Rozdział 78

Gdy tylko Leo zamknął za sobą drzwi, migdałowe czarne oczy spotkały się z jego własnymi. Kalipso, siedząca na małym stołku pomiędzy łóżkiem Hazel a Franka, miała zmartwiony wyraz twarzy.

- Och. - Leo trochę za późno uznał, że nie powinien jeszcze przychodzić. - Oni wciąż... no wiesz?

Czarodziejka westchnęła spazmatycznie.

- Tak jak widać.

Zgubiła swoją dużą, ozdobną spinkę, więc karmelowe włosy luźno opadały na ramiona. Na lewym nadgarstku połyskiwał biały zegarek (jakiś czas temu Kalipso pokochała ideę tego praktycznego, nowoczesnego wynalazku noszonego na rękę). Gdy wpatrywała się w twarze pretorów, jej wzrok był tak ponury, że Leo zdecydował się rzucić coś na rozluźnienie nastroju.

- Na pewno wyzdrowieją. Byli świetni podczas walki, no nie? Opowiadałem ci, jak pierwszy raz widziałem Zhanga w postaci smoka? Fantastyczna przygoda - uciekaliśmy przed resztą głupich Rzymian, którzy chcieli nas zabić, bo rozwaliłem im trochę Forum. Była świetna zabawa i...

Kalipso znów na niego spojrzała - tak obojętnie, że zamilkł nagle, przybity.

- Eee, chyba o tym mówiłem - mruknął.

Skierował się do wyjścia, ale Kalipso zamrugała parę razy.

- Czekaj! - zawołała za nim. - Dzięki, Leo. Mówiłeś o tym, ale... zostań na chwilę.

Ton jej głosu przepełniał taki smutek, że Leo nie był w stanie tego zignorować. Odwrócił się i zobaczył, że spojrzenie Kalipso złagodniało.

Zamknął za sobą drzwi.

- Mamacita, wszystko okej?

Kalipso roześmiała się gorzko.

- Pomijając drobny fakt, że zginęło mnóstwo herosów, Łowczyń i Amazonek? Że zostały dokładnie cztery minuty - tu zerknęła na zegarek - do powstania Chaosu? Że po powrocie do normalnego świata, po tysiącach lat na Ogygii przyszło mi brać udział w wojnie z superpotężnym pierwotnym bóstwem, co jest cholernie frustrujące? Tak, myślę, że wszystko okej.

Ostatnie słowa były wyraźnie przesiąknięte sarkazmem, ale Leo nie zwrócił na to uwagi. Bardziej skupił się na tym, jak ponuro brzmiał głos Kalipso oraz na fakcie, iż nie zganiła go za użycie słowa mamacita.

Przez chwilę po prostu się w nią wpatrywał. Byłoby głupio, gdyby Hazel albo Frank się nagle obudzili. Widząc Kalipso pomiędzy tą dwójką, Leonowi przypomniały się czasy, gdy w ramach misji chodzili do jednej klasy. Czy naprawdę minęły już niemal dwa lata? W ich przeciągu herosi ponieśli tyle strat, tyle się zmieniło. Oczywiście, Leo się tym przejmował, ale z przyzwyczajenia starał się nie pogrążać, iść do przodu, utrzymywać dobry humor - przynajmniej na tyle, na ile się dało. Ale teraz, patrząc w oczy Kalipso, zrozumiał, że na chwilę wolno mu odpuścić.

Czarodziejka wyciągnęła ręce. Nie odezwała się, lecz skinięcie głową i znaczące spojrzenie wystarczało w zupełności.

Wstała, a Leo do niej podszedł i się przytulili.

- Jesteś niesamowity, Leo - szepnęła mu na ucho. - Kocham cię.

Wziął głęboki wdech. Kalipso pachniała tak miło, cynamonem. Chłopak uwielbiał ten zapach. Jedwabiste karmelowe włosy łaskotały go w policzek. Oddech miała przyjemny, miętowy - po gumie do żucia.

- Ja ciebie też - wymamrotał i poczuł, jak dziewczyna wtula się w niego mocniej.

***

Panuję nad sobą. Panuję, panuję.

Harper miała wrażenie, że słowa, które ciągle do siebie powtarza, brzmią śmiesznie. I, na wszystkich bogów Olimpu, zapewne się nie myliła.

Spadała w przepaść, w głębie Chaosu. Sam ten fakt był wystarczająco zły. W dodatku dosłownie przed chwilą wróg niemal śmiał się jej w twarz, triumfując. A jeszcze wcześniej wpadła jej najdroższa mamusia, żeby doprowadzić Harper do szału. No, niewątpliwie świetnie.

