Rozdział 79

Serce Harper waliło mocno przez cały czas.

Nie powinna tego robić, nie powinna uciekać się do tak desperackiego, szalonego kroku. Przecież nie wiedziała, co ją spotka, gdy przekroczy dziwny portal. Każda część ciała dziewczyny, każda racjonalna cząstka jej umysłu krzyczała: STOP, IDIOTKO!

Ale Harper miała to gdzieś.

Gdy tylko przekroczyła portal, znalazła się w zupełnie innym miejscu. W pierwszej chwili dopadła ją konsternacja, a w twarz uderzyły powiewy mocnego wiatru, które jeszcze bardziej potargały włosy półbogini. Rozniósł się nowy zapach - trudny do opisania, ale spalenizna była przy nim jak woń kwiatów. Przed oczami Harper zaczęły tańczyć kolorowe plamy, jakby ktoś zamknął ją w rozległym pokoju z sufitem, ścianami i podłogą pochlapanymi na przeróżne, choć głównie ciemne kolory, ruszające się niczym w kinie 3D.

Dopiero po chwili Harper zorientowała się, że oddech z każdą chwilą jej przyspiesza. Co ona zrobiła? Może coś zepsuła? Wpadła w pułapkę? Albo, na skutek tego wszystkiego, po prostu dostała oczopląsu?

Uspokoiła się. Spojrzała za siebie - portal był zamknięty. Wtedy przypomniała sobie słowa matki.

Musisz trzymać się wizji. Zmanipulować je tak, by móc uderzyć we wroga.

Jeszcze minutę temu Harper kompletnie nie wiedziała, jak to rozumieć. Jak miała manipulować wizjami? Dopiero teraz doszła do wniosku, że nie było to jakoś bardzo niemożliwe. Znajdowała się przecież na granicy, między normalnym światem a Chaosem. Kto wie, jak tutaj wszystko działało? Przecież przed chwilą oglądała dwie wizje Manhattanu, przenosiła się w czasie do przeszłości, spotkała się z największym wrogiem... Dlaczego miałaby nie umieć pokierować tą nieustanną zmianą scenerii?

Wcześniej skupiła się na dobrych wspomnieniach i tym sposobem odgoniła obraz ruin swojego miasta. A później, rozmawiając z Chaosem, tak gorliwie pragnęła się wydostać. I właśnie wtedy otwarł się portal. Za to gdy Nemezis wzbudziła w niej złość, omal nie runęła ku śmierci.

Powinnam cały czas mieć kontrolę - wywnioskowała Harper. Tak, to był priorytet. Natychmiast w głębi umysłu zabrzmiały jej słowa nieprzyjaciela: Nie panujesz nad swoimi emocjami, Harper McRae. Nie potrafiłaś powstrzymać tylu śmierci na polu bitwy, więc nie powstrzymasz i mnie.

Postanowiła je zignorować.

Kontrola cały czas... W podobny sposób dziewczyna manipulowała Mgłą. A więc dlatego musiała się jej uczyć! Przypomniała sobie, jak po bitwie w podziemnym labiryncie maleńka cząstka jej umysłu kipiała wściekłością w kierunku matki. Przecież ta durna bogini, nie dość, że irytowała ją na milion innych sposobów, to jeszcze kazała opanować sztukę władania magiczną zasłoną! A przy pierwszym starciu z Chaosem i tak się to nie przydało.

Teraz Harper była zażenowana dawną wersją siebie. Żałowała, że nie doceniała umiejętności nabytej na prośbę matki, bo oto nadeszła chwila, w której jej się naprawdę przydała. Żałowała też, że początkowo nie chciała nazywać się córką Nemezis, że w pamiętny wigilijny dzień odwróciła się od Minotaura, czekając bezczynnie na śmierć i... w sumie mnóstwa innych rzeczy również żałowała.

A tymczasem czas płynął. W chwili wpadania w tę przeklętą otchłań Harper szacowała, że zostało jakieś pół godziny do północy. Ale teraz? Jakoś straciła poczucie czasu. Jedno było pewne: musiała się spieszyć.

