Love is War

Vincent i Lilith spoglądają na siebie, przez chwilę, po tym jak kobieta wypowiada te słowa. Mierzą się spojrzeniami, stojąc niedaleko od siebie. Zielonooki wpatruje się w Japonkę- nie jest pewny, czego oczekiwać po niej... z pewnością ma jakieś sztuczki przygotowane, aby się go pozbyć, skoro zaplanowała to wszystko... nie widać nawet po mężczyźnie, aby jakkolwiek obecna sytuacja go stresowała. Też nie widać tego po Rogers- stoi ona spokojnie, też przyglądając się oponentowi, nie wydając się zestresowana... jakby była pewna tego, co się będzie dziać.

Jednakże, nie trwa to długo- kobieta pierwsza wykonuje atak. Wyciąga ona srebrny sztylet, który rzuca w mężczyznę. Łowca bez trudu chwyta go, cofając się przy tym. Kilka centymetrów i sztylet by trafił między jego oczy. Oczywiście, egzorcystka rzuciła sztyletem jako zmyłką dla swojego przeciwnika- nie stoi tak daleko od niego, więc prędko do niego podchodzi, aby go uderzyć prosto w twarz. Bez chwili namysłu, blondyn blokuje to swoją dłonią, co od razu jest błędem. Czuje on natychmiastowo, jak coś zostaje złamane w jego ręce, kiedy też czuje siłę uderzenia na własnej twarzy i zostaje odrzucony na podłogę, nie mogąc utrzymać równowagi. Opada ciężko na podłogę, jednak prędko się zbiera- odczołguje się na bok, gdy szatynka chce mu przygnieść szyję swoim glanem. Wstaje on, ignorując narastający, piekący ból w dłoni, wyraźnie połamanej... palcami nie może ruszać, bez bólu... z szoku aż upuścił sztylet, który wcześniej został rzucony w niego.

Czyli już wie, jaką przewagę ma nad nim białooka... jej siłę może porównać do wielu magicznych istot, lecz to nie jest najważniejsze. Teraz, musi zadbać o to, by nie uderzyła go wcale- jedno uderzenie gdziekolwiek i to koniec. Musi trzymać dystans... Rogers jednak nie zamierza pozwolić na to. Zaczyna chodzić dookoła mężczyzny, ponownie mierząc się z nim spojrzeniami... obydwoje jakby planują kolejny swój ruch, oceniając to, co robi przeciwnik... Sorel nie pokazuje tego, jak bardzo boli go dłoń... szatynka nie wyciąga kolejnych niespodzianek... mogą oni usłyszeć bardzo odległe dźwięki załogi oraz własne kroki, lecz nic poza tym... i to też obydwoje zamierzają zburzyć.

Jako pierwszy, pistolet wyciąga blondyn, chcąc w ten sposób trzymać białooką z dala od siebie, co też natychmiastowo robi- celuje w jej nogi, chcąc uniemożliwić jej ponownie podejście do siebie, na co Lilith wskakuje za stoliki, wywracając je, aby się ukryć. Wyciąga własny pistolet, jednak zamiast celować w mężczyznę, celuje ona prosto w światła w pomieszczeniu, sprawiając, iż robi się ciemniej dookoła nich... zielonooki nie wie, do czego egzorcystka zmierza, ale nie chce na to pozwolić, więc uznaje, że trzeba zmienić taktykę. Białooka, skryta bardziej za stolikiem, nie patrzy na czterdziestolatka, więc nawet nie wie, co on planuje. Chce jedynie sprawić, aby całe miejsce stało cię kompletnie ciemne. Nim jednak jej się to uda, to na ścianie obok niej, coś pęka... a jest to drobna, szklana butelka... która po rozbiciu się, wydziela okropny zapach... Japonka kaszle na niego, też widząc jak zawartość zaczyna stapiać podłogę oraz samą ścianę. Natychmiastowo odskakuje od tego miejsca, nie chcąc jeszcze zaszkodzić samej sobie, odsłaniając się już. Co daje łowcy okazję do ataku.

