Prolog
Nigdy nie wiesz, kiedy bramy najciemniejszych lochów otworzą się przed tobą. Wystarczy jedna sytuacja, by rozpocząć coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Stwierdzenie, że trudne okoliczności mogą sprowadzić nas na złą drogę, jest jak najbardziej trafne. Czasami wystarczy drobne załamanie, by dać innym możliwość manipulacji. Ludzie potrafią żerować na uczuciach innych, wykorzystywać każdą napotkaną sytuację. Trzeba mieć silną wolę, by móc z tym walczyć. Wówczas stajesz przed dwiema drogami: pozwolić się pożreć lub sprawić, by to inni działali według twoich zasad. Do każdej sytuacji w życiu można się przystosować.
Nie każdy jednak potrzebuje zewnętrznej osoby, by wciągnąć się w przestępczy półświatek. Niektórzy dołączają z własnej woli, inni pragną zemsty, a jeszcze inni nie mają po prostu wyjścia. Każdy przecież ma wolną wolę. Wszyscy podejmujemy decyzje o swoim losie. To w naszych rękach jest to, jaką drogą pójdziemy.
Hongjoong nie pasował do żadnej z tych grup. Choć wydawało się, że sam podjął tę decyzję, można by powiedzieć, że życie zmusiło go do tego wyboru. Czy osiemnastolatek byłby w stanie świadomie podjąć taką decyzję? A może, pod wpływem okoliczności, nie miał wyboru? Czy można to w ogóle usprawiedliwiać? On sam nigdy nie znalazł odpowiedzi na te pytania, które co jakiś czas wracały do niego jak bumerang.
Z czasem jednak przestał o tym myśleć. Zaczął mieć inne rzeczy na głowie. Zajął się innymi sprawami, ważniejszymi, które dawały mu poczucie tego, czego nigdy nie mógł mieć. Zapragnął zabierać to, co mu zostało zabierane na każdym kroku. Władza, potęga, decydowanie o każdym pojedynczym życiu. To było to, co chciał osiągnąć. Brzmi dobrze, prawda? Móc dawać lub odbierać życie wszystkim wokół.
Mówi się, że początki są trudne. I to prawda. Kim doskonale o tym wiedział. Sam przecież nie poradziłby sobie z tym. Nie dałby rady ogarnąć całej tej sytuacji. A tym bardziej znaleźć reszty ludzi. Czasami, by osiągnąć cel, potrzebne jest wsparcie. Walka w pojedynkę nie zawsze jest skuteczna, a wręcz można powiedzieć, że bywa nudna w swojej prostocie. Zbyt oczywista. Gdy jednak ma się kogoś obok, wszystko wydaje się łatwiejsze, ciekawsze, bardziej urozmaicone.
Dlatego miał przy sobie kogoś, takiego jak Park Seonghwa. Dziewiętnastolatek miał łeb na karku. Znał się z Hongjoongiem z „podwórka". Mimo iż był od niego o rok starszy, to chodzili do równoległych klas. Park przez pewne sprawy musiał zacząć naukę rok później niż jego rówieśnicy. Czy mu to przeszkadzało? Nie. Wiedział, że zawsze będzie od nich mądrzejszy i uwielbiał się tym chełpić.
Jako przewodniczący samorządu szkolnego doskonale radził sobie z papierkowością i zarządzaniem. Jego umiejętności przywódcze były lepsze niż Hongjoonga, ale to młodszy wolał rządzić. Seonghwa, z tajemniczą aurą i odpowiedzialnością, a zarazem niechęcią do wychylania się z szeregu, wolał być obserwatorem. Ocenianie otoczenia, sprawdzanie sytuacji i atak znienacka to była jego taktyka. Nawet w czasach szkolnych stosował ją, dzięki czemu nikt nie wiedział, kto na kogo donosi. Był łowcą, czekającym, aż zwierzyna sama wejdzie w jego pułapkę.
Perfekcyjnie się uzupełniali. Od ich pierwszej rozmowy było to wiadome. Gdy byli dziećmi, dzielili się tym, co, kto ma robić. Nigdy nie kłócili się, a wszelkie - nawet najmniejsze głupoty - obgadywali. Nie było momentu, który by ich poróżnił. Wiedzieli o sobie wszystko.
Ich dziecięca znajomość szybko przerodziła się w silną więź braterską. Gdy jeden potrzebował pomocy, drugi biegł na złamanie karku, by być obok niego.