Spróbowała skupić się na dobrych, starych wspomnieniach, tak jak wcześniej - byleby wywołać jak najwięcej pozytywnych emocji i pokierować wizjami. Pomyślała więc o czasach jeszcze przed liceum, o dzieciństwie z bratem. Przypomniała sobie babcię, matkę pana McRae'a, która zmarła, kiedy Harper chodziła do drugiej klasy. Niemal miała ją przed oczami - niską, drobną staruszkę o sympatycznym uśmiechu. Spędziła z nią tyle miłych chwil... To babcia zaraziła ją miłością do czekolady. Sama ją uwielbiała i przy każdej wizycie częstowała ją filiżanką.

- Dziadek zawsze zalewał wodą - mówiła. - Ale wiesz, z mlekiem smakuje o wiele lepiej.

Dawała także tabliczki czekolady. Przeróżnych rodzai. I prosiła, aby nic nie mówić tacie Harper.

Wspominając to, Harper ogarnęła fala melancholii. Ech, miała ostatnio tyle zmartwień, że coraz rzadziej myślała o dzieciństwie, babci... A jakby się tak zastanowić, to w sumie... Wydawało jej się, że babcia wiedziała o jej boskim pochodzeniu.

Właśnie wtedy Harper przypomniała sobie rozmowę, o której zapomniała na wiele lat.

Harper mogła liczyć jakieś sześć albo siedem lat, gdy poruszono ten temat. Była u babci na wakacjach i razem z Owenem oglądali stare rodzinne albumu oprawione w skórę, podczas gdy babcia robiła szalik na drutach.

Nie był to pierwszy raz, gdy półbogini przypatrywała się starym zdjęciom swoich krewnych, jednakże to zajęcie nigdy jej się nie nudziło. Zawsze najwięcej czasu poświęcała swojej ulubionej fotografii, umieszczonej na samym początku. Przedstawiała ona babcię w wieku dwudziestu paru lat. Harper lubiła porównywać tę kobietę ze zdjęcia z aktualną panią McRae. Sześcio- czy siedmiolatkę szczerze fascynowało, jak wiele zmian zaszło przez te lata. Dawniej jasną, idealnie gładką cerę pokrywały teraz zmarszczki. Włosy nie były takie czarne, grube i lśniące, tylko siwe i spięte ciasno w koka. Pomimo regularnie nakładanej kasztanowej farby od nasady wyłaniało się coraz więcej odrostów. Zamiast letniej, zwiewnej sukienki nosiła ręcznie wykonany sweter i kraciaste spodnie. Jedynie oczy niewiele się zmieniły, ale nabrały pewnej powagi, jakby ich właścicielka, która wiele przeszła, wracała nieustannie do dawnych lat i dumała. Babcia Harper miała po prostu taki typowy dla babć urok - i za to wnuczka bardzo ją lubiła. Czuła się u niej dobrze, przyjemnie, ilekroć przyjeżdżała.

W każdym razie, tamtego dnia Harper jak zwykle wyciągnęła ulubione zdjęcie i zaczęła mu się przyglądać. Dużą uwagę poświęcała szczegółom: ułożeniu falbanek u góry sukienki, radości w oczach babci, sposobu w jaki miała upięte włosy. Jej twarz, z zadartym lekko nosem, roześmianymi oczami i ciemnymi brwiami przypominała twarz taty Harper - a może także Owena, ale on miał inne oczy. Gdy półbogini trochę urosła, zaczęła nawet zauważać, że spojrzenie ojca też zyskuje coraz więcej doświadczenia, a nad wesołymi iskierkami pojawia się jakaś kontrola.

To było fascynujące. Dziewczynka z pełnym skupieniem oglądałam fotografię, aż w końcu brat bliźniak przysunął się do niej z kwaśną miną, na siłę próbując przewrócić kartkę.

- Poczekaj! - zawołała.

- Ile można gapić się w jedno zdjęcie? - narzekał. - Chcę dalej oglądać!

Umyślnie lub nie, kątem oka Harper spojrzała na babcię. Ta się uśmiechała, a jej uśmiech uwydatniał lekkie zmarszczki. Nic nie powiedziała.

Półbogini w ostatniej chwili ugryzła się w język, bo już miała poskarżyć się śpiewką w stylu: Babciu, powiedz mu coś! Zagryzła jednak usta.

- No wyjmij to - Owen skinął głową w stronę fotografii.