Kiedy jeszcze szatynka klęczy na podłodze, dostaje w twarz glanem od egzorcysty, przez co upada ona na podłogę. Słyszy, jak Chasseur wyciąga kolejny pistolet, odbezpieczając go, gdyż jest to szybsze od przeładowania i odwraca się na plecy, samej strzelając, lecz nie trafiając, jedynie robiąc dziury w suficie. Kiedy Vincent musiał uskoczyć od tego, to szatynka korzysta z tej chwili, aby wstać. Obydwoje próbują się przez chwile ustrzelić, jednakże napotykają prędko problem- bardzo szybko kończą im się pociski, gdy biegają dookoła. Widząc, że nie ma czasu na porządne przeładowanie, to odrzucają pistolety, zwyczajnie idąc w walkę wręcz.

Nie jest to korzystane dla Sorela, ale nie ma on z tym większych kłopotów. Nie zważając na ból, pozwala na to, aby egzorcystka atakowała go. Zamiast przyjmować jej ciosy wprost, unika ich, ciągle się uchylając oraz odchylając. Gdy ma dostać prawego sierpowego, odchyla się mocno na bok, ledwo ciosu unikając. Lilith wolałaby go wykończyć wręcz niż korzystać z innych swoich umiejętności, jednakże zaczyna powoli dostrzegać, że łowca jest zbyt szybki, nawet na nią. Gdy ponownie chce go uderzyć w twarz, egzorcysta chwyta jej nadgarstek, ściskając go zdrową dłonią i rzucając kobietą na najbliższe krzesła, aby przy impakt był mocniejszy. Nie rozwalają się one, więc szatynka tylko uderza o nie, spadając na podłogę, dostając kilka siniaków. Jest przez chwilę nieco ogłuszona, co chce wykorzystać mężczyzna, aby znowu ją spróbować dobić kopnięciem. Rogers chwyta jego nogę, wywracając go na ziemię bez większego trudu. Nim czterdziestolatek jednak uderzy o podłogę, znika on wręcz z pobliża białookiej, która tylko krzywi się na to.

Leżąc tylko kilka centymetrów dalej, bez namysłu łowca wstaje, aby spojrzeć na swoją oponentkę... w prawie że ciemnej sali, obydwoje spoglądają na siebie, biorąc głębsze wdechy, zauważając łatwo, że jednak nie będzie to taka prosta walka dla nich...

— Przyznam... wiele plotek o tobie jest prawdziwych... chociaż nie wydajesz się aż taki mocny...— stwierdza szatynka, prostując się, słysząc jak kości jej strzykają. Sorel tylko mruga na to.

— Po prostu mnie zaskoczyłaś... udało ci się to.— wyznaje blondyn, stając prosto.— Rzadko komu udaje się to...

— Coś zbyt pewny siebie jesteś.— rzuca białooka, otwierając oczy szerzej, na wymęczoną wypowiedź mężczyzny:

— Nie, po prostu już tyle przeżyłem, że mogę umrzeć... jak mnie zabijesz, jako przykro mi nie będzie.

— Widzę, myślimy podobnie... ale taki zawód, co się poradzi.— oświadcza egzorcystka, przygotowując się do kolejnego ataku.— Chociaż, fajnie byłoby jeszcze pożyć sobie...

— To lepiej zmień karierę, skoro tak.

Kiedy tylko zielonooki wypowiada się, Japonka wykonuje kolejny ruch- wyciąga swój pusty pistolet, aby rzucić nim w kolejne światła, jakie są, a jeszcze działają. Chasseur dalej nie jest pewien, co to ma oznaczać, jednakże wie, że lepiej to przerwać. Nim się Rogers obejrzy, w jej ramię zostaje wbity drobny nożyk, rzucony przez łowcę, na co wzdryga się ona i nie nadąża skorzystać ze swojego sztyletu.