*
Hongjoong stał w kuchni i czekał, aż woda mu się zagotuje. Była równo północ. Dopiero co wrócił z przekazania pieniędzy za zadanie, które zostało mu zlecone. Był padnięty. Zmęczenie dawało mu o sobie znać. Ale nie mógł pójść spać. Nie teraz. Miał jeszcze papierkową robotę. Ziewnął, przecierając opchnięte oczy. Oderwał pośladki od blatu. Ręce ułożył na biodrach.
Wygiął się do tyłu, chcąc w ten sposób rozruszać swoje kości. Siedzenie w jednym miejscu przez ostatnie dziesięć godzin nie było niczym dobrym. Teraz czuł się, jakby każde jego mięśnie ważyło co najmniej dwa kilogramy więcej. Ostatni raz się tak czuł pięć lat temu, gdy Seonghwa uczył go jak używać broni. Od razu przypomniały mu się początku tego, co stworzył. Gdy miał zaledwie osiemnaście lat wpadł na ten, jakby, nie patrząc szalony pomysł. A jego długoletni przyjaciel od razu chciał mu to wybić z głowy.
Seonghwa spojrzał się zaskoczony na przyjaciela. Byli właśnie w trakcie odrabiania zaległości ze szkoły. Siedzieli na podłodze u Hongjoonga. Mieli wolny dom, więc chcieli z tego skorzystać. Przynajmniej mogli swobodnie porozmawiać. Bez obawy, że ktoś ich podsłucha i uzyska informacje, z których mógłby się śmiać. Został im ostatni rok. Muszą go przetrwać. Nic więcej.
– To nie jest rozsądne posunięcie i mogę ci obiecać, że skończy się ono bardzo źle. Pamiętaj, że jak skończymy szkołę, to możesz się stąd wyprowadzić. – odparł, sprawdzając godzinę na telefonie. Chciał mieć pewność, że ma jeszcze czas. Musiał wrócić przed powrotem rodziców. – Nie komplikuj sobie życia. Na pewno twoja mama nie chciałaby cię odwiedzać za kratami. Po zatem jesteśmy nieudacznikami. Jak to nam wszyscy mówią – dodał obojętnym tonem głosu.
– Ale Hwa ty nic nie rozumiesz! – oburzył się – Ja boję się wychodzić z własnego domu! Co jak pewnego dnia nie będę w stanie nawet udać się do szkoły, bo będę leżał gdzieś w krzakach i umierał? Nie będziesz czuł wtedy poczucia winy? Co, jeśli zabiją mnie? – spytał się go, chcąc zadziałać na jego sumienie.
– Aish dramatyzujesz – westchnął, zagryzając nerwowo wargę – A nie pomyślałeś o tym, co by się stało, jakby ktoś cię złapał?
Hongjoong prychnął, podminowany. Poczuł, jakby jego skrzydła i duch walki zostały mu zabrane. Wiedział, że jego przyjaciel ma rację, ale nic nie mógł poradzić na to, że czuł, iż musi coś zrobić, póki może. Te emocje gromadziły się w nim od długiego czasu. Wręcz przeszywały go na wylot.
– Ale to będzie tylko raz i tyle. Z tobą wiem, że mi się uda. Chodzisz na strzelnice, więc wiesz, jakie bronie są najlepsze... – spojrzał się nagle na niego błagalnym wzrokiem, chwytając chłopaka za ramię. – Seo, proszę, naucz mnie posługiwać się bronią. Jeśli nie chcesz wziąć udziału w moim planie, to chodzić, w tym mi pomóż... – zrobił słodkie oczka i wydął wargę.
Seonghwa pozostał nieugięty, a przez to niższy z nastolatków nie miał innej opcji, niż dać sobie z tym spokój. A przynajmniej na razie odpuścić temat. Dobrze wiedział, że gdy przekroczy granice, drugi chłopak nie pomoże mu.
*
Na jego szczęście słowa Seonghwy nie miały za dużego odzwierciedlenia w rzeczywistości. Zaczął wtedy, sądzić, że skoro Park nie chce mu pomóc to sobie znajdzie innych sprzymierzeńców. Obserwował z uwagą otoczenie, wszystko analizując i robiąc sobie w pokoju rozpiski. Jednak to długo nie miało prawa bytu. Zawsze ktoś mógł je znaleźć. Wiedział wtedy, że musi znaleźć „kryjówkę".
Z zamyślenia wybudziło go gwizd czajnika. Szybko go wyłączyłby nikogo nie obudzić. Zalał gorącą wodą kubek. Od razu do jego nozdrzy dotarł przyjemny aromat parzonej kawy. Zaciągnął się nim. Zawsze go to koiło. Dodał trochę cukru i wymieszał. Ostrożnie chwycił kubek, tak by się nie poparzyć. Parę razy podmuchał. Upił łyk napoju. Po jego gardle przeszło przyjemne ciepło rozpogadzające się po całym ciele. Lekko gorzkawy posmak został mu jeszcze na kilka sekund na końcu języka. Cudowne uczucie. Szczególnie że tym razem nie poparzył się, tak jak miało to miejsce, gdy odkrył tę tajemną jamę.
