Rozdział 83
Kiedy Owen otworzył oczy, był znów w innym miejscu.
Wcale go to nie zdziwiło.
Leżał na plecach, na jakiejś rozległej polanie obrośniętej miękką, zieloną trawą, co stanowiło miłą odmianę. W ostatnim czasie przywykł do srogiej zimy i widoku zaśnieżonej Kalifornii. Jedynie w Obozie Jupiter panowała umiarkowana temperatura, ale tam nie było czasu na wylegiwanie się. Tutaj czuł się dobrze. Tak dobrze, że mógłby zamknąć oczy i zasnąć, wdychając słodki zapach truskawek, który unosił się wokół.
Jednak oczy chłopaka uparcie nie chciały się zamknąć, wpatrzone nieustannie w niebo - pogodne, bezchmurne niebo koloru rozcieńczonej błękitnej farby. Słońce świeciło jasno. Atmosfera była wręcz hipnotyzująco przyjemna i Owen miał ochotę leżeć tak w nieskończoność, zapomnieć o swych troskach i całej sprawie z Chaosem. Powstrzymywała go tylko jedna uporczywa myśl, coś jak déjà vu - jakoby znał to miejsce, to uczucie spokoju, ten zapach truskawek... Ale nie mógł sobie przypomnieć, skąd.
Myśl strasznie mu dokuczała i zakłócała rozkoszowanie się urokiem zjawiskowego miejsca. Na dodatek z każdą chwilą była coraz bardziej wytrącająca z równowagi, przyćmiewająca wszystkie pozostałe kontemplacje. Chłopak ściągnął brwi, próbując ją odtrącić i skupić się na tym niebieskim niebie, zapachu lub czymkolwiek - ale na próżno. Czuł się tak, jakby ktoś nad nim stał i nieustannie szarpał za ramię, uniemożliwiając koncentrację. Wspomnienia ostatnich chwil wydawały się Owenowi niewyraźne, niedokładne. Gdy usiłował sobie przypomnieć, co przed chwilą robił, jego umysł płatał figle i odbiegał od tematu. Jak na sprawdzianach z matematyki.
W końcu pomyślał: No nie. I podniósł się do siadu.
Natychmiast zakręciło mu się w głowie i zebrało na wymioty. Już miał zgiąć się w pół, gdy jakby z oddali usłyszał głos:
- Już zaczynałem wątpić.
Owen drgnął jak rażony prądem. Gdy się odwrócił, zobaczył szczupłego nastolatka w rozpiętej granatowej kurtce, białej koszulce i zwyczajnych dżinsach. A przynajmniej wyglądał na nastolatka, ze swoimi nieziemskimi rysami twarzy przywodzącymi na myśl wizerunki pomniejszych bóstw, greckich albo rzymskich. Był wystarczająco wysoki, by brutalnie przypomnieć Owenowi o jego własnym wzroście. Lśniące czarne włosy układały się idealnie nad alabastrowym czołem. Szare oko zdawało się błyszczeć jaśniej i mocniej od drugiego, czarnego. Usta mocno zaciskał, a ręce trzymał w kieszeniach kurtki.
Syn Nemezis potrzebował chwili, by jego mózg przyswoił się do sytuacji. Nagle wspomnienia wróciły, bezlitośnie uderzając do umysłu. Jimmy Moss i najada Alfejosu. Rozmawiał z nimi.
Zamrugał parę razy. Dopiero teraz ogarnął wzrokiem, gdzie się znajduje. Tuż za nim ciągnął się las. Nieco dalej było charakterystyczne wzgórze, na którego szczycie rosła sosna - sosna Thalii.
Trafił ponownie do Obozu Herosów.
Tymczasem chłopak w kurtce wziął głęboki wdech. Wyjął dłonie z kieszeni i skrzyżował je na piersi.
- Nie odbierz tego źle, nie podważałem szczególnie...
Ale Owen nie dał mu dokończyć.
Dosłownie moment wcześniej był jak w transie. Teraz trzeźwość umysłu wróciła mu ze zdwojoną mocą. ADHD wskoczyło na wyższy poziom. Dodatkowo w całym jego ciele budowała adrenalina. Nie panując nad swoimi ruchami, słowami i gestami, zerwał się gwałtownie, po czym złapał chłopaka za ramiona. W oczach pojawił się niepohamowany blask.
- Liam! - wypalił. - Chaos za chwilę powstaje, prawda?! Co muszę zrobić?!
Zaraz puścił go jedną ręką, by dotknąć lewego nadgarstka... I w tym momencie serce skoczyło mu do gardła.