Musisz trzymać się wizji - powiedziała Nemezis. - Zmanipulować je tak, by móc uderzyć we wroga. Czas jest ważny.

Dziewczyna niezupełnie rozumiała, co ma robić. Przez jeden straszliwy moment była kompletnie bezradna, ponieważ nic nie przychodziło jej do głowy. Aż wreszcie, w całej rozpaczy i presji, uczepiła się jednego wspomnienia.

Było wczesne lato roku dwa tysiące jedenastego. Harper szykowała się na dłuższy wyjazd do Obozu Herosów, na wakacje. Wraz z Owenem i Laurel szła już na spotkanie z resztą półbogów, ale zapomniała wziąć bezbarwnej pomadki i musiała wrócić się po nią do domu. A gdy już zmierzała do wyjścia, aby dogonić brata i jego dziewczynę, spotkała Nemezis.

To spotkanie zapamiętała dobrze, w przeciwieństwie do poprzednich. Bogini miała wysoko upięte czarne włosy, mocny makijaż, bicz za pasem i swoją ulubioną czerwoną kurtkę ze skóry. Biła od niej powaga i chłód, a jednak słowa, które wypowiadała, były zaskakująco miłe - jak na mściwą patronkę zemsty.

Będzie z ciebie bohaterka, Harper.

Przez to wspomnienie Harper poczuła ogarniającą ją falę ciepła. Presja zniknęła. Odzyskała zdolność racjonalnego myślenia. Częściowo matka wciąż ją denerwowała, ale...

Nagle przestała spadać. Otworzyła oczy. Pojawiła się nowa wizja.

Dziewczyna stała na ulicy Manhattanu, tam, gdzie wcześniej. Nie zastała jednak ruin - ba, miasto wydawało się zmienić na lepsze. Winiarnia mieszcząca się naprzeciw nowej kawiarni została ewidentnie odnowiona. Jej ściany były w stonowanym, brązowym kolorze, toteż prezentowała się o wiele ładniej i estetyczniej. Harper dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że idzie w jej kierunku, wśród tłumu ludzi. Gwałtownie się zatrzymała.

Wówczas postać maszerująca u jej boku zrobiła to samo, ale pół sekundy później i przez to stanęła w przodzie. Była to młoda kobieta o jasnych włosach, przyodziana w długi płaszcz, kolorem podobny do ścian winiarni. Odwróciła się, a Harper omal nie zachłysnęła się powietrzem. Rozpoznała bowiem baristkę, którą spotkała z Owenem i Nikiem.

Myślała, że dziewczyna się odezwie, ale ona tego nie zrobiła. Spojrzała Harper prosto w oczy i na początku się skrzywiła. Potem uśmiechnęła się sprytnie i mrugnęła porozumiewawczo, jakby dzieliły jakiś zabawny sekret. Ludzie wokół rozmawiali i wymijali je, a córka Nemezis nie zwracała na to uwagi. Wpatrywała się tylko w zagadkową blondynkę, ze zdumieniem uświadamiając sobie, że zapamiętała niemal każdy szczegół jej wizerunku (choć widziały się tylko raz). Włosy nieznajomej sięgały aż do pasa, były grube, jedwabiste i błyszczały jak roztopione złoto. Usta miała pełne, brzoskwiniowe, a jej oczy lśniły jasno.

Przy pierwszym spotkaniu Harper zwróciła na nią uwagę. Pomyślała od razu, że dziewczyna jest potworem albo kimś w tym rodzaju, gdyż jako półbogini automatycznie myślała tak o każdej napotkanej, podejrzanej osobie. Dzięki temu nie traciła czujności. Ale może chodziło o coś innego. Baristka z całą pewnością nie była potworem... Ale kim w takim razie?

Harper patrzyła w piwne oczy nieco zbyt długo. Nieoczekiwanie wizja się rozmyła, a dziewczyna zniknęła. Scenerię oblał mrok. Przed oczami córki Nemezis zaczęły kształtować się rozmaite obrazy, ukazujące wszystkie najgorsze wydarzenia. Zobaczyła umierającego Liama Cage'a, który posłał jej ostatnie spojrzenie - jedno oko miał czarne, drugie szare, ale w owej chwili z obu upływało życie. Zobaczyła najadę Alfejosu, uporczywie ściskającą rękę Owena i zamieniającą się w pył. Zobaczyła Nica di Angelo koło świątyni Jupitera w rzymskim obozie. W oczach błyszczały mu łzy i przytulał się do Willa. Potem - najgorsze - zobaczyła Dianę krótko przed śmiercią, ze wzrokiem wbitym w niebo, raną po jadzie i mieczem w dłoni. Zobaczyła także Annabeth Chase po bitwie w Kalifornii i mnóstwo innych herosów, którzy zginęli, usiłując przeciwstawić się siłom Chaosu.