Uskakuje, nim kolejny nożyk w nią trafi, chcąc pobiec w stronę innego, odrzuconego pistoletu, lecz nożyk rzucony w stronę, gdzie ona biegnie, skutecznie zmusza ją do zmiany toru biegu. Przez chwilę, skacze, aby nie dostać niczym, by wreszcie wyciągnąć nożyk ze swojego ramienia, samej rzucając go w blondyna, który tylko odchodzi na bok, nie chcąc marnować czasu na chwytanie tego. Ale nieważne co by zrobił, chwila starczy dla kobiety, aby przygotować kolejny atak, którym jest zwykłe rzucenie się z rozpędu na zielonookiego. Nie waży wiele, lecz wraz z siłą rozpędu, udaje jej się powalić na ziemię czterdziestolatkę, upadając wraz z nim. Dopóki to ona jest na górze, korzysta z tego- zaciska swoje dłonie na jego szyi... sama nie wie, czy chce go udusić, czy połamać mu kark. Cokolwiek, aby przestał walczyć i się szarpać.

Uścisk Japonki jest stalowy i zielonooki prędko czuje, jak traci dech. Nie ma sensu próbować zabrać jej dłonie od siebie, jest ona zbyt mocna... zatem, stara się ją chociaż odepchnąć, próbując ją uderzyć w twarz albo dziabnąć w oko, co nie wychodzi mu- Lilith może bez trudu dalej jedną dłonią go dusić, drugą bez trudu blokując wszelkie ataki, szczególnie łatwo blokuje jego połamaną dłoń. Kiedy nie wychodzi mu, to czterdziestolatek stosuje inną taktykę. Skupia się najmocniej jak może, aby podnieść się. Nawet jeśli białooka jest silniejsza od niego, to jest znacznie lżejsza i to wykorzystuje blondyn- przewraca się z szatynka, tak, że dosłownie leży na niej. Nieco jej uścisk się zwalnia z jego szyi, lecz to nie jest wystarczające- zaczyna szarpać się z nią po podłodze, nie dając jej czasu na zebranie się do końca, wreszcie zabierając jej dłonie od swojej szyi i odrzucając ją od siebie. Obydwoje wstają z klęczek, cali zmachani oraz z kawałkami szkła wbitymi w niektóre części ciała... Chasseur już nie czuje własnej dłoni, od ciągłego korzystania z niej, jednak nie rozmyśla nad tym głęboko, patrząc na szatynkę.

Rogers wyciąga z swojej wargi mały kawałek szkła, sprawiając, iż w ten sposób strużka krwi spływa po jej brodzie oraz podbródku. Nie przejmuje się ona tym, bardziej skupiona na tym, co teraz zrobić... większość jej sztuczek oraz pomysłów nie wypaliła, coraz ma mniej opcji... źle oceniła Sorela, to na pewno- może i jest słabszy od niej, jednak jego doświadczenie wyraźnie mu pomaga... jak na razie, jedynie udało jej się połamać mu dłoń, ale nie jest to zbyt duże zwycięstwo. Musi zrobić coś więcej, jeśli chce wygrać...

Wzdryga się ona, widząc jak łowca chce coś wyciągnąć ze swojego płaszcza... co jeśli będzie to kolejna broń? Jakaś sztuczka? Nie może ona dać mu zrobić cokolwiek, więc bez większego myślenia, ponownie się rzuca na niego, tym razem ze sztyletem- ona ma chociaż dwie zdrowie ręce, więc to zawsze jakaś przewaga...! Na pewno nie może ona pozwolić na to, aby jeszcze zielonooki wyciągnął jakiegoś asa z rękawa.