Kolejne wspomnienia zaczęły w niego uderzać jak z procy.
*
Był deszczowy dzień. Ciemne chmury zasłaniały słońce, które nie miało szans się przez nie przebić. Ponura aura nie była tylko i wyłącznie wyczuwalna w powietrzu. Nastolatek czuł to w całym swoim ciele. Krople deszczu uderzały w niego, gdy uciekał przed „osiedlowym gangiem". Te dranie uwzięli się na niego. Mimo iż on nic im nigdy nie zrobił. Niewiele, myśląc, wbiegł do lasu. Biec i nie patrzeć się za siebie. Instynkt kazał mu to zrobić. Nie znał lasu jakoś mocno dobrze. Nie miał po prostu innej możliwości.
Jak na złość trafił do części, w której nigdy nie był. Zatrzymał się, by złapać oddech. Mrok, który go otaczał, zaczął Honga przerażać. Słysząc znów nasilające się kroki, pod wpływem impulsu wbiegł do jaskini. Skulił się za sporej wielkości skałą. Westchnął w duchu. Przez cały czas starał się oddychać jak najciszej. Obawiał się otworzyć oczy. Dopiero gdy kroki ucichły, wyszedł ze swojego ukrycia. Jednak pech chciał, że potknął się o wystający kamień. Usłyszał, jak w środku coś się poruszyło. Nie wiedząc, dlaczego wszedł głębiej groty i zamarł, widząc, jak podniosła się wcześniejsza ściana ze skał. Niepewnym krokiem udał się w głąb niej. Zobaczył to, czego szukał.
W środku znajdował się układ pomieszczeń. Wszystko wyglądało jak dom, w którym ktoś musiał mieszkań. Był tam gabinet oraz inne pomieszczenia. Wszystko było starannie ukryte. Tak jakby ktokolwiek, kto to stworzył, chciał ukryć to przed kimkolwiek. W coś rodzaju salonu na jednej ze ścian były wywieszone zakurzone, stare bronie, jak z lat wojennych. Na środku pomieszczenia stał ogromny stół, a naprzeciwko niego ogromny monitor. To wyglądało jak tajemny pokój, który prowadził do jeszcze innych. Postanowił, że nie może tego miejsca tak zostawić.
Przychodził tam co dzień. Na samym początku odnowił kolory ścian i wszystko wyczyścił. Zrobił specjalne wejście, które otwierało się na kod albo odciski palców. Umieścił zabezpieczenia w środku jamy oraz małe kamery dookoła całej pieczary. W środku zamontował monitory, by wszystko monitorować oraz specjalistyczne komputery, które ukradkiem ukradł z jednego ze sklepów. Wszystko oświetlały znalezione u niego w garażu lampy, a każde pomieszczenie było na razie skromnie umeblowane.
Zaśmiał się pod nosem. Wtedy jedynym jego problemem było to, że Seonghwa o niczym nie wiedział. A przecież oni nigdy nie mieli przed sobą tajemnic. Kim zdawał sobie sprawę, że mimo wszystko w końcu Park zorientuje się, że coś jest nie tak. Ba on nawet planował w swojej głowie, jak to zrobi. Ale za żadne skarby nie sądził, że w taki sposób to się stanie.
*
Był to dość pochmurny wieczór. Niebo było pełne chmur, a księżyc co jakiś czas oświetlał pokój Honga. Nastolatek pakował do plecaka kolejne potrzebne mu rzeczy, by unowocześnić jaskinie. Musiał to robić ratami. Nie byłby w stanie wszystkiego za jednym razem schować do plecaka. To było fizycznie niemożliwe. Czekał, aż wszyscy zasnął, by nie wzbudzać podejrzeć.
Jego plany szybko zostały udaremnione. Ktoś zaczął rzucać małymi kamyczkami w jego okno. Podbiegł i otworzył okno na rozcież. Wszedł na balkon. Wiedział bowiem, iż to musi być jego przyjaciel. Nie mylił się. Zawsze gdy przychodził, to rzucał trzy razy w któreś z okien. To był taki ich sygnał porozumiewawczy. Wziął z pokoju plecak, zarzucając go sobie na ramię. Po czym zeskoczył z balkonu, ciesząc się, że był na drugim piętrze. Stanął przed wyższym chłopakiem. Otrzepał spodnie z niewidzialnego kurzu.