Serce Harper mocno waliło. Sceny pojawiały się wszędzie wokół, nie mogła więc od nich uciec. Ale gdy tylko jej umysł zarejestrował nagłą zmianę otoczenia, uświadomiła sobie, że nie musi uciekać. W dalszym ciągu zachowywała wspomnienie tej rozmowy z matką. Więc może...

~ To dopiero początek ~ ostry głos jak zwykle wbił się w jej umysł.

Harper odwróciła się. Spomiędzy dwóch wizji wyłonił się Chaos - w postaci ludzkiej, jednak błysk w ciemnym oku był tak złowieszczy, jakby zaraz miała buchnąć czarna para. A może buchnęła, lecz w ciemności i tak nie dało się jej ujrzeć.

Harper powinna wpaść w panikę. Wystarczająco przygnębiające były te sceny wokół - przypominały o śmierciach przyjaciół, o najgorszych chwilach w jej życiu. Dopatrzyła się nawet wizji swojego martwego ojca. Na domiar złego, Chaos szedł w jej stronę. Wyglądał przerażająco nawet w tej postaci, nie wspominając, że w każdej chwili mógł przybrać potężniejszą. Wzrok miał dziki, pełen zwycięstwa i żądzy władzy. W czarnym stroju oraz z włosami w kolorze lukrecji zanikałby w tym mroku, gdyby nie twarz o jasnej karnacji, tak doskonale widoczna. Rysy miał niezwykle regularne, ale poważne, tajemnicze i władcze - dokładnie takie, jakie powinien mieć czarny charakter z filmu albo książki. Z wyjątkowo wysokim wzrostem, przerastał Harper o jakieś czterdzieści, pięćdziesiąt centymetrów - co dodatkowo powinno budzić grozę.

Ale nie budziło.

Czas zdawał się płynąć bardzo wolno. Dziewczyna nie doznała nagle cudownego przypływu odwagi. Po prostu to wszystko zdawało się być dla niej tak sen - zbyt mało realne, aby postrzegać Chaos jako zagrożenie, te wizje jako coś, co mogło zbić ją z tropu. Gdy jednak bóg się zatrzymał, a wspomnienia stanęły w jednym punkcie, ukazując te najgorsze możliwe widoki, oprzytomniała.

Zadanie. Nemezis. Owen. Ona. W zasadzie wszystko inne.

Dopiero teraz, kiedy Harper wzięła oddech, do jej płuc dostał się zapach spalenizny unoszący się wokół. Swoją drogą... Dlaczego akurat spalenizny? Może to symbolizowało zniszczenie czy coś? W każdym razie, wystarczyło, by rozbudzić Harper.

Chaos stał tuż przed nią, z szyderczym uśmiechem wciąż przyklejonym do twarzy.

~ Muszę przyznać ~ rzekł ~ że herosi nieźle poradzili sobie z atakiem potworów. Ale to i tak bez znaczenia. Kiedy my sobie tu miło rozmawiamy, mój ostatni as z rękawa już zmierza do Obozu Jupiter.

Ostatni as z rękawa! Czyli Chaos przygotował coś jeszcze. Ale co, jeśli nie potwory? Pomniejsi bogowie byli przecież zajęci walką z innymi nieśmiertelnymi.

~ Nie odpowiesz mi, Harper McRae? ~ w głosie Chaosu brzmiała kpina. ~ No jasne. Szykowałaś się, aby mnie powstrzymać. Ale teraz, stojąc przede mną... co niby zamierzasz zrobić?

Dziewczyna przez chwilę milczała. Oczywiście, dzień końca świata i tak miał kiedyś nadejść. Ale to daleka przyszłość. Dzisiaj... dzisiaj jeszcze nie.

~ Zazwyczaj ciężko jest pogodzić się z porażką ~ ciągnął bóg. ~ To nic dziwnego.

Dłonie Harper zwinęły się w pięści.

- Dlaczego mnie nie zabijesz?