Policzki Harper wypełniły się powietrzem jak dwa balony. Zdjęcie babci było jej ulubionym, co nie oznaczało, że nie przepadała za innymi. Chciała je wszystkie obejrzeć, a typowo dziecięca upartość nie ustępowała.

- Nie.

Zanim zdążyli wszcząć pełną popychanek sprzeczkę, babcia interweniowała.

- Na półce w moim pokoju jest drugi album - oznajmiła szybko. - Na tej najmniejszej.

Owen przeczesał włosy szybkim ruchem, poprawił koszulkę i w dziwnie szybkim tempie wybiegł z pokoju - jakby jego ADHD wskoczyło nagle dwa poziomy wyżej. Jego kroki niosły się w oddali.

Harper odwróciła się do babci. Napotkała jej pogodny wzrok, bardzo podobny do spojrzenia na starym zdjęciu. Taki żywy, pogodny, radosny.

- Lubisz to zdjęcie, prawda? - spytała.

Harper pokiwała głową. Zawsze oglądała ulubioną fotografię, ale tak naprawdę nigdy nie rozmawiały o niej zbyt długo. Nie wiedziała, w jakim dokładnie roku ani okolicznościach ją wykonano. Nie wiedziała tak wielu istotnych rzeczy.

- Lubię. Ile miałaś lat?

Babcia przez chwilę się zastanawiała. Wytrwale pracujące dłonie opadły, rzucając ręczną robótkę na kolana.

- Hm... Może dwadzieścia dwa albo coś koło tego. Dokładnie już nie pamiętam. - Nagle ją olśniło. - Ach, zaraz! Dwadzieścia trzy, teraz jestem pewna. W końcu to był wyjątkowy rok.

Oczy młodej półbogini rozbłysły. Wyczuła w tych słowach sugestię, początek nowej opowieści. Zawsze z zaciekawieniem słuchała historii z młodości dawnych członków rodziny... oczywiście od strony ojca. A teraz szykowało się jakieś opowiadanie. Przynajmniej taką miała nadzieję.

Już wkrótce miała się zawieść.

- Wyjątkowy - powtórzyła, bezwiednie głaszcząc to słowo. Dobrze brzmiało. - A dlaczego?

W odpowiedzi babcia posłała jej kolejny uśmiech.

- Och, bo właśnie wtedy ich poznałam! Wasza matka, twoja i Owena, była jedną z nich. A więc gdy tylko przyszliście na świat, wiedziałam, że i wy jesteście wyjątkowi.

Trybiki obracały się w głowie Harper. Oni? Kogo babcia miała na myśli?

Ale szybko zapomniała o tej rozmowie. Ton babci jasno sugerował ucięcie rozmowy. Kobieta zaraz wróciła do swojej pracy, a zanim Harper zdążyła zadać jakiekolwiek pytanie, przyszedł Owen i postanowiła dać spokój. Później przez tyle czasu, tyle lat nie wspominała dziwnej rozmowy z babcią. Dopiero w dniu jej śmierci sobie przypomniała, lecz wtedy szczegóły pozacierały się już w pamięci dziewczyny. Uznała, że mogł to być jeden z tych bardzo realnych snów - tak realnych, że ciężko było ocenić, czy wydarzyły się naprawdę czy nie. A może babcia robiła sobie tylko żarty.

I wkrótce Harper znów zapomniała.

A teraz wspomnienie wróciło i stało się na powrót bardzo wyraźne, aż herosce zakręciło się w głowie. Babcia musiała wiedzieć, że jej syn chodził z grecką boginią i że Harper i Owen byli owocem tego związku. Co oznaczało, iż potrafiła widzieć przez Mgłę. Nagle dziewczyna przypomniała sobie coś jeszcze - na półkach u babci, pośród książek z przepisami leżały również mity. Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej?

Tak czy owak, na same wspomnienia zalała ją fala pozytywnych emocji z mieszaniną fascynacji i szczęścia na czele. To chyba pomogło, bo poczuła się nieco pewniejsza. Otworzyła oczy. Światła nadal migały, ale zdawało się, że podest pod nią robi się stabilniejszy i mocniejszy, jakby odpowiadając na jej stan psychiczny. Odwróciła się. Chaos wciąż się nie pojawiał.

I właśnie w tym momencie rozległ się głos:

- Och, on przyjdzie.

