział już, jaka jest jego odpowiedź, przez co wstał z kolan. Musiał ponownie spuścić głowę, by spojrzeć na kobietę, ponieważ wzrost jej z pewnością nie mógł konkurować z jego.

- Będę twoim sprzymierzeńcem - odparł hardo, tym razem nie spuszczając z niej spojrzenia. Kobieta uśmiechnęła się szeroko usatysfakcjonowana takim obrotem spraw.

- Wyprowadź ją dyskretnie z hangaru. - Przeniosła swoje kocie spojrzenie na małą Azjatkę, która lekko zaniepokojona poruszyła się niespokojne, lecz pozwoliła się prowadzić w bezpieczniejsze miejsce od tego.

Kobieta dotknęła dłonią starej belki, która podtrzymywała sklepienie dachu i wyczuła, jak malutkie drzazgi lekko wbiło się jej w skórę. Po jej ciele rozniosła się fala ciepła, a gdy poczuła, jak czyjeś ręce zaciskają się na jej szyi, gwałtownie zaczerpnęła powietrza w swoje płuca. Nie spodziewała się, że ktoś postanowi zostać i podejrzeć, jakie sprawy załatwia domniemana żona milionera. Prawdopodobnie spodziewał się jakichś bogactw, które mógłby, co nieco uszczuplić bez zorientowania się szefowej, lecz widok, jaki zastał, można było nazwać przejawem barbarzyństwa na młodym pokoleniu.

Brązowowłosa przeklęła z trudem pod nosem i chwyciła za metalowy pręt akurat, gdy coraz mniej powietrza pozostało w jej płucach. Nadepnęła na nogę swojego oprawcy cienką szpilką, która w tamtym momencie przydała się, jak mało kiedy. Wykorzystała ten jeden moment, by odepchnąć mężczyznę. W przypływie złości czuła się jak rozjuszone zwierzę. Widziała tylko następstwa swoich myśli. Nie trzeba wiele rzeczy, by powalić drugą osobę, a następnie zadać jej ból, jaki nie śnił jej się w najgłębszych koszmarach. Metalowy pręt z zadziwiającą łatwością przebił obszar pod ostatnim żebrem człowieka.

Ku niezadowoleniu Charlotte pomieszczenie rozbrzmiał krzyk mężczyzny, jednak nie pozwoliła, by długo trwał. Amok przysłonił jej racjonalne myślenie, gdy po raz kolejny uderzała w twarz swojego napastnika. Jej emocje były czymś, czego nie mogła w tamtym momencie opanować, adrenalina, jaka pulsowała w jej żyłach, jedynie nakręcała ją do dalszych uderzeń. Nie zwracała już nawet uwagi na nieprzytomność blondyna, który nie miał się jak bronić. Ostateczny cios został zadany chwilę po tym, jak czaszka pękła, odlatując i zostawiając po sobie szczątki wokół głowy mężczyzny. Krew prysnęła na jej twarz, gdy łom przybił strukturę mózgu. Wreszcie zaprzestała, wypluwając minimalne ilości posoki z ust. Wypuściła z głuchym trzaskiem metal z dłoni, a sama przyłożyła rękę do twarzy. Zrobiła to. Stała się nieokiełznanym potworem, o którym tyle jej opowiadano. Tym samym zawiodła nawet siebie samą tak bardzo skrywaną pod kluczem jej własnego umysłu. Policzki kobiety stały się nasiąknięcie łzami, które niekontrolowanie wypełzły z jej oczu. Upadła gwałtownie na kolana koło wykrwawiającej się ofiary i potrząsnęła jej nieruchomym ciałem.

- To tylko sen. Musisz się obudzić - powtarzała maniakalnie, nie dopuszczając do siebie myśli, że była w prawdziwej rzeczywistości. Ponownie zaszlochała, a z jej ust wydobył się gardłowy krzyk, jakby chciała wykrzyczeć światu, że nie chciała do tego dopuścić. - Przepraszam - wypaliła cicho, ocierając mokre policzki. Czuła się jak wrak człowieka, który nie mógł się jeszcze bardziej stoczyć. W tym bowiem momencie na wierzch przez ułamek minuty wyszło prawdziwe oblicze Charlotte. Zacisnęła pięści, aż pobielały jej knykcie. Jedyne co jej utkwiło w głowie to postać Charlesa, za którym poczuła cholerną tęsknotę. Chciała znów poczuć się bezpiecznie i błogo bez ciężaru, jaki w sobie nosiła.

- Charles Xavier - szepnęła tępo, unosząc przy okazji głowę, gdy pracownicy zaalarmowani jej krzykiem wrócili do hangaru. Nieprzyjemne uczucie wierciło jej dziurę w brzuchu, przez co wstała, chwiejąc się lekko. - Mogliście wybrać sobie inny moment, moi drodzy. - Wyraz jej twarzy powrócił do jej codziennej obojętności, a rubinowy kolor był ostatnim, co zobaczyli.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top