– Co ty tutaj robisz? – wyszeptał, rozglądając się na boki.
Seonghwa nic nie mówiąc, chwycił go za ramię, prowadząc do pobliskiego lasu, by nikt ich nie znalazł. Znał te tereny perfekcyjnie. Każdy najmniejszy skrawek. Gdy był małym dzieckiem, często przychodził tutaj. To była jego forma ucieczki przed rodzicami. Miał bliższej wzgórza mały domeczek, który przepisali na niego dziadkowie. Tam też się dwójka przyjaciół udała.
– A jak sądzisz co, niby miało się takiego stać, że o takiej porze cię nawiedzam? – spytał się go, że słyszalnym sarkazmem. Usiadł na starej i poniszczonej sofie.
– Umm to może inaczej – usiadł obok niego – Co się takiego stało?
Hwa niewiele mówiąc, ściągnął czarne, przeciwsłoneczne okulary. Ukazał dużego siniaka na oku oraz rozcięty łuk brwiowy. Hong dobrze wiedział, co to znaczy, nawet nie musiał się go pytać o nic. Znał, aż za dobrze odpowiedź. Bez słowa wstał. Wziął z małej łazieneczki apteczkę. Wrócił na swoje miejsce. Od razu zajął się opatrywanie przyjaciela. Przez dłuższą chwilę panowała między nimi cisza. Żaden z nich w takim momencie nie potrzebował słów. Wiedzieli, że cisza działa lepiej niż rozmowa.
– Chce ci pomóc, ale pod jednym warunkiem. – powiedział pewnym siebie głosem.
– Co? Dlaczego? – spojrzał się na niego trochę wybity z tropu Joong.
– Ty pomożesz mi, zemścić się nad moimi rodzicami. Nigdy więcej nie pozwolę, by ojciec czy matka podniosło rękę na moją siostrzyczkę. – odparł, że słyszalną determinacją i mrokiem w głosie
– Chcesz mi powiedzieć, że twój ojciec uderzył roczne dziecko? – zapytał się go, chcąc brzmieć jak najdelikatniej
– Niestety tak... Nie było mnie wtedy w domu, a matka była podpita. Jihye chciała się tylko pobawić i zwrócić uwagi na siebie, więc zaklaskała w dłonie, a w zamian ojciec ją uderzył. W porę wszedłem do domu, gdyż chciał on ją rzucić o podłogę – zacisnął dłonie, spoglądając ponuro w jeden punkt – Wtedy postanowiłem, że nie pozwolę im więcej tego robić. Pobiłem się z nim, zabierając siostrzyczkę i zostawiając u babci. – jad wręcz wylewał się z jego ust.
Seonghwa nienawidził ludzi, których musiał nazywać rodzicami. Bardziej wolał określenie potwory. Hongjoong rozumiał to i sam nie mógł pojąć, jak można bogu winne dziecko tak krzywdzić.
– Zgoda zemścimy się na wszystkich, co nas skrzywdzili i zranili bliskie nam osoby – powiedział po chwili namysłu, uśmiechając się ciepło do wyższego.
*
To właśnie wtedy wszystko się zaczęło. Hongjoong pokazał Parkowi kryjówkę. Obaj zaczęli planować swój plan zemsty. Chcieli likwidować każdego, kto im przeszkodzi. Pragnęli pokazać innym, co to jest prawdziwe piekło.
Stopniowo meblowali swój nowy dom. Kradli wszystko, co było im potrzebne. Osiedlowe sklepy były słabo zabezpieczone. Każdy chciał jak najwięcej pieniędzy mieć dla siebie. Dlatego atrapy kamer to była norma.
Ludzie zaczęli o nich plotkować. Nazywano ich „niesfornymi dzieciakami". Nikt, jednak nie wiedział, kim dwójka chłopaków jest ani jak oni wyglądają. Byli w pełni incognito. Wszystko, dzięki starannie zaplanowanym akcjom. Musieli mieć wszystko dopracowane przed jakimkolwiek ruchem. Mieszkańcy zaczęli się obawiać. Sądzili, że w każdym momencie, któreś z nich może zostać okradzione.
Jednak nastolatkowie mieli inne plany. Dla nich kradzieże to była jedynie przykrywka. Musieli być powiązani z czymś, co będzie dalekie od tego, czym chcieli się zajmować. Dwa dni po ostatnim swoim napadzie na supermarket z elektroniką, mieli swój pierwszy udział w handlu bronią. Sprzedali niektóre giwery, karabiny. Resztę arsenału dali fachowcom, którzy mogli zmodyfikować i dać do ponownego użytku. W zamian dostali bardziej współczesną broń palną, z której Hwa szybko nauczył się posługiwać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top