Zegarka nie było.
- Zgubiłem...
Ale głos ugrzązł mu w gardle, gdy napotkał spojrzenie Liama. Niektórzy ludzie (lub nieludzie) mają wrodzony dar uspokajania przez sam kontakt wzrokowy, a Liam zdecydowanie do nich należał. Z takiego bliska dało się dostrzec, że kolor jego jednej tęczówki wpadał w czystą czerń, uniemożliwiając dojrzenie źrenicy. Żaden zwykły człowiek nie posiadał prawdziwie czarnych oczu, a tego określenia używano wyłącznie do opisywania takich bardzo, bardzo ciemnobrązowych. Lecz Liam nie zaliczał się do zwykłych ludzi. Ani nawet do ludzi.
Owen pozwolił sobie powoli odetchnąć. Wtedy w pełni do niego dotarło, że w rzeczywistości syn Chaosu mu nie towarzyszy. Był jedynie iluzją przywołaną przez jego podświadomość, tak samo jak wcześniej Jimmy i wodna nimfa. Cóż... po poprzedniej dwójce wydawało się jasne, kto będzie następny, a jednak coś ścisnęło Owena w żołądku. Żal, jaki czuł po bitwie w podziemnym labiryncie, stał się znów świeży i dominujący.
- Ej, spokojnie - rzucił Liam, odtrącając lekko rękę McRae'a. - Miecz nie jest ci teraz potrzebny. Popatrz tam.
Skinął głową w stronę sosny Thalii. Ciekawość Owena wzięła górę i chłopak spojrzał za siebie.
Nad niebem zaczęły krążyć orły. Zebrały się ciemne chmury, jakby miała nadciągnąć burza lub przynajmniej pokaźna ulewa. Owenowi przebiegł po plecach dreszcz.
- Co do... - urwał.
Dopiero teraz sobie przypomniał, że ostatnio, przy spotkaniu z najadą Alfejosu, pływał w wodzie - i po wyjściu cały nią ociekał. A jednak teraz był już zupełnie suchy. Przejechał ręką po włosach - potargane jak zwykle, ale nie wilgotne.
Całe szczęście, że Liam nie zwracał uwagi na jego dziwne zachowanie. Wpatrywał się w dal dwukolorowymi oczami z typową dla siebie melancholią.
- Morton wciąż działa - oświadczył. - Próba przebudzenia Kronosa się nie powiodła, ale on ma jeszcze parę asów w rękawie. Będzie usiłował przemówić do kolejnych bóstw... Takich, które od wielu lat są pogrążone we śnie.
Posłał mu znaczące spojrzenie. Niestety, Owen zrozumiał. Przyszła mu do głowy przerażająca myśl.
- Gaja i Uranos.
Miał ogromną nadzieję, że Liam zaprzeczy, on jednak ponuro skinął głową.
- To najstarsi bogowie zaraz po Chaosie. Dawno temu... naprawdę dawno... pokonali go, współpracując. Niebo zostało oddzielone od Ziemi i właśnie wtedy powstał świat. Ale teraz mogą stanąć po jego stronie. Gaja i tak jest wściekła na tamtą Siódemkę i innych. A Morton, jeśli jeszcze nie wiesz, potrafi być bardzo przekonujący.
Znakomicie. Ledwo Owen zdążył się uspokoić, opanować mocne bicie serca i w ogóle, a Liam powiedział mu coś takiego. Nagle przestał czuć się dobrze w tym miejscu. Cały urok ślicznego nieba, polanki i truskawek prysł.
- Nie, to niemożliwe - upierał się syn Nemezis. - Jak niby jeden człowiek może przebudzić tak potężnych bogów i przeciągnąć ich na swoją stronę?
Liam westchnął.
- Morton nie będzie sam. Jego boskim rodzicem jest sam Moros, syn Nyks, który na pewno go wesprze.
Owen aż się wzdrygnął. Mieć Morosa za ojca... No dobra, może jego własna matka nie należała do najłagodniejszych, ale przynajmniej była sprawiedliwa i pomagała swoim dzieciom wypełnić misję... Na swój własny, pełen żądań zapłaty w formie oczu sposób. I tak nigdy nie zmieniłby jej na boga gwałtownej śmierci, który ostatniego lata zabił Annabeth. Na domiar złego Moros, jako syn Nyks, załatwił wszystkim swoim dzieciom najgorszą babcię świata i...
Zaraz. Owen zamrugał. Chyba totalnie mu odbiło od tych wizji. Przecież Nemezis też była córką Nyks, co oznaczało...