Lecz nie ma on żadnego asa- udawał, że coś wyciąga, by sprowokować Lilith do ataku i udało mu się to. Kiedy kobieta jest blisko niego, odsuwa się na bok, nie dając się jej chwycić, za to on chwyta ją za jej kok, pochylając ją nieco. Kolanem wtedy uderza ją w brzuch, na co białookiej całuje powietrze wylatuje z płuc, czując przeraźliwy ból. Zszokowana przez chwilę, prawie od razu pada ofiarą kolejnego ataku, dostając już z łokcia w twarz, mając wrażenie, że jakiś jej ząb właśnie wypadł. Z szoku opada na podłogę, przez chwilę nie ruszając się... mężczyzna przygląda się jej, mając trudność z określeniem tego, czy Rogers jest niezdolna do walki, czy to tylko chwilowe... musi mieć pewność, zatem wreszcie bierze pistolet i go przeładowuje... Japonka dalej leży, z lekko przymkniętymi oczami oraz krwią płynącą z ust... wygląda na to, że rzeczywiście już odpadła z walki... no ale, pewności nigdy za mało... celuje on w kobietę swoim pistoletem, chcąc dla pewności odebrać jej mobilność, by nie ścigała go już, jednak nim to zrobi, to Lilith wraca do żywych.

Egzorcystka rzuca swoim sztyletem, lecz już nie w mężczyznę, a w sufit. Ostrze przelatuje blisko głowy Francuza, który instynktownie odskakuje na bok. Nie widzi on, czy sztylet nawet gdziekolwiek trafia... jednak nie musi patrzeć, gdy słyszy dźwięk tłuczenia się szkła, wymieszany z trzaskiem i cała sala jest już skąpana w mroku. Ledwo widać obrysy wszystkich rzeczy tutaj, dzięki światłu z korytarza, wylewającego się do środka przez okienko w drzwiach... blondyn ledwo cokolwiek widzi i już wie, dlaczego kobieta chciała zaciemnić pomieszczenie... może usłyszeć jej kroki, jak zręcznie porusza się po całym miejscu, cały czas się on obraca, by jakkolwiek być przygotowanym na jej atak. Problemem prędko staje się to, iż przestaje on słyszeć jej kroki... wytęża słuch, ale nie potrafi zlokalizować swojej przeciwniczki... nie słyszy on żadnych odgłosów z jej strony, kompletnie nic... czyżby uciekła? Nie, nie miałoby to sensu, usłyszałby otwieranie się drzwi... raczej nie próbuje go też zastrzelić, usłyszałby dźwięk przeładowania pistoletu... gdziekolwiek jest, zdaje on sobie sprawę z jednego- musi ona dobrze sobie radzić w ciemności, lepiej od niego. Inaczej, to by nie gasiła światła.

Cały czas zmieniając pozycję, skupia spojrzenie, chcąc również zobaczyć cokolwiek, lepiej... dostrzega on, dość słabo, obrys sylwetki egzorcystki, gdy ta jest blisko drzwi. Strzela w ciemność, próbując wykurzyć kobietę z jej miejsca chowania się, jednak niestety, Japonka wchodzi głębiej w mrok, znikając kompletnie w nim... Vincent karci w myślach samego siebie za to, widząc, iż był to zły ruch.

I prędko płaci on za to.

Nie wiadomo nawet skąd, czuje on jak w jego łydkę zostaje wbite coś... sztylet Rogers. Nie jest to jednak najbardziej bolesna rzecz, ledwo on zauważa to- bardziej bolesny jest moment po trafieniu go, gdy ma wrażenie, że jego noga płonie, jakby dosłownie wszystkie mięśnie się rozrywały w niej, jakby coś od środka dosłownie wybuchło w jego łydce... Francuz może poczuć jak z jego nogi spływa krew, gdy on sam przygryza swoje usta, nie chcąc wydać z siebie żadnego okrzyku. Ledwo może stanąć prosto, kiedy jego prawa noga dosłownie przestaje działać, trzymając się jedynie reszty ciała przez ubranie, część skóry i kilka mięśni... blondyn pochyla się, na jeden bok i drugi, utrzymując cudem równowagę na jednej nodze. Ponownie słyszy on kroki oponentki... również słysząc jej głos:

— Wybacz, że tak wyszło... chciałam celować w głowę lub klatkę piersiową, ale nagle zmieniłeś pozycję, gdy rzucałam... i nie wyszło jak miało wyjść. Spokojnie, zaraz się wszystko skończy...

