Rozdział 72

Laurel uspokoiła się dopiero wtedy, gdy zaatakował ją telchin.

Wszystko działo się tak szybko. Który raz już to powtórzyła w ciągu jednego dnia? Może gdy zginie, powinni wykuć napis na jej nagrobku: wszystko działo się zbyt szybko. Bo najpierw Owen zniknął i otchłań do Chaosu się za nim zamknęła, czemu Laurel nijak nie potrafiła zapobiec. Wiedziała, naturalnie, że ostateczne starcie coraz bliżej oraz że jej chłopak razem z Harper mają najważniejsze role do odegrania. Ale nie sądziła, jak nagle i niespodziewanie nadejdzie ta chwila. Dziewczyna była już bliska paniki. Gdyby nie morski demon, którego dostrzegła i konieczność stawienia mu czoła, chyba by nigdy nie oprzytomniała.

Zamartwianem się nikomu nie pomogę - pomyślała wówczas. Musiała liczyć, że Owen i Harper dadzą radę... ponieważ w zasadzie nie miała wielkiego wyboru. A tymczasem obozowicze potrzebowali wszelkiego możliwego wsparcia na polu walki. Tym mogła się zająć.

Potem zaczęły pojawiać się te pioruny - i jeden z nich o mało nie trafił Laurel. Wydawało jej się, że spadają tak szybko, że niemożliwe jest ich uniknięcie. A jednak Chiara Benvenuti zdołała popchnąć ją setną sekundę przed trafieniem przez piorun.

Chiara wymamrotała pod nosem wiązankę barwnych przekleństw - zapewne podłapanych od Damiena i przełożonych na język włoski. Proste, ciemne włosy miała obcięte na krótko, ale zdmuchnęła z czoła parę nieusłuchanych kosmyków, które przysłoniły jej widoczność. Jej zbroja była w dobrym stanie, a na plecach nosiła Mossberg 500, jednak go nie używała. Dopiero z bliska Laurel zauważyła draśnięcie na policzku dziewczyny i rozmazaną krew wokół niego.

- Chaos del cazzo - burknęła Chiara, odsuwając się łagodnie i zaciskając zęby tak mocno, jakby od tego zależało jej życie. - Wszystko okej?

W miejscu, gdzie wcześniej stała Laurel, przypadkowo zostały trafione dwa bazyliszki. Teraz została po nich tylko garstka popiołu i trochę unoszącego się charakterystycznego pyłu.

Córka Afrodyty kiwnęła głową.

- Tak - westchnęła. - Dzięki.

I natychmiast wyciągnęła strzałę z kołczanu. Kolejna gromada bazyliszków już biegła w ich stronę.

Istniał jeszcze jeden powód, dla którego Laurel chciała mieć tę bitwę za sobą. Może nie dorównywał innym motywacjom, takim jak chęć ocalenia świata i tak wielu osób, jak tylko się da - a jednak, po spotkaniu Arely, po tej całej podziemnej misji Laurel bardzo chciała się z kimś zobaczyć. I zamierzała to zrobić przy pierwszej możliwej okazji, pod warunkiem, że taka się nadarzy. To znaczy jeśli on dożyje do ewentualnego spotkania i będzie w stanie w ogóle mówić, tak samo jak ona.

Myśl pozytywnie - powiedziała w duchu sobie i prędko zastosowała się do własnej rady.

Bo nawet w takiej tragicznej sytuacji można było doszukać się pozytywów. Zaginięcie greckich obozowiczów, czyli największe zmartwienie od sześciu miesięcy, w końcu się wyjaśniło. Przez cały czas mieli się doskonale i czekali tylko na sygnał, na jakąś wiadomość od Annabeth. W trakcie drogi do Obozu Jupiter, Laurel mogła porozmawiać z Piper McLean i dzięki temu wiele się dowiedziała. Przede wszystkim, przypomniała sobie tamtą przepowiednię.

Herosów zgubionych gromada

Co ciężka czeka ich zdrada

Wyzwanie trudne podejmie

Po wymuszonym rozejmie.

Znak zaś w miejscu się pojawi

W którym jeno pozostawił

Wróg drzewo Runem okryte

Tajemnice zostaną odkryte

Gdy tylko końca już dobiegnie

To starcie, w którym wielu polegnie.

Tamtego lata, gdy herosi odczytali następujące wersy z pergaminu, byli pewni, że dotyczą one aktualnej misji - to znaczy wtedy aktualnej. Mylili się jednak. Przepowiednia odnosiła się bowiem do wydarzeń, które miały mieć miejsce w przyszłości. Stanowiła coś w rodzaju dodatku do Wielkiej Przepowiedni wyrecytowanej przez harpię Ellę.

Przynajmniej tak im się wydawało.

Wciąż nie do końca rozumieli, o co w niej chodziło. Mianem zgubieni herosi przepowiednia prawdopodobnie określała Greków, ponieważ wydawało się, że zaginęli wraz z obozem. A zdrada... Laurel nadal nie do końca otrząsnęła się z szoku, gdy usłyszała o Mirandzie.

