Rozdział 80

STÓJ - pomyślała twardo Harper.

W jej umyśle wciąż kołotały miłe wspomnienia. Nie puszczała ich. Gdy tylko ujrzała tworzącą się nową scenerię, tym razem ukazującą rzekę Styks w Podziemiu, zebrała całą siłę woli, aby to zatrzymać.

Udało się. Znalazła się w jakimś dziwnym zmieszaniu mnóstwa kolorów z obrazem cząstki Hadesu. Poświęciła chwilę, aby odetchnąć, a zaraz potem za jej plecami rozległ się grzmot. Odwróciła się; Chaos tam stał.

Harper pomyślała o wszystkich wskazówkach, jakie otrzymała. Według Spes, miała odwracać uwagę wroga.

Dobra - pomyślała. - Zaczynamy zabawę.

***

Luis wcale nie zamierzał zatrzymywać się w principiach, ale wyszło jak zwykle.

Medycy zajmowali wszystkie budynki, które zachowały przynajmniej część dachu. Principia właśnie do nich należały. Przechodząc obok, zdecydował się wstąpić tam przynajmniej na chwilę, by sprawdzić, jak idzie dzieciom Apollina i Asklepiosa. Powiedział Tylerowi, że później do niego dołączy.

Taka była oficjalna wersja. Tak naprawdę... potrzebował na chwilę się oddalić, złapać oddech. A w principiach mógł to zrobić i jednocześnie się na coś przydać.

Z drugiej strony wciąż myślał o obozowiczach, którzy mogli być w stanie krytycznym gdzieś indziej. Mała cząstka jego umysłu chciała, aby tam poszedł, ale się powstrzymywał. Nie potrafił się przecież rozdwajać.

Tymczasem rzymska obozowiczka, która zajmowała się leczeniem (chyba miała na imię Amanda) pochylała się z zaciśniętymi ustami nad jedną ze swoich pacjentek. Była do tego stopnia podobna do Willa Solace'a, że aż bolało: opalona twarz, piegi, pofalowane miodowe włosy i charakterystyczny błysk w niebieskich oczach. Może większość dzieci Apollina tak wyglądała, ale nie wszystkie - na przykład Kayla i Austin stanowili wyjątek.

Zaraz podbiegł do niej jakiś chłopak, również ubrany w lekarski fartuch. Wymienili krótką rozmowę.

- Spróbujemy jeszcze, oczywiście - mruknęła blondynka, ściągając niebieską czapkę z głowy nieprzytomnej półbogini. - Ale... wątpię.

Ostatnie słowo wypowiedziała bardzo cicho, jakby obawiała się jego brzmienia i znaczenia albo tego, że ktoś może usłyszeć. Chłopak ponuro skinął głową i po coś pobiegł, a ona szybko zaczęła grzebać w apteczce.

Larry, obozowy senator i członek Drugiej Kohorty, z niezadowoleniem patrzył przez okno. Parę osób wypominało mu, że zachowuje się okropnie i mógłby chociaż spróbować pomóc w leczeniu. Nikt jednak nie wiedział, że tym razem bezczynne obserwowanie obozu uratuje im życie.

- Odczepcie się - burknął Larry, kiedy ktoś znowu zwrócił mu uwagę. Odwrócił się plecami od wszystkich.

Siedział tak przez dłuższy czas. Za nim herosi zajmowali się rannymi, podawali sobie nektar, ambrozję i bandaże, rozmawiali między sobą. Larry nie zwracał na nich uwagi.

Aż nagle pojawił się dym. Mgła wznosiła się od strony rzymskich łaźni i mknęła dalej. W pierwszej chwili Larry pomyślał, że ma zwidy albo zaciemniło mu się przed oczami, ale gdy zamrugał parę razy, nic się nie zmieniło.

Rzymianin zerwał się na równe nogi.

- Ej, ludzie? - odezwał się głośno, żeby zwrócić na siebie uwagę. - Powinniście to zobaczyć.

I zobaczyli.

Wszyscy obecni i przytomni obozowicze wbili spojrzenia w jego stronę. Larry trochę się odsunął, ukazując widoki zza okna. Mgła była już bliżej nich.