Nie podoba mu się to... doskonale wie, co to znaczy... zielonooki próbuje zlokalizować Japonkę, co jest trudne- ciągle ona zmienia pozycję, słyszy to dobrze... zastanawia go tylko, jak zamierza kobieta go wykończyć... pobije go na śmierć? Strzeli do niego? Jeśli by podeszła bliżej, mógłby jeszcze raz spróbować ręcznie ją znokautować... niestety, słyszy on wreszcie coś wyróżniającego się... 

Przeładowanie pistoletu.

Lilith postanawia skończyć to szybko... wie, że teraz, czterdziestolatek nie ma gdzie uciec... chociaż, trzyma się on nieźle- dalej stoi, nawet jeśli przygarbiony... próbuje on jakkolwiek zmieniać pozycję, by nie być łatwym celem... trochę szkoda go. Radził sobie nieźle i teraz już się wszystko zakończy... nawet, jeśli jest to taka praca, to dalej... duża szkoda... Lilith chętnie by go poznała lepiej... może by byli przyjaciółmi lub kimś więcej... a nawet... nie, to trochę głupia myśl... lecz, skoro i tak czy siak to teraz ona ma władzę nad sytuacją, to czemu nie skorzystać z tej okazji...? Więcej się może nie trafić.

— Hej... wiesz co... ta cała nagroda nie kręci mnie aż tak... mogę cię puścić wolno...— wyznaje białooka, nieco obniżając pistolet, stając przy tym w jednym miejscu. Na to, blondyn nie od razu spogląda w jej stronę, nie chcąc jej dać powodu, by go szybciej odstrzeliła... za to, odpowiada jej:

— Ale pewnie nie za darmo, co...? Czego chcesz...?

Szatynka uśmiecha się lekko, czego nie widzi łowca, sądząc, iż dostanie pewnie jakieś zadanie, tudzież żądanie... i nie bardzo się myli... ale myli się w tym, czego egzorcystka może chcieć dokładnie od niego.

— Jakiś ty ostry... ale chcę drobnej rzeczy.— zapewnia go Rogers, nawet nie mając skierowanego pistoletu na niego.— Zawarcz. I zaszczekaj. Jak pies.

Vincent potrzebuje dłuższej chwili, by przetrawić to, co usłyszał...  trwa między nimi cisza, nieprzerywana niczym, absolutnie niczym... Sorel marszczy swój nos, początkowo nie rozumiejąc tego, co usłyszał... ma zrobić co? Jak co? Nie, musiał się przesłyszeć już z powodu tego wszystkiego, przecież to absurd...!

— Mam zrobić... co...?— upewnia się egzorcysta, spoglądając na miejsce, gdzie musi być Japonka... która jest zbyt roześmiana, aby jakkolwiek zareagować na to.

— Zaszczekać i zawarczeć jak pies. Możesz nawet stać na czworakach, jeśli to ci pomoże...!

Zdaje ona sobie sprawę, że to dość głupia prośba... no ale, też potrzebuje jakiś ciekawszych wrażeń w życiu... znając ją, to pewnie jedyny raz, gdy facet zrobi dla niej coś takiego, więc czemu nie wykorzystać tej sytuacji...?

Sorel nie bardzo jest przekonany, co do tego... zaczyna nawet rozważać, czy kulka w łeb nie będzie lepsza... Valentine na sto procent maczała tutaj swoje palce, nie ma wątpliwości... jednakże, wolałby, aby przypadkiem jego zwłoki nie zostały wyrzucone do oceanu, jako karma dla ryb, więc postanawia poświęcić swoją dumę. Dlatego, wpatruje się wprost w miejsce, gdzie egzorcystka musi stać, będąc tak prosto, jak może, biorąc głębszy wdech...

— HAU.