Omal nie podskoczyła. Gdy znów spojrzała przed siebie, zobaczyła jakąś kobietę... A mogłaby przysiąc, że wcześniej jej tu nie było. Była średniego wzrostu, miała mieniącą się mnóstwem kolorów suknię, rudobrązowe włosy splecione z tyłu i duże, radosne oczy. Harper nie przypominała sobie, by kiedykolwiek się spotkały, a jednak kobieta wydawała się dziwnie znajoma. Podobne wrażenie odniosła, gdy pierwszy raz spotkała matkę, ale ta tutaj znacznie różniła się od Nemezis.

Zanim heroska zdążyła o cokolwiek spytać, nieznajoma uśmiechnęła się i rozłożyła ramiona, jakby chciała ją przytulić.

- Harper McRae, jak się cieszę, że znalazłaś miejsce na nadzieję!

Harper nie podbiegła do uścisku, ale zamurowało ją. Już wiedziała trochę więcej niż rozpaczliwie mało.

- Spes - wypaliła.

Bogini nadziei mrugnęła porozumiewawczo.

- Jak miło. To imię jest często zapominane przez półbogów. Nie rozpoznają mnie, gdy osobiście się ujawniam. A jak przychodzi co do czego, wszyscy łapią się mnie, by nie zginąć! - westchnęła, tym razem ze smutkiem. - Cóż... taki chyba mój los.

Harper z trudem zdołała się skupić. Jakby nie wystarczyło tych kolorów na sukni bogini i wszędzie wokół! Oczy Spes były równie rozpraszające. Ich barwa co chwilę się zmieniała jak u Piper McLean.

Wzięła głęboki wdech.

- Pani... wcześniej mówiłaś, że on wróci. O kogo chodziło?

Bogini znów się ożywiła.

- O Chaos, rzecz jasna! Za chwilę się tutaj pojawi i wszystko zniszczy.

- Nie zrobi tego - odparła Harper. - Jak mam go powstrzymać?

Spes zachichotała.

- O, przecież dobrze to wiesz. Panujesz nad sobą. Wytworzyłaś tak silną wizję, że mogłam się w niej pojawić!

- Mam robić to dalej? - Harper zmarszczyła brwi. - W końcu Chaos przestanie się mną przejmować i powstanie.

Mówiąc to, czuła, że pieką ją policzki. A więc dała radę stworzyć wizję! I na dodatek znów pojawiła się w niej bogini. Ten fakt napawał ją dumą, choć wiedziała, iż nie wolno jej zbytnio się unosić. Nie, dopóki nie pokona Chaosu.

Miała nadzieję, że się nie zarumieniła.

Tymczasem Spes prychnęła.

- O, nie. Tego możesz być pewna: Chaos nigdy nie przestanie się tobą przejmować.

Dopiero po chwili Harper się zorientowała, że jej oddech jest coraz szybszy.

- Dlaczego? - zapytała, tym razem trochę zmieszana.

Bo przecież było tylu herosów. Pomyślała o półboskich mieszkańcach greckiego i rzymskiego obozu. Większość z nich trenowała od dwunastego, trzynastego roku życia i pochodziła od znacznie potężniejszych bóstw (tych z Wielkiej Dwunastki, a nawet Wielkiej Trójki). Harper i Owen poznali swoje korzenie, gdy mieli po szesnaście lat. Ich matka nie była uznawana za wystarczająco ważną, żeby otrzymać tron na Olimpie. A jednak... to oni zostali wybrani. Chaos się nimi przejmował... to znaczy, pomimo miliardów lat istnienia, widział zagrożenie akurat w tej dwójce.

Dlaczego?

Spojrzenie Spes zrobiło się uderzająco łagodne.

- Och, to jest część twojego zadania! Odwracaj uwagę Chaosu. Zmuś go, żeby za tobą podążał. A przy okazji... możesz się dowiedzieć, co tak naprawdę miało miejsce dziesiątego marca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku.

Harper znowu stanęła jak wryta. Ta data... to była data narodzin jej i Owena.

Oczy Spes rozbłysły.

- Nie porzucaj mnie, Harper McRae. I do zobaczenia!

- Czekaj!

Harper rzuciła się w jej stronę. Chciała jeszcze o tyle spytać, ale bogini zniknęła w rozbłysku światła.

Pod wpływem jej emocji wizja znów zaczęła się zmieniać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top