Wtedy w principiach zapanował prawdziwy chaos. Amanda wraz z drugim medykiem, z którym leczyła dziewczynę w czapce, rozpaczliwie przyspieszyła ruchy. Zamknęła apteczkę i rzuciła ją na bok. Inni zareagowali znacznie gorzej, zostawiając wszystko, aby w panice ruszyć biegiem do wyjścia. Luis zerwał się na równe nogi, a wtedy Larry skierował się pewnym krokiem do napierających na drzwi obozowiczów.

- Czekajcie! - krzyknął. - Nie...

Nie dokończył, bo już wypadli na zewnątrz. Chłopak zaklął pod nosem. Cofnął się znowu, przez przypadek trącając Luisa w ramię i bez słowa otworzył jedną apteczkę, która upadła komuś na ziemię.

Tak oto z całego tłumu zebranego w principiach zostali tylko niektórzy medycy, Luis i Larry. A herosów potrzebujących pomocy było znacznie więcej.

Ręce Amandy mocno drżały.

- Podasz ambrozję? - spytała słabym głosem.

Przez dobijającą ciszę, przerywaną tylko przez mocne przekleństwa Larry'ego, Luis dopiero po ułamku sekundy zrozumiał, że mówi do niego.

- Jasne.

Złapał leżący najbliżej batonik ambrozji i wsunął jej do ręki. Dziewczyna opanowała drżenie dłoni i zaczęła odwijać.

Drugi lekarz otarł pot z czoła. W oczach miał przygnębienie i wtedy Luis przypomniał sobie, że to był ten sam Rzymianin, który próbował wyleczyć centurionkę Idę. Nie powiodło się. A teraz stał nad kolejną bliską śmierci półboginią. Luis zaczął się zastanawiać, co jest gorsze - bezpośredni udział w walce czy uzdrawianie rannych - i nie mógł się zdecydować.

- Na co wam to wygląda? - zapytał chłopak.

Córka Apollina nie kwapiła się do odpowiedzi. Rzuciła ostatnie spojrzenie Lyndzie (tak chyba nazywała się jej pacjentka) i podeszła do następnego rannego herosa.

Inny syn Apollina spojrzał przez okno.

- To może być...

Rozległ się kolejny hałas. Tym razem to nie brzmiało, jakby burzył się jakiś budynek. Luis odruchowo się odwrócił i zobaczył Kaylę Knowles, która wsunęła głowę do principiów.

- Potrzebujemy pomocy!

***

Niebo tonęło w coraz gęstszych i jaśniejszych błyskach światła. Herosi mieli ochotę schronić się pod jakimś dachem, tyle że... nie zostało wiele dachów. Większość budynków zawaliła się podczas bitwy, a nieliczne które przetrwały stały się miejscem pracy medyków. Na wskutek tego obozowicze zostali zmuszeni pałętać się jak ruchome, nieco oddalone cele do zabicia dla nieprzyjacielskich bogów, co (oczywiście) nie stanowiło wielkiej nowości. Nieobecność Owena i Harper, a także brak możliwości komunikacji z pretorami powodowały powszechny niepokój. Potrzebowano kogoś, kto dałby radę zapanować nad spanikowanym tłumem. Pozostali przy życiu centurioni o niewielkiej liczebności usiłowali się tym zająć, ale nie szło najlepiej. Musiała minąć prawdziwa mordęga, by wróciła dyscyplina. Półbogowie i legatariusze zdecydowali przygotować się na powodzenie - to znaczy usiłować doprowadzić Obóz Jupiter do porządku, a Amazonki i Łowczynie były chętne do pomocy. Chłopak o imieniu Nathan przyniósł makietę Jasona Grace'a. Claudia zebrała ekipę do zbierania ocalałych z ruin przedmiotów i wszyscy natychmiast wzięli się do dzieła. Starali się nie zwracać uwagi na uderzające w ziemię pioruny.

Tyler wypatrzył Leę wśród grupki dziewczyn - obozowiczek, Amazonek i Łowczyń - które spisywały straty. Obok niej unosiła się postać nimfy w dymiącej sukience i długich potarganych włosach. Choć Lea przekazała jej opróżnioną, małą szklankę po nektarze, nie wyglądała na poważnie ranną. To powinna być uspokajająca świadomość, ale po bliższym przyjrzeniu dało się zauważyć coś niepokojącego.

Błysk w jej oczach zdawał się trochę wymuszony. Głębiej czaiło się mocne przygnębienie, a w zaciśniętej pięści musiała trzymać jakiś mały przedmiot. Pomijając już fakt, że nosiła na ramieniu różową torbę. Kiedy ostatnio założyła cokolwiek w ciepłych kolorach? To było tak, jakby Nico di Angelo ubrał się na kolorowo.