No dobra - głupio było zadawać to pytanie. Ale przecież stała przed nim, zmęczona po walce. Nie potrzebowała lustra, by mieć pewność, że wygląda okropnie: pobrudzony biały golf, potargane włosy i zapewne umorusana twarz. Była tylko półboginią, śmiertelniczką, która stała naprzeciwko samego Chaosu. Owszem, wciąż trzymała swój specjalny sztylet, ale użycie go skazałoby ją na natychmiastową śmierć. Nie znała bowiem możliwości wroga. Może otwarłby do końca tę otchłań, pozwalając, by spadła i się rozpuściła. A może sam odebrałby jej nóż.

Chaos uśmiechnął się lodowato, jakby czytał jej w myślach.

~ Nie martw się, wkrótce to zrobię. Ale najpierw...

Wyciągnął rękę. Po raz pierwszy od dłuższej chwili w jego oczach rozbłysła niepewność, a wtedy Harper zaparło dech w piersi. No jasne - chciał, żeby oddała mu sztylet!

Zaraz poczuła się zmieszana. Czy naprawdę Chaos, najpotężniejszy z bogów, bał się jednego głupiego noża?

Nie bardzo wiedziała, jak postąpić. Było jasne, że jeśli się sprzeciwi, Chaos ją zaatakuje. A może nawet nie - rozsadzi jedną myślą. Równie dobrze mógłby to zrobić teraz, ale... No właśnie. Przypomniała sobie jedyną wadę wroga - zbytnią pewność siebie. Nie widział w niej najmniejszego zagrożenia. Nie zabijał od razu, myśląc, że i tak da radę uśmiercić później. Harper powstrzymała pełne ulgi odetchnięcie. Teraz miała szansę uderzyć w słaby punkt! Musiała tylko grać na czas. Zdobyć informacje.

Wyciągnęła więc sztylet z pochwy. Klinga zabłysła w ciemności.

- O to chodzi, prawda?

Chaos potaknął.

- No... naprawdę ładnie wygląda - Harper wcale nie było wesoło, ale zdobyła się na figlarski uśmiech, oglądając rękojeść. - Nie dziwię się, że go chcesz! Taki wyjątkowy... zapewne wiesz, jak i gdzie powstał, i dlaczego ma wielką moc.

Bóg wydawał się trochę zaskoczony jej nagłą zmianą tonu. Parsknął.

~ Oczywiście! To bardzo znana historia. Kojarzyłabyś, gdybyś przyszła na świat trzy tysiące lat wcześniej. Ale ty... jesteś zwykłym człowiekiem. Żyjesz żałośnie krótko.

Pod spojrzeniem ciemnych oczu Harper poczuła, jak dreszcz przebiega jej po plecach. Nie dała jednak tego po sobie poznać.

- Ciekawe. To jakaś broń bogów?

Mówiła powolnym, monotonnym tonem, ale chyba trochę przesadziła. Na twarzy wroga pojawiła się irytacja.

~ Chcesz grać na czas? To się nie uda.

I zaczął iść w jej stronę. Harper odruchowo zrobiła krok w tył. Im był bliżej, tym przedstawione sceny stawały się realniejsze. Śmierć pana McRae, Diany, Annabeth... Poczuła się przytłoczona. Gdyby w tej historii była jakaś informacja, która mogłaby się przydać! Tak bardzo pragnęła ją poznać i na tym pragnieniu się skupiała.

- Zaczekaj! - krzyknęła. - Ja...

Głos jej się zawiesił, gdy napotkała spojrzenie nieprzyjaciela.

~ Nie panujesz nad swoimi emocjami, Harper McRae. Nie potrafiłaś powstrzymać tylu śmierci na polu bitwy, więc nie powstrzymasz i mnie. Oddaj sztylet.

Harper gwałtownie się zatrzymała. Coś głęboko ją ukłuło. Czy Chaos naprawdę musiał trafić w tak oczywiste fakty? To chyba był koniec.

Nieoczekiwanie do uszu dziewczyny dobiegł szum. Odwróciła się i wtedy zobaczyła falujący portal. W pierwszej chwili pomyślała, że wlazła w zasadzkę. Czuła już posmak goryczy. Ale potem, przeniósłwszy wzrok na twarz Chaosu, ujrzała zaskoczenie.

To, co zrobiła w następnej kolejności, całkowicie kłóciło się z jej naturą. Ale nie miała wyjścia. A może w obliczu zagrożenia człowiek się zmienia.

Ledwo opanowując drżenie głosu, odpowiedziała: - Nie.

Po czym rzuciła się biegiem, nie patrząc za siebie. Skoczyła w portal.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top