- Katie miała sen - wyjaśniła trochę drżącym głosem Piper. - No... wiesz, jak to jest z koszmarami u herosów. Chciałabym wierzyć, że... że to nieprawda, ale pewnego dnia Miranda znów zniknęła. I od pół roku nie wróciła. Zresztą, mi również przyśnił się ostatnio Chaos. Pojawił się w takiej ciemnej komnacie. Nie miałam pojęcia, co to za miejsce i nie mam dotąd, bo nigdy wcześniej go nie widziałam. W każdym razie nasz wróg ukazał się jako niewielki płomień i rozmawiał z boginią Nyks. Powiedział, że Miranda Gardiner spisała się znakomicie i że wkrótce on sam spotka się z półbogami w postaci ognia. Zaniepokoiło mnie to, ale nie wiedziałam, jak go powstrzymać. Poprosiłam więc o radę Chejrona, który jak zwykle polecił zachować spokój i mieć się na baczności. W razie potrzeby zamierzaliśmy zaangażować w walkę najady, bo dzięki ich wodnym mocom z łatwością poradzilibyśmy sobie z Chaosem. Zakładając, że ukazałby się jako zwyczajny ogień. Przydałby się też Percy; jego jednak nie było, w końcu pojechał do Brooklynu razem z Annabeth. Ale finalnie Chaos nie zaatakował, w ogóle się u nas nie pojawił. To w zasadzie dobrze, bo wyszło na jaw, jak mocno dzieci Hekate popracowały nad Mgłą...

- U nas się pojawił - przerwała Laurel i opowiedziała o ogromnych płomieniach na ulicy Nowego Rzymu. Tak bardzo chciała zachować nadzieję, że w sprawie Mirandy zaszło nieporozumienie, że po tym wszystkim znów ją spotkają. Żeby zyskać sto procent pewności, musieli najpierw wygrać bitwę z Chaosem.

Ale kolejne wersy nie miały sensu. Nie było żadnego znaku. Wyzwań... no, całkiem sporo, toteż nie wiadomo o które chodziło. Rozejm kojarzył jej się z rozmową Piper i Eris, lecz między nimi nie doszło do rozejmu. Laurel liczyła na to, że wkrótce wszystko się wyjaśni.

Nie wiedzieć czemu, właśnie wtedy dziewczyna przypomniała sobie wszystkie miłe momenty, jakie spędziła w Obozie Jupiter od wakacji. W sierpniu wszyscy byli jeszcze ogarnięci żałobą po najadzie Alfejosu i Annabeth Chase. W kolejnych miesiącach... cóż, również bywało mnóstwo złych chwil, ale od czasu do czasu zdarzyło się też coś dobrego.

Mieli Święto Dziękczynienia oraz Boże Narodzenie. Pierwsze przypominało Laurel o jej rodzinie - to znaczy jej biologicznej rodzinie, poza Afrodytą. Zawsze miło wspominała czwarty czwartek listopada. Jej macocha miała szczególny talent do gotowania, a już kurczaki potrafiła przyrządzić znakomicie. Z kolei Boże Narodzenie... jemu zawsze towarzyszyła taka magiczna atmosfera, którą Laurel uwielbiała. Zdołała zaciągnąć Owena pod symboliczną jemiołę, żeby tam go pocałować. I musiała przyznać, że był to jeden z ich najlepszych pocałunków.

Jeszcze wcześniej, przed świętami, obcięła włosy.

Sam pomysł przyszedł jej do głowy już w lipcu, ale zrobiła to dopiero na przełomie sierpnia i września. Jej jasne loki zawsze rosły dość szybko. W tamtym czasie dosięgały już poniżej pasa i jakby podtrzymała je dłużej, do tej pory mogłaby już zapuścić do kolan. Były poza tym w bardzo dobrym stanie - lśniące, gęste i miękkie. I właśnie wtedy zaczęła myśleć, jak łatwo i szybko można by je ściąć oraz czy nie byłoby jej wygodniej w krótszych. Wielokrotnie zawiązywała chustkę sposobem podłapanym od siostry, Valentiny Diaz i podciągała je w górę, zastanawiając się, jaką długość zostawić. Do połowy pleców?

- Nie wiem - stwierdziła Harper, zapytana któregoś dnia o opinię. - Do ramion?

Laurel w pierwszej chwili się wzdrygnęła, bo to by była dość duża różnica. Ale z drugiej strony... może warto spróbować?

Pewnej nocy nie mogła już wytrzymać. Poszła do łazienki, zapaliła światło, uczesała się i zaczęła ciąć - krócej niż do ramion. Nie spodziewała się, że obcinanie będzie takie przyjemne. Ruch nożyczek, kosmyki spadające jej z ramion... Już po chwili trzymała garść grubych, miodowych włosów i zabierała się za drobne poprawki. Właśnie wtedy usłyszała kroki, ale była zbyt zajęta, by zwrócić na nie uwagę.

Z tego wszystkiego Laurel zapomniała, że zostawiła drzwi otwarte na oścież. W lustrzanym odbiciu zobaczyła Owena, który wyszedł na korytarz i mimowolnie ją dostrzegł. Rozczochrane brązowe włosy sterczały mu na głowie jak potężna fala. Przetarł leniwie oczy.