Wydaje z siebie jedno, proste szczeknięcie, chcąc zobaczyć reakcję na to... i może usłyszeć, jak nagle szatynka nabiera powietrza, jakby ze zdziwienia, że rzeczywiście to czterdziestolatek zrobił... szczerze, nie dowierzała ona w to, że przekona do tego Chasseur'a... zatem, stoi, z lekko otwartymi ustami. A mężczyzna, słysząc że jakiś efekt jego działanie daje, wydaje z siebie serię kilkunastu szczeknięć, nawet wciskając trochę warczenia tam. Białooka tylko patrzy na niego, jak i słucha tego, zaczynając klaskać nawet, zadowolona bardzo.

— Awww, jaki dobry chłopiec...! Dawaj, dwaj więcej głosu...!— woła do niego Japonka, kompletnie zapominając o tym, że nawet walczyli. Po prostu nie wierzy w to, że jej głupi pomysł naprawdę dzieje się.

Chasseur gra dokładnie, jak mu kobieta każe, szczekając coraz głośniej i głośniej, aż od tego dostaje zadyszki. Pada na kolana, zaczynając tarzać się na podłodze, dalej szczekając, ku szczęśliwym okrzykom Rogers, która nawet nie zwraca uwagi na to, jak dziwnie blondyn jest coraz bliżej niej... Vincent cały czas szczeka i dosłownie tarza się jak głupi, udając jakiegoś durnego psa, byleby egzorcystka nie przypomniała sobie, po co tutaj właściwie są... musi tylko skupić się na jej śmiechu oraz głosie... tylko na tym...

A przynajmniej się skupia na tym, dopóki nie jest wystarczająco blisko niej.

Podczas gdy Rogers dalej się śmieje, to czterdziestolatek celuje w nią, strzelając w nią- i tak, trzy strzały trafiają ją w obydwie nogi oraz jej rękę, gdzie trzyma ona swój pistolet. Lilith nie ma pojęcia, jak się to nawet wydarzyło i nie była gotowa, zatem wypuszcza pistolet, również upadając na podłogę. Zielonooki za to wstaje chwiejnie, ponownie strzelając w obydwie nogi kobiety, chcąc ją ostatecznie przyszpilić. I zdecydowanie udaje mu się to- czuje ona pieczenie ze swoich nóg, kiedy też nie może poruszyć nimi, bez żadnych boleści... spodziewa się ona tego, że jeszcze dostanie kulkę w głowę, jednak... nie dzieje się to.

Sorel tylko nabiera ciężko powietrza, powolnie idąc w stronę drzwi... przy drzwiach jest panel, gdzie można wezwać pomoc medyczną... i właśnie ją Francuz wzywa. Japonka nie bardzo rozumie, dlaczego on to robi... i się wyjaśnia on:

— Cóż... skoro zaszczekałem... to możemy się rozejść...

I wychodzi... dobrze wie, że teraz Japonka nie będzie w stanie go ścigać, jest zbyt poraniona... on sam jest, lecz wyliże się z tego... i też starczy mu szczekania na całe życie... pewnie spodobałoby mu się to, gdyby był młodszy i w innej sytuacji, lecz obecnie, nie ma ochoty spojrzeć na samego siebie...

Niestety, Valentine bywa niezbyt miła.

Kiedy przechodzi przez korytarze, wracając do głównych partii statku dla gości, to coś zauważa... dokładniej, dostrzega to, że jego rany... nie ma ich. Jego noga już jest znowu cała, podobnie dłoń... spogląda na siebie, nie od razu wiedząc, co się dzieje... dopiero po chwili rozumie, że to musi być działanie Valentine, no bo kogo innego... niestety, nie tylko dla niego czarnowłosa była miła...

— Vincent...? Vincent...!

No nie, kolejna kobieta będzie mnie dręczyć...?- zastanawia się blondyn, słysząc niedaleko głos Lilith.

***

Mniej poważna walka, bo ostatnio było poważnie.
Jak się podobało?
~FunPolishFox

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top