Na torbie był jakiś napis, ale gdy Tyler podszedł wystarczająco blisko, żeby móc go odczytać, Lea też go zauważyła. Odwróciła się, umyślnie lub nie zasłaniając nadruk. Jej dotychczasowa rozmówczyni, Leila z Czwartej Kohorty, nie podnosiła wzroku i wciąż pochylała się nad jakimiś papierami.

- ...więc tam powinni być - kontynuowała. - Oczywiście, jeśli tamta driada ciągle żyje...

- Dobra, dziękuję - przerwała Lea. Gdy Leila zwinęła papiery i oddaliła się, zwróciła się do Tylera i zmrużyła oczy, jakby chciała pokazać niezadowolenie, ale ukradkiem odetchnęła z ulgą. - Widziałeś gdzieś Luisa?

- Przed chwilą. Poszedł do...

- Czyli w porządku z nim? - zapytała trochę nerwowo.

Tyler zmarszczył brwi.

- Tak, ale...

- To dobrze - Lea rozglądała się ze skupieniem, jakby usiłowała zorientować się, kto w ogóle pozostał przy życiu. W końcu skupiła wzrok na nim. - Jeśli nie zginiemy, Tyler, to chcę z tobą pogadać. Później.

Nie zdążył jej zatrzymać. Poprawiła różową torbę, lekko się krzywiąc (chyba nie była zbyt wygodna i nieustannie uderzała o kołczan), a następnie szybko pobiegła... w stronę tylnej bramy. Tylerowi średnio uśmiechał się pomysł opuszczania obozu w takiej chwili, ale Lea wyglądała na zdeterminowaną. Przecież dopiero co skończyła rozmawiać z Leilą o jakiejś driadzie, więc może o to chodziło. Tylko że po co córka Iris miałaby...

TRZASK.

Tyler gwałtownie się odwrócił i wytrzeszczył oczy. Ku nim zmierzała fala ciemności - coś w rodzaju czarnej mgły. Mknęła powoli, ale rozpestrzeniała się wszędzie. W pierwszej chwili Tyler pomyślał, że w taki sposób Chaos zamierzał pochłonąć świat, poczynając od ich obozu, ale wtedy jakiś chłopak z kołczanem, który dopiero co przybiegł z miasta, zawołał:

- Nie wdychajcie tego!

Wszystko zaczęło się układać. To był ostatni atak Chaosu... ostatni przed jego prawdopodobnym zwycięstwem.

Dłoń Tylera automatycznie powędrowała do rękojeści jednego noża, choć broń w tej sytuacji była kompletnie bezużyteczna. Ile czasu mogło zostać do północy? Kiedy rozmawiał z Luisem, szacował, że jakieś cztery albo trzy minuty. Nie mógł być jednak pewien, bo nie nosił ze sobą zegarka. Ale tak czy tak, nie brakowało wiele do decydującego momentu bitwy.

Jak działała ta mgła? Powodowała tylko omdlenie czy coś gorszego? Nikt nie był chętny, żeby sprawdzić. Herosi odruchowo zaczęli się wycofywać, a gdy jedna z Łowczyń wychyliła się zza ruin jakiegoś budynku i krzyknęła, by pobiegli do niej... Cóż, nie musiała powtarzać dwa razy.

Tyler ostatni raz się rozejrzał, oceniając sytuację. Teraz zwrócił uwagę na więcej szczegółów. Po wytężeniu wzroku dało się dostrzec zarys obozu pochłoniętego ciemną mgłą. Chłopak nie zauważył w niej żadnych ludzkich sylwetek, co jednak nie oznaczało, że żaden obozowicz nie ucierpiał gdzieś dalej. Z tego miejsca nie mógł ocenić, jak daleko sięgał dym. Spróbował rozwiać go zimnym wiatrem, ale mgła zdawała się odpychać wszystkie powiewy, tworzyć barierę wokół siebie. Gdyby tylko znaleźli sposób, by się jej pozbyć...

Tyler odwrócił się. Miał ochotę zaklnąć, ale po tym wszystkim, co się dziś działo, skończył mu się zasób słownictwa. I w końcu ruszył za innymi w stronę miasta, co chwilę oglądając się za siebie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top