Dobra - pomyślał - lepiej się w tym nie pogrążać.
Szczególnie, że miał przed sobą Liama - dziecko samego Chaosu.
- Poza tym - mówił dalej Liam, marszcząc brwi - Morton to rzadki przypadek. Choć jest półbogiem, nigdy nie odwiedził Obozu Herosów ani Jupiter. Fakt, że będąc synem pomniejszego boga potwory nie wyczuwają go tak bardzo jak na przykład dzieci dwunastki Olimpijczyków. Ale i tak imponujące, że dożył dorosłości. - Zastanawiał się przez chwilę, jakby chciał coś dodać, lecz finalnie oznajmił: - Nie powinienem się tak rozgadywać, wybacz. Gaja i Uranos za chwilę się zbudzą.
Spojrzał prosto na Owena. Odmienne barwy obu tęczówek były bardzo rozpraszające, ale poza tym patrzył tak poważnie i oficjalnie. W tle zagrzmiały pioruny, burząc nieskazitelność łagodnego nieba. To chyba miał być podniosły moment, brakowało jedynie nastrojowej muzyki w tle. No a Liam się wyprostował - dwadzieścia trzy centymetry różnicy wzrostu stały się aż zbyt irytująco wyraźne. Owen miał ochotę zakląć na głos. Każdy dźwięk w tle, wszystko wokół zdawało się zakłócać jego skupienie. A przecież musiał się skupić. Świat się kończył, dosłownie.
- Nigdy nie chciałem, żeby plany oj... Chaosu się ziściły - mruknął Liam. - Chciałbym zostać do końca i osobiście dopilnować, by do tego nie doszło, ale ktoś musiał zginąć w tamtym labiryncie. Żałuję tylko, że... - zawahał się. - Nieważne.
Z pewnością było to ważne. W jego oczach pojawiło się jeszcze więcej smutku, ale Owen postanowił nie wypytywać. Liam pomagał im na początku zmagań z Chaosem i teraz, przy końcu również, mimo że już zginął. Zupełnie jakby wiedział, że pojawi się w tej wizji i jakby stanowiło to część jakiegoś pokręconego planu.
- Ostatni krok należy do ciebie i do Harper. Masz w sobie mnóstwo determinacji, Owen, ale musisz umieć ją wykorzystać - spojrzał na niebo przybierające szaro-granatową barwę. - Przekonaj dwóch bogów, by zwrócili się przeciwko Chaosowi.
Ostatnie zdanie brzmiało tak absurdalnie, że dotarło do Owena dopiero po sekundzie. Odruchowo się cofnął.
- Że co?
Omal nie krzyknął. Liam pozostawał jednak spokojny jak zwykle.
- Idź na wzgórze - poinstruował. - Morton wykona za ciebie połowę zadania, budząc ich. Wystarczy, że zaczniesz w odpowiednim momencie.
- Ale...
Owen nie wiedział, co powiedzieć. Myślał, że to żart. Ale czy Liam był osobą, która lubiła żartować? Wysoce wątpliwe.
Przed chwilą powiedział, jaki Morton jest zdolny i przekonujący. Że ma wsparcie boskiego rodzica. Że potrafi przebudzić pierwotnych bogów. I niby Owen McRae miał mu dorównać, ba - przewyższyć go? Ciekawe, jak. Usiąść z Gają i Uranosem przy herbatce i pogadać? No, nie. Budzący się bogowie byli zazwyczaj wściekli, potężni i żądni krwi. Powstrzymanie ich, nie mówiąc o porozumieniu, graniczyło z cudem.
- To jedyny sposób - rzekł Liam. - Zadecyduje o losach świata.
Świetnie.
Owen nie chciał tego robić, ale pomyślał o tym całym świecie. O swoim ojcu, który zginął, choć był niewinny. O Harper, która teraz zapewne próbowała za wszelką cenę zwyciężyć. O Damienie i reszcie rodzeństwa z domku Nemezis. O mnóstwie przyjaciół... i o Laurel. Obiecał jej, że przeżyje, a obietnic się dotrzymuje.
Masz w sobie mnóstwo determinacji, Owen, ale musisz umieć ją wykorzystać.
- Wygląda na to, że nie mam wyjścia - westchnął.
W tym samym momencie piorun przeszył całe niebo. Owen odwrócił się do Liama, ale syn Chaosu nagle zniknął. Chłopakowi nie pozostało nic innego, jak ruszyć na wzgórze. Wziął więc głęboki wdech i automatycznie zacisnął palce na nadgarstku, choć zegarka tam nie było.
- Zaczynamy zabawę - wymamrotał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top