- Co robisz? Jest trzecia w nocy.

Laurel uniosła brew, nie odwracając się do niego.

- Nie widać?

Chłopak mocniej przetarł oczy i przez chwilę jego mózg zdawał się rejestrować obraz, jaki miał przed sobą. Gdy ten proces się zakończył, półbogini odwróciła się.

- Jak już tu jesteś, pomożesz mi.

Rzuciła mu nożyczki i przegładziła włosy. Sięgały teraz podbródka. Były więc krótkie, ale w ostateczności można by spiąć je delikatnie z tyłu. Tak najbardziej jej pasowało. Kręciły się, ale bardzo lekko i układały równie dobrze jak wcześniej.

Oczy Owena na chwilę rozbłysły. Zaraz potem syn Nemezis, jeszcze nie do końca obudzony, chwycił niezgrabnie nożyczki.

- Laurel...

- Z lewej są nierówno - pokazała mu.

- Laurel, czy ja ci wyglądam na kogoś, kto skończył kurs fryzjerski? Zaraz będzie jeszcze bardziej nierówno.

- Nie przesadzaj. Ręka ci nie drży ani nic.

- Zaraz zacznie.

-Chodźże tu - pociągnęła go za ramię.

Laurel rozczulało zamieszanie, które malowało się w jego oczach. Na początku zauważyła, że na jej widok lekko się zarumienił. Gdy wciągnęła go do oświetlonej łazienki, zobaczyła to wyraźnie.

- Hm... - Owen obracał niepewnie nożyczki w dłoniach. - Czy to zgodne z rzymskimi zasadami? Tak jak w naszym obozie, dwójka herosów różnej płci nie mogła...

Laurel zamknęła drzwi.

- Nikt się nie dowie.

Większość herosów spała o tej porze - przynajmniej tych z ich baraku.

Owen ciachał nożycami powietrze, ciągle się wahając. Nie widziała go równie zakłopotanego od czasu, gdy próbował wyznać jej miłość po raz pierwszy.

- No nie wiem - otrząsnął się. - To znaczy... wyglądasz wspaniale, naprawdę, ale nie chcę spaprać.

Nie odwróciła się do niego. Rzuciła tylko znaczące spojrzenie, które chłopak zobaczył w lustrze. Wówczas westchnął.

- Dobra. Tylko jak coś nie wyjdzie, pamiętaj: sama chciałaś.

- Oczywiście.

Poszło mu dobrze. Laurel czuła miłe ciepło, gdy widziała jego skupiony wyraz twarzy: mocno zaciśnięte usta, zmarszczone brwi, błysk w oczach. Robił to bardzo powoli i dokładnie, jakby najmniejsza pomyłka mogła doprowadzić do zagłady świata. Gdy tylko skończył i odłożył nożyce, pocałowała go.

- No i co? - spytała dobitnie. - Udało ci się.

Owen odetchnął.

- Tak. Chyba tak.

Przyglądała mu się uważnie. Brązowe włosy układały się już trochę inaczej. Ciemne oczy, mniej zaspane niż wcześniej, błyszczały pogodnie. Prawie wcale nie przypominał swojego rodzeństwa, ale miał w zasadzie regularne rysy, a do tego alabastrową cerę, zadarty lekko nos i takie ładne brwi... Pocałowała go jeszcze raz. Naprawdę go kochała.

I nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek może go stracić.

***

Kolejna budowla się zawaliła.

Tym razem nie był to skutek uderzenia pioruna. Zaskoczona Laurel zdążyła tylko uskoczyć, zanim budynek runął prosto na nią. Z ruin wyłoniły się oddziały porządnie uzbrojonych szkieletów, maszerujących w zwartym szyku. Dziewczyna natychmiast pomyślała o Nicu di Angelo. Gdzie on, u licha, był?

Ale zaraz potem doszła do wniosku, że i tak nie byłby w stanie wiele zdziałać. Nieumarli mieli na sobie dziwne skorupy. Już raz, przed wojną z Gają, Matka Ziemia przygotowała tak oddziały zombi. Z opowieści trenera Hedge'a z Obozu Herosów wynikało, że syn Hadesa nie mógł nad nimi panować.

Szkielety maszerowały prosto w ich stronę.

Chiara krzyknęła. Zacisnęła palce na rękojeści miecza. Laurel wyciągnęła łuk. Herosi, choć byli już zmęczeni, ruszyli naprzeciw nowym przeciwnikom.

A tymczasem Annabeth Chase, jadąca razem z Percym do rzymskiego obozu, gdzie uznawano ją za zmarłą, dostrzegła coś w oddali. Szturchnęła ramię swojego chłopaka.

- Zatrzymaj się.

- Hm? - Percy nie wiedział, o co jej chodzi.

- ZATRZYMAJ SIĘ!

Ale Percy nie zdążył tego zrobić. Samochód gwałtownie wywrócił się i wpadł do rowu. Annabeth krzyknęła, a grupa nosoi już podążała w ich stronę.

Bo zbyt długo wszystko szło tak, jak by chcieli.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top